Darcy nie żyje, Bingley coś kombinuje, Lizzy daje nogę, a Jane wcale nie jest taka święta



"To miała być kolejna wielka ekranizacja dzieła Jane Austen. Epicki romans, gwiazdorska obsada i produkcja z hollywoodzkim rozmachem. Pan Darcy nie zdążył jednak wywołać rumieńca na twarzy Elizabeth Bennet … Po sentymentalnej aurze „Dumy i uprzedzenia” pozostaje tylko piękna okolica i urokliwy dworek. Produkcja filmu zostaje wstrzymana. Jednak gra trwa nadal: śledztwo w sprawie ewentualnego zabójstwa i sekrety gwiazd inicjują zabawną komedię intryg. Bohaterowie spiskują, knują i robią wszystko, by kompromitujące fakty z ich życia nie ujrzały światła dziennego. Niespodziewane zwroty akcji, błyskotliwe dialogi i atmosfera hollywoodzkiego skandalu tworzą literacką mieszkankę wybuchową. „Pan Darcy nie żyje” to soczysta opowieść, nie tylko dla fanów Jane Austen."

Niezwykle trudno jest napisać stonowany tekst o czymś, czym się żyje na co dzień, co się kocha i czego zgłębianie daje niesamowitą frajdę. Od kilku dni głowię się, co zrobić, żeby stworzyć sensowną recenzję książki "Pan Darcy nie żyje", a jednocześnie nie wplątać się w tasiemcowe zachwyty nad brytyjską kulturą i historią. Ostatecznie postanowiłam przestać planować, układać i podchodzić do tematu racjonalnie, bo wyszłoby mi z tego powściągliwe i ostrożne "nie-wiadomo-co". 

Zdecydowałam, że położę dłonie na klawiaturze i... niech się samo pisze. Może uda mi się Was nie znudzić, bo a nuż mam w sobie pokłady niezgłębionej samodyscypliny, która nie pozwoli mi w co drugim zdaniu popiskiwać, jak to ja uwielbiam całą kulturową i popkulturową mieszankę pochodzącą z Wysp Brytyjskich - począwszy od koszulek z nadrukowanym Union Jackiem (tych, którzy właśnie wciągnęli powietrze w płuca i zaczęli planować druzgocące komentarze uprzedzam, że znam różnicę między Union Jack a Union Flag, ale uważam, że - akurat w tym przypadku - forma popularniejsza jest bardziej sympatyczna), skończywszy na ambitnych sztukach teatralnych wystawianych na West Endzie.

Jeśli nie macie ochoty na niekończące się dyskusje dotyczące postaci z książek Jane Austen, wiktoriańskiego Londynu, angielskiego społeczeństwa klasowego, poetyki seriali produkowanych przez BBC, adaptacji sztuk Szekspira, brytyjskich aktorów (wszystkich razem i każdego z osobna), poezji Byrona, Tennysona i Poetów Jezior, malarstwa prerafaelitów, dzieł i życia Charlesa Dickensa, mieszkańców plebanii w Haworth, Agathy Christie oraz zabytków, historii, ulic, pubów, muzeów Wielkiej Brytanii, to pilnujcie się, żeby nie wspomnieć w mojej obecności o niczym, co mogłoby mnie naprowadzić na ścieżkę, z której tak łatwo nie zawrócę! ;) Żywię jednak nadzieję, że do przedmiotu recenzji podejdę z pełnym profesjonalizmem i nie skończę ostatecznie na pławieniu się w zachwytach nad, dajmy na to, Sherlockiem Holmesem.


Przerwa w pisaniu, bo właśnie Royal Shakespeare Company ogłosiło plany teatralne na pierwsze półrocze przyszłego roku i sami rozumiecie, że muszę je zobaczyć dokładnie w tej sekundzie. A ponieważ właśnie wtedy mijać będzie czterysta lat od śmierci Łabędzia z Avonu, więc... będzie się działo! 

Możecie sobie wyobrazić, jak wielką radością jest dla mnie wszystko, co wiąże się, choćby pośrednio, z moją "obsesyjką". Oglądanie, słuchanie i czytanie to jedno, ale wcale nie jest proste znalezienie kogoś, kto potrafiłby wymienić nazwy teatrów na West Endzie, znałby nazwiska mniej popularnych aktorów występujących z brytyjskich produkcjach, wiedziałby, kto właśnie ustępuje ze stanowiska reżysera artystycznego teatru Old Vic lub dałby radę podyskutować o jakości wszystkich adaptacji książek Austen, Brontë czy Gaskell. Biorąc do ręki debiutancką powieść Magdaleny Knedler nie wiedziałam jeszcze, że między okładkami kryje się coś absolutnie wyjątkowego - ta sama pasja, która lata temu objęła moją duszę w posiadanie.



W obliczu debiutu literackiego jestem zazwyczaj, chcąc nie chcąc, ostrożnie sceptyczna. Dziesiątki rozczarowań i setki przeczytanych "bylejakości" nie pozwalają mi już wierzyć w to, że pojawi się autor, którego pierwsza powieść będzie bezbłędna. Z góry zakładam, że natknę się na niezmiennie popełniane przez początkujących pisarzy potknięcia, a to pozwala mi ograniczyć frustrację do minimum. 

Każda reguła ma swoje wyjątki. W przypadku Magdy Knedler mogłam mieć pewność, że jej stylowi nie będzie można niczego zarzucić - znałam wcześniej jej recenzje, felietony, wiedziałam, że ma lekkie pióro i doskonały warsztat. Jednak co z fabułą, z konstrukcją postaci? Co z dialogami, które bywają piętą achillesową debiutantów (i nie tylko)? 

Rzut okiem na okładkę (postarajcie się nie wyobrażać sobie tego dosłownie!) oraz wczytanie się w zapowiedź treści rozwiały większość wątpliwości, podstępnie pełzających po nadziei na doskonałą lekturę. Kryminał, którego akcja toczy się na planie filmowym, bohaterowie, mający za zadanie wcielenie się w postaci wykreowane dwieście lat wcześniej przez Jane Austen oraz nawiązania do brytyjskiej kultury - wszystko wskazywało na to, że nawet jeśli w "Pan Darcy nie żyje" znajdą się jakieś potknięcia, to z radością przymknę na nie oko, bo zagłuszy je tematyka sprawiająca mi olbrzymią przyjemność. 

Oka przymykać nie musiałam. Co więcej, jedno i drugie ślepie miałam szeroko otwarte ze zdumienia. Nawet długo w noc, bo tę książkę można odłożyć na bok tylko wówczas, gdy ma się wyjątkowo silny charakter, a ja takowego - w obliczu dobrych powieści - nie posiadam. Od wieków nie czytałam tak udanego debiutu, sporo też wody Wisła do morza wtłoczyła od chwili, w której ostatnio tak głośno się śmiałam podczas czytania. Wszystkie moje obawy uciekły gdzie pieprz rośnie. Zatopiłam się w lekturze, zachwyciłam niewymuszonym i dojrzałym stylem autorki, naturalnym, ciętym i dowcipnym językiem, jakim przemawiają postaci, a przede wszystkim wciągającą, niebanalną i pełną intrygujących smaczków fabułą.

"Duma i uprzedzenie" stała się inspiracją do stworzenia czegoś świeżego. Powiem szczerze i prosto z mostu - zazdroszczę Magdzie Knedler tego, że napisała powieść o czymś, co kocha, co ją fascynuje. Ja nie miałabym tyle odwagi, bałabym się, że popadnę w przesadę, sentymentalne i szczeniackie zachwyty, że skupię się na dziesiątkach szczegółów, które - ważne dla mnie - dla czytelników będą niezrozumiałe i nieciekawe. Autorce "Pana Darcy'ego" udało się nie wpaść w żadną z tych pułapek, ominęła je z daleka, nawet się do nich nie zbliżając. Jej książka nie jest kopią, kontynuacją, nie czerpie z powieści Austen niczego poza tym, że staje się ona dla niej bodźcem do rozważań nad ciągłością kultury i nad niesamowitym wpływem wyobraźni Jane, dziewczyny żyjącej na przełomie XVIII i XIX wieku, na literaturę i kinematografię kolejnych wieków. 



Kto z nas nie pamięta Colina Firtha, który spoglądał na Jennifer Ehle z wielkopańską dumą, a jednocześnie głębokim cierpieniem i tęsknotą w oczach (zwróćcie uwagę, że bohatersko nie piszę nic o białej koszuli i jeziorze! ;) )? Czy ktokolwiek będzie jeszcze w stanie lepiej zagrać rolę Darcy'ego? Anglicy zdają się mieć ciągle nadzieję, że uda im się w końcu trafić na kogoś takiego i co jakiś czas na tapetę wraca temat kolejnej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia". Dla Magdaleny Knedler stało się to punktem wyjścia dla doskonale wymyślonej opowieści o perypetiach oraz większych i mniejszych dramatach ludzi, którzy prowadzą nietypowy styl życia - aktorów, reżyserów, scenarzystów, itp. 

Na tle sielskich angielskich krajobrazów, w murach pięknego pałacu Bridebridge Hall, toczy się bezpardonowa walka. Bohaterowie zmagają się z przeciwnościami losu, z własnymi lękami i słabościami oraz z rywalami, od pokonania których zależy ich dalsze "być lub nie być" w branży filmowej. Poważna tematyka jest zrównoważona doskonałym, chwilami niemal brytyjskim, humorem sytuacyjnym i językowym, który wylewa się z książki na wszystkie strony. To nie koniec zalet. Wierzcie mi lub nie wierzcie, ale choćbyście nie wiem jak bardzo się starali, to za Chiny Ludowe nie zgadniecie przed czasem, kto jest mordercą niedoszłego odtwórcy roli pana Darcy'ego. Autorka będzie wodzić Was za nos i inteligentnie podsuwać fałszywe tropy, tak zmyślnie wplecione w akcję, że nawet do głowy Wam nie przyjdzie, jak bardzo sobie wrednota z Wami pogrywa! :)

"Pan Darcy nie żyje" to kryminał, który nie epatuje tak popularną ostatnio brutalnością, ale skupia się na bohaterach i zagadce. To także powieść obyczajowa z wyraziście zarysowanym tłem społecznym. Połączone ze sobą tworzą świeżą mieszankę wybuchową. I nie martwcie się, jeśli nie macie większego pojęcia o angielskim przemyśle filmowym - autorka Wam wszystko wytłumaczy, bez przesadyzmu i zarzucania Was szczegółami. Jedyne, o czym musicie pamiętać, to o tym, by starać się podczas lektury nie spożywać niczego, czym moglibyście się drastycznie zakrztusić. Ze śmiechu i ze zdziwienia.

P.S. Pamiętajcie, że książkę Magdy Knedler możecie czytać nawet wówczas, gdy nie wiecie, o czym jest "Duma i uprzedzenie" i nie widzieliście nigdy na oczy Colina Firtha (jest tutaj ktoś taki? już widzę ten las rąk, ha, ha!). Nawet wówczas, gdy w ogóle nie interesuje was brytyjskie kino i XIX-wieczna literatura. "Pan Darcy nie żyje" i tak Wam się spodoba!


Tytuł: Pan Darcy nie żyje
Autor: Magdalena Knedler
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2015
ISBN: 9788379762781
Ilość stron: 344
Oprawa: półtwarda



Patronat medialny:


14 komentarzy:

  1. Hmmm, tak sobie myślę, że temat kolejnej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia" prędko wróciłby na tapetę w kinematografii brytyjskiej, gdyby tylko co niektóre persony z tej branży książkę Magdy przeczytały. Wszak znam paru brytyjskich aktorów, co by się świetnie do tej roli nadawali, do tego przywykli do tego, by ciągle w filmach umierać i nawet im się to podoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ktokolwiek jeszcze kiedyś zdecyduje się na regularną, zgodną z książką, ekranizację powieści Austen? Myślę, że już chyba nie, że teraz już tylko pozostają wariacje na temat, takie jak powstająca właśnie "Duma & Uprzedzenie i zombie" :)

      A co do roli Murphy'ego, czyli postaci z książki Magdy, w przyszłej, hitowej ekranizacji :) - musi być blondynem z loczkiem, o dość śliskiej, choć przystojnej aparycji. "Paru brytyjskich aktorów" nie pasuje :) :) A Sean Bean trochę za wiekowy! ;) ;) ;)

      Usuń
  2. Ho ho naprawdę ma pani lekkiego świra na wszystko co brytyjskie ;-) :-P. Recenzję bardzo fajnie pani napisała, przeczytałam z przyjemnością :-). Aż się zaczęłam zastanawiać brać się za serial ponownie czy może "Dumę i uprzedzenie"

    OdpowiedzUsuń
  3. Biorąc pod uwagę Twoją entuzjastyczną recenzję stwierdzam, że MUSZĘ PRZECZYTAĆ :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech... *bez walki odkłada pieniądze, planując za niedługo wyprawę do księgarni*
    Jak Ty się nie przyczepiłaś do jakieś błędów o UK, to nie pozostaje mi nic innego, jak iść, kupić i czytać.
    Swoją drogą, nie masz żadnej litości dla mojego portfela.

    Ps. Tak mi się skojarzyło, że taki bezkrwawy kryminał jest miłym hołdem dla UK, nawet gdyby nie dział się bezpośrednio w Anglii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie o tym samym myślałam. No, może i się ten Murphy rozkwasza trochę na bruku, ale mimo wszystko malowniczo (wiem, że to dziwnie brzmi, ale jak przeczytasz, to sama zobaczysz), wpisując się w klimat brytyjskiego kina.
      Ale i tak najlepszy w tym wszystkim jest język, jakim się porozumiewają bohaterowie. Mimo iż mówią do nas ostatecznie po polsku, to brzmią tak po angielsku, że aż się człowiekowi flaki wywracają ze śmiechu!

      Usuń
  5. Widzę, że nie tylko ja mam niezdrową obsesje na punkcie wszystkiego co brytyjskie ! :) To duże pocieszenie :) Patrząc na Twój zachwyt nie mogę się doczekać aż zacznę czytać. Książka czeka tylko aż skończę obecną a jestem już na finiszu. Mam nadzieję, że będę miała również tyle pozytywnych odczuć.
    Pozdrawiam :) http://biegiemdoksiazki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, jest nas całkiem sporo :) I to wcale nie jest niezdrowa obsesja. Ja ją uważam za esencję fascynującego życia. Zupełnie na serio.

      Usuń
  6. A miałam żadnych więcej książek w tym miesiącu nie kupować. Ech, cóż.
    Angloza to straszna choroba. Jako największa znana sobie maniaczka tamtejszej kultury (faktem jest, że w dość ograniczonym, specyficznym zakresie) zauważam jednak, że ludzie coraz mniej dziwią się uprawianej zapamiętale teatralnej turystyce - nie ma to jak spędzić tydzień na bieganiu od teatru do teatru w obcym kraju - dziwnemu zamiłowaniu do śledzenia karier ludzi, którzy nie są szczególnie znani (i nie tylko karier, ale nie chcemy o tym mówić) i soczystych ciekawostkach z życia Szekspira (czy kto tam jego sztuki napisał...) i jemu współczesnych. Zauważyłam, że takich oszołomów jak ja jest coraz więcej. To w pewnym sensie pocieszające :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, już Agata pisała o moich zamachach na Wasze portfele - samo Zuo ;) Tylko że to wcale nie moja wina - do Autorki pretensje kierować! ;)

      Jeśli chodzi o chorobę - nic dodać, nic ująć. Jest cudowna, uwielbiam być chora coraz bardziej i bardziej. I kocham ludzi, którzy są równie chorzy jak ja!

      Usuń
  7. Miałam zadać jedno pytanie, ale doszłam do PS i już nie muszę. :D

    Uwielbiam tego twojego angielskiego świra. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz, zaraz, zastanówmy się... Nie czytałaś nigdy "Dumy i uprzedzenia"? Nie interesuje Cię brytyjskie kino? Bo że nie widziałaś nigdy Firtha jako Darcy'ego, w to nie uwierzę. :) No dobra, wiem, w czym rzecz. ;) Spokojnie możesz czytać - to przede wszystkim świetny kryminał.
      Ja też uwielbiam mojego angielskiego świra. Sprawia, że moje życie jest obłędnie fascynujące!

      Usuń