Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Van Gogh. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Van Gogh. Pokaż wszystkie posty

Ars Longa, Vita Brevis

Vincent van Gogh to twórca, który - jak żaden inny artysta - pobudza do działania moje zmysły i mój intelekt, opanowuje wyobraźnię, podsyca poczucie piękna i fascynację techniką malarską oraz zainteresowanie wpływem biografii człowieka na tworzone przez niego arcydzieła. 

Jednocześnie, paradoksalnie, stosunek do jego dzieł miewam skrajnie różny. Szaleję za ich kolorystyką i uważam, że nie ma na świecie zajęcia bardziej pasjonującego od kontemplowania pociągnięć pędzla - tak wyraźnie widocznych na obrazach Holendra. Pejzaże, martwe natury, te płótna, na których utrwalił własną wizję świata, przyrody i architektury, są dla mnie niewyczerpalnym źródłem zachwytu, tworem człowieka dotkniętego palcem Geniuszu. Z drugiej strony portrety, które wychodziły spod jego ręki, odrzucają mnie swoją niekształtnością, wręcz malarskim turpizmem, a przy tym hipnotyzują doborem barw, sposobami, w jaki powstawały, związkami, z życiem artysty.


John P. Russell, Vincent Van Gogh (1886)

Postać Vincenta, jego osobowość, życiorys i dzieła, tworzą nierozerwalną całość, doskonale harmonijną. Przeplatają się, wynikają z siebie nawzajem, uzupełniają. Mogłabym to wszystko studiować do końca życia, a i tak - zapewne - nie zbliżyłabym się nawet do tajemnicy jego osobowości, do źródła przepełniającego go talentu.

Zachód słońca koło Montmajour - i życie staje się piękniejsze



"Wczoraj, o zachodzie słońca, byłem na kamienistym wrzosowisku, gdzie rosną bardzo małe, poskręcane dęby, na tle ruiny na wzgórzu i pszenicznej doliny. To było romantyczne, to nie mogło być więcej, niż à la Monticelli, słońce rozlewało swe bardzo żółte promienie na krzaki i na ziemię, całkiem złoty deszcz." V. van Gogh
Zaparło mi dech w piersiach, gdy ogłoszono, że wreszcie została potwierdzona autentyczność obrazu "Zachód słońca koło Montmajour". Oznaczało to, że po raz pierwszy od osiemdziesięciu pięciu lat odkryto prawdziwe, pełnowymiarowe dzieło mojego ulubionego malarza. Można żyć wiele lat i nie stać się nigdy świadkiem takiego wydarzenia, poczułam się więc niczym wybraniec losu. I był to bardzo dobry powód do tego, żeby moje oczy zaczęły się leciutko pocić, jak mawiała sienkiewiczowska Nel (z tą różnicą, że moje pociły się ze wzruszenia).

Vincent namalował to dzieło podczas pobytu w Arles, w lipcu 1888 roku. Uważam, że "Zachód słońca" jest jednym z piękniejszych obrazów van Gogha. Cudowna paleta kolorystyczna, barwy wzajemnie się uzupełniające, dziesiątki odcieni zieleni i żółci. Chmury, które do słonecznych kolorów dodają własne, mleczne odblaski, wyróżniające się szafirowym odcieniem ruiny, a w oddali zboża - falujące ruchami pędzla...

Pasja życia Vincenta van Gogha

Dziś jeszcze nie będzie wielkanocnego artykułu. Ci z Was, którzy zajrzą tutaj w niedzielny poranek trochę się zapewne zdziwią, ale "co się odwlecze, to nie uciecze" - zrobię wszystko, żeby odpowiedni tekst, od dawna planowana niespodzianka świąteczna, ukazał się jutro wieczorem, w sam raz na Wielkanocny Poniedziałek. 

Teraz życzę Wam krótko przepięknych, kolorowych Świąt, podczas których wcale nie będzie przeszkadzał fakt, iż za oknami nic jeszcze nie kwitnie i się nie zieleni. Niech będą takie, jakie kochacie, niech sprawią Wam satysfakcję i dadzą poczucie dobrze spędzonego czasu. Niech przyniosą Wam siłę i spokój!


Gwiaździsta noc, 1989

Przyczyną odłożenia tematyki Wielkiej Nocy może być tylko Vincent van Gogh. W sumie każdy dzień byłby dobry na to, by o nim napisać, ale dziś obchodzimy 160. rocznicę jego urodzin, nie może go więc w takiej chwili zabraknąć na zielonym blogu. Wiele czynników składa się na podziw, jakim go darzę. Nie są to tylko same obrazy, których wcale nie przyjmuję bezkrytycznie - niektóre z nich po prostu mi się nie podobają. Nie przepadam na przykład za jego portretami. Szanuję go za determinację, pasję, za bardzo dobre serce, za to, ile w życiu wycierpiał - nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim emocjonalnie. Kocham to, w jaki sposób prowadził pędzel, jak nakładał farby na płótno. Zdarza mi się, że wolę z bliska przyglądać się szczegółom jego dzieł, niż oglądać cały efekt z odległości. Miałam to szczęście, że widziałam niektóre oryginały prac van Gogha. Było to wspaniałe przeżycie - zobaczyć, w jaki sposób tworzył arcydzieło, jak dobierał kolory, w jakiej kolejności nakładał je na obraz. Przy oglądaniu samych tylko płaskich reprodukcji nie da się dostrzec, że jego dzieła są niemal trójwymiarowe -  tak grubo niekiedy nakładał farbę. Kolory aż wylewają się z obrazu, a niebo faluje, płynie, porusza się - w tym tkwi magia malarstwa Vincenta. 


fragment obrazu Domy w Auvers, 1890


Raptularz impresjonistyczny [1]

      Na miłość boską, czy jestem w domu obłąkanych? - Vincent zatoczył się jak oślepiony w stronę jedynego krzesła, które tu stało. (...) Od 12 roku życia widywał jedynie obrazy ciemne i ponure; płótna, na których pociągnięcia pędzla były niewidoczne, wszystkie szczegóły starannie i gładko wypracowane(...). Obrazy, które śmiały się tu do niego wesoło ze ścian, były odmienne od wszystkiego, co kiedykolwiek widział (...). Obrazy te pławiły się w słońcu i pulsowały życiem. Obrazy baletnic za sceną - jaskrawa czerwień, zieleń i błękit rzucone lekkomyślnie tuż obok siebie. Odszukał nazwisko artysty - Degas. Potem był tu szereg pejzaży, sceny nad brzegiem rzeki, w których malarz pochwycił wspaniałą bujność traw pełnego lata i żar południowej godziny. Nazwisko artysty brzmiało: Monet. W setkach obrazów, które Vincent do tej pory widział, nie było tyle blasku, swobodnego oddechu ani woni, co w jednym jedynym z tych jaśniejących płócien. (...) Praca pędzla była bezwstydnie widoczna, każde pociągnięcie, każda kreska obnażona i niezatarta. Powierzchnia obrazu była gruba, głęboka, wibrująca. (...) dla tych malarzy powietrze było czymś uchwytnym - coś, co należało malować tak samo jak przedmioty.  I. Stone, Pasja życia


V. van Gogh, Gwiaździsta noc