Vincent van Gogh to twórca, który - jak żaden inny artysta - pobudza do działania moje zmysły i mój intelekt, opanowuje wyobraźnię, podsyca poczucie piękna i fascynację techniką malarską oraz zainteresowanie wpływem biografii człowieka na tworzone przez niego arcydzieła.
Jednocześnie, paradoksalnie, stosunek do jego dzieł miewam skrajnie różny. Szaleję za ich kolorystyką i uważam, że nie ma na świecie zajęcia bardziej pasjonującego od kontemplowania pociągnięć pędzla - tak wyraźnie widocznych na obrazach Holendra. Pejzaże, martwe natury, te płótna, na których utrwalił własną wizję świata, przyrody i architektury, są dla mnie niewyczerpalnym źródłem zachwytu, tworem człowieka dotkniętego palcem Geniuszu. Z drugiej strony portrety, które wychodziły spod jego ręki, odrzucają mnie swoją niekształtnością, wręcz malarskim turpizmem, a przy tym hipnotyzują doborem barw, sposobami, w jaki powstawały, związkami, z życiem artysty.
![]() |
John P. Russell, Vincent Van Gogh (1886) |
Postać Vincenta, jego osobowość, życiorys i dzieła, tworzą nierozerwalną całość, doskonale harmonijną. Przeplatają się, wynikają z siebie nawzajem, uzupełniają. Mogłabym to wszystko studiować do końca życia, a i tak - zapewne - nie zbliżyłabym się nawet do tajemnicy jego osobowości, do źródła przepełniającego go talentu.