Targi Książki w Krakowie? O wiele, wiele więcej!

Wszyscy już o Targach Książki w Krakowie napisali, tylko mnie jakoś nie idzie. Najchętniej stworzyłabym tekst o tym, co mnie zachwyciło, oczarowało, co mnie fascynowało podczas tych trzech cudownych dni, ale wówczas niewiele miejsca poświęciłabym samym Targom. Chociaż... trzeba być sprawiedliwym: gdyby nie one, to do Krakowa wcale bym nie pojechała, wielu cudownych ludzi bym nie poznała, książek stosu bym do domu nie przytachała i osoby swojej w słoneczku bym nie wygrzała (spędzając weekend w miejscu zamieszkania zapewne nie chciałoby mi się nosa znad książki wystawiać). Ok, będzie w takim razie o Targach. Trochę:)


Z jedną walizką (na kółkach - w drodze powrotnej miałam ochotę uściskać wynalazcę) dotarłam wczesnym piątkowym popołudniem na ulicę Długą, gdzie wcześniej znalazłam bardzo miłe miejsce na nocleg. Niby nic nadzwyczajnego, ale osobista łazienka w pokoju wszystko mi wynagrodziła. Poza tym lokalizacja znakomita, mogłam trzy razy dziennie biegać, żeby się przebrać (nie, żebym miała bzika na punkcie ubioru, po prostu pogoda była tak zaskakująca, że wychodząc rano w swetrze po południu nie było się w stanie w nim wytrzymać i trzeba się było po krótki rękaw fatygować).

W momencie, w którym znalazłam się na ulicach Krakowa wiedziałam już, że ciężko będzie mi wsiąść w tramwaj i pojechać na Centralną, ciężko będzie zrezygnować z Rynku, z Wawelu i innych miejsc przyprawiających mnie o szybsze bicie serca. Resztę dnia spędziłam wchłaniając w siebie atmosferę niespotykaną nigdzie indziej. Odwiedziłam dziedziniec Collegium Maius, na którym do tej pory jeszcze nie byłam, a poza tym po prostu wędrowałam ulicami szczerząc się do przechodniów. Posiedziałam też trochę w moim ulubionym miejscu przeznaczonym do medytacji, czyli na fontannie przed Kościołem Mariackim (pasującej do Rynku jak wół do karety, ale ustawionej w świetnym punkcie).


Świat "powyżej"
W chwili, w której wchodzi się w tę specyficzną, niepowtarzalną przestrzeń od razu czuje się inne powietrze, inaczej się oddycha, myśli zaczynają biec w innych kierunkach niż dotychczas - zapomina się o wszystkim i chłonie się ten czar. Siedziałam pod parasolami u wejścia na ulicę Grodzką do nocy (kto był ze mną, ten wie:) i miałam poważny zamiar nie ruszać się stamtąd aż do niedzieli. Wokół mnie toczyło się gwarne życie, ludzie chodzili, siedzieli, śmiali się, rozmawiali. Wystarczyło jednak podnieść wzrok trochę wyżej, na niebo pogrążone w delikatnej mgiełce świateł, na ciemne okna kamienic i wieże Kościoła Mariackiego, by zobaczyć inny wymiar. Tam jest cisza, odwieczna, średniowieczna cisza, w której egzystują posągi z kościółka świętego Wojciecha. Magia tego miejsca jest oszałamiająca. 


W sobotę rano pojechałam na Targi Książki, spotkałam wielu miłych ludzi, nagadałam się o tym, co kocham, niemniej jednak zwiewałam stamtąd aż się kurzyło po zaledwie dwóch godzinach. Nie dałam rady, choć chęci miałam przecież dobre. Za gorąco, przykro mi, ale braku powietrza nie byłam w stanie ignorować. Zamiast na poszukiwaniu osób, które chciałam spotkać skupiałam się na tym, że powoli zaczynam się rozpływać, zamiast zachwycać się mnogością wydawnictw i cudownych książek walczyłam z brakiem oddechu. Sporą winę ponosi moje pochorobowe osłabienie. Żałuję, że nie wytrwałam na tyle długo, żeby porozmawiać z ludźmi, o których spotkaniu marzyłam, pocieszam się jednak tym, że w przyszłym roku ma być dużo lepiej.


Viv, Ruta, Sardegna, ja i Kinga (za naszymi plecami wiecznie uśmiechnięty Grzegorz Kasdepke), fot. Oisaj

Jedyne zdjęcia, na jakich zostałam uwieczniona to te, na których szczerzę się po spotkaniu z uroczą Amerykanką Rutą Sepetis, autorką "Szarych śniegów Syberii" (o niej i o jej książce napiszę innym razem). Szkoda, że tak niewiele słów udało mi się z nią zamienić, ale nie tylko ja czekałam na dedykację...


Tyle pytań, tak mało czasu...

Dowlokłam się jeszcze jakimś cudem do Mariusza Wollnego, którego zaskoczyłam wyciągając (nie wiedzieć czemu z miną winowajcy) stare wydanie jego "Krwi Inków". Może się trochę ucieszył, że doceniłam jego książkę już siedem lat temu? Przywitałam się jeszcze w biegu z osobami, z którymi najchętniej poszłabym na kawę, by móc bezkarnie zasypać ich pytaniami i przemyśleniami, po czym wybiegłam na powietrze jak torpeda i nie namyślając się długo, wsiadłam w tramwaj powrotny.

Nabrałam trochę sił i poszłam na spotkanie cudownych ludzi, których znałam do tej pory tylko wirtualnie (niektórych nie znałam wcale, cieszę się niezmiernie, że już naprawiłam ten błąd). Po-Targowe Spotkanie Blogerów Książkowych - kto był, ten wie, Kaś wymieniła wszystkich w swoim poście. I to właśnie ona zasługuje na największe podziękowania i uściski, ponieważ to jej zasługa, że się spotkaliśmy. Dziękuję tym, którzy przyjęli mnie z otwartymi ramionami, którzy okazali zainteresowanie. Żałuję, że nie zostałam z Wami do końca - podczas tych trzech dni miałam tak mało czasu, a tak wiele do zrobienia. Czekało na mnie spotkanie, które, być może, wyda interesujące owoce. Ale o tym kiedy indziej.

Szłam spać z mocnym postanowieniem, że następnego dnia pojadę na Targi i spotkam się ze wszystkimi, z którymi spotkać się planowałam. Jednak w nocy nastąpiło jakieś zamieszanie w czasie i przestrzeni, w moim postrzeganiu świata i planowaniu. Zauważyliście? Coś się stało z zegarkami, prawda?:) Rano wstałam wesoła jak szczygiełek, wyjrzałam przez okno i stwierdziłam, że nie będę spędzać dnia na przepychaniu się, na próbach usłyszenia tego, co ktoś do mnie mówi, na powolnym rozpuszczaniu się - słońce świeciło, Kraków wzywał:)


Poszłam na Wawel - spacerkiem przez Planty. Było pustawo, cieplutko, słonecznie. Wszędzie wokół złociły się liście. Czy ktoś z Was dziwi się, że zostałam? Chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji przejść się tą trasą samotnie - a to cudowne przeżycie. Można nic nie mówić, wystarczy przeżywać, wchłaniać w siebie klimat, ładować baterie.





W ogóle po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, a przypuszczalnie po raz pierwszy w życiu, miałam okazję powędrować po Krakowie bez ogonka w postaci rodziny, wycieczki, znajomych. To zupełnie inna jakość zwiedzania. Raz na jakiś czas zdecydowanie konieczna!

Dziedziniec wawelski znany jest mi w każdym najmniejszym szczególe, ale w zeszłą niedzielę po raz pierwszy nikt mnie nie popędzał, nie chciał ze mną rozmawiać, nie odciągał mojej uwagi. Po raz pierwszy mogłam usiąść na kamiennej ławce, zamknąć oczy i po prostu słuchać. Nie minęło wiele czasu, gdy przez zwyczajny gwar emitowany przez turystów przebiły się odgłosy sprzed wieków. Słyszałam przeszłość, historię! Zygmunt August oprowadzający swą ukochaną żonę Barbarę po wawelskich krużgankach i opowiadający jej o tym, kto wcześniej mieszkał w tych murach, a zaraz potem szybki krok pogrążonego w żałobie króla opuszczającego dziedziniec zamkowy na zawsze - aby już nigdy nie przypominał mu o tym, że utracił swoją największą miłość. Trzaskanie drzwiami - to Henryk Walezy dobitnie oświadcza, że nie zamierza poślubić podstarzałej Anny Jagiellonki i jej szloch, nieszczęśliwej, opuszczonej, niechcianej.


Poniżej - turyści, powyżej - wieki
Do rzeczywistości przywołało mnie bardzo miłe spotkanie, podczas którego miałam okazję podszlifować swój angielski w mowie. Czas nieubłaganie mijał, a ja miałam jeszcze w planach wyprawę do Matrasa, w którym można było tego dnia kupić wszystko, o czym się zamarzyło 30% taniej. Takiej okazji to ja przegapić nie mogłam. "Morfiny" zabrakło, więc kupiłam ją w księgarni w Pałacu Spiskim (20% taniej - też piechotą nie chodzi) - zbzikowałam na punkcie tej książki, więc musiałam ją mieć już, natychmiast! W Matrasie kupiłam Alison Weir, "Kobiety Zygmunta Augusta" i "Legion" Cherezińskiej (prezent dla męża, który został przez niego pochłonięty w dwa dni).



Dzień wcześniej zaopatrzyłam się w kilogramy papieru w Składzie Taniej Książki na Grodzkiej. "Rumio i cuda w ciemnościach" za 14zł (kto czytał "Miasto Śniących Książek" ten wie, dlaczego kolekcjonuję wszystko, co Moers napisał), klasyczny kryminał z panem Whicherem, ślicznie wydany (za jakieś 12zł chyba) i dwa cudowne albumy - "Ilustrowana biografia Williama Szekspira" (coś pięknego!) oraz bardzo przydatne przy poznawaniu jakiegokolwiek okresu historycznego monumentalne dzieło Ossolineum "Dynastie Europy" (nie wierzyłam własnym oczom, ale każde z tych cudeniek kosztowało 25zł). Poza tym jeszcze kilka pozycji na prezenty i już się ze mnie zrobił wielbłąd. Starałam się nie myśleć o tym, że będę musiała jakoś to wszystko do domu dowieźć - najpierw gdzieś upchnąć, a potem jakimś cudem do autobusu dostarczyć.

Najmilsze pod słońcem zakupy uczciłam wspaniałą latte i przepysznym ciastkiem. I wówczas wpadłam na jeszcze jeden pomysł. Wiedziałam, że przez kilka nadchodzących tygodni nie wyrwę się wieczorem z domu. Bąbel łaskawie pozwolił mamusi wyjechać na kilka dni, ale przypuszczałam, że jego wyrozumiałość ma swoje granice:) Pomijając to, nie miałabym sumienia w najbliższym czasie znów go zostawiać - nie widzimy się w końcu praktycznie przez większą część dnia. Tak więc mogłam być pewna, że kinowa wyprawa przez jakiś czas nie będzie możliwa (do kina muszę dojechać). A przecież właśnie miała miejsce premiera nowego filmu z Benedictem Cumberbatchem "Piąta władza"! A w Kamienicy Pod Baranami ukrywa się urocze, kameralne kino!


Takie kino to tylko w Krakowie...
Wylądowałam więc z marszu na seansie filmu, który w jakimś stopniu zmienił moje postrzeganie świata, zburzył kilka przekonań i przewartościował moją wiedzę o niektórych sprawach. Bardzo ważny film - przynajmniej dla mnie.


Ben i ja
Takim oto wspaniałym akcentem (czy ja kiedyś mogłam przypuszczać, że pójdę do Kina Pod Baranami?) zakończyłam moją wyprawę na Targi Książki w Krakowie. To były przecudowne trzy dni, wakacje, jakich nie miałam od lat. Do autobusu musiałam wprawdzie dźwigać setki kilogramów więcej niż w stronę przeciwną (oprócz wspomnianej walizeczki były jeszcze dwie siaty i torba), ale kto by tam narzekał:)


Kontaktu ze światem zerwać się nie udało

P.S.1: Chciałam w tym miejscu gorąco podziękować za darmową wejściówkę na Targi, która przyjechała do mnie Tramwajem nr 4 - dzięki niej czułam się ważną częścią tego świata. Dziękuję też Rucie, Mariuszowi, Agnieszce, Magdalenie, Grzegorzowi i Szczepanowi, dziękuję profesorowi Bartoszewskiemu. Dziękuję Oisajowi, Kaś, Sardegnie. Każdemu za coś innego i za całokształt:)

P.S.2: Właśnie się dowiedziałam, że w czwartek zmarł w Krakowie profesor Henryk Markiewicz - jedyna osoba, która była w stanie sprawić, iż spojrzałam na Pozytywizm jak na okres, w którym powstało tak wiele piękna. Tylko on opowiadał o tym czasie tak, że zapominałam o wszystkich zarzutach, jakie gromadziłam przez lata, by zachwycać się "Emancypantkami", "Bez dogmatu", "Glorią victis", Jeske-Choińskim i Przyborowskim. Dziękuję, profesorze!

20 komentarzy:

  1. Jaka wspaniała relacja! Strasznie żałuję, że nie udało nam się dłużej porozmawiać, no i pospacerować po Krakowie...
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, całe życie przed nami! Co się odwlecze, to nie uciecze!

      Usuń
  2. No pięknie, pojechała na Targi, a zwiedziła pół Krakowa, na Targi prawie nie zaglądając. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawię się w przyszłym roku, poprawię, jeśli tylko organizatorzy słowa dotrzymają i więcej miejsca udostępnią. A może będzie padać? To już w ogóle z Targów wychodzić nie będę... choć Kraków w deszczu też piękny jest... cóż, zastanowię się:)

      Usuń
  3. Nie wiem, jak to się stało, ale właśnie chyba po raz pierwszy w życiu nabrałam prawdziwej ochoty na wycieczkę do Krakowa! Nigdy jakoś nie byłam przekonana do tego miasta, ale Ty tak pięknie o nim piszesz, że nie po prostu nie można się oprzeć! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, może ja w reklamie powinnam pracować? Chociaż nie, w reklamie trzeba zwięźle i treściwie, a moim drugim imieniem jest Wodolejstwo. Jak zacznę, to przestać nie potrafię:) Daj znać, jak w Krakowie wylądujesz - jestem ciekawa Twoich wrażeń.

      Usuń
  4. Przemiło było się spotkać! uwielbiam TK właśnie za takie wrażenia, nowe znajomości i emocje! nie dziwię się, że Kraków Cię urzekł. to miasto ma w sobie niesamowita energię. mam nadzieję, że spotkamy się niebawem i będziemy mogły nagadać się do woli. uściski ze Śląska :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam nadzieję! Kraków mamy w połowie drogi, więc przed nami zapewne jeszcze niejedno spotkanie w tym mieście.

      Usuń
  5. Tak miło mi się to czytało co napisałaś, że zaraz udostępnię innym :) i oby to pospotkaniowe spotkanie przyniosło Ci bardzoooooo owocne efekty! Trzymam kciuki, pozdrawiam ciepło i całuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kasiu, ja też trzymam kciuki - za wszystko:)
      Efekty będą, to już wiem, tylko jeszcze nie wiem, na jaką skalę.

      Usuń
  6. Nie dość że Kraków, to jeszcze Targi Książki. Do tego zacny stos zakupionych tomiszczy. Nic, tylko zazdrościć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama sobie zazdroszczę, hehe, dlatego też, aby przyjemność przedłużyć, piszę takie niekończące się niemal teksty o tym, co mnie raduje. I aż mnie dziw bierze, że Wam się chce to czytać. Ale bardzo się z tego cieszę.

      Usuń
  7. cudowne zdobycze książkowe, aż wyciągam po nie swe dłonie, zazdroszczę ci, Lady Jane i Niebezpieczne dziedzictwo bym ci ukradła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli muszę postawić kogoś na straży moich regałów? :) Wyprawa do Matrasa była dość lekkomyślna, ale martwić się będę później. Najwyżej karmić się będę widokiem książek na półkach:)

      Usuń
  8. To o czym piszesz - samotna (wspaniała w swej samotności) kontemplacja Krakowa to coś absolutnie niepowtarzalnego.
    Tylko ja i Miasto! Nieprawdopodobne jak potrafi to być silne. Kraków jest miejscem, w którym nie potrzebuję towarzysza-podróży. Zdarzyło mi się parę razy samej przyjechać na cały dzień i odetchnąć. Kraków to najlepsza pigułka antydepresyjna!

    Co do Targów, to ja również, gdy tylko skończyłam - przemiłe zresztą spotkanie - nie oglądając się na inne stoiska i stosy książek wokoło, po prostu wyszłam. Resztę dnia spędziłam na wałęsaniu się po moich miejscach i tych zupełnie nowych. Nie wiem, czy dotarłaś do Europeum w dawnym spichlerzu? Bardzo ciekawe miejsce.
    Pozdrawiam, może za rok, w czasie Targów, a może przy ich okazji i my gdzieś się spotkamy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy mówi, że "Kraków coś w sobie ma, coś niepowtarzalnego", ale dla każdego jest to coś innego. I to jest wspaniałe. Ja czuję tam niemal namacalnie inne powietrze, inny nastrój, sama staję się tam inna. Za pierwszym, drugim razem można biegać, zwiedzać, żeby jak najwięcej zobaczyć, poznać, ale podczas kolejnych wypraw Krakowem już się oddycha, już nie trzeba nigdzie biec, można w spokoju chłonąć - i dopiero wówczas pozna się to miasto prawdziwie.

      Do Europeum nie dotarłam, choć miałam ochotę, jakoś się nie złożyło. Następnym razem - na pewno!

      W przyszłym roku ma być więcej hal, luźniej, spokojniej - myślę, że będzie wiele okazji do tego, żeby nadrobić to, co nie udało się w tym roku. Było mi bardzo szkoda, że się z Tobą nie zobaczyłam, ale trochę mnie ten tłok przerósł. A Ty, mam nadzieję, na przyszłych Targach będziesz promować przynajmniej dwie nowe książki:)

      Usuń
  9. U, pokochałabym to kino! Muszę je znaleźć.
    Kraków, ech, Kraków, moje kochane miasto - Kraków i moje Gliwice są wspaniałymi miastami do spacerowania:)
    Jestem ciekawa Twojej opinii o Morfinie, mnie jakoś nie umiała zachwycić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morfina leży i czeka na swoją kolej - połowa sukcesu to to, że ją mam i mi nie umknie:)
      Kino jest Pod Baranami, linia C-D, na rogu:) Na pewno jeszcze nie raz się do niego wybiorę, bo jego klimat mnie oczarował.

      Usuń
  10. Cudny ten Kraków w jesiennej otoczce żółtych liści,które tak radośnie go opromieniają.Marzy mi się od dawna spacer Plantami,zaglądanie do różnych ciekawych zaułków,zwiedzanie,podziwianie.To miasto ma w sobie Coś specyficznego,czego nie mają inne,też zresztą piękne i ciekawe pod względem zabytków,zabudowy i tp.Tutaj jednak oddycha się inną atmosferą,tutaj łatwiej przenieść się w czasie,puścić wodze wyobraźni.
    Nie dziwi mnie Twoje oczarowanie,powolne delektowanie się urodą budynków,kościołów,które prezentujesz.
    W górze niebo,echo hejnału z wieży Mariackiej,cichy szelest skrzydeł gołębi i...mówi przeszłość!Piękne to przeżycie,oderwanie się od spraw codziennych,tylko Ty...czy ja...i wielka historia!
    Tęskno za "grodem żaków";za jego urokiem,gdzie wiele miejsc jest zaczarowanych,gdzie legenda przeplata się z rzeczywistością,niekiedy zaś z magią.
    Pięknie opisałaś swoje spotkanie z tym prastarym grodem,czytam i jestem tam wszędzie z Tobą:)-listopadowe pozdrowienie wraz z poszumem deszczu,słonecznych wspomnień Aniu-Zoja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem przedłużam sobie te wrażenia czytając książki o Krakowie - sporo z nich jest na tyle klimatycznych, że można w trakcie lektury przenieść się w czasie lub w przestrzeni i znów wędrować ulicami tego cudownego miasta - w wyobraźni. Nigdy mi się nie nudzi:)

      Usuń