Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieści młodzieżowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieści młodzieżowe. Pokaż wszystkie posty

"Przypadki Callie i Kaydena" - rozwiązanie konkursu


Kochani, bardzo się cieszę, że konkurs przypadł Wam do gustu. Dziękuję za wszystkie miłe słowa i za wiele wspaniałych tekstów dotyczących Waszych ulubionych książek. Żeby szybciej i bez dłuższego gadania przekazać wyniki losowania, postanowiłam dziś dla odmiany zrobić post obrazkowy. A ponieważ w pierwszy dzień wakacji - spontanicznie i bez porządnego pakowania walizek - zwiałam z domu nie zabrawszy ze sobą aparatu fotograficznego, musicie mi wybaczyć zdjęcia robione telefonem. 

Losowanie to bardzo ważna rzecz. Najlepsza zabawa jest wtedy, gdy ma się do dyspozycji tradycyjne karteluszki i można w nich pogrzebać. A ponieważ nie miałam sumienia odbierać tej przyjemności Bąblowi, więc moja rola ograniczyła się jedynie do wypisania Was na papierze:


W sumie musiałam jeszcze te karteczki pozaginać. Ufff...



KONKURS! "Przypadki Callie i Kaydena"

Drodzy moi!

Jednym z fenomenów nurtu literatury young adult stały się niedawno powieści amerykańskiej autorki Jessiki Sorensen. Wydawane początkowo w ramach self-publishingu, w chwili obecnej znajdują się na szczytach wielu amerykańskich list sprzedażowych. Serię książek o Callie i Kaydenie, zwyczajnych nastolatkach pochodzących z pozornie normalnych rodzin, wypełnia wszystko to, co niejednokrotnie jest treścią życia jej młodych czytelników, ich znajomych i przyjaciół. 

Pierwsza część cyklu ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, wylądowała także w moich rękach, do tego podwójnie. Jeśli więc macie ochotę na to, by dołączyć powieść Sorensen do swojej biblioteczki - a może chcecie komuś tę książkę sprezentować - to zapraszam do zabawy. 




PYTANIE:

Jaka książka, przeczytana ostatnio, 
obłędnie Wam się podobała? 

Niechże ta historia wreszcie się zacznie, czyli o kuriozalnej miłości do przewodnika turystyczno-kulturalnego


"Zaintrygowany zagadkowym listem Hildegunst powraca do Księgogrodu. Odbudowane z przepychem miasto przeistoczyło się w tętniącą życiem metropolię literacką i mekkę księgarstwa, pełną wszelkiej maści zbzikowanych pasjonatów książek. Podążając tropem tajemniczej przesyłki, Rzeźbiarz Mitów zostaje wciągnięty w wir przygód, ledwo przekroczy granice miasta. Spotyka dawnych znajomych, m.in. kolegę po piórze, Owidiosa, któremu udało się osiągnąć Orma, eydetę Hachmeda Ben Kibicera i przeraźnicę Inaceę Anacaci. Natyka się też na wielu nowych mieszkańców, fenomeny i cuda; tajemniczych librinautów, osławionych lalalistów, a przede wszystkim poznaje najmłodszą i zarazem najpotężniejszą z atrakcji Księgogrodu – Lalacircus Maximus oraz jego Niewidziany Teatr, w którym skonfrontowany zostaje z własną historią."

Uwaga! W tekście mogą znaleźć się sformułowania i konstatacje, które będą zrozumiałe jedynie dla wtajemniczonych. Aby zostać przyjętym do ekskluzywnego grona wybrańców orientujących się kim był Ojahnn Golgo van Fontheweg, dlaczego czasami trzeba niezwykle uważać podczas jedzenia chleba z miodem oraz kim (lub czym) jest mgławiec (z premedytacją unikam liczby mnogiej, bo nie jestem pewna, jaką powinnam zastosować odmianę - "mgławcy"? "mgławce"?), należy zapoznać się z wybitym dziełem Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów. Nosi ono tytuł "Miasto Śniących Książek" i zostało przetłumaczone z języka camońskiego przez niemieckiego pisarza i rysownika Waltera Moersa. ;)

Uwaga o numerze 2! Nie popełniłam wcale karygodnej pomyłki robiąc zdjęcia jednej książce, a pisząc o innej. Czytajcie dalej, a znajdziecie wyjaśnienie tego dziwnego zjawiska. ;)



Siedzę przed klawiaturą i łamię sobie głowę nad niezwykle ważnym, lecz niestety mocno pogmatwanym zagadnieniem. Jak zachęcić kogoś, kto się z literaturą fantasy wybitnie nie lubi, kogo nie interesują smoki, alternatywne światy i przygody rodem ze snów, do sięgnięcia po książkę, której półka z fantastyką jest domem rodzinnym? 

Do prozy Moersa nie trzeba jakoś specjalnie namawiać Czytelników, dla których baśnie są chlebem powszednim, a przemierzanie mrocznych otchłani pełnych dziwnych stworzeń to codzienność. Kto raz zwiedził Miasto Śniących Książek, ten będzie za nim tęsknił wiecznie, ten rzuci się z szaleństwem w oczach na najdrobniejszy przedmiot związany z Camonią (błagalne spojrzenie w stronę producentów bibelotów...), a jego oczekiwanie na kolejne książki z cyklu nie skończy się nawet wraz ze zdmuchnięciem stu świeczek na torcie urodzinowym.

O związkach nieszczęśliwej miłości z literackimi arcydziełami


"Arcydzieło literatury francuskiej. Francja tuż przed I wojną światową. Do szkoły Sainte-Agathe przybywa nowy uczeń - Augustin Meaulnes. Żądny przygód impulsywny chłopak nie chce poddać się dyscyplinie. Szybko staje się swoistym przywódcą zyskując podziw i uznanie kolegów. Pewnego dnia ucieka ze szkoły i przypadkowo trafia do wioski, w której poznaje piękną Yvonne de Galais. To spotkanie staje się początkiem wielkiej namiętności, która opęta nie tylko Augustina, ale także jego najlepszego przyjaciela Franoisa. Czy słowo kocham zniszczy tą więź? Czarująca opowieść o miłości trudnej i pięknej, niosącej ze sobą dylematy i wyzwania. O miłości w sercach pełnych młodzieńczego żaru, który zagłusza głos rozumu i każe pędzić w świat emocji."


Nie wiem czy wszyscy, którzy książki piszą lub do ich pisania się przymierzają, wiedzą, co najlepiej stymuluje wenę twórczą, co wpływa na natchnienie niczym nadejście wiosny na pierwiosnki, krokusy i fiołki. A jest to takie oczywiste - wystarczy się zakochać! Poszukać obiektu, w którym można ulokować uczucie, najlepiej nieodwzajemnione ;) i to wszystko - jak historia literatury zdaje się pokazywać, wystarczy wówczas już tylko usiąść i czekać na Muzę, która prędzej czy później się pojawi i napełni głowę literata wiekopomnymi pomysłami.

Cóż, przyznaję, że brzmi to wszystko troszeczkę bzdurnie, ale nie można zaprzeczyć, iż niektórzy poeci płodzili najlepsze swoje utwory w okresach, w których bujali w obłokach, bo akurat obdarzyli względami kolejną wybrankę ;) W każdym razie od dawna usiłuję sprawdzić to osobiście i póki co, nie mogę poświadczyć o skuteczności owego tajnego składnika :)

Nie potwierdzam, ale i nie kwestionuję. Za to coś Wam opowiem - w ramach przykładu, który może przyczynić się do uznania wyżej opisanego sposobu, za godny uwagi.

Sekwana ma to do siebie, że wielu ludzi widzi w niej rzekę o dziwnie romantycznym oddziaływaniu. Mnie też od razu nasuwa się takie skojarzenie i jest ono związane, oczywiście, z pewnym rozdziałem mojej biografii (którą może ktoś kiedyś napisze, a wówczas dowiecie się prawdy). Właśnie tak musiał do końca życia myśleć o Sekwanie Henri Alban Fournier. Osiemnastoletnim chłopcem będąc, błądząc sobie jej brzegami, spotkał pewnego czerwcowego popołudnia 1905 roku kobietę, która na zawsze odmieniła jego życie. Nazywała się Yvonne Toussaint de Quièvrecourt i niestety, okazała się niezwykle odporna na urok osobisty młodzieńca, który robił co w jego mocy, by piękną nieznajomą w sobie rozkochać. 

Ian Serraillier "Srebrny miecz"


"Warszawa, wojenna zawierucha. Troje dzieci - Ruth, Edek i Frania - musi nauczyć się przeżyć na własną rękę. Ich ojciec uwięziony jest w obozie, a matkę wywieziono do Niemiec. Pewnego dnia pośród gruzów i ruin spotykają Janka, sierotę, którego największym skarbem jest nożyk do papieru w kształcie małego, srebrnego mieczyka. Kiedy dzieci wyruszają w podróż po Europie, by odnaleźć rodziców, srebrny miecz staje się dla nich talizmanem i symbolem nadziei.
Ta oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o polskiej rodzinie Balickich doczekała się adaptacji telewizyjnej, zrealizowanej dwukrotnie przez BBC.
Książka należy do kanonu literatury dziecięcej."


 Literatura młodzieżowa ma w moim sercu szczególne miejsce. To przecież dzięki niej jestem teraz nienormalnie w książkach zakochana. Gromadzę na półkach tomy pełne światów, przygód i tajemnic. "Zawieszam się" czasami, gdy na nie spoglądam i kontempluję je z głupawym uśmiechem na ustach (powiadacie, że to się leczy?). Czytam wszędzie, gdzie się da - czytam w wannie, w ogrodzie, czytam gotując i sprzątając, czytam w autobusie i w przychodni... I to wszystko dzięki temu, że w dzieciństwie miałam kogoś, kto podsuwał mi perełki, kto wiedział, co mi się spodoba, kto cudownie ukształtował mój gust czytelniczy.

Nieraz spoglądam zamglonym spojrzeniem na tę część biblioteczki, w której królują książki kiedyś przeze mnie ukochane - dziewczęce powieści w typie "Ani z Zielonego Wzgórza", "Emilki ze Srebrnego Nowiu" czy "Tajemniczego Opiekuna", przygodowe awantury Nienackiego, Bahdaja, Leżeńskiego, Makuszyńskiego, historyczne tomy Przyborowskiego, Sienkiewicza, Szalay-Groele, Domańskiej... Takie wymienianie tytułów i autorów sprawia, że mam wielką ochotę rzucić wszystko, zanurzyć się w świecie dzieciństwa i nie wracać do końca wakacji:)

Nigdy nie przestałam kochać tych książek, nigdy nie odstawiłam ich na boczny tor. Co jakiś czas do grona najstarszych (młodzieżówki napisane w czasie, gdy moja nastoletniość była w pełni swego rozkwitu, leżą w zupełnie innym miejscu, podobnie jak te powstałe, gdy wspomniana nastoletniość przeminęła z wiatrem) dołącza kolejna, po raz pierwszy w Polsce wydana lub wznowiona po pięćdziesięciu a nawet stu latach... Niekiedy zdarza mi się zaopatrzyć się w nowy egzemplarz jakiejś wyjątkowo kochanej, zaczytanej "na śmierć" pozycji.

Ruta Sepetys "Szare śniegi Syberii"


"Rok 1941, Litwa. Oficerowie NKWD wywlekają rodzinę Liny z domu i wsadzają do pociągu. Celem wielotygodniowej wyczerpującej podróży w wagonach bydlęcych okaże się obóz pracy na Syberii. Tutaj każdy dzień będzie walką o życie, a zapłatą za nadludzki wysiłek niewielka kromka chleba... Nadzieję mogą dać tylko miłość i... sztuka. Wrażliwa dziewczyna, dokumentując życie obozowe, w rysunkach ukrywa wskazówki, które mają ułatwić ojcu odnalezienie bliskich. "Szare śniegi Syberii" to poruszająca opowieść o bólu, cierpieniu, strachu, ale także o miłości, nadziei i zachowaniu godności nawet w skrajnie nieludzkich warunkach."

Jest coś, co straszy mnie po nocach, spać nie daje i grozi, że jak się nie wezmę do roboty, to "będzie ze mną źle". Mówiąc łagodnie. To nic innego jak tylko kilkanaście pozaczynanych tekstów pokutujących w zawieszeniu i czekających, aż je w końcu napiszę, doszlifuję i wypuszczę w świat, do ludzi. Racja jest po ich stronie, emocje związane z teatrem i Londynem powoli stygną, mogę więc w spokoju zabrać się za to, co powinnam zrobić już dawno. Na czołowym miejscu widnieje recenzja książki Ruty Sepetys "Szare śniegi Syberii" - tekst zaczęty jeszcze w listopadzie (o matulu, jak ten czas leci!).

Najpierw przeczytałam książkę. Następnie spotkałam autorkę. Potem znów przeczytałam książkę zakładając, że odbiorę ją trochę inaczej. Powiedzmy, że się udało.

Amerykanka litewskiego pochodzenia, Ruta Sepetys jest osobą przeuroczą, posiadającą wielki dar opowiadania - to typ gawędziarki, której słucha się z otwartymi ustami, której spija się z warg każde słowo. Chłonęłam jej monolog w zachwycie, niczym zahipnotyzowana, wszystko trafiało mi prosto do serca, przekonywało. Kiwałam głową potakująco patrząc na nią jak na bohaterkę walczącą ze smokami. Wydaje się, że nie na darmo Ruta pracowała wcześniej w Hollywood, w branży filmowej i muzycznej - zdążyła poznać tajniki manipulowania odbiorcą:) Przez jakiś czas byłam pod jej urokiem i mocno przeżywałam to, o czym mówiła. Opamiętanie przyszło w chwili, gdy usiłowałam opowiedzieć komuś o tym, co od niej usłyszałam, gdy starałam się to zwerbalizować po swojemu. W momencie zorientowałam się, że przecież tak naprawdę nie wszystko powinno mi się w jej historii podobać, zwłaszcza w zestawieniu z tekstem książki.

Philippa Gregory "Odmieniec"


"Siedemnastoletnia Izolda zostaje zamknięta w klasztorze, aby nie mogła dochodzić swoich praw do spadku po zmarłym ojcu. Kiedy zakonnice, nad którymi sprawuje pieczę jako przełożona, zaczynają lunatykować i zdradzać oznaki obłędu, do opactwa Lucretili przybywa młody nowicjusz Luca Vero, by na polecenie samego papieża wyjaśnić sprawę. Luca i Izolda, zmuszeni stawić czoło największym lękom świata średniowiecznego – czarnej magii, wilkołakom, szaleństwu – rozpoczynają poszukiwania prawdy, swojego przeznaczenia, a także miłości."

Rok 1453 to data, której nie sposób nie pamiętać. Na wiele sposobów zapisał się w historii Europy. Dla Anglików i Francuzów oznacza przede wszystkim koniec wojny, którą toczyli ze sobą przez sto lat walcząc głównie o prawo do korony francuskiej (spore uproszczenie, ale jest to temat-rzeka, więc w szczegóły wdam się kiedy indziej). Reszta kontynentu stanęła wówczas przed groźbą bezpośredniego zagrożenia ze strony islamu, ponieważ nagle przestało istnieć 1000-letnie cesarstwo wschodniorzymskie. Wojska osmańskie wkroczyły do Konstantynopola do reszty podbijając Bizancjum, wówczas już słabe i maleńkie, ale jednak w pewnym stopniu stojące na drodze państwu tureckiemu. Tak więc jest to jedna z dat kończących średniowiecze. Jest to także rok, w którym toczy się akcja "Odmieńca", pierwszego tomu cyklu "Zakon Ciemności".

Philippa Gregory jest historykiem. Napisała wiele powieści, których akcja toczy się na przestrzeni wielu lat i kilku epok - głównie średniowiecza i renesansu. To znakomite książki, a większość z nich powstała na bazie życiorysów postaci autentycznych. Są one pełne wiedzy, a fikcja, którą zawierają, ma mocne podłoże w faktach - insynuacje autorki dotyczące słów i uczuć bohaterów oraz białych plam w historii są prawdopodobne i na pewno nie można zarzucić im przesadnego fantazjowania.

Majówka, czyli wszystko co dobre szybko się kończy

Dawno już nie byłam tak zadowolona z tego, jak spędziłam kilka wolnych dni. Zwykle zbiera się masa spraw do załatwienia, pełno kurzu do usunięcia, szaf do posprzątania, okien do umycia - wymieniać można długo. A potem nagle okazuje się, że wolne chwile są już tylko wspomnieniem, a wielkie plany dotyczące wypoczynku nadal pozostają planami. Tym razem udało mi się jakoś zorganizować i spędzić długi majowy weekend tak, jak sobie to wymarzyłam, a nawet jeszcze lepiej.

Przede wszystkim nie planowałam nigdzie jechać, ale dzięki luźno rzuconemu pomysłowi i szybkiej jego realizacji prawie z marszu spakowałam rodzinkę i pojechaliśmy na dwa dni w nasze ulubione miejsce, czyli do Krakowa. Prognozy pogody nie były optymistyczne, mieliśmy więc plan A i tzw. plan alarmowy, czyli plan B. W środę pogoda, choć niezbyt rozpieszczająca ciepełkiem, była jednak znośna i plan podstawowy dotyczący tego dnia został zrealizowany w stu procentach. Nieważne, że nie udało mi się zaprezentować na krakowskim Rynku nowych sandałków. Nie padało, więc wszystkie marzenia mojego Bąbla zostały spełnione.

Mimo tego, iż każdy zakamarek zoo poznał już jakiś czas temu, także i tym razem oświadczył, że zwierzaki punktem głównym wycieczki muszą być. Wdrapaliśmy się więc do wysoko położonego zwierzyńca, zarejestrowaliśmy optymistyczny fakt powstawania pawilonu dla żyraf, których bardzo w tym miejscu zawsze brakowało, pogadaliśmy z Aslanem (lwem), Marlenką (wydrą), królem Julianem (lemurem) i innymi futrzakami, z których prawie każde zostało przez Bąbla ochrzczone imieniem z filmu lub książki i ruszyliśmy wreszcie w niepoznane jeszcze rejony. A dokładniej w kierunku kopca Piłsudskiego - tam do tej pory nie byliśmy. Trochę wiało, a widoczność nie była najlepsza, ale szczyt udało nam się zdobyć:) Po obiedzie Bąbel pomknął na hulajnodze przez krakowskie uliczki, a my pomknęliśmy za nim z językami na brodach. Przemknęliśmy w ten sposób przez Rynek, Grodzką, a potem bulwarem pod Wawelem. Na szczęście łaskawie pozwalano nam chwilami odpocząć. Na koniec jeszcze spacerek Plantami. Byłam mocno zmęczona fizycznie, ale psychicznie odpoczęłam znakomicie.


Elżbieta Szczęsnowicz "Powstali 1863"

      
  "Szesnastoletni Stefan Brykczyński z grupą przyjaciół ucieka ze szkoły, by walczyć o wolność ojczyzny i nieoczekiwanie staje się bohaterem. Siedemdziesięcioletnia Eufemia ze swymi szalonymi przyjaciółkami rzuca się w konspiracyjną pracę niczym młoda mężatka w wir życia towarzyskiego. Starsze damy zbierają pieniądze, biżuterię, organizują pomoc rannym i aprowizację dla powstańczej armii. Nie boją się dywersji i przemytu broni. Gorące głowy chłodzi młoda i piękna Marianna. Powstali 1863 Elżbiety Szczęsnowicz to książka znaleziona w pamiętniku - w sensie dosłownym. Inspiracją dla niej stały się Moje wspomnienia z 1863 napisane przez Stefana Brykczyńskiego, które po ukazaniu się szybko zyskały ogromną popularność. Opisany przez niego świat został wzbogacony przez autorkę o środowisko kobiet działających na rzecz powstania, w którym postaci fikcyjne przeplatają się z autentycznymi."

Zanim wzięłam do ręki książkę Elżbiety Szczęsnowicz usiadłam sobie w kąciku, puściłam cichutką muzykę i zaczęłam rozmyślać - co ja właściwie wiem o Powstaniu Styczniowym. Czytałam "Wierną rzekę", "Glorię victis", "Nad Niemnem", a poza tym kilka powieści, w których przewija się wątek odważnej młodzieży albo dziadka-powstańca, ale których tytułów już dziś nie pamiętam. Jeśli chodzi o genezę, o okres przed powstaniem, to niezapomnianą lekturą pozostanie na wieki "Dziecię Starego Miasta" Kraszewskiego, jedna z najpiękniejszych książek mojego dzieciństwa.

Czytałam o "brance", czyli o przymusowym wcielaniu Polaków - głównie młodego pokolenia inteligencji - do carskiego wojska, o pokojowych manifestacjach, krwawo gromionych przez Rosjan, o podziale polskich patriotów na "czerwonych", pragnących walczyć bez zastanowienia i "białych" - myślących perspektywicznie i chcących najpierw naród do walki dobrze przygotować. Znam argumenty obu frakcji i z perspektywy czasu ciągle nie potrafię wybrać, po czyjej jestem stronie. Żyjąc w XIX wieku przypuszczalnie należałabym do "czerwonych", bo polityka nie jest moją mocną stroną, a walka za ojczyznę, choćby nawet straceńcza, przemawia mocno do mojej wyobraźni i świadomości patriotycznej. W końcu w żyłach płynie mi krew wojowników o wolność...


H. Pillati, Pogrzeb pięciu ofiar manifestacji w Warszawie w roku 1861

Tajemnica Dziewiątego Legionu


Historia kryje w sobie niezgłębione pokłady tajemnic i zagadek, których rozwiązanie czasem znajduje się na wyciągnięcie ręki, a innym razem ginie w otchłaniach niepamięci i nigdy już nie zostanie odnalezione. Właśnie to między innymi mnie w niej pociąga - szukanie, odkrywanie, błądzenie wśród możliwości. Nie zawsze wiedza o ostatecznej prawdzie jest najważniejsza, czasem zagadkowość pobudza wyobraźnię i pozwala snuć teorie rozwijając inteligencję i dając motywację do badań.

Gdy byłam młodsza pragnęłam zapamiętać wszystkie tajemnice przeszłości, które kiedykolwiek wzbudziły moje zainteresowanie, a których odpowiedzi odnaleźć nie mogłam, bo nie istniały, nie były dostępne dla nas, ludzi żywych. Ci, którzy znali prawdę już dawno odeszli. Chciałam zabrać te pytania ze sobą do grobu, aby w zaświatach odnaleźć tych, którzy mogliby mi wyznać prawdę. Co naprawdę stało się z książętami z Tower? Czy małżeństwo Katarzyny Aragońskiej i Artura Tudora zostało skonsumowane (nie posądzajcie mnie o perwersyjną ciekawość, to pytanie ma głębsze znaczenie!)? Jaka naprawdę była dysproporcja wojsk w czasie bitwy pod Azincourt? Kto zabił Wielkiego Mistrza Krzyżaków podczas bitwy pod Grunwaldem? Historia zna takich pytań miliony.

Kiedy sięgałam po powieść Rosemary Sutcliff "Dziewiąty Legion" znałam już trochę opowieści o tajemniczym rzymskim oddziale, który wyruszył ku północnym rubieżom rzymskich terenów w Brytanii i nigdy nie wrócił. Co najmniej cztery tysiące żołnierzy zniknęło we mgle. Buntownicy czy bohaterowie? A może wszystko odbyło się zupełnie inaczej? Tajemnica, która nie została wyjaśniona, a mnie zaintrygowała i na kilka dobrych dni zajęła moje myśli bez reszty. Powieść jest znakomita. Na każdej jej stronie znajduje się pełno słów głębokich, zapadających w pamięć, sugestywnych, pozwalających rozwinąć wyobraźnię i przenieść się w czasy rzymskich podbojów. Fascynujące przygody Marka Akwili nie są sensacyjne, nie ma w nich wielu bardzo gwałtownych zwrotów akcji, nie emanują przemocą, ale są opisane w taki sposób, że się je czyta z zapartym tchem. Piękny styl, cudowny język, doskonała opowieść historyczna nie tylko dla młodzieży. Powstała w 1954 roku i została oparta na legendzie oraz pewnym wykopalisku archeologicznym (o którym za chwilę). Zaczęłam podążać tropem tej tajemniczej i fascynującej zagadki.


Ransom Riggs "Osobliwy dom pani Peregrine"



"Życie Jacoba nie zapowiadało się ekscytująco. Pogodził się z myślą, że nigdy nie zostanie odkrywcą i nigdy nie będzie miał wielu przyjaciół. Ważne miejsce w jego życiu zajmował dziadek. To on najbardziej mu imponował i to on opowiadał mu najlepsze historie na dobranoc o pogodnym sierocińcu na walijskiej wysepce, ukrytym przed złem, wojną i potworami… Aż pewnego dnia dziadek Portman umarł w niejasnych okolicznościach. I wtedy wszystko się zaczęło…  Jacob wyrusza na odciętą od świata wyspę, by zgłębić jej tajemnice. Czy zmierzy się z potworami ze swoich snów? Czy osobliwe dzieci ze starych fotografii naprawdę istniały? Co jest bajką, a co prawdą? Co jest faktem, a co urojeniem? "Osobliwy dom pani Peregrine" to trzymający w napięciu thriller nie tylko dla młodzieży. Rdzeń książki stanowią niezwykłe, dziwne fotografie, od których trudno oderwać wzrok, choć sprawiają, że ciarki chodzą po plecach i zasnąć jakoś trudniej. Całości dopełniają niesamowite zwroty akcji, klimat grozy i postacie… cokolwiek osobliwe. 
Może ta książka jest dziwaczna, może jest ekscentryczna, ale uważaj! — pochłonie Cię bez reszty." 

Przede wszystkim oczarowało mnie wydanie tej książki. Twarda oprawa z intrygującym zdjęciem, wspaniały papier i niesamowite fotografie porozrzucane po tomie obiecywały cudowną przygodę w krainie niesamowitości. Treść sprawiała wrażenie żywcem wyjętej z najlepszych hiszpańskich thrillerów, które jakiś czas temu wciągały mnie bez reszty, przyprawiały o rozkoszny dreszcz wędrujący po plecach i nakazywały sprawdzić, czy aby na pewno drzwi wyjściowe są dobrze zamknięte, a pod szafę nie czai się dusza potępiona:) Wydawało się, że ta książka żyje i woła do mnie: "Musisz mnie przeczytać! I to już, a nie kiedyś!". Jakieś czary?:) Jak się domyślacie - uległam.
 
Przez sporą część lektury trwałam w przekonaniu, że nowa przyjaciółka nie zawiedzie pokładanego w niej zaufania - wciągnął mnie klimat magicznej niesamowitości, mrocznej tajemnicy i zagadkowych wydarzeń. Błądziłam po kartach powieści razem z bohaterem, podskakiwałam ze strachu za każdym razem, gdy coś go zaskoczyło i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa (taka już ze mnie dziwna osóbka, która lubi się bać).

      

Ursula LeGuin "Czarnoksiężnik z Archipelagu"



Opowieść o naukach pobieranych przez młodzieńca z wymyślonej krainy u mędrców, którzy posiedli kunszt czarnoksięski. Zarazem jest to opowieść realistyczna o kształtowaniu się osobowości, dorastaniu wśród przeciwieństw, o tym, jak zapalczywa lekkomyślność przeradza się w dojrzałość. Jest to, wreszcie, przypowieść o tym, jak - nie czując upadlającego strachu - pogodzić się z myślą o śmierci. "Czarnoksiężnik z Archipelagu" to pierwsza część cyklu "Ziemiomorze", przez znawców zgodnie obwołanego arcydziełem światowej literatury fantasy.

Pokochałam tę książkę od pierwszej strony, bo opowiada piękną historię, która zapada w pamięć i sprawia, że myśli się o niej w nocy. Obawiam się jednak, że zrobienie z niej lektury nie było dobrym posunięciem, zniechęci tylko do niej młodzież, zbanalizuje ją. Nie jest to prościutkie czytadełko dla wielbicieli rozgrywek quidditcha.

Styl opowieści LeGuin to coś pomiędzy "Władcą Pierścieni" a "Silmarillionem", pomiędzy beletrystyką, a stylem przypowieściowym - oczywiście brak tutaj rozmachu Tolkiena, bo książka jest cieniutka. Przepełnia ją to, co kocham w powieściach fantazy najbardziej - smoki, złe duchy, walka dobra ze złem, magia. Akcja nie toczy się wartko, dużo opisów i roztrząsania stanów psychicznych nie zachęcą gimnazjalistów do czytania. Ja jednak nie raz jeszcze wrócę do tej książeczki, aby zanurzyć się w osnuty mgłą świat. 

Carlos Ruiz Zafón "Pałac północy"


"Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem."

Nazwisko tego pisarza brzmi jak obietnica, nadzieja na wniknięcie w świat tajemnicy, zamglonych ulic miast, legend, przygód o zmierzchu... Każda jego książka, która się pojawia, wyciąga ręce, aby mnie wchłonąć i nie pozwolić o sobie zapomnieć. "Pałac północy" obietnicy nie złamał, jest cudowną, magiczną opowieścią, o której będę śniła i której nie zapomnę do końca życia.

Kalkuta to miasto egzotyczne dla każdego mieszkańca Europy. Wybudowane zostało ku czci Kali, hinduskiej bogini czasu i śmierci, pogromczyni demonów i sił zła; w oczach ludzi Zachodu najbardziej przerażającej ze wszystkich bogiń hinduistycznych. To miasto poraża nie tylko odmiennością kultury, wierzeń i religii, ale także dramatyczną historią oraz ogromną ilością sugestywnych i magicznych legend. 

Właśnie to miejsce wybrał na akcję swojej powieści hiszpański pisarz. Ulice pełne kontrastów, ruiny monumentalnych budowli, miejsca pełne duchów przeszłości obok rojnych bazarów - idealna sceneria dla opowieści o upiorach nawiedzających i toczących ludzką duszę. Razem z grupką dzieci z sierocińca zwiedzamy tajemnicze miasto i zanurzamy się w czeluście spalonego dworca Jheeter's Gate, na którym kiedyś rozegrała się koszmarna tragedia, a której echa nie ucichły przez wiele lat.

Jostein Gaarder "Dziewczyna z pomarańczami"


"15-letni Georg - dotąd zupełnie przeciętny chłopak zmienia się w dniu, kiedy otrzymuje niezwykły list. Nadawcą jest nieżyjący od lat ojciec Georga... Przez wiele lat list leżał w dziecięcym wózku czekając na chłopca. Znaleziony u progu dojrzałości Georga staje się znakiem przemiany i inicjacji. Ojciec opowiada w nim o swojej miłości do tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami, także o próbach rozwiązania jej zagadki. Zadaje pytania o sens życia, gdy śmierć wydaje się być nieuchronna... Inspirowany listem chłopak, usiłuje sprostać pytaniom ojca, przekroczyć granice czasu i śmierci. Posłuży temu pisana wspólnie z nim książka. W znakomitej powieści nie tylko dla młodzieży Jostein Gaarder celuje prosto w serca czytelników i jak zwykle trafia w samo sedno." 

Gaarder stał się jednym z moich ulubionych pisarzy w tej samej chwili, w której go odkryłam. Z czasem jego książki nie straciły dla mnie magii, nie stały się niezrozumiale lub infantylne. Wydaje mi się, że teraz rozumiem je jeszcze lepiej i głębiej, są dla mnie nadal piękne i niepowtarzalne, pełne cudownych myśli. Są zdolne odwrócić tok mojego myślenia, zmienić moją filozofię i spojrzenie na świat. A "Dziewczyna z pomarańczami" jest najpiękniejszą książką tego autora! 
"Ubrana jest w czarny płaszcz, a włosy ma zebrane na karku i spięte potężną klamrą, która wygląda na srebrną, tak, na zrobioną z najczystszego baśniowego srebra. Może spinkę wykuło tych samych siedmiu krasnoludków, którzy kiedyś uratowali życie Królewnie Śnieżce?" 
"Uświadomiłem sobie, że świat to piękne miejsce. Znów ogarnęła mnie euforia związana ze wszystkim, co mnie otacza. Kimże bowiem jesteśmy my, którzy tu żyjemy? Każdy człowiek na tym placu był niczym żywy kufer skarbów, pełen myśli, wspomnień, marzeń i tęsknot."
Jostein Gaarder wyznaje dokładnie tę samą filozofię, która jest sensem mojego życia. Czasem o tym zapominam, ale wiara w baśń, w marzenia, w niepowtarzalność mojego istnienia, w wyjątkowość każdego życia, w piękno świata i każdej chwili to filozofia, która sprawia, że nie żałuję swojego życia, daje mi poczucie, że jest piękne, niepowtarzalne i nawet gdyby miało teraz się skończyć, to czułabym, że było bogate i niezmarnowane. 

Chris Pristley "Opowieści grozy wuja Mortimera"


"Wuj Edgara mieszka w starym domu za lasem. Chłopiec jest pewien, że gdy biegnie do niego ścieżką przez zarośla, wiejskie dzieciaki obserwują go ukryte wśród drzew, ale nie zamierza okazywać strachu. Pewnego dnia wuj Edgara opowiada mu kilka niesamowitych historii, a na dowód, że każda z nich zdarzyła się naprawdę, pokazuje niezwykłe eksponaty: maleńką laleczkę, pozłacaną ramę, stary mosiężny teleskop? Jak wuj Mortimer wszedł w posiadanie tak ponurej kolekcji przedmiotów, na których ciąży straszliwa klątwa? Nie ma czasu na odpowiedź. Edgar musi wrócić do domu przed zapadnięciem zmroku. Ale może odpowiedzi czają się właśnie W CIEMNYM LESIE?"

Wspaniale klimatyczne, wywołujące dreszcze, przypominające opowiadania Edgara Poe, tylko w wersji dla starszych dzieci., a nie dla dorosłych (zależy kto na ile lat się czuje, czyż nie?). Zachwyciła mnie potęga wyobraźni autora - każda opowieść jest niepowtarzalna, oryginalna i obłędnie wciągająca. Mroczne, niektóre gotyckie, inne trochę ludowe opowiadania przenoszą czytelnika w świat najlepszej miary thrillerów, aż szkoda, że są takie krótkie. Nie polecałabym ich dziesięciolatkom, bo trochę tu śmierci i sporo smutku, potrzebny jest do tego już wyrobiony w miarę umysł, powiedzmy, piętnastoletni.


Czasem zastanawia mnie to, dlaczego tak lubię thrillery, mroczne klimaty, nocne zjawy, upiory drzemiące w drzewach, duchy straszące w starych domach. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Może tak: niektórzy lubią uciekać od rzeczywistego świata w romanse, inni w pozycje naukowe, ja doskonałą odskocznię od codziennych problemów znalazłam w książkach historycznych, biografiach i powieściach grozy. Te pierwsze zaspokajają mój głód wiedzy na temat przeszłości, pozawalają przenieść się w czasie i szukać tam tego, czego nie ma dzisiaj. Czytając powieści grozy i fantastykę daję upust mojemu pragnieniu niezwykłości, chęci dotknięcia tego, co nadprzyrodzone, niedotykalne, magiczne. Bardzo przemawiają do mnie wierzenia i podania ludowe, a "Opowieści grozy wuja Mortimera" mają w sobie wiele z takich właśnie wierzeń. 

Kocham mój świat pełen nie tylko dobrych elfów i potężnych czarodziejów, ale także złych duchów i upiorów. Jest czymś, co wyróżnia moje postrzeganie świata, co daje mi radość każdego dnia, bo sprawia, że czuję się kimś wyjątkowym:)

Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 216 s.
Oprawa: twarda
Wymiar: 130x200 mm
ISBN: 978-83-237-7877-6