Zachód słońca koło Montmajour - i życie staje się piękniejsze



"Wczoraj, o zachodzie słońca, byłem na kamienistym wrzosowisku, gdzie rosną bardzo małe, poskręcane dęby, na tle ruiny na wzgórzu i pszenicznej doliny. To było romantyczne, to nie mogło być więcej, niż à la Monticelli, słońce rozlewało swe bardzo żółte promienie na krzaki i na ziemię, całkiem złoty deszcz." V. van Gogh
Zaparło mi dech w piersiach, gdy ogłoszono, że wreszcie została potwierdzona autentyczność obrazu "Zachód słońca koło Montmajour". Oznaczało to, że po raz pierwszy od osiemdziesięciu pięciu lat odkryto prawdziwe, pełnowymiarowe dzieło mojego ulubionego malarza. Można żyć wiele lat i nie stać się nigdy świadkiem takiego wydarzenia, poczułam się więc niczym wybraniec losu. I był to bardzo dobry powód do tego, żeby moje oczy zaczęły się leciutko pocić, jak mawiała sienkiewiczowska Nel (z tą różnicą, że moje pociły się ze wzruszenia).

Vincent namalował to dzieło podczas pobytu w Arles, w lipcu 1888 roku. Uważam, że "Zachód słońca" jest jednym z piękniejszych obrazów van Gogha. Cudowna paleta kolorystyczna, barwy wzajemnie się uzupełniające, dziesiątki odcieni zieleni i żółci. Chmury, które do słonecznych kolorów dodają własne, mleczne odblaski, wyróżniające się szafirowym odcieniem ruiny, a w oddali zboża - falujące ruchami pędzla...


Przez tyle lat był ukryty, długo uznawany za falsyfikat. Jego właściciel, wprowadzony w błąd przez kogoś, kto o sztuce miał zapewne niewielkie pojęcie, ukrył obraz na strychu nie przypuszczając, że robi coś jednoznacznego z zakopaniem skarbu w przydomowym ogródku. W 1991 roku jego rodzina obraz odkryła i zwróciła się do badaczy twórczości malarza z prośbą o orzeczenie - oryginał czy podróbka? Dziś eksperci, po wielu latach badań, dysponując nowoczesnymi możliwościami technicznymi (m.in. można było stwierdzić, że farby użyte przez twórcę obrazu są tymi samymi, których Vincent używał przy innych płótnach malowanych w tych samych dniach), orzekli jednogłośnie - obraz jest autentyczny, wyszedł spod pędzla Van Gogha.


Po lewej stronie pejzażu Vincent, z tak dla niego charakterystycznym niezważaniem na wymogi perspektywy, umieścił ruiny opactwa św. Piotra w Montmajour, którego historia sięga X wieku. To piękne, klimatyczne miejsce, które przemawiało do wrażliwej imaginacji malarza. Krajobraz przenosił go w czasy średniowiecza, wyobraźnia podsuwała mu obrazy rycerzy i dam przebywających okolicę na koniach, z sokołami na ramionach. Majestatyczne, górujące nad okolicą mury opuszczonego klasztoru kryją się gdzieś za drzewami i krzewami - potęga przyrody nad dziełami ludzkich rąk.


Van Gogh był notorycznie niezadowolony ze swoich obrazów, nie podobała mu się na przykład "Gwiaździsta noc" - najpiękniejsze, najbardziej czarowne i magiczne płótno jakie widział świat! Za nieudane dzieło uznał także "Zachód słońca", narzekał, że nie udało mu się oddać szlachetności krajobrazu. Ośmielę się z nim nie zgodzić po raz kolejny.


To, co najbardziej do mnie przemawia w twórczości Vincenta, to sposób, w jaki malował - duża ilość farby nakładana szybkimi pociągnięciami pędzla, co sprawia, że krajobraz prawie "wychodzi" z płótna, by mnie wchłonąć i na zawsze przenieść do Prowansji, na pola oblane słońcem i otoczone wszędobylskim, gorącym wiatrem. Czas mijał, a ja stałam w National Gallery w Londynie i chłonęłam każdy szczegół "Słoneczników" niemal widząc artystę w trakcie malowania - przecież każdy ruch jaki wykonał jest na obrazie namacalny. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć także oryginał "Zachodu słońca koło Montmajour".

Pasja życia Vincenta Van Gogha
Raptularz impresjonistyczny

Dziękuję Wam, że cierpliwie czekaliście na mój powrót do pisania. Teraz już nie zamierzam tak długo pozostawiać Was samym sobie - do zobaczenia więc, wkrótce:)

20 komentarzy:

  1. Pięknie o pięknym obrazie. Taka jednak myśl mnie naszła: a gdyby się zdarzyło, że autentyczność nie zostałaby potwierdzona? Czy nadal obraz byłby piękny? :) Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ta myśl dręczy dość często, dręczyła mnie też i tym razem od chwili, w której obraz został odsłonięty przez kustosza Van Gogh Museum. Dlatego chwilę mi zeszło zanim postanowiłam napisać o "Zachodzie słońca" na blogu. Głowiłam się, patrzyłam, czytałam, wnikałam i doszłam do wniosku, że - po pierwsze wszystko wskazuje na to, że jest to jednak autentyk, więc można z czystym sumieniem tak pisać o tym obrazie, a po drugie, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, to w chwili, gdyby się okazało, że jest to kopia bądź podróbka, nadal uważałabym go za piękny. Jeśli kopia, to w końcu skopiowana z oryginału, więc identyczna, tylko nie malowana ręką Vincenta. Podróbka jest zbyt mało prawdopodobną opcją, żeby się nad nią zastanawiać:)
      Pozdrawiam wesoło nocną porą:)

      Usuń
  2. Naprawdę bardzo ciekawy wpis! Nie znałam wcześniej tego obrazu, a rzeczywiście jest piękny. Można by na niego patrzeć, patrzeć i patrzeć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toteż ja niewiele robię od chwili, gdy go odkryłam, tylko patrzę, patrzę i patrzę:) Wszystko jest w nim idealne - kolory, kompozycja, ruch, powietrze, woda, niebo, wijące się w górę drzewa. Vincent uważał, że nie oddał krajobrazu takim, jakim był w rzeczywistości. Ja uważam, że sprawił, iż pejzaż stał się o wiele piękniejszy od prawdziwego. Dodał do niego swoje własne odczucia, swoje postrzeganie i wyobraźnię, a to czyni z obrazu nie tylko kopię pięknego miejsca, ale przede wszystkim odzwierciedlenie duszy malarza.
      I to w Vincencie kocham najbardziej - na jego obrazach jest cały wielki świat, na którym żyjemy wszyscy, a jednocześnie cały wszechświat duszy Vincenta Van Gogha.

      Usuń
  3. A jaka radość musiała panować w tej rodzinie, która na swoim strychu odkryła takie cudo! :D
    I pomyśleć, że na początku impresjoniści nie spotkali się z ciepłym przyjęciem, ze strony odbiorców. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radość rodziny z odnalezienia płótna szybko została zgaszona, bo wówczas rzeczoznawcy orzekli, iż obraz jest falsyfikatem. To było dawno, nauka nie była jeszcze na tyle zaawansowana, żeby prześwietlać obraz rentgenem, żeby badać skład pigmentów farby, podkładu, żeby zagłębiać się między włókna płótna. Dziś już jest to możliwe, więc radość rodziny mogła wybuchnąć z całym entuzjazmem. Choć niewielu ludzi wie, kto tak naprawdę jest w chwili obecnej właścicielem obrazu. Wiem tylko, że będzie on wystawiony przez najbliższy rok w Van Gogh Museum, więc mamy niewiele czasu, żeby pojechać i zobaczyć go z bliska:)

      Usuń
  4. Wspaniały,delektuję się jego pięknem!
    Jak dobrze,że tyle o nim napisałaś,zawsze znajdziesz coś ciekawego,zaintrygujesz,Aniu:))),zaciekawisz-dlatego tak kocham Twój blog-Halszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Cały świat literatury i sztuki jest tak pełen fascynujących tematów, że musiałabym mieć sto żyć, żeby wszystkie zgłębić i opisać. Przemykam tylko po tym, co w danej chwili mnie fascynuje - cieszę się, że Ciebie, że Was, fascynuje to razem ze mną!

      Usuń
  5. Nie tylko obraz przepiękny ale i bardzo poetycka wypowiedź van Gogha na temat widzianego krajobrazu!Dzięki "szperaczu"-serdeczne pozdro-Jar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała przyjemność po mojej stronie:)
      Van Gogh był niezwykle oczytany, inteligentny, jego listy skrzą się erudycją, pokazują, jak wielką miał wiedzę i wyobraźnię, jak lekkim i pięknym pisał stylem.

      Usuń
  6. Na obrazach Van Gogha niebo i gwiazdy wirują, słońce płonie, drzewa kołyszą się targane wiatrem... i właśnie ten wiatr widać tutaj - oddany plastycznymi rzeźbieniami pędzla, który niczym dłuto pracował w farbie :) Jestem niezmiennie pełna podziwu dla pasji tego malarza, który przeżywał świat całym swoim sercem, który z każdym dniem najpierw szukał, a potem pogłębiał pasję swego życia. Zdumiewa mnie, to, jak gorliwie ukazywał światu swoje spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość. Pracował jedynie dla zaspokojenia gorączki serca, żywiąc się marzeniami, podsycając pasję..., biedny jak mysz kościelna, bo zależny finansowo od brata, który łożył na jego mieszkanie, wyżywienie i przybory malarskie. W Arles zdarzało się, że malował jeden obraz dziennie, spędzając 15 godzin w plenerze. Jak to się często zdarza, jego obrazy zaczęły się sprzedawać dopiero po jego śmierci, a dziś warte są miliony. Czasem myślę sobie, że to niesprawiedliwe, że Vincent nie doczekał się oklasków i światowego uznania, ale kiedy wpatruję się w jego obrazy, rozumiem, ze są owocem nieprzeciętnej pasji, której nie można wycenić i oszacować. Bo właśnie pasja jest największym skarbem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko Vincent potrafił tak cudownie namalować wiatr.

      Słysząc słowo "pasja" zawsze widzę przed oczyma jego obrazy - może jest to związane z sugestywnym tytułem powieści Stone'a, niemniej jednak wydaje mi się, że ciężko znaleźć w historii drugiego człowieka, który byłby tak bez reszty oddany temu, co ukochał najbardziej, drugiego człowieka pochłoniętego gorączką tworzenia bez granic, bez zważania na pożywienie, mieszkanie...

      Usuń
  7. Od kilku dni zaglądam tutaj do Ciebie i...zachwycam się "cudem uratowanym" van Goghiem!Obraz jest niesamowity,przepiękny;niebo-jak on potrafił je malować,te mocne pociągnięcia pędzla,gęstość farb,a jednak w efekcie-ogromna lekkość i ulotność,zmieniające się obłoki,płynące,gdy muska je wiatr...
    Gorąco pozdrawiam zimną nocą,buziak na rozgrzewkę i proponuję herbatkę malinową oraz ciepły kocyk-Zoja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się zachwycam także i przestać zachwycać się nie mogę.
      Nocka zimna, nie powiem, ale kaloryferki już ciepłe, więc nie jest źle. Tylko lata żal...

      Usuń
  8. Eksperci Muzeum Van Gogha w Amsterdamie zidentyfikowali dzieło na podstawie stylu, użytych materiałów, a także dzięki korespondencji. - Udało nam się prześledzić historię tego obrazu - podkreślają. Nie ujawniono jednak, do kogo dziś należy to płótno. - Zidentyfikowanie dzieła Van Gogha było czymś, co zdarza się raz w życiu - komentuje dyrektor muzeum Axel Rueger.

    Słuch o nim zaginął
    Obraz powstały 4 lipca 1888 roku, przedstawia krajobraz Montmajour, typową dla Prowansji winnicę oraz ruiny klasztoru benedyktynów w tle.

    Van Gogh o jego namalowaniu powiadomił listownie swego brata Theo. Dzieło w 1890 roku było częścią kolekcji Theo, ale w 1901 roku został sprzedany i słuch o nim zaginął. Pierwsza okazja, aby zobaczyć obraz na żywo, pojawi się 24 września w muzeum w Amsterdamie.

    Zainspirował mnie Twój ciekawy post i znalazłem tych kilka zdań-Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Obraz ma być wystawiony przez rok, później może zniknąć na ścianie jakiejś prywatnej rezydencji... Szkoda by było...

      Usuń
  9. Tak nawiązując do pierwszego komentarza, czy gdyby nie potwierdzono autentyczności obrazu nadal byłby piękny? :))) A czy piękno jest pojęciem bezwzględnym, pięknym jest dla nas to, co nam się podoba, przypada w nasz gust, porusza jakieś czułe struny, wywołuje emocje, wspomnienia, uskrzydla, sprawia przyjemność. I tak dla niektórych obrazy Van Gogha będą tylko popackaną farbą impresją rudego szaleńca, syfilityka i popaprańca, a dla mnie już samo nazwisko Van Gogh, sam dźwięk słowa Arles, wspomnienia pobytu, obrazy (no może nie wszystkie, ale wiele, w tym Gwieździsta noc, czy kawiarnia nocą)wywołują szybsze bicie serca i przyjemne doznania. I żal mi osób, które obojętnie lub o zgroza z niesmakiem przechodzą przed jego obrazami. A mnie się marzy Amsterdam dla samej możliwości oglądania obrazów Vincenta na żywo. I ciekawe, że tak uznany dziś artysta i wielki talent zachwycał się i zazdrościł umiejętności mało dziś znanemu Monticellemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, piękno jest pojęciem bardzo względnym.

      Nawet jeśli ten obraz byłby falsyfikatem, to dla mnie nadal byłby cudowny, bo byłby kopią oryginału - nie wierzę, że ktoś mógłby sam z siebie wymyślić taką kompozycję i tak wiernie oddać styl, rękę, myśl, charakter, itd. Vincenta. A co za tym idzie, mielibyśmy nadal przed sobą to, co powstało w głowie Van Gogha, choć nie byłoby oddane jego ręką. A teraz muszę uzupełnić myśl, bo całość będzie niepełna - nie wiem jak jest z Wami, ale dla mnie obrazy Vincenta są piękne nie jako same z siebie malowidła, ale zachwycają mnie poprzez biografię ich twórcy, poprzez jego życie, jego myśli, przeżycia, poprzez to, co poskładałam sobie w całość z dziesiątek elementów. To, co widzę łączy się z tym, co wiem i tworzy jedyną i niepowtarzalną całość, zachwycającą, wzruszającą i wywołującą najgłębsze emocje w mojej duszy. Dlatego pytanie, które zadał Michał kazało mi się ponownie zastanowić - czy wówczas, gdyby się okazało, że obrazu nie malował Vincent, nadal byłby dla mnie taki piękny? Mogłaby odpaść część zachwytu, która wiąże się z życiorysem malarza, z jego przeżywaniem, z jego interpretacją świata, która jest dla mnie bardzo, bardzo ważna. A potem przyjrzałam się jeszcze raz i doszłam do wniosku, o którym pisałam na początku tego komentarza - to JEST spojrzenie na świat Vincenta, więc nawet jeśli byłaby to kopia, to byłaby to kopia oryginału, który zaginął, a wówczas nie byłoby dla mnie najważniejsze, że to nie sam Van Gogh pociągał pędzlem po tym płótnie (tym niech się martwią Ci, którzy sztukę przeliczają na pieniądze) - najważniejsze, że to nadal byłaby wizja świata Vincenta.

      Usuń
  10. Doskonale potrafię zrozumieć miłość do malarza. Czasami mam ochotę podejść do obrazu, zdjąć go ze ściany i wynieść z muzeum:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieć na swojej ścianie oryginał i móc się bez ograniczeń wgapiać w te cudowne pociągnięcia pędzlem - ech... :)

      Usuń