Zmierzch świata dżentelmenów oraz dowód na to, jak łatwo przemycić Cumberbatcha do recenzji :)



"Rok 1920, Wielka Brytania. Kraj otrząsa się po pierwszej wojnie światowej. Młodziutka Lily Valance pragnie zapomnieć o ciężkich czasach i rzuca się w wir szalonych lat dwudziestych. Gdy spotyka przystojnego kapitana Wintersa, ulega czarowi jego pozycji społecznej i bogactwa. On liczy na to, że związek z młodą śpiewaczką pozwoli mu się wyzwolić od traumatycznych wspomnień. Lily decyduje się poślubić Stephena Wintersa, a jednocześnie zamierza kontynuować karierę sceniczną. Nie zdaje sobie jednak sprawy, jak trudne będzie wejście do klasy średniej i stawienie czoła hipokryzji skrywanej za fasadą domu Wintersów. Stephen nie potrafi sobie poradzić z dręczącymi go koszmarami, aż w końcu prawda o jego wojennych losach zmusza rodzinę do bolesnego rozliczenia z przeszłością..."


Dżentelmen prosto z Londynu - biały kołnierzyk, eleganckie spinki u mankietów i... kijek zatknięty za plecami. Przede wszystkim jednak nienaganne maniery, traktowanie każdej kobiety niczym królowej oraz motto: prędzej śmierć niźli złamanie danego słowa! Rycerz z parasolem zamiast miecza. Ech, marzenie mojego życia! :)

Czytana lata temu "Saga o dżentelmenie" Forda Madoxa Forda kształtowała moje spojrzenie na brytyjską arystokrację epoki edwardiańskiej. Wzdychałam sobie do głównego bohatera, cudownie brytyjskiego Christophera Tietjensa - cóż z tego, że sztywnego niczym deska, skoro jednocześnie wrażliwego, dobrego i bohaterskiego. Głowę straciłam do reszty, gdy obejrzałam "Parade's End", serial BBC oparty na powieściach Forda. Nie mogło być inaczej - mimo szwankującego miejscami scenariusza i za mało dynamicznego montażu - Tietjensa zagrał Benedict Cumberbatch, człowiek, który urodził się po to, by mi sen z powiek spędzać swoimi rolami.


Nie będę się upierać, że nie jest to moje ulubione zdjęcie promocyjne z serialu ;)

Moich wyobrażeń nie były w stanie zmienić ani książki Edwarda Forstera, ani nieprzemawiająca do mnie powieść "Noc i dzień" Virginii Woolf. Etykieta, którą kierowały się klasy średnia i wyższa angielskiego społeczeństwa, kojarzyła mi się z tradycją rycerską, honorem, wysoką kulturą. Z otwieraniem kobietom drzwi i chronieniem ich przed wdepnięciem w kałużę. Przymykałam oko na wszelkie skutki uboczne, takie jak swoisty cynizm czy brak elastyczności. Wady "systemu" wydawały się maleńkie w konfrontacji z jego zaletami.

Aż nadeszła Wielka Wojna i całą dżentelmenerię diabli wzięli. Świat się zmienił, kurtuazyjność umierała powoli na polach bitew. Bohater Forda Madoxa Forda został postawiony w obliczu utraty wszystkiego, w co wierzył, co nadawało sens jego życiu. Młodzi ludzie wracali z okopów odmienieni, przepełnieni wstrętem do zasad, które w ogniu walki okazały się nieprzydatną abstrakcją. Cała Europa utraciła niewinność, ale Anglicy musieli dodatkowo stanąć wobec prawdy, że pewne reguły i normy nie wytrzymują konfrontacji z bestialstwem i polityką.



"Parade's End", czyli "Koniec defilady"

Kolejną książką, obok "Sagi o dżentelmenie", która po mistrzowsku ukazała odchodzenie do lamusa obyczajów brytyjskiej elity, okazała się "Żona oficera" Philippy Gregory. Autorka, którą pokochałam za powieści z czasów Wojny Dwóch Róż i panowania Tudorów, tym razem sportretowała zaskorupiony świat konwenansów i przesądów, będący na początku lat 20. ubiegłego wieku karykaturą kodeksu moralnego sprzed wojny. 

Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to najlepsza ze wszystkich książek Gregory, które czytałam. Wielowymiarowa, pod każdym względem dopieszczona stylistycznie, zapełniona niezwykle prawdziwymi i przekonującymi postaciami - "Żona oficera" wnika głęboko w skomplikowane relacje nie tylko między ludźmi, ukształtowanymi przez wydarzenia historyczne pierwszej połowy stulecia, ale przede wszystkim między sferami brytyjskiego społeczeństwa. Autorka jednoznacznie uświadomiła mi, jak tragiczne w skutkach okazało się kształcenie dzieci w ramach tzw. dobrego wychowania, do czego doprowadziło bezrozumne naśladowanie przez klasę średnią zachowań i stylu życia arystokracji.

Motywem przewijającym się przez wszystkie warstwy fabuły jest wojna. Widzimy jej wpływ na nastroje w Wielkiej Brytanii w chwili wybuchu i w trakcie trwania walk, oddziaływanie na psychikę człowieka, który wrócił z okopów oraz na stosunki międzyludzkie.
"Ludziom znudził się pokój. Wojna miała być lekarstwem na wszelkie niepokoje w kraju, wszelkie dziwactwa młodego pokolenia, które oto dostało swoją szansę na wielkość. Tak twierdziła prasa, tak głosiło duchowieństwo z ambon. Ludzie wierzyli, że wojna - szybka, porządna wojna - ustawi wszystkich do pionu, zjednoczy naród, dokona oczyszczenia. Ludzie wmawiali sobie, że Wielka Brytania potrzebuje wojny. W końcu było to imperium stojące walką. Brytyjczycy raz jeszcze musieli udowodnić swoją siłę".
Młodych ludzi, zuchwałych, pełnych zapału oraz wychowanych według szarmanckich zasad ojców, ubrano w mundury i przekonano, że czeka ich niezapomniana przygoda. Stworzono żołnierzyków w wyprasowanych spodniach, z szabelką u boku i z zapasem herbaty w plecaku ordynansa. Rodzice błogosławili synów idących po to, by wykazać się odwagą i wrócić w glorii chwały. Uchylających się od służby wojskowej piętnowano, wyrzekały się ich rodziny, ostatecznie wcielano ich do armii na siłę. Wracało niewielu. Ci, którzy w walkach nie stracili życia, stawali się znerwicowanymi, skrzywionymi moralnie wrakami.


To ostanie zdjęcie z "Końca defilady", obiecuję! :)
W obliczu wyzwolonej kobiety...  Christopher pewniej czułby się na polu bitwy!

Efektem wojny było zupełne wywrócenie do góry nogami układów społecznych. Kobiety musiały pójść do pracy, by zastąpić walczących mężczyzn, kraj zaczął zapełniać się bezrobotnymi kalekami, którym nikt nie pomagał, a zasady panujące w domach klasy średniej i wyższej okazały się niewiele warte. 

O takim właśnie świecie opowiada Philippa Gregory w "Żonie oficera". Skupia się na tym, co było największą porażką i utrapieniem tamtych czasów - na konsekwencjach wojny, stosunku do kobiet oraz tragicznych rezultatach wychowywania dzieci według snobistycznych i przepełnionych hipokryzją pryncypiów. Lily, główna bohaterka powieści, staje się ofiarą każdego z tych grzechów społecznych. Rezygnuje z marzeń o karierze, by wyjść za mąż za Stephena, człowieka upatrującego w małżeństwie leku na nerwicę frontową. Dziewczyna trafia do piekła równie przerażającego jak to, przez które przechodzili żołnierze na polach bitew.


Zdjęcie z lat 20. ubiegłego wieku -
weteran wojenny sprzedający na ulicy zapałki

Lily i Stephen to para ludzi niemających ze sobą nic wspólnego. Pochodzą z różnych środowisk, mają inne cele, na świat patrzą niczym mieszkańcy dwóch odległych planet. Ona jest jeszcze dzieckiem wymagającym rodzicielskiej opieki i wsparcia, a jednocześnie pragnącym swobody i szczęścia. On potrzebuje kogoś, komu mógłby rozkazywać, a ponieważ jest niestabilnym emocjonalnie i żyjącym koszmarami okrutnikiem, jedyną osobą, którą jest w stanie nagiąć do swojej woli, jest delikatna żona. 
"Napisano bowiem: do mnie należy pomsta - zacytował Biblię, wsiadając do auta. I pochwalił się Boycottowi: - Nareszcie ją stłamsiłem".
Kobiety z wyższych sfer były niejednokrotnie traktowane przez swoich mężów niczym piękne ozdoby, służące do zaspakajania mężowskich potrzeb. Synów uczono, że kobiety istnieją po to, by uprzyjemniać im życie, córkom nakazywano, by były ładne, uległe i robiły to, co się im każe. W efekcie całe pokolenia czyniły swoim dzieciom taką samą krzywdę, jaką kiedyś wyrządzono im, skazując je na samotność i obojętność. Za murami pięknych kamienic i rezydencji rozgrywały się nieraz niewyobrażalne dramaty, przez nikogo niewidziane, przez nikogo niesłyszane.
"Wolność i radość Christophera niebawem się skończą. Chłopiec (...) przestanie wylegiwać się na maminych kolanach i pozna, co to samotność i niewygoda. Tak jak należy".
"To okropnie niehigieniczne - powiedziała. - Moja siostrzenica nikomu nie pozwala dotykać swojego dziecka i sama też nigdy go nie całuje".
"Śniadanie znów podawano o ósmej i oczekiwano od Lily, aby była już wtedy w pełni ubrana i gotowa podać herbatę Stephenowi. (...) Jedna z reguł Muriel mówiła, że w ciągu dnia żadna dama nie kładzie się w pościeli, aczkolwiek może położyć się na narzucie, jeśli źle się poczuje. Druga reguła zabraniała czytania powieści przed południem. (...) Było to jej zdaniem nieangielskie i niemoralne".
Tysiące przepisów i praw, w których zaklętym kręgu znalazła się Lily, nie zdołały uczynić z niej niewolnicy. Jej otwarta i radosna natura wpłynęła orzeźwiająco na ponury dom Wintersów. Za drzwiami sypialni cierpiała cicho i bez słowa skargi, jednak w momencie, w którym Stephen znikał na horyzoncie, dziewczyna wprowadzała własne obyczaje. I przyszło jej za to drogo zapłacić. 
"Najważniejsza zasada wychowawcze wyznawana przez panią Janes mówiła, że małe dziecko powinno jak najwięcej czasu spędzać samo. Towarzyskość, czułość, spontaniczność - wszystko to były cechy, jakich należało unikać za wszelką cenę jako przejawów wulgarności i słabości. Natomiast samotność i milczenie były jakoby oznakami zdrowia". 

Taki świat odnajdziemy w powieści Philippy Gregory - odmalowany jednak innymi barwami...

Stephen jest nieszczęśliwy i nie może znieść tego, gdy ktoś w jego otoczeniu jest zadowolony i uśmiechnięty. Odnajduje spokój jedynie w krzywdzeniu innych. Nie pojmuje jak można żyć bez koszmarów i nieustannego myślenia o wojnie, ma za złe ludziom, że nie dzielą z nim jego lęków. Nie jest w stanie odizolować wojny od pokoju, życia od śmierci. 
"Wszyscy są dla mnie nikim oprócz Boycotta i ciebie. Tylko wy dwoje coś dla mnie znaczycie. Pozostali przypominają mi o wojnie. Mama, która mnie na nią wysłała. John Pascoe, który wysłał na nią swojego syna. Dentonowie, którzy się na niej wzbogacili. Wszystkie kobiety, które siedziały w domach, pozwalając nam walczyć, cierpieć i ginąć. Gdziekolwiek spojrzę, widzę ludzi, którzy byli częścią wojny... - rozszlochał się chrapliwie (...)".
"Lily miała odpokutować za wszystkie beztroskie chwile, w których górę brała jej wrodzona radość życia. Za uczynienie domu Wintersów miejscem, w którym znów rozlega się muzyka, trzaskanie drzwiami, tupot nóg na schodach (...). Pragnął ukarać Lily za to, że była dzieckiem czasów pokoju, gdy on nie potrafił wyzwolić się spod zaklęcia wojny".
Życie jego matki, Muriel, ogranicza się do pilnowania, by wszystko odbywało się zgodnie z wyznaczonymi przez nią standardami. Jest zatruta nieustającą podejrzliwością i kombinowaniem, jak by tu utrudnić życie innym. Charaktery bohaterów zostały przez autorkę stworzone z niezwykłą wirtuozerią i głębią. Gregory w kilku scenach, bez zbędnej patetyczności,  potrafi oddać złożoną i wielowymiarową psychikę postaci. 
"Muriel wolała nie wiedzieć, o co toczyła się bitwa, za jaką broń chwycili małżonkowie i na ile poważnie Lily ucierpiała. Wmawiała sobie, że nie naciskając, zachowuje takt".
"Była damą w każdym calu, a dama nie mówi na głos nieprzyjemnych prawd".

Herbatka w Buckinghamshire - takie życie wiodły kobiety z wyższych sfer.
A niechby któraś spróbowała robić coś innego!...

Wartości poznawcze to jedna strona medalu. Drugą jest pasjonująco skonstruowana fabuła, pełna tajemnic, zwrotów akcji, dramatów, uczuć oraz znakomicie uchwycone charaktery. Przeszłość Stephena ukrywa się za jego koszmarami, większe i mniejsze sekrety domu Wintersów znajdują rozwiązanie lub prowadzą do tragedii, a środowisko, z jakiego wywodzi się Lily i jej znajomi, każdą szparką wsącza się w stwardniałą powłokę bogactwa prawniczej rodziny.

"Żona oficera" należy do ścisłego grona powieści, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Jest napisana niezwykle dojrzałym stylem, dyskretnie nasączona klimatem lat 20. XX wieku, zapełniona wyrazistymi i prawdziwymi postaciami. Pozwala wczuć się w atmosferę okresu, w którym toczy się akcja, porusza wiele ważnych tematów, a jednocześnie urzeka inteligentną i ciekawą fabułą. 

Tytuł: Żona oficera
Tytuł oryginału: Fallen skies
Autor: Philippa Gregory
Tłumaczenie: Urszula Gardner
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 504
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami


Recenzja powstała dla:


18 komentarzy:

  1. Piękna, refleksyjna recenzja :) O tej książce jako lekturze też myślę od pewnego czasu. Czytałam Philippę Gregory i ciekawa jestem jak poradziła sobie w XX wieku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poradziła sobie fantastycznie! Czasami mam wrażenie, że niektóre powieści, których akcja toczy się w średniowiecznej i renesansowej Anglii, Philippa napisała troszkę za szybko, wypuściła w świat bez dopracowania warstwy fabularnej, bez doszlifowania szczegółów. Tutaj wszystko jest idealne pod każdym względem, jeśli są drobne zgrzyty językowe, to jest to wina tłumacza. Tak więc jeszcze raz dobitnie polecam! :)

      Usuń
  2. Doskonale,w sposób perfekcyjny poruszyłaś tutaj wiele aspektów życia,zachęciłaś do przeczytania powieści Gregory,tak bardzo odbiegającej tematem od wcześniejszych.Refleksje na temat wpływu wojny i jej okrucieństw na psychikę porażające,ale niestety,jakże prawdziwe.Weterani wojenni nie potrafili odnaleźć się w normalnej codzienności,ich charaktery zostały całkiem wypaczone;a to w sposób tragiczny odbijało się na bliskich,na najbliższym otoczeniu.I ta prawda przytłacza,bo od tego czasu zmienił się diametralnie styl życia.
    Jak zawsze ciekawie upiększyłaś swój artykuł,w tym wypadku fotkami w stylu retro i zdjęciami z filmu :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przy tym wszystkim - jak bardzo temat wpływu wojny na psychikę człowieka jest aktualny teraz, gdy żołnierze wracają do domów i nie potrafią odnaleźć się w normalnym życiu.

      Usuń
  3. Nie mogę oderwać wzroku od zdjęcia. Czyżby do Twoich pasji dołączyła fotografia? Tekst czytałam już dwa razy, tak bardzo mi się podoba. I zdjęłam z półki książkę, żeby czytać ją w następnej kolejności. Dziękuję, że nie muszę sama głowić się, którą książkę czytać, bo za każdym razem Twoja podpowiedź jest bezcenna. Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamarzyły mi się jeszcze ładne fotki na blogu, więc staram się je tworzyć na tyle, na ile jestem w stanie. Mam nadzieję, że są oryginalne i na tyle przyciągające wzrok, że w zauważy je kilka osób, które nie zwróciłyby uwagi na sam tekst.
      Jak zwykle - czuję się niezwykle odpowiedzialna za Twoje czytelnicze wybory. Za bardzo!! ;)

      Usuń
  4. Kartkowałam ją w księgarni i miałam ochotę na czytanie. Szkoda, że nie capnęłam.
    I też miałam podobny pogląd na angielskich dżentelmenów. Ech... Parade's End.
    Teraz widzę, że MUSZĘ przeczytać tą książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz. :) Jest naprawdę doskonała, wciąga tak, że może się walić i palić, a przerwać czytania się nie da.

      Usuń
  5. Fantastyczny tekst! No i stwierdzenie, że według Ciebie to najlepsza powieść Philippy - teraz to dopiero nie będę mogła spać przez nią po nocach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsza z czytanych dotychczas przeze mnie, więc nie do końca to stwierdzenie musi być prawdziwe. Ja jeszcze, na przykład, nie czytałam "Kochanic króla"... :)
      Właśnie dzisiaj szukałam na Twoim blogu recenzji i nie znalazłam, więc byłam zadziwiona, że nie czytałaś. Musisz, uwierz mi! :)

      Usuń
  6. To ciekawe, bo Jane Doe napisała, że ta książka beznadziejna jest. A Cumberbatcha można wstawić wszędzie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć - Jane Doe ekspertką od tego typu literatury nie jest. Nie podobała jej się - bywa, ilu czytelników, tyle opinii. Tylko że ona wypowiada się na jej temat tak, jakby czytała obyczajowe powieści historyczne tonami, a tak nie jest, właśnie przejrzałam jej blog.

      Usuń
  7. Znam tę rozkosz płynącą z poprowadzenia każdego tematu tak, żeby można było napomknąć o swoim ulubieńcu :) Czyż nie po to wymyślono blogi?...

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyta się ciebie praktycznie jak książki które recenzujesz i opisujesz :) Brawo

    OdpowiedzUsuń
  9. Na razie pani Gregory czytałam tylko cykl Tudorowski i Wojnę Dwóch Róż, ale zachęcasz skutecznie do poznania "Żony oficera".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oznacza to, że z Philippą jesteś już zaprzyjaźniona! :) Zaufaj jej - "Córka oficera" jest naprawdę znakomita.

      Usuń