Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anne Brontë. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anne Brontë. Pokaż wszystkie posty

Gdy panny Brontë były guwernantkami...


Guwernantka.

Niepozorne słówko, które potrafi wywołać jedyne w swoim rodzaju emocje. Przypomina mi cudowne godziny spędzone nad najpiękniejszymi, pisanymi dawno temu powieściami. Niesie ze sobą powiew dziewiętnastego wieku i wizję armii panien z włosami związanymi w koczek, przemykających po posępnych korytarzach szkół i dworów. Dzięki literaturze dziewczęta te stały się ważnym elementem naszych wyobrażeń o czasach, w których przyszło im żyć. 


Hellen Allingham, Lekcja, ok. 1880

Romantyczny dla dzisiejszego czytelnika zawód guwernantki był w rzeczywistości gorzkim i ciężkim losem. Praca nauczycielki domowej była w XIX wieku jedynym godnym szacunku zajęciem dla dobrze urodzonej panienki, która została zmuszona do zarabiania na swoje utrzymanie. Nierzadko traktowane na równi ze służbą, lekceważone, często poniżane - życie guwernantek nie było usłane różami. Nie każda miała szczęście zostać przyjaciółką swojej podopiecznej, a następnie dobrze wyjść za mąż - jak panna Taylor, jedna z bohaterek "Emmy" Jane Austen. 

Anne Brontë "Lokatorka Wildfell Hall"


"Losy kobiety walczącej o niezależność w świecie, gdzie w oczach społeczeństwa i w świetle prawa żona jest jedynie własnością męża. Pojawienie się we dworze Wildfell Hall pięknej i tajemniczej wdowy wywołuje huragan plotek wśród okolicznych mieszkańców. Czy młoda kobieta skrywa jakiś mroczny sekret? Nikt nie może uciec przed przeszłością..."

Wreszcie udało mi się wziąć do rąk "Lokatorkę Wildfell Hall", powieść Anne Brontë, autorki świetnej "Agnes Grey". Oglądając jakiś czas temu serial BBC oparty na dziele Elizabeth Gaskell pt. "Żony i córki", zwróciłam uwagę na wzmiankę, którą uczyniła bohaterka na temat tej właśnie książki, należącej w Anglii do klasyki, a u nas zupełnie nieznanej. Na szczęście nie minęło wiele czasu i powieść ta pojawiła się wreszcie w Polsce. Zacierałam ręce zobaczywszy jej objętość - grube tomy, które raczej na pewno okażą się znakomite, to jest to, co Tygryski lubią najbardziej:) Miałam wizję wielu wieczorów spędzonych przyjemnie na wrzosowiskach i w mrocznych korytarzach starych dworów. Cóż, stało się inaczej - ani się obejrzałam i już odwracałam ostatnią stronę. Losy Helen Graham i Gilberta Markhama wciągnęły mnie bez reszty i przeniosły w czasie - wraz z lekturą "Lokatorki" poczułam się jakbym wracała do domu.

Drewniana szkatułka okraszona delikatnymi złotymi elementami zdobniczymi i perłowymi maleńkimi detalami - ta powieść przypomina mi taki właśnie piękny przedmiot. Zapewne już się domyślacie, że ma ona budowę szkatułkową. Jedna opowieść przechodzi w kolejną, każda ma innego narratora. Jest to jednocześnie powieść epistolarna, choć właściwie po kilku stronach zapomina się o tym fakcie. 



Młody ziemianin, Gilbert Markham pisze do swojego przyjaciela bardzo długi list i opowiada w nim historię z lat swojej młodości. Poznał wówczas tajemniczą kobietę, która wynajęła pobliski zrujnowany dwór i zamieszkała w nim z pięcioletnim synem. Helen, młoda wdowa, robiła wszystko, by tylko zniechęcić do siebie okolicznych mieszkańców - nie chciała ich wizyt, nie pragnęła bywać w ich domach. Takie postępowanie wzbudziło tylko lawinę plotek rozrastającą się z czasem do monstrualnych rozmiarów. Gilbertowi udało się pozyskać przyjaźń pani Graham, która obdarzyła go zaufaniem i dała do przeczytania swój dziennik. Tutaj pojawia się opowieść w opowieści - Markham przepisuje dziennik Helen w liście do przyjaciela. Poznajemy dzieje młodej i pięknej dziewczyny zauroczonej przez łajdaka, którego poślubia. Jej losy nie raz sprawiały, że dłonie zaciskały mi się w pięści, a głowa pękała od zastanawiania się - jak to możliwe, że w tamtych czasach, w końcu nie tak odległych, kobieta była traktowana jak mebel, jak własność męża, który mógł z nią robić co tylko przyszło mu do głowy. 

Anne Brontë "Agnes Grey"


Co znaczyło być guwernantką - inspirowana prawdziwymi przeżyciami autorki opowieść o trudach i upokorzeniach doświadczanych przez kobiety zmuszone trudnić się tą profesją – jedyną, możliwą dla szanowanej, niezamężnej kobiety w dziewiętnastowiecznej Anglii. Agnes nie ma wyboru. Trudna sytuacja finansowa rodziny zmusza Agnes do objęcia posady guwernantki. Ma nadzieję, iż pamięć o tym, jaka była w dzieciństwie pomoże jej nawiązać kontakt z podopiecznymi. Jednak dzieci okazują się niesforne, a pracodawcy wyniośli i nieuprzejmi. Czy objęcie posady u innej rodziny przyniesie jej odrobinę szczęścia?


Zabrałam się za czytanie "Agnes Grey" zaraz po "Shirley" Charlotty, byłam więc trochę sceptyczna. Po prostu za wiele oczekiwałam od nieznanej mi dotąd powieści autorki "Jane Eyre" i trochę się rozczarowałam  Dodatkowo moje wahanie potęgowała świadomość, że do tej pory nic, co wyszło spod pióra Anne nie było wydawane w Polsce - dlaczego? Jakiś powód musiał być, zapewne taki, jak przypuszczałam, że jej książki nie były wartościowe. Bardzo się cieszę, że się myliłam. Krótka powieść Anne Brontë zasługuje na więcej uwagi niż opasły tom pt. "Shirley" stworzony przez jej starszą siostrę.


Anne - szkic wykonany przez Charlottę
"Agnes Grey" została wydana w tym samym roku, w którym ukazały się nieśmiertelne powieści stworzone pod tym samym dachem, w tej samej atmosferze miłości i zrozumienia między rodzeństwem, czyli "Wichrowe Wzgórza" i "Dziwne losy Jane Eyre" (1847) i otrzymała wówczas bardzo dobre recenzje. Późniejsze oceny bywały już ostrzejsze, mniej przychylne, co wydaje się być powodem, dla którego dopiero w tym roku powstał przekład tej książki na język polski.