Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia Anglii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Historia Anglii. Pokaż wszystkie posty

Philippa Gregory, władczyni półek mojej biblioteczki



"Przejmująca historia Elżbiety York, żony pierwszego Tudora na tronie Anglii i matki Henryka VIII. Pretendent do angielskiej korony zwołuje armię, podważając legalność dynastii Tudorów. Ale czy faktycznie jest jednym z zaginionych książąt, odesłanym w nieznane przez Elżbietę Woodville, czy zwykłym oszustem ― wrogiem Henryka Tudora i jego żony, księżniczki Yorku? Zdobywając koronę Anglii na polu bitwy pod Bosworth, Henryk VII Tudor wiedział, że aby zjednoczyć kraj targany wojną domową, przyjdzie mu poślubić księżniczkę z konkurencyjnej dynastii ― Elżbietę York. Wszakże ona nadal kochała poległego króla, Ryszarda III, a jej krewni z rodu Yorków wciąż marzyli o odnalezieniu zaginionego następcy tronu i tryumfalnym powrocie do władzy. Po ślubie z Henrykiem młoda Elżbieta staje przed wielkim dylematem. Jakże ma wybrać między Tudorami i Yorkami, między własnym mężem a chłopcem utrzymującym, że jest jej ukochanym zaginionym bratem ― powracającą nareszcie do domu „różą Anglii”?"

Jedna z najdłuższych i najszerszych półek mojej prywatnej biblioteczki ugina się cała pod tomiszczami dotyczącymi średniowiecznej i renesansowej historii Anglii. Winę za to ponosi, w stopniu naprawdę niemałym, Philippa Gregory. Nie tylko dlatego, że jej książki mają spore gabaryty, ale przede wszystkim z tej przyczyny, iż powieści, które pisze, rozbudowały moje zainteresowanie Plantagenetami i Tudorami do niebotycznych rozmiarów. Najulubieńszą rozrywką jest dla mnie tworzenie, po raz dwudziesty piąty, drzewa genealogicznego władców Anglii - bo na poprzednich wersjach nie ma już miejsca, a ja właśnie wydedukowałam, że trzeba dorysować połączenie między Janem z Gandawy a ostatnim Jagiellonem! Mówię Wam, zabawa jest przednia! ;)

Koronnym powodem, dla którego szaleję za książkami angielskiej pisarki, jest jej wykształcenie - tytuły naukowe z historii oraz literatury. Gregory publikuje artykuły w prasie specjalistycznej, prowadzi wnikliwe badania dotyczące ludzi i czasów, o których pisze, wyciąga wnioski ze sprawdzonych faktów i przytacza racjonalne argumenty. To wszystko sprawia, że ma moje zaufanie. Podążam za jej konkluzjami, przyjmując je za dobry punkt wyjścia do własnych badań i dociekań. 

Philippa Gregory nie tworzy kolejnych kalek, nie ma w zwyczaju pisać książek opartych na zlepku teorii powieściopisarzy, którzy przed nią poruszali dany temat. Sama buduje prekursorskie koncepcje, sięgając do najdawniejszych źródeł, kichając nad zakurzonymi manuskryptami i inkunabułami, przedzierając się przez teksty pisane w najróżniejszych językach - od kronik po spisy inwentarzy małych gospodarstw. Mozolnie odtwarza dawno miniony świat z maleńkich kawałków olbrzymiej, rozsypanej układanki. 

Jest dla mnie niezwykle wiarygodna. Wszelkie wnioski, do jakich dochodzi - nie jako autorka fikcyjnych fabuł, lecz jako historyk starający się, by każdy element stworzonej książki był zasadny - opatruje komentarzami, tłumaczy, przytacza źródła. Wszystkie jej powieści opatrzone są długą bibliografią. Philippa opowiada o historii w taki sposób, że mam ochotę zapoznać się z życiorysem każdej postaci, jaka kiedykolwiek przewinęła się przez karty dziejów Anglii, tworzę niekończące się drzewa genealogiczne, dochodząc samodzielnie do zaskakujących i niezwykle mnie satysfakcjonujących wniosków. Dla uważnego i świadomego czytelnika, każde zdanie z książek Gregory niesie ze sobą informacje tworzące wielki mur wiedzy historycznej.


Philippa Gregory "Uwięziona królowa"


"Maria Stuart, królowa Szkotów, zmuszona do ucieczki przed zbuntowanymi lordami, zwraca się o azyl do swej kuzynki, Elżbiety I. Lecz w Anglii zamiast bezpiecznego schronienia czeka ją proces i więzienie. Zostaje odesłana do zamku Tutbury, którego gospodarze, a zarazem strażnicy Marii wierzą, że przyjęcie pod swój dach królewskiego więźnia przyniesie im zaszczyty i bogactwa. Szlachetny i prostolinijny George Talbot jest dumny z tego, że może gościć u siebie intrygującą królową. Natomiast jego żona Bess, zaufana królewskiego kanclerza Williama Cecila, dostrzega w tym swoją szansę i pragnie ją wykorzystać. Wkrótce jednak przekonuje się ze zgrozą, że George ulega urokowi pięknej Marii, a ich zamek staje się epicentrum intryg, których ostrze jest wymierzone w samą Elżbietę, królową Anglii. To opowieść o dwóch kobietach walczących o jednego mężczyznę, a przede wszystkim opis losów pełnej determinacji władczyni, która wolała zginąć, niż wyrzec się swoich zasad i pragnienia wolności. "

Philippa Gregory trzyma poziom. Praktycznie od 1998 roku wydaje jedną powieść rocznie, a od momentu, w którym zaczęła "na boku" tworzyć "Zakon Ciemności", to nawet dwie. Oczywiście nie jestem taką fanatyczką, żeby twierdzić, iż dosłownie każda jej książka jest niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Po pierwsze - nie mam najmniejszego prawa tak uważać, bo jeszcze sporo do przeczytania mi zostało, po drugie - sporadycznie trafiają się jej z lekka słabsze pozycje. Niemniej jednak uważam, że ta kobieta nie jest w stanie wypalić się jako pisarka - jeśli już zdarza jej się popełnić coś nie do końca dopracowanego, to przez następne lata nadrabia to wieloma znakomitymi pozycjami sygnowanymi jej nazwiskiem.

W tym roku Philippa wydaje "The King's Curse". Mam nadzieję, że polski tłumacz zostawi tę "królewską klątwę" w spokoju i nie ozdobi jej kolejną "księżniczką", "królową" lub "kochanką" - ileż można!? Ja wiem, że w wielu tytułach oryginalnych owe pannice widnieją, ale niezaprzeczalnym faktem jest, iż w polskich wersjach jest ich o wiele więcej. (Rety, te dygresje mnie wykończą - zapominam międzyczasie, o czym miałam pisać. I Wy pewnie też...) Otóż "The King's Curse" będzie opowiadać o Margaret Pole, córce Izabelli Neville, będącej jedną z latorośli Ryszarda Neville'a (zainteresowanych, a niekojarzących człowieka, odsyłam do mojej recenzji "Córki Twórcy Królów"). Gregory jak nikt inny potrafi wyłuskać z historii kobiety, o których warto pisać i których losy, choć mało popularne, są równie fascynujące, jak powszechnie znane wydarzenia pierwszoplanowe.

Philippa Gregory "Czarownica"


"Anglia za panowania Henryka VIII - czasy pożogi i polowań na czarownice. Władca, po zerwaniu z Rzymem, podporządkowuje sobie angielski kościół, a jego wasale palą posłuszne papiestwu opactwa. W hrabstwie Castelton z płonącego klasztoru ratuje się tylko jedna osoba - nowicjuszka Alys. Przygarnia ją wiejska znachorka ciesząca się sławą czarownicy i odkrywa w dziewczynie dar, jaki niewielu posiada. Niebawem w okolicy wybucha zaraza i wieść o umiejętnościach Alys dociera do zamku. Kiedy jej kuracja przywraca zdrowie staremu lordowi, ten żąda, aby pozostała przy nim na zawsze. Tymczasem w całym kraju trwa polowanie na heretyków i czarownice…"

Recenzje książek historycznych zaczynam zazwyczaj od opowiedzenia Wam o ciekawostkach dotyczących postaci, które w nich występują - uważam, że przeszłość i losy prawdziwych ludzi są bardziej ekscytujące od najwymyślniejszej fabuły. Czy może być inaczej, gdy zabieram się za tekst o jednej z powieści Philippy Gregory? Owszem, może. Też się zdziwiłam, bo angielska pisarka przyzwyczaiła mnie do tego, że sięgając po coś, co wyszło spod jej pióra (klawiatury raczej) otrzymam kolejny wciągający tom pełen nazwisk znanych z podręczników do historii i starych kronik oraz faktów udokumentowanych przez dziejopisarzy. "Czarownica" jest inna. Gregory napisała kilka powieści, które ciężko nazwać stricte historycznymi, ale ta jest jak dotąd jedyną, po którą sięgnęłam.

Fantastyką czy też mdłym romansidłem, w pełnym tych słów znaczeniu, oczywiście nie jest. Philippa słynie przecież ze znakomitych opisów życia, które toczyło się pod rządami Plantagenetów i Tudorów, z tego, iż obraz dziejów układa z dziesiątków drobnych elementów, które ukrywa w dialogach, monologach, sposobie zachowania i myślenia postaci. Autorka wykorzystała świat znany nam z innych jej powieści (tych, które powstały zarówno przed "Czarownicą", jak i po), położyła go na stolnicy i postanowiła trochę pozagniatać, trochę rozwałkować, trochę ponakłuwać, jednym słowem odrobinę się nim pobawić i ulepić z niego coś nowego. To, co powstało jest oryginalne, zaskakujące, z lekka szokujące. I bardzo, bardzo mi się taka intrygująca mieszanka podobała.

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (3)

Dzisiaj oddaję w Wasze ręce ostatnią część recenzji sztuki, którą oglądałam w styczniu na londyńskim West Endzie. "Ryszard II" był dla mnie sporym zaskoczeniem - dramat, który wcale nie należał do moich ulubionych dzieł Szekspira okazał się mieć niewyobrażalny potencjał. W rękach zdolnego reżysera (Gregory Doran - nowy dyrektor artystyczny Royal Shakespeare Company) przekształcił się w dzieło niezapomniane, zmuszające wręcz do refleksji nad historią i nad ludźmi, którzy ją tworzą. Zachwycił mnie pod każdym niemal względem - nie tylko jako kompletna całość, hipnotyzująca mnie przez ponad dwie i pół godziny, nie tylko z powodu porywającego popisu głównego aktora, ale także dzięki doskonałemu współgraniu ze sobą niemal każdego składnika zastosowanego przez twórców.


Ryszard II przekazuje koronę uzurpatorowi.

Wszyscy aktorzy pojawiający się na scenie stanowią tło dla występu Davida Tennanta, jednak nie ma w tym niczego dziwnego. Ryszard II to postać dominująca nad całością, sztuka jest opowieścią o nim, o jego czynach, charakterze, o złożoności i niejednoznaczności bohatera. Jest on głównym środkiem prowadzącym do celu - a tym stało się dla Szekspira ukazanie ważnego momentu w historii Anglii, zwrócenie uwagi współczesnych na problemy władzy, na konsekwencje braku następcy tronu (co dość mocno uprzedziło do niego Elżbietę I). Niemniej jednak większość artystów występujących obok Tennanta stanowi znakomity drugi plan, potwierdzający moje bardzo wysokie mniemanie o stopniu uzdolnienia brytyjskich aktorów.

Najbardziej ze wszystkich zachwycił mnie Oliver Ford Davies, odtwórca roli księcia Yorku. Davies od czasu do czasu przewijał się w rolach epizodycznych w najróżniejszych produkcjach (na przykład w "Rozważnej i romantycznej", w "Idealnym mężu"... ach, no tak, w "Gwiezdnych Wojnach" też...), jednak prawdziwym, porażającym wręcz talentem raczy nas głównie na scenie teatralnej. Dla mnie pozostanie za wieki najcudowniejszym jakiego ziemia nosiła Poloniuszem z "Hamleta"! Aktor tak doświadczony mógłby łatwo popaść w rutynę i powtarzalność, jednak on od lat jest fascynujący i oryginalny. Miałam chwilami ochotę po prostu wbiec na scenę i go uściskać - tak wielką sympatię wywoływał w mojej duszy urzeczonej nie tylko samym odtworzeniem uczuć i charakteru postaci, ale przede wszystkim tym, jak świeżo i z pasją grał swoją rolę. Poza tym Davies prywatnie jest uroczym, uśmiechniętym człowiekiem, którego lata sukcesów nie przekonały, że nie musi wcale wracać z pracy do domu metrem:)

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (2) - Boże, chroń króla!

Bardzo, bardzo się cieszę, że podobała się Wam pierwsza część recenzji "Ryszarda II" - dzisiaj zabiorę Was w dalszą podróż po moich impresjach ze sztuki, którą miałam szczęście oglądać w londyńskim teatrze Barbican. Czas mija, a moje wrażenia, początkowo tak mocno entuzjastyczne, wybuchami barw, uczuć i zachwytów przysłaniające detale, historię czy fenomen postaci opisanych (a raczej stworzonych na nowo) przez Williama Szekspira zaczęły się stabilizować, okrzepły trochę i odsłoniły mi wiele szczegółów, z których dotychczas nie do końca zdawałam sobie sprawę. W trakcie powstawania tekstów, które czytacie ponownie odkrywałam nie tylko adaptację, ale także sam dramat, analizowałam, badałam, przeżywałam ciągle od nowa. Właśnie w ten sposób każde zetknięcie ze sztuką daje mi okazję nie tylko do odczuwania piękna i radości, ale też do pogłębiania wiedzy. A sami doskonale wiecie, jak wielkie może to dać szczęście i jak cudownie urozmaica życie!


David Tennant jako Ryszard II

Tyle już o "Ryszardzie II" napisałam, tyle już wiecie, a jeszcze nawet nie pozwoliłam wyjść aktorom zza kulis:) Gwoli przypomnienia - siedzę w trzecim rzędzie, zachwycam się scenografią i czekam na godzinę 19.15 (czasu londyńskiego). Zaczęło się punktualnie...

Światła przygasły - na scenie pojawiła się wysoka, imponująca postać lady Gloucester, grana przez znaną i cenioną w Anglii (między innymi za role szekspirowskie) aktorkę Jane Lapotaire. Z płaczem upadła na kolana przy trumnie męża, który zszedł z tego świata w sposób dość gwałtowny. Pomógł mu w tym ktoś z bandy hipokrytów schodzących się właśnie, by pożegnać królewskiego wuja, udających, że spotkała ich tak wielka tragedia. Lordowie, możni, damy dworu, słudzy... Po kilku chwilach pojawił się On - władca absolutny, wysoki, z podniesioną głową i butnym spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu, kroczący dostojnie, a jednocześnie błyskawicznie przemieszczający się z miejsca na miejsce, niczym złota strzała. Ryszard II, wnuk króla Edwarda III Plantageneta, syn Edwarda zwanego Czarnym Księciem, bohatera wojny stuletniej, który nie zdążył zasiąść na angielskim tronie, gdyż zmarł rok przed śmiercią ojca. Koronowany jako dziesięciolatek, w chwili, w której go poznajemy ma 32 lata.

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (1)

   
Oglądanie sztuk Szekspira wystawianych w oryginale jest przeżyciem niepowtarzalnym, bezcennym dla kogoś, kto ma lekkiego bzika na punkcie historii Anglii (jakby ktoś nie wiedział - mowa o mnie). Język angielski jest mową, którą posługiwali się wszyscy moi ulubieni bohaterowie fascynującej opowieści o dziejach Albionu. Osobiście uważam, iż nawet najlepsze tłumaczenia utworów największego dramaturga wszech czasów zniekształcają ich niepowtarzalny styl i rytm, jednak koronnym argumentem jest potrzeba dostarczenia odpowiedniej pożywki dla wyobraźni - słuchając języka, którego używał autor można zamknąć oczy i przenieść się w czasie na dwór elżbietański, poczuć się XVI-wiecznym widzem. A to powoduje zdecydowanie szybsze bicie serca. 


główny hall Barbican Centre - pogmatwanie z poplątaniem:)

Na ekranie oglądałam ich wiele, ale na żywo, na deskach prawdziwego teatru - jeszcze nigdy. I nagle okazało się, że nieśmiało dotąd formułowane marzenie może zostać spełnione. 23 stycznia wbiegłam niemal w podskokach w progi londyńskiego centrum kultury Barbican Centre, największego tego typu obiektu w Europie. Zachwyciłam się gwarem tam panującym, tłumami ludzi pragnącymi doświadczyć czegoś pięknego, obcować ze sztuką. Teatr jest tylko niewielką częścią Barbicanu, oprócz niego znajdują się tam kina, sale koncertowe, galerie sztuki, biblioteka, tam ma swoją siedzibę London Symphony Orchestra, tam regularnie występuje Orkiestra Symfoniczna BBC... To, w jaki sposób kultura i sztuka przyciągają w Anglii tłumy zachwyca i wzbudza zazdrość. Co roku teatry na West Endzie odwiedza 13 milionów ludzi - jak można to sobie w ogóle wyobrazić? Na widowni widziałam ludzi starszych, młodszych, nastolatków, na ich twarzach obserwowałam podniecenie i radość - dyskutowali, komentowali, przeżywali. Wzbudziło to we mnie mocno nieprzyjemną refleksję - poziom sztuki w Polsce spada wprost proporcjonalnie do liczby ludzi pragnących być jej częścią, ludzi, którzy żyją kulturą i chcą się z nią spotykać na co dzień. 

Philippa Gregory "Córka Twórcy Królów"


"Piętnastowieczna Anglia w niespokojnych czasach Wojny Dwu Róż. Tron zdobyli Yorkowie, ale walka o koronę trwa nadal. Ryszard Neville, zwany Twórcą Królów, pragnie, by sięgnęły po nią jego córki: Izabela i Anna. Nie doczekawszy się syna, czyni z nich pionki w rozgrywce politycznej i planuje ich małżeństwa z potomkami obu zwaśnionych rodów. Anna Neville szybko przeistacza się z ufnego i naiwnego dziecka w pełną obaw młodą kobietę. Spełnienie ambicji ojca staje się jej celem, ale także przekleństwem."

Wyobraźcie sobie, że mamy wiek piętnasty, a Wy jesteście najpotężniejszym i najbardziej wpływowym człowiekiem w kraju, dowódcą zwycięskich wojsk, mentorem i przyjacielem chłopca, który zasiadł na tronie dzięki Waszej pomocy. Postawcie się na chwilę na miejscu takiego człowieka, który przyzwyczaił się do tego, iż oddawane mu są królewskie niemal hołdy, że monarcha słucha z zapartym tchem każdego Waszego słowa, a bogactwa i łaski nieustająco spływają na Was i na Waszą rodzinę. Większość ludzi uważa Was za właściwego władcę nadając Wam miano "Twórcy Królów", a w Waszych żyłach płynie dość rozwodniona, ale jednak, królewska krew. 

Myślę, że w takich okolicznościach mielibyście prawo sądzić, że już zawsze Wasze słowo będzie świętością dla osoby zajmującej tron, a strumień zaszczytów nigdy nie wyschnie. Dodać trzeba jednak jeden mały szczegół - jesteśmy w Anglii, a tam Fortuna potrafiła odwrócić oblicze od swoich najukochańszych dzieci w ciągu zaledwie jednej nocy. Nie było niczego nadzwyczajnego w tym, że zasypiało się królem, a budziło się więźniem (lub nie budziło się wcale) - równie dobrze mogło być na odwrót. Historia tego kraju jest pełna niemożliwych niemal zwrotów akcji. Czytając o tym czasem aż chwytam się za głowę nie mogąc zrozumieć - jak takie rzeczy mogły być możliwe?

Wielu z Was zapewne od razu zorientowało się, że powyższy opis dotyczy Ryszarda Neville'a, hrabiego Warwick. Jego prapradziadkiem był król Edward III Plantagenet, Warwick nie mógł jednak wykorzystać tego faktu i samemu walczyć o koronę. Trzeci z kolei syn Edwarda III, Jan z Gandawy, miał żonę - jedną, potem drugą, ale to wcale nie stało mu na przeszkodzie do posiadania także kochanki, którą ostatecznie uczynił trzecią panią Janową. Ich dzieci, narodzone jeszcze przed zalegalizowaniem związku, teoretycznie nie miały praw do tytułów ani do majątków ojca, nie wspominając o nazwisku. Jan z Gandawy jednak stanął na wysokości zadania i ogłosił je prawowitymi spadkobiercami, co wcale nie było wówczas takie popularne. Kolejny król, obawiając się jeszcze jednej bocznej linii królewskiej, która kiedyś mogłaby zagrozić tronowi uznał decyzję Jana, brata swojego dziadka, za prawomocną, zastrzegł jednak, iż potomkowie Beaufortów (takie miano otrzymały dzieci Jana z Gandawy i Katarzyny Swynford, kochanki, która została żoną), nie mają nigdy prawa do dziedziczenia korony. 

P. Gregory, D. Baldwin, M. Jones "Kobiety Wojny Dwu Róż"


"Fascynująca prawda o trzech kobietach uwikłanych w burzliwe dzieje Wojny Dwu Róż. Philippa Gregory, bestsellerowa autorka "New York Timesa", oraz wybitni brytyjscy historycy David Baldwin i Michael Jones opisują losy wyjątkowych kobiet, które odegrały znaczącą rolę w Wojnie Dwu Róż - konflikcie pomiędzy zwaśnionymi rodami Yorków i Lancasterów w XV-wiecznej Anglii. Zaciekłą rywalizację o koronę wygrał potomek obu rodów, zapoczątkowując dynastię Tudorów. Kobiety Wojny Dwu Róż to nowatorska, pięknie ilustrowana portretami i wzbogacona materiałami źródłowymi książka, która nie tylko poszerza wiedzę o mniej znanych postaciach historycznych, ale daje także wgląd w inspiracje kryjące się za powieściami Philippy Gregory."

Książka, o której chcę dzisiaj Wam napisać nie należy do beletrystyki, jak mogłoby sugerować umieszczone na okładce imię i nazwisko znanej dobrze w Polsce autorki powieści historycznych. Jest to zbiór trzech esejów biograficznych - inicjatorką powstania tej pozycji była właśnie Philippa Gregory, ona też napisała jeden z rozdziałów oraz obszerny i naprawdę znakomity wstęp. W pełni zasłużyła więc na to, by jej nazwisko zostało na obwolucie szczególnie wyróżnione. Przypuszczam, iż nie wszyscy wiedzą, że jest ona przede wszystkim doktorem historii, badaczem, autorką wielu publikacji naukowych. Przedmowa, którą przygotowała do "Kobiet Wojny Dwu Róż" przybliża nam jej warsztat, pracę, którą wykonuje przed przystąpieniem do pisania czegokolwiek, także powieści.

Wstęp ten sprawia, że nie tylko esej o Jakobinie Luksemburskiej, który wyszedł spod pióra (no dobrze, klawiatury zapewne) Gregory, ale także wszystkie jej powieści stają się pozycjami niezwykle cennymi pod względem historycznym. Autorka w profesjonalny, a przy okazji pełen pasji sposób pisze o swoich poszukiwaniach, o tym, jak tworzy każdą ze swoich postaci, opisuje proces poprzedzający powstawanie tekstów historycznych. Wszystko to jest tak wiarygodne i budzące respekt, że każe zupełnie inaczej spojrzeć przede wszystkim na powieści Gregory, które niektórzy mogą uznawać za wyssane z palca romantyczne obyczajówki. Tymczasem są to twory pisarki, która do historii ma olbrzymi respekt, podchodzi do niej z szacunkiem, miłością i wiedzą.

Opisanie postaci Jakobiny, baronowej Rivers, matki przyszłej królowej Anglii, nie było łatwe. Źródła historyczne praktycznie o niej milczą. W końcu kobiety, według ówczesnej mentalności, nie zasługiwały na to, by kronikarze rozwodzili się nad ich losami i działaniami. Dochodzenie do tego, jak toczyły się dzieje jakiejkolwiek niewiasty żyjącej w średniowieczu przypomina syzyfową pracę, niemniej jednak łatwiej opisać królową, niż jej matkę. O Jakobinie nie wiadomo prawie nic, a jednak Philippie Gregory udało się zbudować przekonujący i na pewno prawdziwy obraz jej życia. Jakim cudem?

Wojna Dwóch Róż, Jane Austen i inne dyrdymałki:)

Od kilku dni rozmyślam, w jaki sposób zabrać się do pisania o tym, co obecnie zaprząta moją głowę. Ostatecznie postanowiłam uporządkować chaos pod postacią postu o wszystkim i o niczym. Znajdziecie tu zarys moich najbliższych planów, parę ogłoszeń i podsumowań.

Wreszcie mogłam sięgnąć po książkę "Kobiety Wojny Dwu Róż", na którą czekałam od dłuższego czasu. Jest to zbiór esejów opowiadających o fascynujących postaciach z historii Anglii: Jakobienie Luksemburskiej, Elżbiecie Woodville i Małgorzacie Beaufort. Ich losy zdecydowanie warte są tego, by je zgłębiać, trzeba jednak wiedzieć, w jaki sposób umiejscowić je na mapie dziejów świata. W każdym razie ja mam taką manię - zanim zacznę czytać czyjąś biografię, muszę najpierw zapoznać się z kontekstem, z okresem, w jakim przyszło żyć człowiekowi, który ma mi towarzyszyć przez kilka najbliższych wieczorów, z wojnami, w których brał udział, z ludźmi, z którymi się stykał...

Historia Anglii jest jedną z moich największych pasji - oczywiście wybieram sobie okresy, które fascynują mnie najbardziej, ale jest ich całkiem sporo: wojna stuletnia, Wojna Dwóch Róż, czasy Tudorów, republika Cromwella, epoka wiktoriańska, edwardiańska... Olbrzymim szczęściem jest dla mnie każda kolejna książka dotycząca tych tematów, która pojawia się na naszym rynku wydawniczym. Mam ich na półkach sporo, a i w księgarniach jest jeszcze kilka, do których oczka mi się świecą - dobrze się składa, bo imieniny coraz bliżej:) Wydawnictwo Astra nie próżnuje - wydaje i planuje to, co takie Tygryski jak ja lubią najbardziej:


Jest jeszcze "Katarzyna Aragońska", ale jako nieparzysta nie zmieściła mi się w prostokącie:)