Podróż w czasie - Cranford

Niezmiennie i na wieki pozostanę zachwyconą wielbicielką powieści, które wyszły spod pióra m.in. Jane Austen, sióstr Brontë i Elizabeth Gaskell. Zapewne niektórzy z Was zauważyli, że notorycznie znikam ostatnio w XIX-wiecznej Anglii, zaszywam się w posiadłościach wiejskich ówczesnego ziemiaństwa, składam wizyty na plebaniach anglikańskich pastorów i ich rodzin, towarzyszę młodym pannom w otwarciu londyńskiego sezonu... Mam trochę problemy z garderobą, bo w szafie mojej wyobraźni brak strojów odpowiednich dla danej sytuacji (historia mody nie należy do moich mocnych stron), a szanowne matrony spotykane przeze mnie co dzień są bardzo konserwatywne, jednak jakoś za każdym razem udaje mi się wybrnąć z honorem. 


Nie pociągają mnie w tych książkach historie miłosne (choć jest kilka wyjątków potwierdzających regułę, np. "Wichrowe Wzgórza"), opowieści o zalotach jako takie, o zdobywaniu ręki wybranki, o cierpieniach złamanych serc. Książki te są dla mnie przede wszystkim kopalnią wiedzy o życiu w tamtych czasach (ciężko określić interesujące mnie najbardziej ramy czasowe, ale myślę, że jest to przede wszystkim pierwsza połowa XIX wieku), o zwyczajach, zachowaniach, konwenansach, o różnicach klasowych, zmianach zachodzących (bądź nie zachodzących) w mentalności ludzi, itd. Czasem zastanawiam się, dlaczego nie Dickens? Wydaje mi się, że bardziej jednak odpowiada mi kobiece spojrzenie na tamten świat, opisy szczegółów nie istniejących dla mężczyzny, który z drugiej strony eksponował to, z czym kobieta raczej nie miała możliwości się zetknąć, a co nie zawsze mnie ciekawi.

Karty tych powieści wypełniają charaktery, które są jednymi z najwspanialszych w całej historii literatury. Nie każdy pisarz (śmiem twierdzić, że mało który) potrafi w taki sposób stworzyć bohatera, żeby ten stawał przed nami jak żywy i w jednej chwili był dla nas nowym przyjacielem lub niecierpianym sąsiadem:) Postaci wykreowane przez Austen czy Gaskell są tak plastyczne, sugestywne i oryginalne, że nie można mieć cienia wątpliwości - autorki czerpały natchnienie z otaczającego je świata, spośród znajomych, sąsiadów, przyjaciół i wrogów. Tym samym przekazały nam cząstkę tego, czym żyły, fragment czasów, które minęły, unieśmiertelniły ludzi, których już nie ma.


Perełką, która mnie ostatnio oczarowała i autentycznie zachwyciła jest "Cranford" Elizabeth Gaskell, zbiór szkiców wydany niedawno ponownie, po raz pierwszy od wielu lat. Poznałam i od razu całym sercem pokochałam prowincjonalne miasteczko, które choć maleńkie, jest Anglią pierwszej połowy XIX wieku w miniaturze. Po przeczytaniu ostatniego słowa na ostatniej stronie poczułam smutek, jakbym wyjeżdżała z ukochanego, rodzinnego miejsca. W Cranford znalazłam wszystko to, co pociąga mnie w książkach z epoki wiktoriańskiej - cudownych ludzi, znakomite charaktery, niezrównane opisy życia, atmosfery i zwyczajów. Tajemnice i sekrety, intrygi, smutki, tragedie i radości - wszystko to przeplata się ze sobą tworząc idealną całość, znakomicie wyważoną, cudownie świeżą i oryginalną. Mistrzostwo pisarki objawia się głównie w tym, że zdołała ona w tak niewielkim tekście przedstawić życie ludzkie we wszystkich jego odcieniach. 

Jakże zachwycił mnie subtelny, inteligentny dowcip czasem dosłowny, a czasem delikatnie ukryty między wersami, jakże pokochałam każdą z postaci przewijającą się przez karty powieści - naiwne stare panny, jowialnych kapitanów, surowych kapłanów, żyjące intrygami wdowy... Niektóre opowieści przesiąknięte są smutkiem i zadumaniem nad życiem człowieka, inne pełne dowcipu i delikatnej autoironii - autorka sama była przecież częścią społeczności podobnej do tej, którą sportretowała na stronach "Cranford".
 
Świat angielskiej prowincji poznajemy dzięki Mary, młodej pannie przyjeżdżającej w odwiedziny do znajomych z rodzinnego miasteczka jej matki i zdającej nam relację z codziennej egzystencji znajomych i sąsiadów, z ich przyzwyczajeń, dziwactw, przekonań. Dowiadujemy się między innymi, że "elegancka oszczędność" to zapalanie na raz tylko jednej świecy lub osłanianie gazetami nowego dywanu przed promieniami słonecznymi, a sąsiadów nie wypada odwiedzać przed godziną dwunastą w południe i siedzieć u nich dłużej niż kwadrans.   

      
"Królestwo Amazonek - tak w skrócie można określić Cranford, gdzie wszystkie domy z czynszem powyżej pewnego poziomu zajmują panie, stanowiąc prawdziwy kobiecy patrycjat. Jeśli zdarzy się, że w miasteczku osiedli się małżeństwo, w tajemniczy sposób dżentelmen znika: albo umiera ze strachu po przebyciu kilku wieczornych przyjęć jako jedyny mężczyzna, albo spędza czas poza miastem, tłumacząc się koniecznością pozostawania w regimencie czy na statku, lub też jest cały tydzień bardzo zajęty interesami w sąsiednim mieście handlowym Drumble, odległym tylko o dwadzieścia mil koleją. Podsumowując, cokolwiek dzieje się z panami, w Cranford ich nie ma." 
Nie znaczy to jednak, że jest to książka, po którą mogą sięgać wyłącznie przedstawicielki płci pięknej. Jej siłą są fantastyczne postaci i sytuacje, które wynikają z takich właśnie, a nie innych charakterów i zachowań - każdy, kto kocha historię ludzkości, kogo pociąga wiedza o życiu w minionych epokach, życiu poza polami bitew i salami parlamentów, każdy, kto potrafi docenić znakomitą literaturę powinien "Cranford" przeczytać, niezależnie od tego, czy jest kobietą czy mężczyzną. W końcu, wbrew pozorom na kartach powieści znajduje się wiele wspaniałych męskich postaci, mimo że, jak stwierdziła jedna z bohaterek "mężczyzna tak bardzo zawadza w domu":)

Nieprawdopodobne wręcz wydaje się to, że autorka zdołała w tak niewielkiej objętościowo książeczce zawrzeć nie tylko moc fascynujących opowieści, ale poruszyć tak wiele ważnych tematów społecznych - od różnic klasowych, których jeszcze nigdzie nie widziałam tak doskonale odmalowanych po obyczaje panujące w domach najróżniejszych sfer.
"Wiele żon i córek farmerów odeszło w gniewie z owej pracowni modniarskiej dla wybranych i szło raczej do ogólnego sklepu, gdzie profity ze sprzedaży mydła do prania i wilgotnego cukru umożliwiały właścicielowi wyjazdy prosto do (Paryża, jak twierdził, dopóki nie odkrył, że jego klienci są zbyt patriotyczni i ekskluzywni w swej wyspiarskości, aby nosić to, co ślimakożercy) Londynu." 
Styl Gaskell jest najwyższej jakości - plastyczny, sugestywny, doskonale dostosowujący się do opisywanych sytuacji. Czasem snuje się tajemniczo i spokojnie, wzrusza i wyciska łzę historiami o małych i wielkich tragediach, by chwilę później pogalopować energicznym opisem sytuacji pełnych dramatyzmu i dowcipu (jak wtedy, gdy towarzyszymy paniom podczas powrotu do domu ciemną alejką lub nie możemy wytrzymać ze śmiechu przy wydobywaniu koronki... z kota - tak, tak, nie jest to pomyłka w tekście, sięgnijcie po książkę, a nie będziecie mogli usiedzieć w fotelu ze śmiechu).


Po lekturze nie mogłam nie obejrzeć genialnego mini-serialu BBC powstałego na podstawie opowieści o Cranford. I jeszcze bardziej wsiąkłam w świat pań Pole i Forrester, sióstr Jenkyns i ich sąsiadów, których świat pozostaje niezmieniony od wieków, do których moda i nowoczesność nie dociera.  Bardzo, bardzo trudno mi stamtąd wracać do współczesności...


"Cranford to nie tyle powieść co zbiór szkiców swego rodzaju album nostalgicznych obrazków z życia niemłodych kobiet - panien i wdów - z prowincjonalnego miasteczka w XIX-wiecznej Anglii. Ich życie zorganizowane jest według kodeksu wykwintnej oszczędności, całą zaś wolną od zasad przestrzeń wypełniają czarujące dziwactwa bohaterek ich snobizm i niedorzeczne obyczaje. Błyskotliwie uchwycone ograniczenia społeczne są zarazem źródłem wielu trosk. Zajmowana przez damy pozycja jest na tyle wysoka, by uniemożliwić im pracę zarobkową, nie zapewnia im jednak wystarczającego dochodu, by mogły żyć niezależnie. Na kartach tego utworu Gaskell w pełni zademonstrowała swój niesamowity talent budowania opowieści wokół wydarzeń dnia codziennego oraz umiejętnego operowania suchym humorem równoważonym idealnie wymierzoną szczyptą tragedii. Udało jej się ponadto stworzyć galerię niezapomnianych postaci, z których każda ma własną indywidualność - żeby nie powiedzieć ekscentryczność - całkiem nieźle rozwiniętą. Jest to bowiem przede wszystkim opowieść o kobietach o ich zainteresowaniu pozycją społeczną konwenansami i modą, lecz także o ich zainteresowaniu sobą nawzajem. " Cranford" to powieść niezmiernie zabawna, miejscami nieopisanie smutna, to książka o dobroci i o tym, że uczciwe życie przysparza przyjaciół."


Wydawnictwo: Poligraf
Rok wydania:
Ilość stron: 220 s.
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7856-031-9

16 komentarzy:

  1. Fantastycznie napisane,czytałam z zapartym tchem!
    Momentalnie,dzięki Pani opisom,przeniosłam się do Anglii,co za relaks:),na pewno sięgnę po te urocze obrazki z czasów wiktoriańskich...
    Pozdrawiam życząc wielu wspaniałych recenzji oraz przeżyć tak mocno emocjonalnych,Pani Aniu-

    Rena

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również należę do wielbicielek XIX-wiecznej prozy angielskiej, choć nie czytam jej tak dużo jak to jeszcze bywało parę lat temu.:) "Panie z Cranford" przeczytałam niedawno w wydaniu z bodaj 1970 r. i też byłam zachwycona. Niemniej jednak, po obejrzeniu serialu oddaję honor twórcom tego dzieła i uważam, że ekranizacja jej jeszcze lepsza niż książki, na podstawie których powstał serial (podstawą scenariusza były bowiem trzy książki pani Gaskell).
    W swoim czasie byłam również pod wrażeniem George Eliot, kolejnej utalentowanej pisarki XIX-wiecznej Anglii i jednocześnie bardzo silnej osobowości. Jeśli nie znasz, polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam "Młyn nad Flossą", ale minęło od tego czasu już tyle lat, że zapewne teraz, gdy przeniosłam się w tamte czasy na tak długo, sięgnę po George Eliot ponownie - dziękuję za podpowiedź:)

      Usuń
  3. Ja widziałam tylko serial na podstawie książki. Kompletnie mnie zauroczył.
    Bardzo klimatyczny blog, pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna recenzja!
    Spodobało mi się to miasteczko z tak ciekawie zarysowanymi charakterami bohaterek,muszę przenieść się w czasie i koniecznie zaglądnąć,co też dzieje się w Cranford:)?
    Super Blog,odnalazłam tu wszystko co kocham-MIRA

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,dostałam na Mikołaja!!!Jak się cieszę,musiałam się pochwalić i podzielić z Tobą Aniu moją radością:))))Teraz tylko trochę czasu dla siebie i..."wysiadam na przystanku:Cranford!"
    Zasyłam buziaki,mróz,brr-INA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowny prezent mikołajkowy - miłej lektury pod kocykiem, gdy za oknem śnieg:):)

      Usuń
  6. O,dziękuję,dziękuję najcieplej:):)*
    Mam nadzieję,że i Ty cieszysz się też wspaniałym prezencikiem-Aniu???Wzajemnie więc-MIŁEJ LEKTURY!!!
    Buziaki,bo noc mroźna!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba sama mogłabyś pisać powieści. Czytać Twoje teksty to dla mnie prawdziwa przyjemnośc. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ... I chyba zacznę od tej powieści:D
    Wspaniała recenzja:)
    Ostatnio zaczytuje sie w powieściach sióstr Brönte, Czytałaś Aniu Jane Eyre? Jak dla mnie o niebo lepsza od Wichrowych Wzgórz;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie czytaj Cranford - to jedna z tych książek, na które nieustannie tęsknie zerkam mając ochotę czytać ją znowu i znowu, i znowu. Tak jak siostry Brönte! :) Gdzieś tam na moim blogu jest o Jane Eyre, ale nie stricte o książce, tylko o powieści przy okazji recenzji filmu. Jakoś nigdy nie zastanawiałam się, czy wolę Wzgórza czy Jane. Obie kocham nieziemsko. Obie czytałam już pewnie z kilkanaście razy. Każda z nich jest inna i porusza we mnie coś innego. Uwielbiam klimat niesamowitości z opowieści o Kathy i Heathcliffie, ale nieziemsko przemawia do mnie także postać Jane, jej charakter, koleje jej losu. To dwie wielkie, genialne książki. Na zielonym blogu znajdziesz, jeśli masz ochotę czytać, sporo recenzji innych książek sióstr. I będą kolejne, tylko nie wiem kiedy, bo jestem zawalona książkami. Czekają w kolejce biografie Charlotty Gaskell i Ostrowskiego... :)

      Usuń
  9. Ostrowskiego będę miała juz jutro:) pan listonosz mi przyniesie:) ale żałuje trochę, bo doszłam do wniosku ze wolałabym najpierw przeczytać biografie Charlott napisana przez Gaskell:) najpierw przeczytałam Jane Eyre, a zaraz potem obejrzałam film z Mia Wasikowska i Fassbenderem, który znakomicie odegrał role Rochestera <3 tak, tak Aniu na pewno przeczytam pozostałe Twoje recenzje sióstr i innych książek, jestem stała bywalczynią zielonego bloga i zazdroszczę Ci go szczerze:)) obecnie czytam ,Shirley" i wiesz...jak ja kocham klimaty wiktoriańskiej Anglii, dzis w ciagu dnia z kilkanascie razy myślałami wracałam do tamtych czasów z powieści itp.! Niesamowite jak książka potrafi zawładnąć człowiekiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I popatrz - czy Ty wyobrażasz sobie życie bez tych wrażeń, wzruszeń, bez wiedzy czerpanej z książek, bez rozwijającej się wraz z każdą przeczytaną pozycją wyobraźni? Jak można bez tego żyć? Nigdy tego nie pojmę!

      Usuń
    2. nie wyobrazam, nie pojmuje...przeczytam kazdą pozycje, ktora zabierze mnie do XIX Anglii i cieszę sie, ze mam jeszcze przed soba powiesci Gaskell, Austen i sióstr Bronte, bo zapowiada sie na kawał dobrej literatury ;D Czytałam recenzje książek, (dziwne ze wczesniej ich nie zauważylam) sa recenzje do prawie wszystkich powiesci procz "Villette"? dlaczego tak?:) pytam ze zwyklej ciekawosci:)

      Usuń
    3. "Villette" czytałam bardzo dawno temu. I pewnie wówczas jeszcze nie dorosłam do tej powieści, ale pamiętam, że mi się nie podobała. Mam ją jednak na półkach i pewnego dnia do niej wrócę - jestem pewna, że tym razem odbiorę ją inaczej.

      Usuń
  10. ja chyba mialam podobnie z WICHROWYMI WZGÓRZAMI..dzis zaczynam CRANFORD, następnie VILLETTE, niestety nie umiem i nie mam czasu czytac kilku książek na raz;/

    OdpowiedzUsuń