Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teatr. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teatr. Pokaż wszystkie posty

Ars Longa, Vita Brevis

Vincent van Gogh to twórca, który - jak żaden inny artysta - pobudza do działania moje zmysły i mój intelekt, opanowuje wyobraźnię, podsyca poczucie piękna i fascynację techniką malarską oraz zainteresowanie wpływem biografii człowieka na tworzone przez niego arcydzieła. 

Jednocześnie, paradoksalnie, stosunek do jego dzieł miewam skrajnie różny. Szaleję za ich kolorystyką i uważam, że nie ma na świecie zajęcia bardziej pasjonującego od kontemplowania pociągnięć pędzla - tak wyraźnie widocznych na obrazach Holendra. Pejzaże, martwe natury, te płótna, na których utrwalił własną wizję świata, przyrody i architektury, są dla mnie niewyczerpalnym źródłem zachwytu, tworem człowieka dotkniętego palcem Geniuszu. Z drugiej strony portrety, które wychodziły spod jego ręki, odrzucają mnie swoją niekształtnością, wręcz malarskim turpizmem, a przy tym hipnotyzują doborem barw, sposobami, w jaki powstawały, związkami, z życiem artysty.


John P. Russell, Vincent Van Gogh (1886)

Postać Vincenta, jego osobowość, życiorys i dzieła, tworzą nierozerwalną całość, doskonale harmonijną. Przeplatają się, wynikają z siebie nawzajem, uzupełniają. Mogłabym to wszystko studiować do końca życia, a i tak - zapewne - nie zbliżyłabym się nawet do tajemnicy jego osobowości, do źródła przepełniającego go talentu.

Znaczek pocztowy z pulsem, czyli rola królowej w brytyjskim społeczeństwie


Każdy doskonale wie, jak wygląda królowa Elżbieta II. Byłam przekonana, że ja też to wiem. W chwili obecnej nie jestem już tego taka pewna, bo wczoraj przeglądałam jej zdjęcia i przez chwilę bezwiednie zastanawiałam się, dlaczego brytyjska władczyni tak bardzo się ostatnio zmieniła. A wszystkiemu winna Helen Mirren! Przez nią miewam wątpliwości czy patrzę jeszcze na aktorkę, czy już na monarchinię. 


Helen Mirren nie gra królowej - ona nią jest!

Helen, która kilka dni temu skończyła 70 lat, nieustannie zachwyca mnie prezencją, poczuciem humoru i ogromnym talentem - jest damą pod każdym względem. Nawet jak się wścieknie, to robi to z klasą! Nic w tym dziwnego, jest bowiem córką rosyjskiego arystokraty, którego rodzina uciekła z kraju w trakcie rewolucji październikowej i osiedliła się w Anglii.

W 1945 roku przyszło na świat dziewczę, otrzymało miano Jelena Wasiljewna Mironowa, miano owo po jakimś czasie dostosowało do ojczyzny swojej matki, a następnie zostało jedną z najbardziej cenionych, utytułowanych i kochanych aktorek. Gdy pojawia się w filmie czy na scenie, to nie sposób się nią nie zachwycać. A potem nie można o niej zapomnieć. 

Człowiek, który odkrył impresjonizm

Był taki czas, w którym nie istniały jeszcze "nenufary" Moneta i "baletnice" Degasa, a obraz "Impresja. Wschód słońca" wywoływał w widzach nie tylko śmiech i pogardę, ale niemalże pragnienie polowania na czarownice. Czas, w którym malarstwo miało przygnębiające barwy, a powierzchnia płócien była gładka niczym stół. Ludzie żyli kiedyś bez impresjonizmu... 


"Roztańczone" obrazy Renoira - ozdoba wystawy "Inventing Impressionism"

Tak, był taki czas i trwał uparcie dość długo. Malarze zmagali się z krytyką, odrzuceniem, szyderstwem, z biedą. Jak wielu z nich nie dało się poznać przyszłym pokoleniom, zrezygnowawszy z walki ze strachu przed ubóstwem i opinią publiczną? Wytrwała garstka. Kiedyś nie byli w stanie zapewnić sobie środków na zaspokojenie podstawowych potrzeb, bo nikt nie chciał kupować ich płócien, dzisiaj ich obrazy są warte miliony. 

Krytycy z uporem odrzucali nowoczesne obrazy, nie chcąc pogodzić się z tak potężną rewolucją w malarstwie. Francuska sztuka miała być konserwatywna, pozbawiona żywych barw, "wylizana", młodzi malarze mogli się tylko dostosować lub zginąć. 

I nieuchronnie czekałaby ich zagłada, gdyby nie jeden człowiek. Człowiek, który stał się moim bohaterem!


Plakat wystawy z National Gallery w Londynie

Miłość kwitnie wokół, a Tyzbe umiera trzykrotnie, czyli Globe on Screen


Skrót dla niezorientowanych w wydarzeniu (o ile gdzieś tu jeszcze tacy są ;)):

W Multikinie możemy oglądać retransmisje sztuk teatralnych nagranych w Londynie (wtrącenie bardzo subiektywne - najlepszych spektakli na świecie!). National Theatre Live oraz Globe on Screen to projekty, dzięki którym każdy, kto nie ma możliwości, chęci, czasu, itp., by wybrać się do stolicy Wielkiej Brytanii i zasiąść na widowni któregoś z teatrów na West Endzie, ma okazję zobaczyć niesamowicie kreatywne adaptacje i wspaniałe aktorstwo - widowiska, którymi zachwyca się cały świat. 

TUTAJ - moja recenzja wyświetlanego w zeszłym roku "Hamleta" - znajdziecie tam sporo szczegółów dotyczących projektu NT Live. 

TUTAJ - krótki tekst o tym, jak wygląda wystawianie sztuk na scenie The Globe. Napisany przeze mnie, czyli przez nierozumnego człowieka, który będąc w Londynie, przed teatrem Szekspira jedynie stał.

W czwartek mogliśmy zobaczyć "Sen nocy letniej", produkcję wystawioną na deskach zrekonstruowanego teatru szekspirowskiego The Globe w 2013 roku. Poniżej znajdziecie moje wrażenia w różnych odsłonach. I sporo obrazków, bo sztuka wizualnie powalała na kolana. Podobnie jak pod każdym innym względem. ;)


Ułatwienie dla tych, którzy "Sen nocy letniej" czytali dość dawno:

Akcja toczy się w Atenach. Egeusz, ojciec Hermii, koniecznie chce wydać córkę za mąż za zakochanego w niej Demetriusza. Hermia nie ma na to najmniejszej ochoty, bo kocha Lizandra. Z wzajemnością. Natomiast Demetriusza kocha Helena - bardzo bez wzajemności. Lizander i Hermia postanawiają uciec i pobrać się w tajemnicy. Wyruszają z miasta i nocą błąkają się po lesie, podobnie jak szukający Hermii Demetriusz i desperacko śledząca go Helena. Ten sam las jest świadkiem, jak wióry lecą między Tytanią i Oberonem, królową i królem wróżek, kochającymi się równie mocno, jak nienawidzącymi.


Trudna miłość... 

Odbywa tu także próby malownicza grupka ateńskich rzemieślników, którzy z okazji ślubu swojego władcy Tezeusza chcą wystawić sztukę teatralną o zwięzłym i jakże wiele mówiącym tytule "Śmieszna tragedia, krótka, ale nudna, Tyzby, kochanki młodego Pyrama". 


Zbieranina największych oryginałów, jakich świat widział.

Biega tam też Puk - złośliwy duszek, zmieniający jednego z niewydarzonych aktorów w osła oraz sprawiający (na wyraźne życzenie wkurzonego na żonę Oberona), że Tytania w rzeczonym ośle zakochuje się na zabój. Gagatek, choć w dobrej wierze, chcąc stworzyć dwie zgodne i kochające się pary, rzuca także nie do końca udany czar na pałętających się wte i wewte Ateńczyków. I tym sposobem Lizander z Demetriuszem uganiają się za Heleną, a biedna Hermia nie ma pojęcia, dlaczego nagle jej uroda przestała być atrakcyjna dla kogokolwiek. 

Wszystko jasne i klarowne, jak to u Szekspira! ;)

Szekspir w najczystszej postaci na wyciągniecie ręki. I konkurs!

Gdyby w zabawie w skojarzenia ktoś rzucił hasło TEATR, nie potrzebowałabym nawet sekundy, by bez najmniejszego wahania wykrzyknąć nazwisko - Szekspira oczywiście. Zaraz potem napłynęłyby mi do głowy słowa takie jak: pasja, piękno, zachwyt, katharsis... Uczestnictwo w każdym spektaklu teatralnym jest wydarzeniem, które nie znika z pamięci i pozostawia piętno w moim sercu. Owszem, bywają kiepskie sztuki i nietrafione adaptacje, dlatego od dawna już robię do bólu staranną selekcję i póki co, udaje mi się oglądać na scenie same cudeńka.


Pierwsze kompletne wydanie sztuk Szekspira, 1623.

Życie w dzisiejszych czasach ma wiele zalet - mam kilka ulubionych. :) Jednymi z podstawowych są te, które pozwoliły mi obejrzeć na żywo sztukę Szekspira na deskach teatru w Londynie oraz te, dzięki którym mogę zachwycać się innymi dramatami z West Endu w chwili, gdy nie mam możliwości na wyprawę do Wielkiej Brytanii. Projekt National Theatre Live to nagrywanie spektaklu wystawianego z udziałem publiczności, a następnie udostępnianie go w kinach widzom na całym świecie. 

Gdy cykl NT Live dotarł do Polski (dzięki sieci Multikino oraz British Council), miałam ochotę zaproponować kandydaturę ludzi za to odpowiedzialnych do pokojowej nagrody Nobla (uzasadnienie: nakarmienie tysięcy dusz, głodnych i spragnionych sztuk z londyńskich teatrów). Osobiście uważam brytyjskich reżyserów i aktorów za najlepszych na świecie - gdybym tylko miała możliwość, to chęć obcowania z nimi na co dzień byłaby wystarczającym powodem do zamieszkania w Anglii. 

Paplam i paplam, zamiast przejść do rzeczy. A rzecz to nie byle jaka! :) Najpierw będzie wstęp, ale koniecznie doczytajcie do końca, bo tam, na ostatku, czeka na was niespodzianka!

Po co chodzę do parku

Do łańcuckiego parku mam rzut beretem, właściwie widzę go z okien, więc siłą rzeczy każdy mój spacer kończy się na jego alejkach. Genialniejszego wynalazku sobie nie wyobrażam - naładowuje moje akumulatory, uspokaja, a przy tym dziecko ma się gdzie wyganiać. Jednak wędrowanie jego ścieżkami nie jest jedynym plusem. Nachodzi mnie na ćwiczenie zmysłu fotograficznego (którego mi zdecydowanie brakuje, ale nikt mi nie zabrania łudzić się, że kiedyś w końcu się ujawni) - do parku jak w dym, szczególnie wiosną, bo kwiaty kwitną tam takie, że dech zapiera. Jesienią szkoły zbierają kasztany - w parku jest ich najwięcej, więc przez większość września chodzę nimi obładowana tak, że potem do grudnia nie mogę się pozbyć bicepsów ;) Mam ochotę posłuchać muzyki? Nie tylko Festiwalem Muzyki Kameralnej człowiek żyje - lipcowe warsztaty dla młodych muzyków sprawiają, że cały park rozbrzmiewa nutami wydobywającymi się z instrumentów, na których młodzież ćwiczy grę pod chmurką. 


Kocham ten nasz park, nie jest w stanie mi się znudzić. Jedynym minusem jest stan ścieżek, na których ciągle można sobie nogi połamać, więc nie ma co wybierać się tam na szpilkach, nie wspominając o tym, że na rolkach za nic się nie pojeździ. No, ale nie można mieć wszystkiego :)


Hamlet, czyli o tym, że nie zawsze trzeba wsiadać w samolot, by wylądować na West Endzie

Lutowy wieczór. Przenikliwy ziąb, ciemno, bezgwiezdnie, nieprzyjemnie - jak to zimą. Zwykle nikt by mnie o tej porze roku z domu po 18-ej nie wyciągnął, bo czyż mógłby mi zaoferować coś przyjemniejszego od ciepłej herbatki, książki i kocyka, czyli mojego zimowego "zestawu szczęścia"? Udało się to tylko jednemu facetowi - duńskiemu księciu, mimo iż na białym koniu nie przyjechał, a do tego pod koniec spotkania dramatycznie wyzionął ducha i to wcale nie z miłości do mnie. Mimo wszystko sprawił, że wracałam do domu cała w skowronkach, z motylami w brzuchu, niczym zakochana nastolatka. I to z kina - świat się kończy!


Na moje podekscytowanie złożyło się kilka czynników. Przede wszystkim spotkanie z Wielką Sztuką. Multikino nawiązało fantastyczną współpracę z British Council, brytyjską agencją do spraw współpracy kulturalnej i oświatowej oraz z londyńskim National Theatre. Dzięki temu porozumieniu mogłam obejrzeć wspaniałe widowisko szekspirowskie wystawione na West Endzie bez konieczności pakowania walizek i wsiadania w samolot. A także bez przenoszenia się w czasie, bo "Hamlet" w reżyserii dyrektora National Theatre Nicolasa Hytnera, z Rorym Kinnearem w roli głównej, był grany na deskach przy Upper Ground w 2010 roku. 

Spektakl wystawiono ponownie jeden jedyny raz w październiku zeszłego roku, z okazji pięćdziesiątej rocznicy istnienia sceny narodowej - podobno bilety wyprzedano w kilka minut. Wówczas to przedstawienie nagrano, by móc je zaprezentować w kinach na całym świecie w ramach National Theatre Live. To widowiska zarejestrowane przez kamery w londyńskim teatrze, a wyświetlane na wielkich ekranach wszędzie tam, gdzie znajdą się widzowie chętni, by obcować ze sztuką dramatyczną. Czasami wyświetlane na żywo, czasami z poślizgiem - nie ma to jednak większego znaczenia, bo wrażenie jest ogromne w obu przypadkach.

"Hello, Mr. Tennant" - czyli kilka słów o moim spotkaniu z odtwórcą roli Ryszarda II

Czy czujecie czasami przemożną chęć podziękowania komuś, kto stworzył coś tak pięknego, poruszającego lub emocjonującego - obraz, książkę, film lub sztukę - że doprowadził Was niemal do łez ze wzruszenia albo spowodował, że uśmiechnęliście się szeroko, mimo iż właśnie mieliście bardzo zły dzień? A może po prostu przeżyliście cudowną przygodę bez wychodzenia z domu?

Ja czuję się tak bardzo często, ale zazwyczaj moje pobożne życzenie pozostaje w sferze marzeń. No bo jak tu podziękować Van Goghowi za jego wirujące niebo i radosne słoneczniki, Charlottcie Brontë za Heathcliffa, Tolkienowi za Śródziemie, czy Audrey Hepburn za Holly Golightly? Jeśli chodzi o twórców żyjących sprawa jest o wiele prostsza - zawsze można napisać entuzjastyczną recenzję znakomitej książki albo wystosować list do Ridley'a Scotta wychwalając "Gladiatora" pod niebiosa.

Nie może się to jednak równać ze spotkaniem w cztery oczy, które często, jeśli trafi się na miłego człowieka, jest nie tylko przyjemne, ale także emocjonujące i zapadające w pamięć na długo. Tylko osobiste podziękowanie i uściśnięcie dłoni daje mi prawdziwą satysfakcję, bo widząc życzliwość i wdzięczność w oczach artysty naprawdę czuję, że choć w maleńkiej części zrewanżowałam się za to, co otrzymałam. Wówczas radość z przeżywania wzruszeń jest podwójna. A przy tym - nie ukrywajmy - spotkanie osoby, dzięki której powstaje Sztuka, jest wydarzeniem sprawiającym wielką przyjemność.

Niedawno miałam okazję podziękować za coś, co niezwykle wpłynęło na moje emocje i uczucia, co dało mi bardzo dużo radości. Za coś wywołującego uśmiech na mojej twarzy i zapierającego mi dech w piersiach zawsze, gdy o tym pomyślę. Tak intensywne wrażenia estetyczne są bezcenne, ciężko je określić, sprecyzować, opisać w kilku zdaniach. A ja musiałam na poczekaniu, w biegu, w radosnym szoku znaleźć słowa uznania, choć w drobnej części oddające całość złożonych przeżyć wywołanych przez twórców sztuki, którą miałam przyjemność oglądać w Londynie. Między innymi za to właśnie cudowne katharsis miałam możliwość osobiście wyrazić wdzięczność. Jako reprezentant wszystkich osób, które przyłożyły rękę do wystawienia "Ryszarda II" na scenie, napatoczył mi się odtwórca roli tytułowej, czyli sam David Tennant.


Spotkanie podczas mojego drugiego "stage door".

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (3)

Dzisiaj oddaję w Wasze ręce ostatnią część recenzji sztuki, którą oglądałam w styczniu na londyńskim West Endzie. "Ryszard II" był dla mnie sporym zaskoczeniem - dramat, który wcale nie należał do moich ulubionych dzieł Szekspira okazał się mieć niewyobrażalny potencjał. W rękach zdolnego reżysera (Gregory Doran - nowy dyrektor artystyczny Royal Shakespeare Company) przekształcił się w dzieło niezapomniane, zmuszające wręcz do refleksji nad historią i nad ludźmi, którzy ją tworzą. Zachwycił mnie pod każdym niemal względem - nie tylko jako kompletna całość, hipnotyzująca mnie przez ponad dwie i pół godziny, nie tylko z powodu porywającego popisu głównego aktora, ale także dzięki doskonałemu współgraniu ze sobą niemal każdego składnika zastosowanego przez twórców.


Ryszard II przekazuje koronę uzurpatorowi.

Wszyscy aktorzy pojawiający się na scenie stanowią tło dla występu Davida Tennanta, jednak nie ma w tym niczego dziwnego. Ryszard II to postać dominująca nad całością, sztuka jest opowieścią o nim, o jego czynach, charakterze, o złożoności i niejednoznaczności bohatera. Jest on głównym środkiem prowadzącym do celu - a tym stało się dla Szekspira ukazanie ważnego momentu w historii Anglii, zwrócenie uwagi współczesnych na problemy władzy, na konsekwencje braku następcy tronu (co dość mocno uprzedziło do niego Elżbietę I). Niemniej jednak większość artystów występujących obok Tennanta stanowi znakomity drugi plan, potwierdzający moje bardzo wysokie mniemanie o stopniu uzdolnienia brytyjskich aktorów.

Najbardziej ze wszystkich zachwycił mnie Oliver Ford Davies, odtwórca roli księcia Yorku. Davies od czasu do czasu przewijał się w rolach epizodycznych w najróżniejszych produkcjach (na przykład w "Rozważnej i romantycznej", w "Idealnym mężu"... ach, no tak, w "Gwiezdnych Wojnach" też...), jednak prawdziwym, porażającym wręcz talentem raczy nas głównie na scenie teatralnej. Dla mnie pozostanie za wieki najcudowniejszym jakiego ziemia nosiła Poloniuszem z "Hamleta"! Aktor tak doświadczony mógłby łatwo popaść w rutynę i powtarzalność, jednak on od lat jest fascynujący i oryginalny. Miałam chwilami ochotę po prostu wbiec na scenę i go uściskać - tak wielką sympatię wywoływał w mojej duszy urzeczonej nie tylko samym odtworzeniem uczuć i charakteru postaci, ale przede wszystkim tym, jak świeżo i z pasją grał swoją rolę. Poza tym Davies prywatnie jest uroczym, uśmiechniętym człowiekiem, którego lata sukcesów nie przekonały, że nie musi wcale wracać z pracy do domu metrem:)

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (2) - Boże, chroń króla!

Bardzo, bardzo się cieszę, że podobała się Wam pierwsza część recenzji "Ryszarda II" - dzisiaj zabiorę Was w dalszą podróż po moich impresjach ze sztuki, którą miałam szczęście oglądać w londyńskim teatrze Barbican. Czas mija, a moje wrażenia, początkowo tak mocno entuzjastyczne, wybuchami barw, uczuć i zachwytów przysłaniające detale, historię czy fenomen postaci opisanych (a raczej stworzonych na nowo) przez Williama Szekspira zaczęły się stabilizować, okrzepły trochę i odsłoniły mi wiele szczegółów, z których dotychczas nie do końca zdawałam sobie sprawę. W trakcie powstawania tekstów, które czytacie ponownie odkrywałam nie tylko adaptację, ale także sam dramat, analizowałam, badałam, przeżywałam ciągle od nowa. Właśnie w ten sposób każde zetknięcie ze sztuką daje mi okazję nie tylko do odczuwania piękna i radości, ale też do pogłębiania wiedzy. A sami doskonale wiecie, jak wielkie może to dać szczęście i jak cudownie urozmaica życie!


David Tennant jako Ryszard II

Tyle już o "Ryszardzie II" napisałam, tyle już wiecie, a jeszcze nawet nie pozwoliłam wyjść aktorom zza kulis:) Gwoli przypomnienia - siedzę w trzecim rzędzie, zachwycam się scenografią i czekam na godzinę 19.15 (czasu londyńskiego). Zaczęło się punktualnie...

Światła przygasły - na scenie pojawiła się wysoka, imponująca postać lady Gloucester, grana przez znaną i cenioną w Anglii (między innymi za role szekspirowskie) aktorkę Jane Lapotaire. Z płaczem upadła na kolana przy trumnie męża, który zszedł z tego świata w sposób dość gwałtowny. Pomógł mu w tym ktoś z bandy hipokrytów schodzących się właśnie, by pożegnać królewskiego wuja, udających, że spotkała ich tak wielka tragedia. Lordowie, możni, damy dworu, słudzy... Po kilku chwilach pojawił się On - władca absolutny, wysoki, z podniesioną głową i butnym spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu, kroczący dostojnie, a jednocześnie błyskawicznie przemieszczający się z miejsca na miejsce, niczym złota strzała. Ryszard II, wnuk króla Edwarda III Plantageneta, syn Edwarda zwanego Czarnym Księciem, bohatera wojny stuletniej, który nie zdążył zasiąść na angielskim tronie, gdyż zmarł rok przed śmiercią ojca. Koronowany jako dziesięciolatek, w chwili, w której go poznajemy ma 32 lata.

"Ryszard II" na scenie Barbican Theatre (1)

   
Oglądanie sztuk Szekspira wystawianych w oryginale jest przeżyciem niepowtarzalnym, bezcennym dla kogoś, kto ma lekkiego bzika na punkcie historii Anglii (jakby ktoś nie wiedział - mowa o mnie). Język angielski jest mową, którą posługiwali się wszyscy moi ulubieni bohaterowie fascynującej opowieści o dziejach Albionu. Osobiście uważam, iż nawet najlepsze tłumaczenia utworów największego dramaturga wszech czasów zniekształcają ich niepowtarzalny styl i rytm, jednak koronnym argumentem jest potrzeba dostarczenia odpowiedniej pożywki dla wyobraźni - słuchając języka, którego używał autor można zamknąć oczy i przenieść się w czasie na dwór elżbietański, poczuć się XVI-wiecznym widzem. A to powoduje zdecydowanie szybsze bicie serca. 


główny hall Barbican Centre - pogmatwanie z poplątaniem:)

Na ekranie oglądałam ich wiele, ale na żywo, na deskach prawdziwego teatru - jeszcze nigdy. I nagle okazało się, że nieśmiało dotąd formułowane marzenie może zostać spełnione. 23 stycznia wbiegłam niemal w podskokach w progi londyńskiego centrum kultury Barbican Centre, największego tego typu obiektu w Europie. Zachwyciłam się gwarem tam panującym, tłumami ludzi pragnącymi doświadczyć czegoś pięknego, obcować ze sztuką. Teatr jest tylko niewielką częścią Barbicanu, oprócz niego znajdują się tam kina, sale koncertowe, galerie sztuki, biblioteka, tam ma swoją siedzibę London Symphony Orchestra, tam regularnie występuje Orkiestra Symfoniczna BBC... To, w jaki sposób kultura i sztuka przyciągają w Anglii tłumy zachwyca i wzbudza zazdrość. Co roku teatry na West Endzie odwiedza 13 milionów ludzi - jak można to sobie w ogóle wyobrazić? Na widowni widziałam ludzi starszych, młodszych, nastolatków, na ich twarzach obserwowałam podniecenie i radość - dyskutowali, komentowali, przeżywali. Wzbudziło to we mnie mocno nieprzyjemną refleksję - poziom sztuki w Polsce spada wprost proporcjonalnie do liczby ludzi pragnących być jej częścią, ludzi, którzy żyją kulturą i chcą się z nią spotykać na co dzień. 

Próbuję się wytłumaczyć mydląc Wam oczy tekstem o teatrze :)

Nie pamiętam, czy pisałam Wam już kiedyś o tym, jak bardzo kocham teatr... To ważny element mojego życia - sztuki na żywo, nagrane, czytane. Potęga słowa i wyobraźni - jedna z najwspanialszych dziedzin kultury!


G. Moreau,
Melpomena, muza tragedii
Z dobrego dramatu utalentowany reżyser potrafi zrobić genialne przedstawienie. Niestety, zdarza się też, że jest zupełnie na odwrót - ponadczasową sztukę można zepsuć do reszty. Wystarczy, że zabraknie odrobiny wyczucia, tchnienia oddechu Melpomeny lub Thalii. Teatr to magia, a jego twórcy są czarodziejami realnego świata. Mają do dyspozycji pozornie niewiele - kawałek przestrzeni, dźwięk i światło, jednak przede wszystkim mają Słowo, które jest potęgą. Ci naprawdę wielcy nie potrzebują monumentalnych scenografii, dziesiątek rekwizytów, wystawnych kostiumów. Talent aktora potrafi zastąpić wszystko to, czego do sukcesu potrzebuje film. Może widza zahipnotyzować, wciągnąć w świat przeżyć niedostępnych na żadnym innym poziomie, nie istniejących w żadnej innej przestrzeni zarówno sztuki, jak i życia w realnym świecie. 

Nie potrafię z niczym porównać tych niesamowitych emocji budzących się we mnie, trzepoczących motylami w żołądku, gdy obserwuję na żywo człowieka, który na scenie przeistacza się w kogoś zupełnie odmiennego od tego, kim jest na co dzień, który staje się na parę godzin zdrajcą, królem, katem, świętym, tyranem... Najlepsi aktorzy potrafią samym monologiem wypowiadanym na pustej scenie zatrzymać widza w czasie, przenieść w inny wymiar rzeczywistości, rzucić go w wir zachwytu i podziwu. Teatr jest niczym wehikuł czasu - niby niepozorny, a posiadający potęgę nieporównywalną z niczym innym.

Każdemu bywalcowi teatrów zdarza się od czasu do czasu trafić na kiepskie przedstawienie, takie, którego reżyser nie wykorzystał nawet w połowie możliwości sceny. Dla własnego dobra nie powinien się zniechęcać, bo w tej dziedzinie sztuki, jak zresztą w każdej innej, można się natknąć zarówno na geniuszy, jak i na dyletantów. 

Moje teatralne doświadczenia obejmują niezapomniane zachwyty i olbrzymie rozczarowania. Każde z przedstawień, które mnie wbiło w fotel i nie pozwalało przez wiele dni myśleć o niczym innym zostawiło w moim sercu nieśmiertelny ślad. Wystarczy, że sięgnę w głębinę wspomnień, pogrzebię w jej przepastnych obszarach i już mogę przenieść się w czasie i od nowa przeżyć coś bardzo pięknego. Rozczarowania zazwyczaj dotyczyły komedii, oczarowania tragedii. Taka już moja natura wykuta w ogniu literatury romantycznej, że większe wrażenie robi na mnie rozpaczliwy monolog uwięzionego człowieka niż pogmatwane perypetie zakochanych czy wytykanie wad społeczeństwu współczesnemu autorowi. Nie jest to jednak regułą, gdyż zdarzało mi się oglądać komedie zagrane tak cudownie, że do tej pory wybucham śmiechem na samo ich wspomnienie. Przecież właściwie nie ma znaczenia - komedia czy tragedia, sztuka współczesna czy historyczna, w bogatej czy minimalistycznej scenografii. Najważniejszy jest zawsze tekst oraz aktor, jego sposób interpretacji, jego głos, gest, wyraz twarzy. I mówcie co chcecie - wg mnie aktorzy brytyjscy należą do największych geniuszy na świecie!