O pięknie, czyli głównie o mężczyznach ;)

Przez ostatnie kilka dni spotykałam różnych ludzi, z wieloma rozmawiałam. Mam nadzieję, że nikt z nich się nie zorientował, że snuję się po okolicy jedynie ciałem, bo mój duch przebywa w zupełnie innych miejscach. Konkretniej - w dwóch. Po pierwsze - z zapartym tchem śledził wyczyny Rogera Federera i Novaka Djokovica na kortach Wimbledonu. Tenis ziemny to chyba najpiękniejszy sport jaki znam, a turniej w Londynie od lat sprawia, że moja miłość do niego wygrzebuje się z szafy, otrzepuje z kurzu i podnosi mi ciśnienie. Po drugie - moja kochająca filmy, seriale i ich twórców dusza poleciała do San Diego w Kalifornii, by szaleć z emocji na najróżniejszych spotkaniach podczas Comic Conu. Tym właśnie sposobem, nawet gdy ktoś mnie ostatnio spotkał, to niekoniecznie widział mnie całkiem przytomną. 

Największe wrażenie ze wszystkiego, co na Comic Conie zaprezentowano, zrobił na mnie short film, prezentujący nowy wątek, który pojawi się wkrótce w serialu "Hannibal". To małe dzieło sztuki, majstersztyk pod względem nastroju i napięcia. Muzyka, kolorystyka, dobór scen - wszystko zrealizowane w ten sposób, by zaniepokoić, a jednocześnie zafascynować. Motyw "Czerwonego Smoka" jest doskonale znany tym, którzy czytali książki Thomasa Harrisa i oglądali filmy o Hannibalu Lecterze. W rolę psychopaty przybierającego to miano wciela się tym razem Richard Armitage (jak ktoś nie wie, to za nic w świecie nie pozna, że grał on także Thorina w "Hobbicie"). I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że będzie to rola zapadająca w pamieć i równie mocno działająca na wyobraźnię jak obraz "Czerwony smok i kobieta ubrana w słońce" Williama Blake'a - dzieło, które zafascynowało Francisa Dolarhyde'a do tego stopnia, że zaczął się z nim utożsamiać. 


"Hannibal" mnie zaintrygował i odrobinę przestraszył - w sensie jak najzupełniej pozytywnym, bo ja się niezwykle lubię bać podczas oglądania filmów i czytania książek. Na odstresowanie doskonały okazał się słodki jak babeczka z kremem Tom Hiddleston, który poleciał do San Diego, by reklamować swój najnowszy film - "Crimson Peak". Pojawienia się tego thrillera w kinach oczekuję jak deszczu w upalny dzień. I doskonale wiem, że Hiddleston, choć dzisiaj szczerzył się do mnie najpiękniejszym ze swoich złotowłosych uśmiechów i rozbrajał wszystkich urokiem osobistym rasowego Brytyjczyka, to już wkrótce przyoblecze się ponownie w czerń, przywoła wspomnienia z roli Lokiego w "Avengersach" i nieźle mnie nastraszy jako Sir Thomas Sharpe. 



Którego Toma wolicie? Ja zdecydowanie tego mrocznego ;)

Żeby nie dostać oczopląsu, palpitacji i w ogóle nie zejść z tego świata ze śmiechu (czasami panele z twórcami filmów nie ustępują najlepszym komediom), podczytywałam sobie podczas przerw najnowszy, wakacyjny numer "Magazynu do Czytania Książki". Niech was nie odstraszy papier toaletowy, na którym magazyn został wydrukowany - zapełniono go znakomitymi, jak zwykle zresztą, tekstami. Począwszy od świetnego wywiadu z Camillą Läckberg, poprzez rewelacyjny tekst Mariusza Szczygła o wędrówkach po Pradze - tym razem w towarzystwie rodziców, interesującą analizę życiorysu Johna Greena, aż po rewelacyjną opowieść o Simonie Kossak, najbardziej chyba skomplikowanej osobowości, jaka zaistniała na łonie artystycznej rodziny - kopalnia wiadomości i uczta literacka. 


Warto też zajrzeć do swoistego przewodnika po kilku europejskich miastach, jaki przygotowali dla czytelników polscy pisarze. Nudziłam się w Budapeszcie Krzysztofa Vargi, zachłystywałam Paryżem podczas czytania tekstu Marka Bieńczyka, zachwycałam autorką i jej osobowością zamiast zwracać uwagę na Berlin opisywany przez Magdalenę Parys - zdecydowanie warto zwrócić uwagę na tę serię tekstów. 

O książkach będzie dzisiaj niewiele. Recenzje tych dzieł, które zrobiły na mnie wrażenie tworzą się dość powoli, ale uparcie, tak więc niedługo zaproszę Was do zakopanego w śniegu (dla ochłody) dworu, w którym dzieją się niepokojące rzeczy, oprowadzę po podziemiach mojego ukochanego miasta oraz opowiem o pewnym kontrowersyjnym, genialnym architekcie. O książkach, które mi się nie podobały nie warto wspominać, ale było kilka takich ostatnimi czasy. Przede wszystkim przereklamowane, mało odkrywcze, słabo napisane "Ene, due, śmierć" M. J. Arlidge'a, po które sięgnęłam gnana ciekawością. Cóż, nie pierwszy raz przekonuję się, że mój gust czytelniczy wędruje inną drogą niż gusta sporej części blogosfery.

Mam jeszcze drobne ogłoszenie. Dla tych spośród moich Czytelniczek, które - tak jak ja - lubią sobie od czasu do czasu pokontemplować piękno. ;) Wkrótce w kinach pojawi się "Magic Mike XXL". Szczerze powiem, że nic mnie nie obchodzą dyskusje, które otaczają premierę tego filmu. 

Pierwsza część - niby niepozorne dziełko o męskiej przyjaźni, perypetiach życiowych i miłości, nakręcone za niewielkie pieniądze - stała się parę lat temu, dość nieoczekiwanie, hitem lata. Cała nietypowość scenariusza polega na tym, że bohaterem jest striptizer, a spora część filmu dzieje się na scenie, podczas jego występów. Oglądałam, świetnie się bawiłam, nacieszyłam oczy pięknem męskiego ciała (pokazanego w sposób artystyczny, a nie wulgarny, tak, by pozostawić jednak sporo miejsca dla wyobraźni) i wcale się tego nie wstydzę. I wcale nie uważam, żeby tego typu sceny sprzyjały uprzedmiotowieniu męskiego ciała - bo takie głosy zaczęły się podnosić z okazji premiery drugiej części "Magic Mike'a". 



Temat ten jest poważny, nie przeczę, ale raczej nie powinien być przyczepiany do tego konkretnego filmu - aktorzy sami są twórcami, więc nikt ich nie zmusza do niczego, bawią się świetnie i mrużą oko do widza. A ja, gdy mam się oburzać na przesadyzm w pokazywaniu męskiego ciała, to przywołuję takie zawoalowane sygnały, które biją po oczach. Przykładem może być Hugh Jackman i jego Wolverine w "X-Menach", który z przepięknie zbudowanego mężczyzny (pamiętacie Leopolda z "Kate & Leopold"?) stał się dziwacznym, napakowanym i porysowanym żyłami monstrum. Bez potrzeby, bo Logan świetnie sobie radził, gdy był normalnych rozmiarów. 

Nie oglądałam jeszcze drugiej części "Magic Mike'a", więc nie do końca wiem, co tam się wyrabia. Dowiem się, gdy już obejrzę. Myślę jednak, że cała dyskusja na temat uprzedmiotowiania ludzkiego ciała (bo w tym samym kontekście mowa o kobietach), jest owszem, bardzo ważna, ale niekoniecznie zasadna w tym przypadku. Pójdę do kina i będę podziwiać chłopaków tak, jak podziwiam każde inne piękno - i nie widzę w tym niczego złego. Kobietą jestem w końcu i mam swoje estetyczne wymagania. Ostatecznie 1/3 mojego zachwytu nad short filmem "Hannibala" ma dokładnie to samo podłoże. ;) A czy ktoś mówi o uprzedmiotowieniu Richarda Armitage'a? Znam go dobrze - cenię za jego role i za to, jak uroczym jest człowiekiem na co dzień, dla widzów, dziennikarzy, dla fanów, nie sprowadzam go jedynie do roli ciała na ekranie. 

Podobnie rzecz ma się z Channingiem Tatumem - aktorem, który gra Magic Mike'a. To miły człowiek, wiecznie roześmiany, wspaniały mąż i ojciec. Znam go od tej strony, wczoraj rozczulił mnie swoim zachowaniem na Comic Conie... A że przy okazji pozwala mi podziwiać swoją klatkę piersiową... Nic a nic przeciwko temu nie mam. I on raczej też. Więc kto ma? 



Panel "superbohaterów" na Comic Conie.
"Superbohaterowie" zajmują się sami sobą,
jeden Channing Tatum pomaga zejść ze sceny Stanowi Lee (92 l.)

Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam, po co pisałam o "Magic Mike'u". :) Otóż premiera filmu w sobotę, 17 lipca, ale Multikino zaplanowało przedpremierę - jutro, w ramach projektu Kino na Obcasach. Dziewczyny, możecie ubrać szpilki, tenisówki, sandały, a nawet pójść na bosaka - to mało istotne, bo i tak was wpuszczą. Idźcie i miło spędźcie czas, bo filozofię można dorabiać do czegoś poważniejszego - czasami trzeba po prostu dobrze się bawić. 





P.S. Cóż rzec - chłopaki mnie kochają, to i ja kocham ich! ;)


Richard Armitage


Channing Tatum


9 komentarzy:

  1. O Twoich zainteresowaniach piszę książkę. Wystarczy je tylko wymieniać, a i tak będzie gruba. O tenisie nie wiedziałam.
    Masz osobiste dedykacje od Thorina i od Tatuma. Hm, sama nie wiem, chyba mnie zazdrość zjada. Mam nadzieję, że się z tego powodu nie pogniewasz. ;)
    Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby tylko jeszcze czas mi się wydłużał, cobym mogła te moje wszystkie pasje rozwijać. A tu znikąd pomocy w tym względzie ;)
      Nie gniewam się wcale. Może Cię zjadać. Mnie też zjadała, więc postanowiłam coś z tym zrobić, no i mam teraz te śliczności i mam wspomnienia. Więc: GO GIRL! ;)

      Usuń
  2. Richard Armitage mnie zachwyca, ale fenomenu Hiddleston i drewnianego Tatuma nie ogarniam :D
    A jak ci się podoba trzeci sezon Hannibala? Bo dla mnie póki co jest beznadziejnie... Mam nadzieję, że jeszcze się rozkręci, bo oglądam kolejne odcinki w bólach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom i Channing to świetny przykład na to, że nie zawsze uroda odgrywa największą rolę, nie zawsze nawet talent (tak jak piszesz, Tatum bywa tragiczny;)). Zdarza się czasami - co bardzo mnie cieszy - że charakter człowieka potrafi pomóc mu w karierze. Oni obaj są tak obłędni mili i sympatyczni, że aż się człowiek uśmiecha na ich widok. W przypadku Toma jest trochę inaczej, bo on jeszcze ma talent, a do tego ten angielski, dżentelmeński wygląd, ale Channing jedzie od początku na swoim uroku osobistym. Aktorem jest marnym, ale i tak lubię go oglądać (wyjątkiem jest "Foxcatcher" - nie zdzierżyłam!) - jego próby zagrania czegokolwiek są rozbrajające. Myślę, że są lubiani przede wszystkim dlatego, że są fajnymi ludźmi. Zobaczysz Toma po drugiej stronie ulicy i krzykniesz mu "cześć", to ci odkrzyknie, pomacha i jeszcze przez tubkę zrobioną z dłoni zapyta, jak się dziś czujesz - to taki rodzaj człowieka. Channing też. Dlatego fajnie jest wiedzieć, że w dzisiejszych czasach, gdy "śliczność" jest na pierwszym planie, uwielbiani są też aktorzy, którzy może nie są piękni, ale za to sympatyczni.
      A Richard to temat rzeka, jego kameleonowatość jest zachwycająca. Potrafi być brzydkim i zaniedbanym rolnikiem z silnym wiejskim akcentem, zimnym draniem o lodowatym spojrzeniu lub uroczo rozbrajającym, słodkim chłopczykiem. Lub Thorntonem! :) :) No, ale zobaczyć go w roli psychopaty - marzenie!! :)
      Mam właśnie nadzieję, że jego postać wniesie do "Hannibala" coś świeżego, ze zachwyci.

      Usuń
  3. Richard jako psychopata? Uff... Chociaż pewnie wypadł świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On ma doskonałe predyspozycje do grania psychopatów, aż dziw, że do tej pory zagrał tylko jednego, Guy'a of Gisborne. I to takiego, którego rysy zostały w pewnym momencie mocno złagodzone. Marzę od dawna, żeby go zobaczyć właśnie w takiej roli jak Dolarhyde - to będzie prawdziwy popis jego umiejętności i koncert złowrogich spojrzeń ;)

      Usuń
  4. Post jak zwykle niezwykle ciekawy, ale ja chciałabym o czymś innym... :) Skąd Autorko masz taką piękną grafikę/szablon na blogu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szablon jest standardowy z Bloggera, wszystko ponad szablon - grafiki, kolory, kształty, wielkości, itd., zrobiłam sama. Sporo czasu minęło, zanim doszlifowałam go do tego wyglądu. :)

      Usuń
  5. Masz rację, że ten filmik jest niesamowity. Muzyka przede wszystkim. Ciarki przechodzą. Opowiesz kiedyś o tych swoich spotkaniach z aktorami?

    OdpowiedzUsuń