Znaczek pocztowy z pulsem, czyli rola królowej w brytyjskim społeczeństwie


Każdy doskonale wie, jak wygląda królowa Elżbieta II. Byłam przekonana, że ja też to wiem. W chwili obecnej nie jestem już tego taka pewna, bo wczoraj przeglądałam jej zdjęcia i przez chwilę bezwiednie zastanawiałam się, dlaczego brytyjska władczyni tak bardzo się ostatnio zmieniła. A wszystkiemu winna Helen Mirren! Przez nią miewam wątpliwości czy patrzę jeszcze na aktorkę, czy już na monarchinię. 


Helen Mirren nie gra królowej - ona nią jest!

Helen, która kilka dni temu skończyła 70 lat, nieustannie zachwyca mnie prezencją, poczuciem humoru i ogromnym talentem - jest damą pod każdym względem. Nawet jak się wścieknie, to robi to z klasą! Nic w tym dziwnego, jest bowiem córką rosyjskiego arystokraty, którego rodzina uciekła z kraju w trakcie rewolucji październikowej i osiedliła się w Anglii.

W 1945 roku przyszło na świat dziewczę, otrzymało miano Jelena Wasiljewna Mironowa, miano owo po jakimś czasie dostosowało do ojczyzny swojej matki, a następnie zostało jedną z najbardziej cenionych, utytułowanych i kochanych aktorek. Gdy pojawia się w filmie czy na scenie, to nie sposób się nią nie zachwycać. A potem nie można o niej zapomnieć. 

Nie ma więc nic niezwykłego w tym, że się dziewczyna nie może opędzić od propozycji zagrania takiej czy innej królowej. Była już Elżbietą I w miniserialu, który zachwycał jej kreacją, kostiumami oraz scenografią, ale zniechęcił mnie natłokiem historycznych bzdur. Była królową Geruth u boku Gabriela Byrne'a w "Księciu Jutlandii" oraz Zofią Charlottą, żoną Jerzego III, szalonego króla. Była także zachwycającą Elżbietą II w całkiem niezłym filmie "The Queen" Stephena Frearsa. 


Jej Wysokość Helen

Przez jakiś czas broniła się przed powtórzeniem tej ostatniej roli na deskach teatru. Przekonała ją niezwykła ekipa, która postanowiła stworzyć sztukę o Elżbiecie II - autor tekstu Peter Morgan (napisał również scenariusz do filmu "Królowa"), reżyser Stephen Daldry oraz odpowiedzialny za scenografię i kostiumy Bob Crowley. Dziwię się, że Helen wahała się choć przez moment - ja dla tej trójki zagrałabym nawet stojak na kapelusze! Na szczęście dla nas, widzów, rolę przyjęła i tak ją zagrała, że teraz miewam problemy ze wskazaniem na zdjęciach prawdziwej królowej. Postać Mirren jest pełna godności, klasy i niewymuszonego wdzięku. I wcale nie musi być wierną kopią twarzy Elżbiety II - staje się nią nawet wówczas, gdy wygląda inaczej.



Sztuka nosi tytuł "The Audience" ("Audiencja"). Oryginalnie została wystawiona w 2013 roku, na deskach londyńskiego teatru Gielgud. W chwili obecnej Helen Mirren i spora część jej ekipy przeniosła się wraz z przedstawieniem za ocean, na Broadway, a w Londynie zastępuje ją Kristin Scott Thomas. Sztuka wystawiana w Nowym Jorku jest lekko zmodyfikowana na potrzeby Amerykanów, którzy - użyję tutaj dyplomatycznego eufemizmu ;) - większego pojęcia o historii Albionu nie mają. Dodano scenę koronacji, której my, na ekranach Multikina oglądający wersję wystawianą w Londynie, nie mieliśmy szczęścia zobaczyć.



Nie ma tu chronologii, ciągłej fabuły. To obrazy, wycinki historii. Wymieszane, różnorodne i pozornie niepowiązane, tworzą klarowną całość, która wywołuje potok refleksji i nieuchronnie zapada w pamieć. Siedząc na widowni, obserwujemy Elżbietę II w różnych chwilach jej życia, spotykającą się z angielskimi premierami. Taką już mają tradycję - od wielu, wielu lat - raz w tygodniu władca zaprasza aktualnego szefa rządu na wieczorną pogawędkę. 

Na sztukę poszłam wyłącznie dla Helen Mirren. Nie spodziewałam się fajerwerków - ot, będę siedzieć, obserwować kolejnych premierów, którzy nudzą biedną królową opowieściami o swoich sukcesach i porażkach. Ciekawa byłam tego, co aktorka zrobiła, aby urozmaicić fabułę. Przed spektaklem trochę poczytałam, żeby mniej więcej wiedzieć, kogo aktorzy odgrywają i o czym paplają - polityka jest polityką i nawet w brytyjskim wydaniu nie jest w stanie mnie sobą zainteresować. Owszem, kilku premierów angielskich pamiętam, kilku więcej znam z historii, ale o działalności każdego z nich potrafię powiedzieć może po jednym zdaniu.


Premierzy się zmienią, koniuszy i królowa trwają

Już po pierwszej minucie przedstawienia wiedziałam, że błądziłam na całej linii, że sztuka będzie fascynująca, a polityka w tym wydaniu zainteresuje nawet mnie. Nie myliłam się co do jednego - Helen Mirren była zjawiskowa!

Premierzy zachodzą do królowej na pogawędki niechronologicznie, bez ładu i składu - pomimo to wcale nie ma się wrażenia, że na scenie panuje bałagan. Elżbieta II raz ma 47, a raz 87 lat, przy czym dodać trzeba, że aktorka nie schodzi ze sceny, ale zmienia kostiumy, fryzury i wiek na naszych oczach - nie przebierając się, nie malując od nowa. Nie pytajcie mnie jak to jest możliwe - to magia! Magia teatru i talentu. Helen genialnie operuje głosem, wzrokiem, gestami i całą swoją postacią, nie potrzebuje charakteryzacji - z młodej kobiety, pełnej energii i zapału, może w mgnieniu oka stać się niezadowoloną staruszką. 


Pojawia się także młodziutka wersja Elżbiety II - moim zdaniem zupełnie niepotrzebna

Sztuka nie opowiada o angielskiej polityce, o zmieniających się szefach rządu, nie nudzi nas kolejnymi wizjami kurczącego się imperium, nie opowiada także dosłownie o Elżbiecie II. "The Audience" to uniwersalna historia każdej królowej w cywilizowanym świecie i próba zarysowania roli monarchy w ustroju demokratycznym. Najważniejsi nie są zmieniający się premierzy - symbolizują oni jedynie swój czas i ewolucję społeczeństwa. A Elżbieta to postać, która jest jedyną stałą - niezmienną, ale wcale nie skostniałą, stabilną, lecz nie archaiczną. Zmienia się fizycznie, ale dla swojego narodu będzie zawsze tym, czym jest dla swoich premierów - kimś, do kogo można udać się po pocieszenie czy poradę. 

Tym samym sztuka Morgana nabiera cech uniwersalnych, ważnych nie tylko dla Brytyjczyków, zrozumiałych dla wszystkich. Owszem, została napisana, wyreżyserowana i zagrana przez Anglików, więc - siłą rzeczy - królowa jest w niej wyidealizowana. Mimo to nie sądzę, by znalazł się widz, który miałby o to pretensje. Postać Elżbiety jest wyrazista, doskonale wyeksponowana na tle z lekka przerysowanych premierów. John Major, Thatcher, Wilson, Churchill, Cameron i inni - każdy z nich jest przede wszystkim zabawny, a dopiero potem profesjonalny. Mazgają się, mają obsesje, wybuchają gniewem, nudzą, grożą, płaszczą się - każdy jest inny, każdy w inny sposób traktuje swoją monarchinię. Łączy ich jedno - wszyscy chcą Elżbietą sterować, do pewnego momentu traktują ją jak pustą wydmuszkę, która na niczym się nie zna i nic nie może. 


Kobieta, która chce służyć, ale wymagają od niej jedynie tego,
by stała i ładnie się uśmiechała

I w tym momencie ujawnia się cały kunszt roli Helen Mirren. Widzimy inteligentną i sprytną kobietę, potrafiącą jednym słowem lub gestem uciąć wszelkie spekulacje na temat jej niewiedzy, dowcipną, sarkastyczną, ale i przepełnioną empatią. Patrzymy na królową posiadającą wiedzę o wszystkim, co dzieje się za jej plecami. Przy tym doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo niewiele to znaczy, a Elżbieta II nie ma właściwie żadnej władzy wykonawczej, bo jej rola ogranicza się do wygłaszania krzepiących mów do narodu. 

"The Audience" ma tak wiele zalet, że wymienianie ich wszystkich musi wyglądać jak pochwalna wyliczanka. Zabawna, mądra, ciekawa, zachwycająca scenografią i niezwykle wiernie odwzorowanymi strojami królowej, oczarowująca wspaniałym aktorstwem. Paul Ritter jako John Major jest cudownie mazgajowaty, a Harold Wilson Richarda McCabe'a to postać przepełniona obsesjami oraz kompleksami, a jednocześnie silna i niesamowicie sympatyczna. Cudownie oglądało się tego zwykłego człowieka odkrywającego nagle, że królowa nie różni się od niego tak bardzo, nie fruwa nad ziemią i nie ma skóry pokrytej złotem.


Harold Wilson - ulubiony premier królowej i widowni

Churchill w wykonaniu Edwarda Foxa jest dokładnie taki, jakim legendarnego premiera sobie wyobrażamy, choć fizycznie wcale nie jest do niego podobny. Do tej doskonałej galerii dołączyć wypada cudownego Geoffrey'a Beeversa jako Koniuszego, czyli bodajże najważniejszą, po królowej, postać na dworze. Aktorzy grający ostatnich premierów, Browna (Nathaniel Parker) i Camerona (Rufus Wright), są dość nijacy, ale przecież takie właśnie są ich pierwowzory. Jedyną irytującą postacią, moim zdaniem za bardzo przerysowaną i karykaturalną, była Haydn Gwynne w roli Margaret Thatcher. Koncepcja ta o tyle zdaje egzamin, że jeszcze lepiej pokazuje majestat królowej, która jednym słowem jest w stanie ustawić do pionu i zgasić jak świeczkę nawet największego furiata.

Zupełnie niepotrzebnym motywem była - pojawiająca się od czasu do czasu w tle - młoda Elżbieta II (Nell Williams). Niewiele wnosiła do charakterystyki władczyni, nic do fabuły, a jedynie zaburzała harmonię całości.



Sztuka zauroczyła mnie inteligentnym, dyskretnym dowcipem (genialna scena w Balmoral z udziałem królowej i Harolda Wilsona!) oraz wiele nauczyła dzięki nienachalnemu zapleczu w postaci tła historycznego. Tradycyjnie już - jak w przypadku większości sztuk brytyjskich twórców - zachwyciła wykonaniem. "The Audience" to świetnie napisany portret królowej Brytyjczyków, jego artystyczna wizja. Nikt nie wie, jak wiele ma wspólnego z prawdą, bo poza premierami i Elżbietą II nie ma człowieka, który miałby pojęcie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami podczas cotygodniowych spotkań. Nikt też tak naprawdę nie wie, jaka w rzeczywistości jest córka Jerzego VI. Twórca sztuki przedstawił jedynie swoje wyobrażenie, artystyczną wizję rzeczywistości - niczym portret namalowany przez malarza. 

Helen Mirren powiedziała o królowej, że traktuje się ją jak chodzący i oddychający symbol, jak znaczek pocztowy z pulsem. Jej celem było przekonanie nas, że Elżbieta II to żywy człowiek. I myślę, że udało jej się to znakomicie.





5 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy tekst. Zazdroszczę możliwości zobaczenia stuki. Szkoda, że Londyn jest tak daleko, tam mają takich autorów, że aż się chce zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście istnieje National Theatre Live i możliwość obejrzenia spektakli z West Endu w Multikinie. Jak się nie ma, co się kocha, to się kocha, co się ma ;)

      Usuń
  2. Gdy czytałam Twój tekst oglądając równocześnie zdjęcia,stwierdziłam,że aktorka faktycznie idealnie wcieliła się w postać obecnej monarchini:-).Sylwetka podobna,gesty,mimika,nawet ustawienie stóp:-):-)...i sposób trzymania torebki:-),zawsze jednakowej!!!
    Sztuka,jak widzę, świetna w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktorce pomagały odpowiednio spreparowane kostiumy, które miały to tu, to tam wszyte "wypełniacze". Myślę, że rajstopy też musiała mieć mocno wypchane, bo Helen ma bardzo zgrabne nogi. Jednak sposób poruszania się dostosowała do danego wieku królowej perfekcyjnie - musiała nad tym pracować tygodniami!

      Usuń
  3. Ależ fantastycznie napisałaś. Przeczytałam dwa razy, bo tak mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń