Miał to być normalny wywiad - parę pytań do Magdaleny Knedler, autorki powieści Pan Darcy nie żyje (premiera: 9 IX 2015 r., Wydawnictwo Czwarta Strona, recenzja: TUTAJ). Jednak już po kilku pierwszych zdaniach okazało się, że rozmowa od normalności będzie odbiegać dość daleko. Zamiast regularnej, profesjonalnej i zrównoważonej konwersacji powstała tasiemcowa pogaducha dwóch postrzelonych pasjonatek.
Chcecie dowiedzieć się, co Magda myśli o ewentualnym małżeństwie Darcy’ego z Jane Bennet? Ciekawi Was, kto - być może - będzie przedkładał lekturę powieści Coelho nad poezję Byrona? A może chcielibyście wiedzieć, co łączy mnie z detektywem Valentim, jednym z bohaterów występujących w Panu Darcy’m? Dla każdego coś miłego – sporo o dziewiętnastowiecznej literaturze, o potyczkach autorki z natchnieniem, a na deserek Loki, Iron Man i teorie spiskowe dotyczące wody. Pół-żartem, pół-serio. No, może ćwierć-serio.
A żeby nie było, że przez naszą niekończącą się (aczkolwiek fascynującą!) rozmowę nie mieliście czasu, by zjeść śniadanie/obiad/kolację (względnie podwieczorek/podkurek), ciachnęłam wywiad na pół. I okrasiłam go obrazkami. Są wśród nich wspaniałe fotografie, na których bohaterka niniejszego tekstu oraz Marta z Buduaru Porcelany, obie wystrojone w kiecki (autorstwa Marty, rzecz jasna!), na widok których sama Jane Austen zapiszczałaby z zachwytu, odgrywają dla Was role Jane i Lizzy Bennet. A może raczej Rosie Hinds i Zoe Alcott?
Oddaję w Wasze ręce pierwszą część rozmowy z Magdaleną Knedler. Bawcie się dobrze!
Oddaję w Wasze ręce pierwszą część rozmowy z Magdaleną Knedler. Bawcie się dobrze!
Ania Urbańska: Czy możemy uznać, że Duma i
uprzedzenie jest Twoją ulubioną powieścią Jane Austen? A może ma jedynie ogromny
potencjał, jeśli chodzi o „wariacje na temat” i dlatego stała się dla Ciebie
inspiracją? Najgłośniejsze ekranizacje, najbardziej charakterni bohaterowie
itd.?
Magda Knedler: Chyba tak. To znaczy źle. CHYBA
jest to moja ulubiona powieść Austen, ale NA PEWNO ma największy potencjał,
jeśli chodzi o rozmaite „wariacje na temat”. Całe mnóstwo ekranizacji, postaci
bardzo wyraziste, humor, społeczne obserwacje i przede wszystkim dwójka
głównych bohaterów, którzy tak bardzo wymykali się współczesnym Austen
„kanonom”. Darcy jeszcze jeszcze, ale Lizzie? Kiedy o niej czytasz, masz
wrażenie, że to współczesna dziewczyna, pyskata i zbuntowana, co na tyłku
usiedzieć nie może i ciągle łazi, biega. No, chyba że czyta książkę, a jak
wiemy – lubi czytać.
A.U.: W literaturze „przed Jane” ciężko znaleźć równie ekspresyjne portrety
kobiet…
M.K.: Można je policzyć na palcach.
Kobiety miały być słodkie, cierpliwe, spokojne, wierne, układne i grzeczne. A
Lizzie? Już podczas pierwszego balu, na którym poznaje Darcy’ego, patrzy mu w
oczy, szepcze coś do ucha Charlotty Lucas i chichra się z niego. A później
ciągle wbija mu jakąś szpilę. I on z początku jest przecież lekko wobec niej,
jakbyśmy to dziś powiedzieli, nieogarnięty. Bo taka zadziorna.
Kojarzysz pisarkę Mary Russel
Mitford? Żyła w tym samym czasie, co Austen, tylko że dłużej. Ma na swoim
koncie więcej dzieł, zarabiała sporo pieniędzy, pisała sztuki, które wystawiano
m.in. w Covent Garden. I ona kiedyś stwierdziła: „To okropne, że taka wulgarna
dziewczyna jak Lizzie, jest ukochaną tak wspaniałego mężczyzny jak Darcy. Darcy
winien poślubić Jane”. Wyobrażasz to sobie? Darcy i Jane? Stukasz się w czoło?
Bo ja tak.
A.U.: Mignęła mi przed oczyma wizja Darcy’ego, który rok po ślubie idzie nad
rzekę, by się utopić. Z nudów. J
M.K.: Lepiej bym tego nie ujęła. J Tylko pamiętaj, że on pewnie potrafił pływać, więc musiałby się obciążyć jakimiś kamykami albo innymi cegłami z Pemberley. Ale ta wypowiedź Mary Russel
Mitford doskonale pokazuje, jak bardzo Lizzie wymykała się współczesnym
literackim kanonom powieściowej „heroiny”. Zauważ, że w innych książkach Austen
rzadko już spotkasz taką bohaterkę. No, może Emma, ale ona jest inna. Też
perfekcyjnie wykreowana, fakt. Ale to przede wszystkim taka mała snobka, która
uczy się tego, że świat wcale nie kręci się wokół niej. Lizzie nie jest snobką.
Lizzie ma po prostu chwilami ADHD. J
Co do innych powieści Austen, to
na równi z Dumą i uprzedzeniem
uwielbiałabym Perswazje, gdyby główna
bohaterka, Anna Eliot, miała odrobinkę więcej charyzmy. Anna jest jednak dla
mnie za spokojna i zbyt uległa, choć jej rozterki za każdym razem, kiedy czytam
powieść, rozdzierają mi serce. Perswazje
to najdojrzalsza powieść Austen, mniej oświeceniowa, a bardziej romantyczna. O
dziewczynie, która w bardzo młodym wieku kieruje się rozsądkiem, a później –
jako dorosła kobieta – sercem. I mój ulubiony, lakoniczny komentarz odautorski:
„naturalne konsekwencje nienaturalnego początku”. Czytaj: natura zawsze upomni
się o swoje.
A.U.: Poza tym jest jeszcze kapitan Wentworth…
M.K.: To, prócz Darcy’ego, najdoskonalszy
mężczyzna stworzony przez Austen. Też niby dumny, wredny wobec kobiety, która
go przed laty odrzuciła, niby ignoruje, pręży się itd., ale… no przecież
wieeeemy, że nadal ją kocha J
A.U.: Czy pamiętasz chwilę, w której po raz pierwszy pomyślałaś: „Napiszę
powieść”? Tak zupełnie na poważnie, a nie w kategoriach: „fajnie by było, może
kiedyś, jak znajdę czas”? Czy w tym samym momencie, w którym dopadła Cię owa
pewność, zasiadłaś do pisania?
M.K.: To trudne pytanie. Trudne,
ponieważ pisanie zaczęłam od krótkich form. Tworzyłam opowiadania, wysyłałam je
na konkursy i kilka udało mi się wygrać, dzięki czemu „pojawiłam się” w druku.
I chyba to mi dodało wiary w pisanie. Kiedy za którymś razem otrzymałam mail z
informacją, że moje opowiadanie dostało jakąś nagrodę/wyróżnienie w konkursie i
zostanie opublikowane, pomyślałam: czas na powieść. Zaczęłam kilka, później je
porzuciłam - nadal są niedokończone i nie wiem, czy do nich kiedykolwiek wrócę.
Ale z Darcy’m było tak: wycierałam
kurz z książek, zobaczyłam Dumę i
uprzedzenie, przypomniała mi się moja praca magisterska i postanowiłam –
napiszę powieść! Będzie nosiła tytuł: Pan
Darcy nie żyje. J
J
A.U.: Mam czasami wrażenie, że pisząc powieść o czymś, co kochamy,
wybierając tematykę bliską naszemu sercu, można łatwo popaść w przesadę. Gdybym
ja zabrała się za tworzenie fabuły na podstawie moich pasji, pogrążyłabym się w
egzaltacji i zarzuciłabym czytelników szczegółami ważnymi jedynie dla mnie. A
to uczyniłoby z tej książki niszową pozycję dla podobnych stukniętej autorce
fanatyków. J Nie bałaś się sięgać po
temat, który jest Ci bardzo bliski? Jak udało Ci się uniknąć napisania peanu na
cześć Jane Austen i ekranizacji powieści kostiumowych?
M.K.: Myślę, że są w powieści takie
fragmenty, w których nie udało mi się uniknąć peanów… Ogólnie jednak starałam
się patrzeć z perspektywy moich bohaterów – a ci, wiadomo… Jedni Jane Austen
lubią/kochają, jak Oscar Lyne czy Zoe Alcott, inni jej nie lubią/nie
rozumieją/mają do niej stosunek obojętny. Przecież Ben Rudd mówi wprost, że
„naprawdę kobiety nie rozumie”, choć oczywiście nie może w Anglii mówić o tym
głośno, bo przecież dla większości Brytyjczyków Austen jest jak święta.
Producent nie inwestuje w film z
miłości do Austen, a raczej po to, by, mówiąc brzydko, trzepać kasę. Zoe Alcott
natomiast zawsze marzyła o zagraniu Lizzie, Oscar Lyne ma kłopoty z napisaniem
scenariusza, bo narzucono mu za wiele zmian w stosunku do pierwowzoru i
wszystko się w nim buntuje – to także przejaw uwielbienia dla pisarki.
A.U.: Każdy tę miłość pokazuje na swój sposób…
M.K.: Właśnie. Jedźmy dalej. Bell przez kostiumy, Alan Fawley
– przez odpowiednie prowadzenie aktorów grających bohaterów Austenowskich.
Chyba stąd brak (przynajmniej w części) peanów. Nie chciałam myśleć jak ja.
Oddałam głos narratorom. Choć oczywiście opinia, że Colin Firth najlepiej
(ever) zagrał Darcy’ego jest… jak najbardziej moja. Poczęstowałam nią swoich
bohaterów. Nie mieli wyjścia…
Czy się bałam sięgać po temat,
który jest mi bliski? Oczywiście. Bałam się, że coś sknocę, nie będę potrafiła
oddać brytyjskich realiów, odtworzyć klimatu itd. Poza tym z pewnością znajdą
się tacy, którzy uznają, że próbuję się wybić na popularności Dumy i uprzedzenia. A mnie wcale nie o to
chodziło. Przecież równie dobrze można by powiedzieć, że na Jane Austen
próbowały się wybić wszystkie autorki, które napisały kontynuacje i wariacje na
temat jej najsłynniejszej książki. W tym także P.D. James, która napisała
świetną powieść Śmierć przybywa do Pemberley – a ma ona przecież na polu literatury tyle zasług, że nawet nie
zamierzam ich liczyć. I oddała wspaniały hołd swojej ulubionej autorce –
napisała kontynuację Dumy i uprzedzenia,
która była zwieńczeniem jej długoletniej kariery. P.D. James umarła niedługo po
publikacji tej powieści.
A.U.: Death comes to Pemberley to już
właściwie klasyka. Poza tym powstało sporo wartych uwagi, znakomitych, a
jednocześnie lekkich i zabawnych książek, które nawiązują do świata wykreowanego
przez Austen.
M.K.: Mam kilka ulubionych, jak choćby Klub miłośników Jane Austen (kapitalny
motyw przewijającego się przez całą treść hasła: „co zrobiłaby Jane?”, które
bohaterowie zadają sobie w trudnych momentach życia) czy Austenland (genialny obraz brytyjskiej obsesji na punkcie Dumy i uprzedzenia).
Ja również chciałam po pierwsze
oddać się swojej pasji, po drugie zabawić się konwencją, a po trzecie… napisać
powieść, przy której może ktoś się uśmiechnie.
A.U.: Uśmiechnie?? Może ktoś taki się znajdzie, owszem, ale jak dotąd
słyszę opinie, że większość czytelników cierpi na niekontrolowane wybuchy
opętańczego chichotu spowodowanego lekturą Twojej książki. Mnie bawiły
sytuacje, ale przede wszystkim język, którym posługują się bohaterowie – niby
potoczny, ale nie do końca. Częstym błędem debiutantów na polu literatury (i
nie tylko!) jest zapis dialogów żywcem przeniesionych z ulicy, z autobusu lub z
rozwlekłego, mdłego popołudnia w domu. Tym sposobem powstają nudne, banalne
rozmowy, które nic do fabuły nie wnoszą, rażą i irytują.
Ty podeszłaś do tego zupełnie inaczej – użyłaś języka potocznego, ale
jednocześnie cudownie dostosowałaś go do reguł rządzących literaturą. Każde
słowo wypowiadane przez Twoich bohaterów ma znaczenie, żadne nie jest jedynie „zapychaczem”.
A przy tym wszystko tak doskonale wpisuje się w to, jakim językiem posługują
się Brytyjczycy, w tę jego naturalną i wcale nieszokującą soczystość! J
Czy pisanie dialogów przychodzi Ci z łatwością? Idealne słowa od razu pojawiają
się w Twojej głowie, czy też szlifujesz je i poprawiasz wielokrotnie?
![]() |
Na planie filmowym trwa przerwa. Co też Zoe i Rosie w tych kubkach mają? Kto czytał książkę Pan Darcy nie żyje, ten się domyśla! ;) (fot. Anna Mruk) |
M.K.: Ojej… Dialogi to moja największa
słabość. W tym sensie, że jestem w nich… cienka. I uprzedzając Twoją ripostę
powiem, że nie tylko ja tak uważam. J
Kiedy je piszę, to na gorąco tego nie widzę. Dopiero później czytam i moje
czoło ma ochotę dynamicznie zetknąć się z blatem biurka… Poprawiam, wykreślam.
Wykreślanie to ostatnio moja ulubiona czynność pisarska – wiem już, że prawie
zawsze lepiej jest coś wykreślić, niż dodać. Chyba że sytuacja wymaga
poszerzenia opisu. Ja, jak każdy początkujący pisarz, cierpię jeszcze czasem na
biegunkę przymiotnikową. J
Ale już przy kolejnych książkach powinno być z tym lepiej… Najlepszym
„Stoperanem” jest klawisz „delete”.
Co do języka Brytyjczyków –
rzeczywiście pojawiają się opinie, że choć powieść napisana jest po polsku,
humor wydaje się brytyjski. Mogę powiedzieć tylko tyle – cieszę się bardzo.
Nigdy bym nie przypuszczała, że to się uda. Brytyjski humor jest specyficzny,
trudny, często niezrozumiały dla reszty świata. Ja wychowałam się na
brytyjskiej literaturze i brytyjskim kinie, więc może coś wchłonęłam przez
osmozę…?
A.U.: Zalążkiem pomysłu na fabułę Twojej powieści był widok dachu
Groombridge Place, angielskiego dworu, „odtwarzającego” rolę Longbourn w tej
ekranizacji Dumy i uprzedzenia, w
której nie grał Colin Firth. J Popatrzyłaś na niego,
pomyślałaś: „Fajny dach…” i postanowiłaś, że kiedyś kogoś z niego strącisz?
M.K.: W sumie tak. J Do tego dworku odwołuję
się pośrednio w Panu Darcy’m –
przecież u mnie dworek nazywa się Bridebridge Hall. Groom… Bride… Taaakie tam
gierki słowne. J
Ale zainspirowały mnie głównie
materiały z planu filmowego – reportaże, wywiady, różne „za kulisami” itd.
Podczas kręcenia tej ekranizacji aktorzy mieszkali właśnie w dworku, nie w
hotelach czy przyczepach. Poza tym robili tam różne rzeczy – np. bawili się w
chowanego. Reżyser chciał, by w ten sposób dobrze poznali przestrzeń. Wydaje mi
się, że to ważne i że było to widać później
w filmie – oni po prostu dobrze czuli się w tym miejscu. Wiele scen było
improwizowanych albo wymyślonych nie przez reżysera, a aktorów.
Sporo mailowałam ze statystami
zatrudnionymi przy tym filmie i wszyscy zgodnie przyznawali, że atmosfera na
planie była niezwykła, bardzo ciepła. Wiele lat później aktorka Carey Mulligan
(która grała Kitty Bennet) powiedziała, że nigdy chyba nie przeżyje już niczego
podobnego, jak na planie Dumy i uprzedzenia.
Udzieliła mi się trochę ta atmosfera. Kocham ten film.
A z tym strącaniem z dachu… No
tak wyszło. J
A.U.: Mnie w tym filmie niesamowicie podoba się klimat, otoczenie właśnie,
cudowne zdjęcia. Mam czasami wrażenie, że serial z 1995 roku opiera się głównie
na postaciach, na ich genialnie wymyślonych charakterach i fantastycznych
odtwórcach. Natomiast film Joe Wright’a zapisał się w mojej pamięci jako szereg
pięknych, magicznych niemal, obrazów, ujęć, sposobów wykorzystania światła i
cienia, kostiumów i wnętrz.
Co do aktorów - trudno było się przestawić, bo Darcy, Lizzy, Jane, pani
Bennet, Kitty, pan Collins, właściwie totalnie wszyscy aktorzy grający w
serialu, byli dla mnie żywcem przeniesieni z kart powieści. Z czasem udało mi
się trochę odpuścić i w tej chwili uważam Keirę Knightley za przeuroczą
Elizabeth. A Matthew Macfadyen’a… No właśnie, zanim cokolwiek napiszę – co Ty o
nim sądzisz? Pomijając jakiekolwiek porównania z Colinem Firthem?
M.K.: Ależ mnie się on bardzo w tym filmie podobał. Pokazał tę postać inaczej niż Colin Firth, bardziej postawił na Darcy’ego w wersji smutno-zamyślonej, jakiejś takiej… hamletycznej nawet. Kiedy patrzysz na Matthew w tym filmie, nie wydaje Ci się, że on ciągle rozważa jakieś egzystencjalne kwestie? J Ludzie wokół niego niby łażą, tańczą, ktoś tam gada, ale on patrzy ponad ich głowami i wszystkich ma gdzieś. Chyba w kreowaniu tej postaci pomógł aktorowi jego wzrost… Bo rzeczywiście może patrzeć ponad głowami wszystkich. J
A.U.: Dokładnie!! Od pierwszego spojrzenia na zdjęcia promocyjne twierdziłam, że Matthew
wygląda bardziej jak Hamlet lub Werter niż jak Darcy! J Obejrzałam
film i owo zdanie podtrzymałam - co ciekawe, wcale nie miałam mu tego bardzo za złe. Jego interpretacja jest niesamowicie
oryginalna, widać, że bardzo nie chciał kopiować Colina, że starał się obdarzyć
swoją postać nowym życiem. I udało mu się to doskonale – moim skromnym zdaniem.
Mcfadyen w ogóle ma w sobie ciekawą melancholię, która udziela się jego bohaterom i sprawia, że zwraca się na nich szczególną uwagę.
Mcfadyen w ogóle ma w sobie ciekawą melancholię, która udziela się jego bohaterom i sprawia, że zwraca się na nich szczególną uwagę.
M.K.: Widzę to w każdej jego roli. Uwielbiam go w Małej Dorrit. Widziałaś? (uchylam się przed lecącą poduszką; wiem – NIE lubisz Dickensa! :P)
Wróćmy zatem do tematu. J Darcy w interpretacji Matthew jest mniej dumny, a bardziej smutny właśnie, prawie jak bohater romantyczny. Colin-Darcy ocieka cynizmem i jest bufonowaty. Matthew-Darcy stara się przetrwać w całym tym cyrku, który zupełnie go nie interesuje. Zauważ, że on właściwie nie wypowiada takiej kwestii, w której byłby naprawdę wredny. Może tylko ta uwaga o Lizzie, którą uważa za „ledwie znośną”… Ale przecież ona jej – teoretycznie – nie słyszy. I krótka riposta na pytanie: „Tańczy pan, panie Darcy?” – „Nie, jeśli mogę temu zapobiec”. A tak poza tym? Czy odzywa się do kogoś niegrzecznie wprost? Nie. Po prostu sterczy gdzieś z boku i ma wszystko w d… To też ciekawa interpretacja.
Wróćmy zatem do tematu. J Darcy w interpretacji Matthew jest mniej dumny, a bardziej smutny właśnie, prawie jak bohater romantyczny. Colin-Darcy ocieka cynizmem i jest bufonowaty. Matthew-Darcy stara się przetrwać w całym tym cyrku, który zupełnie go nie interesuje. Zauważ, że on właściwie nie wypowiada takiej kwestii, w której byłby naprawdę wredny. Może tylko ta uwaga o Lizzie, którą uważa za „ledwie znośną”… Ale przecież ona jej – teoretycznie – nie słyszy. I krótka riposta na pytanie: „Tańczy pan, panie Darcy?” – „Nie, jeśli mogę temu zapobiec”. A tak poza tym? Czy odzywa się do kogoś niegrzecznie wprost? Nie. Po prostu sterczy gdzieś z boku i ma wszystko w d… To też ciekawa interpretacja.
Aha – i jeszcze lubię scenę na
łące o wschodzie słońca. Można mówić, że ckliwa i melodramatyczna, kiczowata i
nierealna – bo raczej nie miałaby miejsca w tamtych czasach. Ale mnie się
bardzo podoba. A wiesz… że w „realu” Matthew Macfadyen ma bardzo kiepski wzrok
i kiedy kręcili tę scenę, reżyser kwitł w trawie z wielką chorągwią, żeby Matthew
widział, dokąd ma iść? :D
A.U.: Takie mi się te jego niebieskie oczęta zawsze z lekka liryczne wydają
– pewnie przez tę wadę wzroku. J A jeśli już mówimy o scenach
rzewnych, tandetnych i zupełnie niepasujących do dziewiętnastowiecznych
obyczajów, a jednak wywołujących potoki łez i rozmarzony uśmiech… Wolisz Elizabeth i Darcy’ego na tle wschodzącego słoneczka J czy Thorntona i Margaret z serialu Północ
& Południe, całujących się w tłumie ludzi na stacji kolejowej?
M.K.: Ha! Wolę Lizzie i Darcy’ego, ale z jednego powodu. Z tego, że oni się w tej scenie NIE pocałowali! No przecież, że nie! J
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ (S01E01).
A.U.: Z powodu niepowstrzymanego słowotoku Autorki (powiedzmy, że tylko jej J) jestem zmuszona w tym miejscu - bo w żadnym innym nie udało mi się tego sensownie wtrącić - oburzyć się na insynuację, jakobym nie oglądała Małej Dorrit (i to za to właśnie leciała poduszka!) J Poza tym, ponieważ Magda co jakiś czas wypomina mi, że swego czasu głosiłam wszem wobec i każdemu z osobna, że nie przepadam za Dickensem, przyznaję, iż walczę dzielnie z niechęcią i w chwili obecnej jestem już na etapie "ostrożnego darzenia jego prozy sympatią".
M.K.: Od razu słowotok... J
A.U.: Z powodu niepowstrzymanego słowotoku Autorki (powiedzmy, że tylko jej J) jestem zmuszona w tym miejscu - bo w żadnym innym nie udało mi się tego sensownie wtrącić - oburzyć się na insynuację, jakobym nie oglądała Małej Dorrit (i to za to właśnie leciała poduszka!) J Poza tym, ponieważ Magda co jakiś czas wypomina mi, że swego czasu głosiłam wszem wobec i każdemu z osobna, że nie przepadam za Dickensem, przyznaję, iż walczę dzielnie z niechęcią i w chwili obecnej jestem już na etapie "ostrożnego darzenia jego prozy sympatią".
M.K.: Od razu słowotok... J
Wywiad czyta się z przyjemnością, czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że Colin to najnajnajlepszy Darcy ever :D
Ciąg dalszy nastąpi już wkrótce. :)
UsuńCzytałam książkę Pan Darcy nie żyje, oczywiście dzięki Twojej rekomendacji. Byłam oczarowana powieścią i zdziwiona rozwiązaniem tajemnicy. Teraz jestem również oczarowana autorką. Czytałam ten wywiad trzy razy i przeczytam jeszcze kolejne trzy. Kiedy drugi odcinek? Uwielbiam Was i tyle! Eli
OdpowiedzUsuń:) Tak, zakończenie książki jest naprawdę zaskakujące, a co za tym idzie - doskonałe. Drugi odcinek (obiecywany od tak dawna) już wkrótce. Jak widzisz, skoro udało mi się odpowiedzieć na komentarze, to oznacza, że powoli dochodzę do siebie, ogarniam grafik i wracam do żywych :)
UsuńŚwietnie się czytało. Aż nabrałam ochoty na "Pana Darcy'ego..." ;)
OdpowiedzUsuńDorota
"Pana Darcego" czyta się jeszcze świetniej :)
UsuńWłaśnie czytam książkę "Jane Austen i jej racjonalne romanse" i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Lizzy ma sporo z autorki która ją stworzyła. :) Polecam lekturę, świetny obraz epoki, realiów w których Jane żyła. Lektura obowiązkowa dla fanów panny Austen. ;)
OdpowiedzUsuńMam ją na uwadze i co jakiś czas zerkam tęsknie w jej stronę. Na pewno przeczytam :)
UsuńFantastyczny wywiad :) Uwielbiam Jane Austen więc miałam jeszcze większą przyjemność z czytania. A odchodząc od tematu - czy będzie Pani obecna na targach książki w Krakowie?
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNie, w tym roku, niestety (wielkie, gargantuiczne NIESTETY), na Targach w Krakowie mnie nie będzie. Bardzo mi źle z tego powodu, ale nie udało mi się tego wyjazdu wcisnąć w grafik. Może za rok...