Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joanna Szwechłowicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Joanna Szwechłowicz. Pokaż wszystkie posty

Ostatnia wola ciotki z piekła rodem?


"Pasjonujący kryminał retro w duchu mistrzyni gatunku, Agathy Christie. Gromadka dalekich krewnych odciętych od świata, połączonych wzajemną podejrzliwością i zbrodnią. Dla smakoszy klasyki w nowej, wybornej odsłonie. 30 grudnia 1938 roku krewni baronowej Wirydianny Korzyckiej, zwabieni przez nią podstępem, stawiają się karnie w pałacu, prawie w komplecie. W liście poinformowała ich, że w sylwestra zamierza rozstać się z życiem. Na własnych warunkach."

Marzenia bywają różne. Spełniające się błyskawicznie ("oby tylko nie padał deszcz, bo mi fryzura klapnie"), wymagające odrobiny wysiłku z naszej strony (więcej książek! więcej herbaty!) oraz takie, które wystawiają naszą cierpliwość na próbę i każą mocno popracować nad szczęściem (patrz tutaj, tutaj lub tutaj). Z reguły - przy naszym aktywnym udziale - wszystkie marzenia mają szansę się ziścić.

Powyższe głębokie ;) przemyślenia dotyczą większości normalnych ludzi. Jednak chodzą jeszcze po świecie tacy osobnicy jak ja, którzy miewają marzenia niespełnialne (a przy tym wcale nie wierzą w istnienie takiej kategorii) i łażą po lesie w poszukiwaniu elfów, robią miejsce w pokoju, by Tardis miała gdzie wylądować lub codziennie sprawdzają skrzynkę pocztową w nadziei, że gdzieś w kącie zaplątał się list z Hogwartu.

Jednym z moich marzeń niespełnialnych jest pragnienie posiadania ciotki, chadzającej w perłach jak ja w piżamie, zaopatrzonej w XIX-wieczny pałacyk, kolekcję obrazów impresjonistycznych i sztywnego lokaja. Najważniejsze, żeby owa postać, widniejąca na tym samym drzewie genealogicznym, na którym ślepy los umiejscowił moją skromną osobę, miała dość wredny charakterek, bo to uatrakcyjniłoby całą sprawę. Oczywiście byłaby jeszcze wskazana ograniczona do minimum liczba spadkobierców, by przekorny charakter ciotuchny mógł czerpać niesłabnącą przyjemność z wodzenia za nos wszystkich ewentualnych dziedziców. Nie tracę nadziei, że któregoś dnia dotrze do mnie wieść o nieznanych dotychczas koligacjach.

Cóż, ludzie miewają różne fantazje. ;)

Joanna Szwechłowicz "Tajemnica szkoły dla panien"



"26 listopada 1922 roku, Mańkowice w dawnym zaborze pruskim. W szkole dla dziewcząt wybucha skandal. Jedna z podopiecznych powiesiła się! Ciało znajduje Łucja Kalinowska, niespełna trzydziestoletnia nauczycielka przyrody. 
Śledztwo prowadzi podkomisarz Hieronim Ratajczak, wielbiciel landrynek od Fuchsa. Nie jest on typowym rzutkim i podejrzliwym detektywem. Raczej prowincjonalnym koniunkturalistą, który dotąd skupiał się na poszukiwaniach skradzionych worków z cukrem i wolałby, aby tak zostało. Zagadka śmierci Marianny Szulc jest mu zdecydowanie nie na rękę, zwłaszcza że w sprawę zdają się być wplatane najważniejsze osoby – może nie w państwie – ale na pewno w Mańkowicach – dyrektor szpitala Korman i zięć burmistrza Zuber, jednocześnie dyrektor gimnazjum męskiego. Po kilku dniach tajemnicze wydarzenia nabierają tempa i zaczynają wpływać na losy szkoły i wszystkich mieszkańców miasteczka, w tym Łucji."

Lubię kryminały, ale mimo to zawsze lądują gdzieś na końcu szeregu książek pchających się w moje ręce. Zwykle trafiam na coś ważniejszego, bardziej mnie ciekawiącego, na coś, co nieodwołalnie pragnę przeczytać "na wczoraj". Powieści "z trupem" są fascynujące, wciągają, zdarza się, że zachwycają misternie skonstruowaną intrygą, ale... nie mogę się opędzić od wrażenia, że nie są w stanie zaoferować mi nic więcej. Jeśli po nie sięgam, to tylko z polecenia, przy tym najlepiej, żeby kilka osób potwierdziło, iż rzeczywiście warto je przeczytać. W przypadku tego typu literatury mój instynkt czytelniczy niemal zupełnie się nie sprawdza. Zazwyczaj wychodzę z założenia, że książka jest warta przeczytania tylko wówczas, gdy czegoś mnie nauczy, gdy dzięki niej poznam nowe fakty (fantastyka stanowi wyjątek od tej reguły, ale to zupełnie inna bajka). A kryminały zawierają niezbyt wysoki poziom pożytecznych informacji.

No, a teraz, kiedy już niemal ze szczętem skrytykowałam powieści kryminalne i publicznie wytknęłam im brak wartości (za co zostanę, jak przypuszczam, zmierzona przez niektórych spojrzeniem zabijającym poprzez ekrany monitorów - będzie morderstwo doskonałe, czyli fabuła jak marzenie!), zamierzam napisać wam co nieco o książce, która właśnie do tego gatunku należy. I jest rewelacyjna! 

Na pierwszy rzut oka wydanie takie, że się jeszcze w księgarni chce brać i czytać. Urocza okładka z twarzą o bardzo przedwojennej urodzie, wewnątrz wszystko jak trzeba (przede wszystkim czcionka rozmieszczona nie za gęsto, nie za rzadko), opis zachęcający... Czasami pierwsze wrażenie bywa mylące, ale w tym przypadku stało się wręcz przeciwnie. Przeczytałam "Tajemnicę szkoły dla panien" jednym tchem, nie tylko gryząc paznokcie ze zdenerwowania, nie tylko śmiejąc się w głos, ale przede wszystkim zachwycając się niezwykle dojrzałym i intrygującym stylem autorki.