Philippa Gregory, władczyni półek mojej biblioteczki



"Przejmująca historia Elżbiety York, żony pierwszego Tudora na tronie Anglii i matki Henryka VIII. Pretendent do angielskiej korony zwołuje armię, podważając legalność dynastii Tudorów. Ale czy faktycznie jest jednym z zaginionych książąt, odesłanym w nieznane przez Elżbietę Woodville, czy zwykłym oszustem ― wrogiem Henryka Tudora i jego żony, księżniczki Yorku? Zdobywając koronę Anglii na polu bitwy pod Bosworth, Henryk VII Tudor wiedział, że aby zjednoczyć kraj targany wojną domową, przyjdzie mu poślubić księżniczkę z konkurencyjnej dynastii ― Elżbietę York. Wszakże ona nadal kochała poległego króla, Ryszarda III, a jej krewni z rodu Yorków wciąż marzyli o odnalezieniu zaginionego następcy tronu i tryumfalnym powrocie do władzy. Po ślubie z Henrykiem młoda Elżbieta staje przed wielkim dylematem. Jakże ma wybrać między Tudorami i Yorkami, między własnym mężem a chłopcem utrzymującym, że jest jej ukochanym zaginionym bratem ― powracającą nareszcie do domu „różą Anglii”?"

Jedna z najdłuższych i najszerszych półek mojej prywatnej biblioteczki ugina się cała pod tomiszczami dotyczącymi średniowiecznej i renesansowej historii Anglii. Winę za to ponosi, w stopniu naprawdę niemałym, Philippa Gregory. Nie tylko dlatego, że jej książki mają spore gabaryty, ale przede wszystkim z tej przyczyny, iż powieści, które pisze, rozbudowały moje zainteresowanie Plantagenetami i Tudorami do niebotycznych rozmiarów. Najulubieńszą rozrywką jest dla mnie tworzenie, po raz dwudziesty piąty, drzewa genealogicznego władców Anglii - bo na poprzednich wersjach nie ma już miejsca, a ja właśnie wydedukowałam, że trzeba dorysować połączenie między Janem z Gandawy a ostatnim Jagiellonem! Mówię Wam, zabawa jest przednia! ;)

Koronnym powodem, dla którego szaleję za książkami angielskiej pisarki, jest jej wykształcenie - tytuły naukowe z historii oraz literatury. Gregory publikuje artykuły w prasie specjalistycznej, prowadzi wnikliwe badania dotyczące ludzi i czasów, o których pisze, wyciąga wnioski ze sprawdzonych faktów i przytacza racjonalne argumenty. To wszystko sprawia, że ma moje zaufanie. Podążam za jej konkluzjami, przyjmując je za dobry punkt wyjścia do własnych badań i dociekań. 

Philippa Gregory nie tworzy kolejnych kalek, nie ma w zwyczaju pisać książek opartych na zlepku teorii powieściopisarzy, którzy przed nią poruszali dany temat. Sama buduje prekursorskie koncepcje, sięgając do najdawniejszych źródeł, kichając nad zakurzonymi manuskryptami i inkunabułami, przedzierając się przez teksty pisane w najróżniejszych językach - od kronik po spisy inwentarzy małych gospodarstw. Mozolnie odtwarza dawno miniony świat z maleńkich kawałków olbrzymiej, rozsypanej układanki. 

Jest dla mnie niezwykle wiarygodna. Wszelkie wnioski, do jakich dochodzi - nie jako autorka fikcyjnych fabuł, lecz jako historyk starający się, by każdy element stworzonej książki był zasadny - opatruje komentarzami, tłumaczy, przytacza źródła. Wszystkie jej powieści opatrzone są długą bibliografią. Philippa opowiada o historii w taki sposób, że mam ochotę zapoznać się z życiorysem każdej postaci, jaka kiedykolwiek przewinęła się przez karty dziejów Anglii, tworzę niekończące się drzewa genealogiczne, dochodząc samodzielnie do zaskakujących i niezwykle mnie satysfakcjonujących wniosków. Dla uważnego i świadomego czytelnika, każde zdanie z książek Gregory niesie ze sobą informacje tworzące wielki mur wiedzy historycznej.



Jak to zwykle ze mną bywa, w chwili, gdy wystawy księgarń ozdabia właśnie najnowsza powieść angielskiej pisarki, ja wracam pamięcią do poprzedniej. "Biała księżniczka" wywarła na mnie olbrzymie wrażenie (a jakże, nie da się napisać inaczej!). Sprawiła, że znów odbyłam wędrówkę w czasie i wyskoczyłam, jak diabełek z pudełka, na dworze Henryka VII - króla, o którego panowaniu i osobowości wiem niewiele, bo nieustannie chował mi się za szerokimi plecami swego do bólu sławnego synalka. Powinnam powiedzieć "kiedyś wiedziałam niewiele", bo teraz, dzięki książce Philippy, zabrałam się za nadrabianie braków. Łapię się rozpaczliwie każdej dostępnej informacji, a książka Thomasa Penna "Henryk VII. Świat Anglii Tudorów" wylądowała jako pierwsza na liście pozycji do koniecznego kupienia.

"Biała księżniczka" opowiada historię Elżbiety York, kobiety, której, choć była córką (Edward IV), bratanicą (Ryszard III), siostrą (Edward V), żoną (Henryk VII) oraz matką (Henryk VIII) króla Anglii, co jest wyczynem mocno imponującym,  nie ma czego zazdrościć. Gdy czyta się o jej losach, to zdecydowanie odechciewa się marzyć o koligacjach z jakąkolwiek rodziną panującą - oddychałam z ulgą na samą myśl o tym, że nie urodziłam się księżniczką. Gdy mężczyźni walczą o władzę, ich kobiety stają się zakładniczkami, kartami przetargowymi - Elżbiecie przytrafiało się to kilkakrotnie. Ostatecznie została wydana za mąż, by usankcjonować prawa do tronu człowieka, który obalił dynastię Yorków, jej rodzinę. Przez cale życie musiała zmagać się z podwójną lojalnością - z jednej strony względem matki, kuzynostwa, uzurpatorów, z których każdy mógł być jej bratem, a z drugiej - w stosunku do męża i synów. 


Elżbieta York, portret nieznanego artysty, ok. 1500

Na początku poprzedniego akapitu napisałam, że książka "opowiada historię Elżbiety York" (nie ma to jak cytowanie samej siebie! ;) ). To tylko pozory. W rzeczywistości "Biała księżniczka" zawiera barwny, żywy i sugestywny obraz królowania Henryka VII, problemów towarzyszących tworzeniu nowej dynastii, a także dzieje "Perkina Warbecka", człowieka, który ogłosił, że jest jednym z książąt z Tower, rzekomo zamordowanych przez Ryszarda III. I kto wie, może rzeczywiście nim był. Cała Europa i niemal cała Anglia uwierzyła w cudowne ocalenie syna Edwarda IV. Nie wierzył w nie jedynie Henryk VII, który postanowił zdyskredytować samozwańca w oczach świata, wymyślił mu plebejskie imię i chłopską historię, o którą do dziś spierają się historycy.

Gregory jak mało kto potrafi uruchomić wyobraźnię czytelnika, odwołać się do jego zakodowanej, odziedziczonej po przodkach pamięci historycznej i wciągnąć go w wir niesamowitych wydarzeń, umiejscowionych w namacalnym otoczeniu. Postaci, które zazwyczaj są tylko imionami zapisanymi na gałęziach drzewa genealogicznego, stają się tutaj ludźmi z krwi i kości, oddychają, czują, rozmawiają. Opowiadają nam o sobie i o czasach, w których żyli.

Henryk VII pozornie pałęta się gdzieś w cieniu żony i irytuje nas swoją słabą i chwiejną osobowością. W rzeczywistości, nie wiedzieć kiedy, charakterystyka panowania tego pierwszego Tudora na tronie angielskim wysuwa się na pierwszy plan. Z coraz większym zainteresowaniem obserwujemy nieustanny lęk Henryka przed potężną siłą przywiązania poddanych do dynastii Yorków i przed ewentualnym odnalezieniem się prawowitego następcy Edwarda IV. Król, który przez większość życia oglądał się za siebie i trzymał się władzy z przekonaniem, że na nią nie zasługuje, wzbudza mieszane uczucia - od pogardy, po litość.
"Stoczyłem bój, wygrałem i zostałem koronowany, jednakże teraz moi poddani koronowali kogoś innego i znów trzeba nam walczyć. Wygląda na to, że w tym kraju, gdzie snują się mgły i kuzyni niczego w ogóle nie można być pewnym..."


Henryk VII, portret nieznanego artysty, ok. 1505

Elżbieta York, księżniczka pochodząca z potężnej dynastii, potomkini Plantagenetów, została zmuszona do życia na dworze królobójcy i nieustannego uśmiechania się przez łzy. Jakże trudne musiało być zaciskanie zębów w obliczu doniesień o wierności, którą angielski lud niezmiennie okazywał Yorkom, jak ciężko było znosić przytyki i wywyższanie się Królowej Matki - Małgorzaty Beaufort-Stanley, która jeszcze niedawno była dwórką w pałacu rodziców Elżbiety. Jako żona Henryka VII i matka jego dzieci, czuje się rozdarta między nadzieją, że jej brat, jeden z zaginionych książąt, żyje, a lękiem o przyszłość synów, między współczuciem dla słabego, otoczonego przez bunty męża, a nienawiścią do niego. 
"Niewiasta jest własnością swojego przyszłego męża nawet przed ślubem. Od dziś po kres swoich dni nie będziesz mogła mi odmówić. W grę wchodzi nie gwałt, lecz moje prawo i twój obowiązek. (...) Przegrałaś pod Bosworth z całą resztą - zakańcza dobitnie. - Stanowisz część upów wojennych".
"Oczywiście, że pragnę przywrócenia władzy naszemu rodowi i klęski przeciwnika Ryszarda - czasem ogarnia mnie nagły przypływ emocji na pojawiający się w moim umyśle ni stąd, ni zowąd obraz Henryka spadającego z wierzchowca i walczącego o życie pieszo pośród szarży kawalerii, wśród grzmotu kopyt - a jednak za dobrą wiadomość poczytuję sobie to, ze Henryk odniósł zwycięstwo i wyszedł cało z opresji. (...) Urodziłam się księżniczką Yorku, lecz zostałam żoną Tudora".
Cenię Philippę Gregory za jej obiektywizm. Wytyka Henrykowi i jego matce wszelkie niegodziwości, lecz jednocześnie nie odmawia im prawa do rządzenia według reguł panujących na wszystkich dworach europejskich. Autorka pragnie uzmysłowić czytelnikowi, że przyzwoitość i honor nie miały prawa bytu podczas bezpardonowej walki o życie. Docenia dążenia Tudora do zakończenia wojny, która przez dziesiątki lat wykrwawiała Anglię. Nie tworzy kryształowych charakterów, ale i nie demonizuje nikogo - na najwyższych szczeblach władzy nie było miejsca na sentymenty, a wszelkie decyzje miały swoje dobre i złe konsekwencje.

Technika angielskiej pisarki oczarowuje i zachwyca. Zapewne w każdym moim tekście o jej książkach znajdziecie podobną konkluzję, ale jest ona nieunikniona (z tego, co pamiętam, jedynie "Córka Twórcy Królów" była napisana z odrobinę mniejszym kunsztem, jakby wydana za szybko, bez ostatecznego pogłębienia i dopracowania). Uwielbiam jej uderzająco celne uwagi, to, że jednym trafnym zdaniem potrafi podsumować przyczyny i skutki całego ciągu zdarzeń  lub scharakteryzować postać.
"Tomasz Stanley z synem oraz bratem Wilhelmem - wszystko bohaterzy spod Bosworth, którzy zajęli pozycje na wzgórzu i przyglądali się jak ich król szarżuje samotnie na wroga, po czym przyczynili się do śmierci suzerena - maszerują za moim synem, jakby mógł na nich liczyć, jakby ich słowo było cokolwiek warte". 
"(...) lady Stanley koniecznie chce zachować tradycje podtrzymywane przez poprzednich władców, byle tylko zbytnio się od nich nie odróżniać - od prawdziwych królów, którzy panowali wcześniej. Ma nadzieję, że będą z Henrykiem uchodzić za dość królewskich (...)". 



John Adam Houston, Na dworze Henryka VII, 1862

Wiedza Gregory i jej zdolność do wplatania w intrygującą, arcyciekawą fabułę historycznych szczegółów, z pozoru błahych, a jednak tworzących sensowną całość - jest imponująca. Lata dyskusji i polemik na temat tworzenia przez Tudorów wygodnych dla nich okoliczności, fałszowania zdarzeń, życiorysów i kronik, odtwarza celnie jednym, krótkim monologiem  Henryka VII:
"Stworzę chłystkowi genealogię, wymyślę mu rodziców niskiego stanu i podłego charakteru. Ojca pijaka, nierozgarniętą matkę, a z niego samego zrobię hultaja, utracjusza, nicponia. Takaś pewna, że nie znajdzie się pijak ożeniony z tępaczką skłonny przysiąc, że to jego syn? Takaś pewna, że marny ze mnie pisarz i historyk? Czemu nie miałbym wykreować wydarzeń, które potomni uznają za fakty? (...) jestem królem. Któż ma stworzyć kronikę panowania jak nie ja sam?"
Autorka nie podaje na tacy gotowych rozwiązań. Poszczególni bohaterowie obserwują świat i z własnego punktu widzenia wyciągają wnioski, dzieląc się nimi z czytelnikiem, którego zadaniem jest samodzielne tworzenie najbardziej dla niego prawdopodobnego obrazu. Gregory ma wiele oryginalnych, niezwykle inteligentnych teorii, które wydają się być jedynym możliwym rozwiązaniem, choć nikt do tej pory na nie nie wpadł. Jednakże pisarka niczego nam nie narzuca, nie twierdzi, że jej opinia jest najbardziej sensowna. Pozwala czytelnikowi samodzielnie snuć domysły. I za to ją uwielbiam - bo daje mi do ręki narzędzie, pokazujące najciekawsze drogi przez zakręty i zakamarki odległych czasów, wehikuł czasu, moją własną, prywatną TARDIS. ;)

"Osobiście skłaniam się ku wersji przedstawionej w mojej książce. Należy jednak pamiętać, że nikt - nawet obecnie - nie wie, co naprawdę stało się z Edwardem i Ryszardem, synami Edwarda IV Angielskiego i Elżbiety Woodville". 

Tytuł: Biała księżniczka
Tytuł oryginału: The white princess
Autor: Philippa Gregory
Tłumacz: Urszula Gardner
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 464
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami



Recenzja powstała dla portalu



10 komentarzy:

  1. Tak, tak, po stokroć tak! Mogę podpisać się wszystkimi mackami pod każdym słowem twojego tekstu! Dodałabym tylko jedno: niesamowitą, fantastyczną wręcz pracę tłumacza (nie chce mi się przeglądać wszystkich książek Gregory, ale w przypadku "Klątwy Tudorów" jest to Urszula Gardner i zdaje mi się, że przekładała co najmniej kilka jej powieści), dzięki której nasze ukochane książki czyta się po prostu rewelacyjnie. Jestem oczarowana pięknem języka i stylem, zarówno autorki, jak i tłumaczki, coś cudownego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, przypomniałaś mi, że zapomniałam napisać o tłumaczeniu. Naprawdę wspaniałe, nie mam niemal żadnych zastrzeżeń (a to się nie zdarza prawie nigdy! ;)) - choć wolałabym, żeby nie było w nim takich określeń jak "mam to gdzieś" czy "poleciała na mężczyznę", które trafiły się w "Białej księżniczce". Poza tym - miodzio! ;)

      Usuń
  2. Hah, no fakt, zdarzają się i w "Klątwie Tudorów" takie smaczki, aczkolwiek ja witałam je ze śmiechem (większe ich natężenie działałoby na mnie zupełnie inaczej). Uwielbiam natomiast te wszystkie starodawne określenia odnoszące się do pokrewieństwa - snecha, dziewierz, zełwa - jestem nimi oczarowana :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta książka to było moje pierwsze spotkanie z prozą tej autorki i niestety niezbyt udane. Jakoś nie mogłam przebrnąć... Nie wiem czemu, bo powieści historyczne naprawdę mogą być wspaniałe (Cherezińska!!!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że wiem, o czym mówisz. Czytając "Białą księżniczkę" kilkakrotnie myślałam o tym, że książki Gregory nie są dla każdego, nie każdego zachwycą, nie każdego wciągną. One są dla czytelnika, który ma nie tylko bzika na punkcie historii. Trzeba mieć tego specyficznego bzika - angielskiego. Trzeba umieć wyłapać smaczki i nawiązania, bo to one tak zachwycają, a także doskonale orientować się w powiązaniach i koligacjach na dworze angielskim, wiedzieć, kto był czyim bratem, mężem, wujem, dziadem, kto jest kogo snechą czy dziewierzem. ;) Bez tego rzeczywiście można się, przypuszczam, pogubić, zniechęcić, znudzić.
      Cherezińska ma pole do popisu, bo opowiada o czasach, o których niemal nic nie wiadomo, może snuć historię i nie zagłębiać się w wiele spraw, o których przekazów po prostu nie ma. Gregory bazuje na ogromnym materiale, który jakoś trzeba w powieści umieścić, żeby wszystko miało ręce i nogi, a to niejednokrotnie może być nużące - dla kogoś, kto tego nie kocha.
      Szkoda, że Gregory Cię do siebie nie przekonała - ja bym najchętniej widziała cały świat u stóp tej pisarki - ale trudno, na pewno nie zabraknie Ci przez to lektury! :) :)

      Dziękuję, że zaglądasz i czytasz :D

      Usuń
  4. Aniu, Do końca życia będę Ci wdzięczna za to, że odkryłaś dla mnie Gregory. Ja teraz też dużo wiem o historii Anglii. Widzę, że masz dużo wspaniałych książek w tle zdjęcia.
    Ściskam, Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, w tle to część mojej kolekcji o historii Anglii. Najulubieńsza półka ze wszystkich. :)

      Usuń
  5. Mam w swojej biblioteczce dwie książki Gregory "Kochanek dziewicy" i "Żona oficera",ale żadnej jeszcze nie przeczytałam. Uwielbiam biografie-wszystkie,władców,kompozytorów,aktorów,pisarzy,taki konik ;) Czytałam biografie Elżbiety I,Wiktorii,HenrykaVIII napisane przez Bidwell'a,tak więc może tak całkowicie się nie pogubię.Czy polecałabyś zapoznanie się z twórczością Gregory od jakichś konkretnych tytułów?Pozdrawiam i gratuluję wspaniałego bloga,czytam w miarę regularnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biografie to cudowny "wynalazek"! :)

      Hmm, sama nie wiem, czy coś Ci w ogóle doradzać, bo to tak bardzo zależy od indywidualnego podejścia, od chęci, od zainteresowań... Książki Gregory nie są stricte biografiami, bo tyle samo w nich tła historyczno-obyczajowego i wyrazistych postaci drugoplanowych, ile informacji o bohaterce. Poza tym niektóre biografiami są tylko pozornie, mimo iż przekazują ogrom informacji o jakiejś postaci, jak np. "Uwięziona królowa", inne nie są nimi wcale - "Czarownica" czy "Błazen królowej" (ale genialnie ukazują czasy, w jakich toczy się akcja). Ogólnie książki Philippy dzielą się na dwa cykle - jeden dotyczy Wojny Dwóch Róż, drugi - lat panowania Tudorów. Można czytać od początku, chronologicznie, czyli od "Władczyni rzek", można zacząć od Tudorów, czyli od "Wiecznej księżniczki". "Biała księżniczka" jest jakby pomostem łączącym te dwa cykle. Z drugiej strony ktoś, kto orientuje się w postaciach i w wydarzeniach, wcale nie musi czytać po kolei. Ja nie czytałam jeszcze kilku tomów, skaczę sobie po książkach Gregory wg uznania i wcale mi nie przeszkadza, że nie zaczęłam od powieści, która jest pierwsza wg czasu akcji.

      Dziękuję, że zaglądasz i czytasz, miło Cię tu widzieć. :)

      Usuń
  6. A jakie jest powiązanie między Janem z Gandawy a Zygmuntem Augustem? Bo jakoś nie mogę wymyślić.

    OdpowiedzUsuń