Śladami Sherlocka, czyli fanatyczka na tropie

Miałam ten tekst napisać pięć miesięcy temu, ale jakoś mi umknął, bo się przestraszył zbyt dużej ilości książek, o których w pierwszej kolejności chciałam Wam opowiedzieć. Ostatnio jednak wróciłam sobie do wspomnień ze styczniowego pobytu w Londynie (zabrałam się wreszcie za segregowanie zdjęć), siłą więc rzeczy naszło mnie, żeby otworzyć im drzwi na oścież i wreszcie utrwalić tutaj jeden z przewędrowanych wówczas szlaków. Na wieczną pamiątkę...


Stolica Wielkiej Brytanii to moje ulubione miasto, mogłabym tam wracać w nieskończoność. Czuję się w nim jak u siebie, jak w domu. Istnieje kilka prawd jasnych jak słońce: w Londynie nigdy nie zabłądzę, przenigdy nie będę się nudzić, a po powrocie moje nogi nie będą się nadawały do użytku przez kilka dobrych dni. Jest wiele czynników wpływających na moją fascynację tym miejscem, jeden z nich to na pewno życzliwość, z jaką spotykam tam na każdym kroku. Już podczas mojego pierwszego pobytu kilka lat temu wszelkie mity o angielskim wywyższaniu się, zadzieraniu nosa i traktowaniu ludzi z góry runęły z hukiem. Uśmiechnięci, sympatyczni, chętni do pomocy, cierpliwi - takie wrażenie sprawiają na mnie Brytyjczycy i tak już zawsze będę o nich myśleć. W Londynie uwielbiam to, że idąc ulicą co rusz mijam nieznajomych, którzy się do mnie uśmiechają, pozdrawiają, życzą miłego dnia.

Samo miasto jest dla mnie miejscem przede wszystkim historycznym. Chodziłam po śladach władców, bohaterów, zdrajców, poetów i malarzy usiłując wypatrzeć ukrytą dla niewtajemniczonych mgiełkę, która unosi się wszędzie tam, gdzie w przeszłości działo się coś ciekawego. Podczas lektury książek, których akcja toczy się w Londynie, nanosiłam na moją własną mapę mentalną (mini-wersja sherlockowego "pałacu pamięci") miejsca ważne, intrygujące, ciekawe. Z biegiem lat liczba owych lokalizacji gęstniała, aż w końcu doszło do tego, że miałam coś do powiedzenia o niemal wszystkich zakątkach tej historycznej metropolii. Bo tam każda ulica i każdy stary budynek mówi o przeszłości - zabytki znane wszystkim, jak Tower of London, znane trochę mniej, jak dom Dickensa w dzielnicy Camden, czy zupełnie tajemnicze, niczym budynek przy Princelet Street na East Endzie, w którym mieszkał... niewidzialny człowiek ;)

Od jakiegoś czasu na moim planie miasta zaczęły pojawiać się punkciki troszkę różniące się od pozostałych. Większość z Was wie, jaki tytuł ma mój ulubiony serial angielski - bodajże jedyny film w odcinkach, o którym pisałam na blogu. Jest jeszcze "Doctor Who", ale o nim raczej pisać nie będę, bo jakbym się za to zabrała, to jeszcze nabrałabym ochoty, by recenzować każdy oglądany odcinek z nowych serii, a jest ich coś koło setki - tak więc chyba Wam tego oszczędzę ;). "Sherlock" swego czasu na tyle zdołał mnie wciągnąć i zmienić w maniakalną wielbicielkę, że po obejrzeniu ostatniego dostępnego wówczas odcinka, od razu zasiadłam, by wylać moje zachwyty na klawiaturę (patrz: TUTAJ).


Sherlock lubi po dachach wędrować - lepiej stamtąd widać Londyn.
   



Byłam zachwycona nie tylko niezwykle inteligentną fabułą i umiejętnie przeniesionymi do współczesności wątkami z opowiadań i powieści Conan Doyle'a, nie tylko rewelacyjną grą aktorską, ale także naprawdę pięknie pokazanym Londynem. Co rusz za plecami Holmesa i Watsona zauważałam miejsca dobrze mi znane albo zachwycałam się tymi, których do tej pory nie zdążyłam zobaczyć. I postanowiłam, że przy najbliższej okazji muszę nadrobić zaległości. Lokalizacji przybywało wraz z każdym obejrzanym odcinkiem, niejedna okazywała się niezwykle kusząca.

Londyn jest w "Sherlocku" jednym z głównych bohaterów i czasami przychodzi mi do głowy pytanie - czy serial tak bardzo by mi się podobał, gdyby akcja toczyła się w jakimkolwiek innym miejscu na świecie? Przepięknie sfilmowana metropolia pokazuje swoją ponadczasową duszę, jest nowoczesna, a jednocześnie wielowiekowa i pociągająca. Stosując odpowiednie filtry operatorzy kamer uzyskali specyficzną, odrobinę staroświecką kolorystykę. Jest coś niesamowitego w tym, że każde londyńskie miejsce, które zostaje przez filmowców ukazane w sposób, zdawałoby się, tendencyjny, podkolorowany i upoetyczniony, w rzeczywistości okazuje się być dokładnie takie samo albo nawet jeszcze ciekawsze. Stolica Anglii nie potrzebuje upiększaczy.

"Tylko zabierz mnie do Londynu. 
Muszę znów poczuć to miejsce, odetchnąć jego atmosferą. 
Usłyszeć bicie jego serca." 
Sherlock Holmes

Moją włóczęgę śladami serialowego Sherlocka Holmesa zaczęłam właściwie już w chwili, gdy w środku nocy wysiadłam z busa, który przywiózł mnie z lotniska - przystanek znajdował się na Baker Street, niemal naprzeciwko słynnego muzeum. I nie ma najmniejszego znaczenia, że serial BBC był kręcony gdzie indziej, a najsłynniejszą ulicę świata "grała", umiejscowiona kilka przecznic dalej, North Gower Street. Miejsce, w którym mieszkał powieściowy bohater, obrosło jego legendą do tego stopnia, że prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie niż uwierzę, że istnieje ktoś, kto patrząc na tabliczkę z nazwą tej ulicy myśli o czymś innym.


   
North Gower Street, czyli ulica, przy której mieszczą się słynne drzwi, słynna kołatka i słynny bar kanapkowy, była rzut beretem od mojego hostelu. Dotarłszy na miejsce usiłowałam znaleźć kogoś, kto zrobiłby mi zdjęcie na tle wejścia do serialowej świątyni dedukcji. Niestety, byłam zmuszona pstryknąć sobie "selfa", bo ulica pustką stała, a jedyną żywą istotą w okolicy był wiatr, z premedytacją dmuchający mi w parasol. I nawet Speedy's jakiś taki opuszczony i smutny był. Dziwne wrażenie robi ten nowoczesny wieżowiec obok uroczych, starych kamienic - w Londynie takie połączenie wcale nie jest na porządku dziennym.


A w szklanym, niezbyt wysokim, wieżowcu siedzi i knuje diaboliczny Magnussen.

Pierwsze spojrzenie na nowe mieszkanie, czyli zakładamy spółkę dedukcyjną.

Fotka promocyjna z pierwszych serii - tu jeszcze nie wiemy,
że ilekroć Mycroft kołatkę wyprostuje, tylekroć Sherlock ją przekrzywi.

Szkoda, że numer 221b zostaje zdjęty od razu, jak tylko kamery zostają wyłączone.
Kołatkę przekrzywiłam osobiście (no bo jak to tak? żeby Mycroft miał ostatnie słowo?;)

Sherlock udaje, że jest sympatyczny:)

Zamalowane graffiti Moriarty'ego;)

Kadr z filmu - graffiti "zdobi" ścianę naprzeciwko mieszkania Holmesa i Watsona.

Byłam świeżo po obejrzeniu trzeciego sezonu, więc koniecznie musiałam sprawdzić, jak to jest z domem przy Leinster Gardens - jest tam jakaś atrapa budynku, czy też takie dziwo zostało wymyślone na potrzeby serialu? Zakładałam, że jednak coś musi być na rzeczy, bo scenarzyści przyjęli sobie za punkt honoru korzystanie z lokalizacji istniejących naprawdę. Pewnie dlatego, żeby nakręcać turystykę dzięki takim jak ja:)

I faktycznie - w dzielnicy Bayswater, obok "The Henry VIII Hotel" (miałabym drobne obawy przed wynajmowaniem tam pokoju - a nuż nocami wałęsają się po korytarzach bezgłowe zjawy?), znajduje się budynek, który dla niewtajemniczonych będzie tylko kolejną białą, wiktoriańską kamienicą. W rzeczywistości jest to front nieistniejącego domu - fasada powstała w czasach budowy londyńskiego metra i kryje za sobą otwór nad torami, którym parowozy wypuszczały nadmiar pary. Tak, tak, nie pomyliłam się, początkowo tunelami metra (a raczej tuby vel rury, bo w Londynie nie używa się przyjętego na całym świecie określenia miejskiej kolei podziemnej - napisy głoszą "underground", autochtoni mówią "the tube") jeździły pociągi napędzane parą. Podczas budowy tuneli nastąpiła konieczność wyburzenia dwóch domów przy Leinster Gardens. Przypuszczam, że w większości miast na świecie nikt by się tym nie przejmował, ale Anglicy nie zamierzali dopuścić do zniszczenia specyficznej architektury ulicy. Zbudowano atrapę budynku i teraz stoi tam sobie dom, w którym nie można zamieszkać, który nie ma prawdziwych drzwi ani okien, ale który znakomicie przydał się Sherlockowi do tego, by zmusić Mary do wyznania całej prawdy i tylko prawdy o jej podwójnym życiu. To miejsce naprawdę intrygujące, jeśli tylko ma się świadomość jego niezwykłości.



Drzwi bez klamek...

Mary przed budynkiem, który jest tylko ścianą. W filmie kamera robi lot do góry i pokazuje nam tory, które znajdują się za fasadą - i to wcale nie była grafika komputerowa! 

Fałszywe okna przy Leinster Gdns 23/24.

Tutaj Mary mija "The Henry VIII Hotel".


Zdziwiłabym się, jakby w tym hotelu nie straszyły bezgłowe zjawy...
Następne drzwi już nie są prawdziwe ;)

A tutaj znalezione w sieci zdjęcie tego, co znajduje się za fałszywką.
   
Kolejnym punktem programu, zrealizowanym już dnia następnego, była ekskluzywna dzielnica Belgravia, gdzie mieszkała serialowa Irene Adler. To piękna i spokojna okolica, choć przecież znajdująca się rzut beretem od pałacu Buckingham. Kamienica, która "grała" w odcinku "Skandal w Belgravii" rezydencję tajemniczej Dominatrix, znajduje się przy Eaton Square, ulicy ciągnącej się w nieskończoność wzdłuż przyjemnego paska zieleni. Idzie człowiek i idzie, szuka tego numeru 44 i szuka, i dojść nie może. Jest więc czas na to, by poczynić kilka interesujących obserwacji.

Po pierwsze - przy większości domów stoi ekskluzywna limuzyna, ale nie są to krzykliwe samochody rzucające się w oczy wielkością lub dziwacznością. Dużego czołgu nie byłoby gdzie zaparkować, bo miejsca przed kamienicą każden jeden ma niewiele. Są to auta drogie, ale stylowo normalnie wyglądające:) Po drugie - mimo iż ceny domów w tej okolicy są niewyobrażalnie wysokie, to jednak umiar, elegancja i zamiłowanie do symetrii, tak zachwycające mnie na londyńskich ulicach, również tę dzielnicę wzięły w swoje posiadanie. Naprawdę ślicznie prezentują się te rezydencje, białe, gustowne i szykowne, stojące w szeregu niczym dziewiętnastowieczne panny wchodzące na swój pierwszy bal. Po trzecie - na schodach prowadzących jednej z kamienic stał sobie najprawdziwszy szofer, w uniformie! Uśmiechnęłam się do niego przechodząc, bo tak mi się go trochę żal zrobiło, samotnego i nudzącego się w oczekiwaniu, aż pracodawca załatwi swoje sprawy. Nagle poczułam się jak księżniczka z bajki, bo ten przeuroczy człowiek ukłonił mi się i powiedział, oddając uśmiech: "Good day, ma'am." Ach, ten Londyn!:)


Piękne kadry to także zasługa stonowanych i wysmakowanych kostiumów.

Sprawdziłam - w drzwiach nie ma wizjera, przez który towarzyszka Irene rzekomo sondowała Sherlocka.

Dźwig z kamerą na tej ulicy - to musiała być rewolucja!

Puściłam się w dalszą drogę, zahaczyłam o Buckingham Palace ("A Scandal of Belgravia"), Scotland Yard (miejsce pracy uroczego inspektora Lestrade'a), przeszłam obok Big Bena (Moriarty w "A Scandal of Belgravia"), dotarłam do Trafalgar Square ("The blind banker") i pokrążywszy jeszcze trochę po okolicy, wróciłam do hostelu. Kawał świata przeszłam, ale to bynajmniej nie był koniec:)


Big Ben na zdjęciach nie do końca oddaje swoje piękno -
w rzeczywistości to przepiękna, koronkowa robota.

Moriarty też ma komórkę:)

W tle - kościół St. Martin-in-the-Fields.

Trafalgar Square zdecydowanie należy do moich ulubionych londyńskich miejsc.

National Gallery - w tym budynku znajdują się skarby bezcenne
(przede wszystkim "Słoneczniki" Van Gogha!).


W tle - Horse Guards Parade.
   
Na wieczór miałam zaplanowaną wyprawę do Barbican Centre i spotkanie z Davidem Tennantem, ale tak się cudownie złożyło, że dwa kroki od teatru znajduje się najważniejsza, po North Gower Street (pseudonim "Baker Street"), sherlockowa lokalizacja. Szpital św. Bartłomieja należy do najstarszych europejskich lecznic - został założony w 1123 roku! Ufundował go krzyżowiec, który rozchorował się ciężko podczas wyprawy do Ziemi Świętej. Ukazał mu się wówczas święty Bartłomiej prosząc o to, by rycerz, powrocie do domu, założył w Londynie klasztor i szpital dla ubogich.

Kompleks szpitalny wygląda zachwycająco, a przy tym wzbudza wielki szacunek. Przetrwał wszelkie dziejowe katastrofy, z Wielkim Pożarem w 1666 roku i bombardowaniem miasta w czasie II wojny światowej na czele, przez bardzo długi czas był miejscem, w którym leczono najcięższe i najtrudniejsze przypadki, znakomicie wyposażonym i zatrudniającym medyczne sławy. W chwili obecnej znajdują się tam już tylko laboratoria, ale nadal jest to lokalizacja bardzo ważna dla całej ludzkości. Szpital pozostaje centrum badań i nauki, przede wszystkim w zakresie kardiologii i leczeniu raka. Z ciekawostek - St. Bart's Hospital był miejscem egzekucji szkockiego rewolucjonisty Williama Wallace'a (jest tu ktoś, kto nie pamięta "Braveheart"?).


Szpital w "The Blind Banker"

Było już ciemno i mocno padało, ale ja nigdzie się nie spieszyłam. Dokładnie obejrzałam sobie wszystkie budynki kompleksu rozmyślając nad przeczytaną wcześniej historią tego wspaniałego miejsca, a następnie zbadałam je ze wszystkich możliwych stron snując teorie na temat cudownego ocalenia Sherlocka po tym, jak na oczach Watsona skoczył na łeb na szyję z dachu szpitala. Stałam sobie w miejscu, w którym John patrzył na sfingowane samobójstwo przyjaciela i dedukowałam, bo należę do tych, którzy za grosz nie ufają opowieści, jaką Sherlock uraczył Andersona. I teraz już wszystko wiem, ale nie powiem, bo jeszcze na mnie Steven Moffat naśle Scotland Yard:)


Moja ulubiona scena w "The empty hearse":)

Kompleks szpitalny naprawdę robi wrażenie - cudowna architektura.

Budka, ławka, mokry bruk i Benedict Cumberbatch.

Budka, ławka i mokry bruk, tylko Cumberbatcha, jak na złość, zabrakło.

John nie widział ulicy i chodnika przed budynkiem, z którego skoczył Sherlock,
bo zasłaniał mu je niski budynek niewiadomego przeznaczenia:)

Dokładnie tutaj stał John rozmawiając przez telefon z Sherlockiem.

Wędrówka śladami serialu zakończyła się, jak widać, odkryciem przeze mnie kolejnych ciekawych i wartych uwagi miejsc w stolicy Wielkiej Brytanii. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę mogła zgłębiać tajemnice Londynu. A na deserek - zdjęcie z księgarni w Opactwie Westminsterskim oraz efekt pięciominutowej wizyty w National Gallery - nigdy nie mogę się oprzeć. Na szczęście sala impresjonistów znajduje się blisko wejścia - można skoczyć na chwilkę, by rzucić okiem na cuda namalowane przez geniuszy pędzla.




Już wkrótce - recenzja uroczej powieści retro o dziewczynie, która postanowiła dopaść swojego narzeczonego i porachować mu kości, zanim zrobi to jakiś Moskal:) Miło mi było oprowadzać Was po Londynie. Ania



40 komentarzy:

  1. Jesteś niesamowita. Naprawdę. :-) Poczułam się przez chwilę, jakbym była w Londynie fizycznie. Prawdę powiedziawszy Londyn to nie jest dla mnie miasto, w którym chciałabym ewentualnie zamieszkać. Nie przepadam za Anglią, co może niektórych dziwić, bom przecież anglistka z zawodu. Wolę Irlandię i Szkocję. A co do samego Sherlocka, to właśnie patrzy na mnie z półki w moim pokoju i domaga się przeczytania. Znam go tylko ze starych filmów, natomiast książek nigdy nie czytałam, choć jestem w ich posiadaniu. Wstyd, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki wstyd? Wcale nie wstyd! Szczerze powiem, choć może niektórzy za herezję to uznają, że dla mnie utwory Conan Doyle'a wcale nie są jakimś fenomenem. Napisane poprawnie, dość wciągająco, bohaterowie ponadczasowi, ale żeby to była jakaś wielka literatura? Nie w moim odczuciu. Dla mnie są o tyle intrygujące, że cieszy mnie odkrywanie, w jaki sposób twórcy serialu przerabiają oryginalne wątki na współczesną modłę, nie zatracając jednocześnie nic z ich klimatu przełomu wieków.
      Dla mnie cała Wielka Brytania, od Anglii po Irlandię, ma w sobie coś, co mnie zachwyca. Może dlatego, że tak miło wspominam wszelkie pobyty w Londynie... A Szkocja, Irlandia i Walia dodatkowo kuszą, bo znam je tylko z opowieści i z książek.
      Dzięki, że jesteś! ;)

      Usuń
    2. P.S. Widziałaś te cudowności na półce księgarskiej? Tobie to dobrze, możesz sobie takich "Książąt z Tower" na przykład przeczytać w oryginale, ale ja się nie czuję na siłach. Muszę liczyć, że ktoś się zlituje i wyda to u nas. Nie tylko to - wszystko! :)

      Usuń
    3. Widziałam te śliczności na półce w księgarni i aż mnie wyrywa do nich. Niestety, nie wszystkie książki, które chciałabym przeczytać w oryginale są na wyciągnięcie mojej ręki. Poza tym, pisząc bloga dla polskich czytelników, trudno jest polecać im coś, co nie jest też w polskim tłumaczeniu. Kilka takich książek na blogu omówiłam, i mam nadzieję, że kogoś zainteresowałam. Po komentarzach widziałam, że fabuła się spodobała, ale bariera językowa nie do przeskoczenia. A może się zdarzyć tak, że żaden polski wydawca nie pokusi się o kupienie praw. Gdybym ja miała wydawnictwo, to bym takie cudeńka sprowadzała do Polski, że hej. :-) Czytam blogi brytyjskich i amerykańskich blogerów i tam, jeśli chodzi o powieści historyczne, to aż się w głowie kręci, jakie oni je mają. Tej nowej wersji Sherlocka nie oglądałam. Ja zawsze do ekranizacji podchodzę z dystansem, bo filmowcy mają z reguły tendencję do przekombinowania. Kilka razy się zawiodłam. Ale jak mówisz, że ta jest taka super, to sie na nią skuszę. :-) Ja też Ci bardzo dziękuję, że jesteś! :-)))

      Usuń
    4. Czy Ty piszesz na blogu o każdziuteńkiej przeczytanej przez siebie książce? Ja nie daję rady, jakoś mało zorganizowana jestem i tak bardzo na wszystko brak mi czasu.
      Oj tak, w Londynie, w księgarniach, dostawałam oczopląsu - oni tam od wielu lat wydają ogromne ilości książek historycznych. Parę lat temu u nas się nawet o czymś takim nie śniło, a ja błądziłam po londyńskich księgarniach z obłędem w oczach ;)

      Usuń
    5. Tak, Aniu, piszę o każdziutkiej i każdziusieńkiej. Żadnej książki nie pomijam, choć mam opory przed pisaniem o takich z gatunku literatury chrześcijańskiej, a takie też czytam, np. trylogia Waltariego, ostatnio "Znamię lwa", a teraz kończę "Szatę" Douglasa i już się namyślam jak tu napisać, żeby nie wyszło, że nawracam na siłę czy coś. Wiesz, ludzie mają różny odbiór takiej literatury, a czasami wręcz boją się powiedzić głośno, że to im się podoba. Mam tylko jedną taką czytelniczkę, z którą mogę sobie otwarcie i bez oporów podyskutować o tego typu literaturze. A ja takie ksiażki bardzo lubię, bo pomijając kwestie religijne, one posiadają doskonały walor historyczny. :-)

      Usuń
    6. Takiej pasji pisania i dzielenia się z innymi opiniami o wszystkim, co przeczytasz, można Ci tylko pozazdrościć. Ja bardzo rzadko piszę o książkach, które mi się nie podobały, bo z założenia miałam skrobać tutaj tylko o tym, co mnie zachwyca i co zrobiło na mnie wrażenie. Dlatego też często nie piszę o czymś, co może nie było takie złe, ale obyło się bez fajerwerków. No i często po prostu nie wyrabiam z czasem, żeby o wszystkim wyrazić opinię na piśmie... Jak mam opory, to po prostu sobie darowuję :)

      Wiem właśnie, że w dzisiejszych czasach jakoś tak mniej się czyta książek o takiej tematyce, a ja pamiętam przecież, jak się swego czasu zachwycałam na przykład "Błogosławioną winą" - ileż tam historii!

      Usuń
    7. Dzięki za "Błogosławioną winę". Na pewno będę szukać tej książki, bo już mnie nią zainteresowałaś. :-) Ja bardzo rzadko trafiam na książki, które mnie nie zachwyciły, a jak już trafię, to o niej piszę. W końcu czytelnik ma też prawo do negatywnego odbioru powieści. Piszę bloga od ponad 3 lat i jeszcze nie zdarzyło mi się omijąć jakieś przeczytanej książki. Napisałam o wszystkich! A z czasem też u mnie ciężko i sama nie wiem, czy nie ograniczyć nieco czytania. Tak naprawdę to ja chcę pisać i marzę o wydaniu swojej własnej powieści, a niestety czasu na pisanie mam mało.

      Usuń
    8. O, jak ja Cię dobrze rozumiem. Od tylu lat noszę się z zamiarem napisania czegoś konkretnego, mam wiele rzeczy pozaczynanych i brak mi samozaparcia, żeby poświęcić trochę z tej odrobiny wolnego czasu na tworzenie czegoś dłuższego albo choć na zredagowanie czegoś sensownego z tego, co mam. W głowie też dziesiątki pomysłów na teksty, ale za dużo obowiązków i za dużo innych pasji. Tak więc często się zdarza, że opisywanie jakiejś książki sobie daruję, bo zanim bym zdążyła tekst o niej napisać, to przeczytałabym już dwie kolejne pozycje i nagromadziłoby mi się w ten sposób dziesiątki zaległości. Opisuję więc co trzecią, co czwartą - wybieram te, które naprawdę zrobiły na mnie największe wrażenie albo po prostu miałam ochotę o nich pisać. Ostatnio tworzę trochę więcej, bo mam wakacje już od kilku tygodni...
      Kossak wspaniała, jak przypomnę sobie jeszcze jakiś tytuł, to Ci podrzucę.

      Usuń
    9. Dzięki! Ja kiedyś czytałam coś Kossak, tylko nie pamiętam teraz jaki to był tytuł, ale pamiętam, że mnie trochę słownictwo wymęczyło. To taki Karol Bunsch w spódnicy. A Karola uwielbiam! Niedawno zakochałam się w jego cyklu Piastowskim i zgomadziłam wszystkie części tej serii. :-) A jeśli chodzi o moje teksty literackie, to mam trzy powieści zaczęte i jedną (dla młodzieży) już napisaną i nawet zaopiniowaną przez dwa znane nazwiska. Szukam wydawcy teraz. :-)

      Usuń
    10. Dla mnie najgenialniejszą książką Kossak są "Krzyżowcy" - czytałam ją kiedyś pasjami :)
      A Twoje teksty to historyczne są? Mam nadzieję, że wszystko Ci się uda i niedługo będzie o Tobie głośno!

      Usuń
  2. Taki dobry post, o! Byłam przerażona, gdy usłyszałam, że ktoś postanowił nakręcić współczesną wersję Sherlocka Holmesa - serio, uznałam to prawie za herezję, ale na szczęście myliłam się tak bardzo, że aż nie wiem, jakiego użyć słowa na opisanie rozbieżności mojej przedwczesnej opinii z rzeczywistością ;). I fakt, ładnie pokazany Londyn w tle zrobił swoje. Zresztą wokół tego miasta narasta tak wiele legend i opowieści, że naprawdę nie wiem, ile by trzeba było czasu, żeby zobaczyć absolutnie wszystkie miejsca warte zobaczenia. Swoją drogą - cieszę się, że Twoje zdjęcia są takie zupełnie naturalne, Internet pełny jest idealnych ujęć, ale zwykle wydają się... odrealnione? Jakby cała wycieczka skupiała się wokół ustawienia odpowiedniej ostrości, wartości przysłony i balansu bieli.
    A w ogóle to hej, ujawniam się, podczytuję od jakiegoś czasu, ale nie było okazji się wypowiedzieć :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękować, dziękować :) :)
      Ja tak samo jak Ty myślałam o nowym Sherlocku i to bardzo długo. Wreszcie się złamałam i przepadłam. Ale wcale nie żałuję, ze nie oglądałam wcześniej - wówczas na rozwiązanie sceny dachowej (nie wspominając o scenie basenowej) czekałabym tyle czasu, że chyba bym sama scenariusz napisała, żeby się pocieszyć:) A tak - Sherlock dla mnie skoczył, a ja się męczyłam nad tą zagadką zaledwie pół roku:):)
      O, myślę, że nawet Londyńczycy nie są w stanie poznać wszystkich tajemnic i smaczków swojego miasta.
      Hej, miło, że się ujawniłaś, miło Cię widzieć i proszę o więcej ;)
      Pozdrawiam wesoło! Ania

      Usuń
  3. Szalona. :D
    Jakoś nigdy mnie Londyn nie kręcił, ale właśnie zaczęłam patrzeć na niego nieco inaczej. Fantastyczna fotorelacja, Aniu! Rozbroiłaś mnie tą kołatką. Sherlock byłby z Ciebie dumny. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam dopuścić do tego, przy całej mojej sympatii do sherlockowego brata, żeby to Mycroft miał ostatnie słowo :) :)
      Dziękuję! Mam nadzieję, że kiedyś wybierzesz się do Londynu i zobaczysz go takim, jakim ja go widzę... :)

      Usuń
  4. No,to mamy nowego detektywa:)-znak rozpoznawczy-CZERWONA PARASOLKA!
    Doskonale się spisałaś,podziwiam i czytam,czytam,śledzę i ja w końcu,to się udziela:))).Mira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to już Ania napisała - nawet Sherlock byłby dumny :) Tam jeszcze wiele miejsc do zobaczenia mi zostało, za jakiś czas zaopatrzę się w czerwona parasolkę (w Londynie to raczej konieczność) i będę tropić nadal :) :)

      Usuń
  5. Potwierdzam opinię o Londyńczykach. Otóż i ja nigdy szczególnie nie marzyłam o odwiedzeniu Londynu, zdecydowanie preferowałam południe Europy i zapewne, gdyby nie londyński West End (teatry w tym muzyczne) Londyn pozostałby dla mnie punktem na mapie. Zawsze uważałam ludzi północy za ... co tu dużo kryć zimnych, jak ryby. Tymczasem, co jak co, ale nigdzie nie czułam się tak pewnie i tak dobrze, w sensie poruszania po mieście (życzliwość ludzi, ich chęć pomagania, cały system znaków nie pozwalających się zagubić sprawiły, że chętnie do Londynu wrócę, nie tylko na West End. Co do Sherlocka- nie mogę się wypowiadać, bo znam jedynie książkowego, filmu nie oglądałam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w Londynie naprawdę nie sposób się zgubić - no, chyba że się krąży po uliczkach dalszych stref, tam bywa ciężko, bo w kółko te same domki, żadnego punktu zaczepienia:):) Ale ma to swój urok. I zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże, wytłumaczy łopatologicznie, a nawet podprowadzi.
      I mimo tak wielkiego ruchu samochodowego, na drogach panuje wielka kultura - zapomniałam o tym napisać. Choćbyś stała przy pasach na czerwonym świetle, to mimo iż samochody mają zielone, często się zatrzymują, żeby cię przepuścić - to niesłychane!

      Usuń
  6. Aniu, ja się ledwo powstrzymałam przed pakowaniem walizek i wsiadaniem w samolot. Twoje teksty mają taką siłę, że chce się w tej chwili, już, natychmiast robić to, co polecasz, czyli coś czytać, gdzieś jechać, z kimś rozmawiać. Hipnotyzera mi przypominasz! Cudowny tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Brak mi słów na takie komplementy. Już nic nie będę pisać, bo się rumienię :)

      Usuń
  7. Uwielbiam Sherlocka, wiem, że dużo osób o nim pisze, ale mam wrażenie, że Ty napisałaś jako pierwsza. Twoja recenzja swego czasu skusiła mnie, by go obejrzeć i jakoś nigdy mnie nie ciągnęło, żeby u kogokolwiek jeszcze o nim czytać. I teraz niespodzianka, nowy tekst u Ciebie o jedynym serialu, jaki oglądałam i jaki mi się spodobał. Do tego tak wciągający jak nic innego. Ślicznie Ci w czerwieni, detektywie z parasolką:) Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie pierwsza o Sherlocku pisałam, bo przecież serial pojawił się dużo wcześniej, ale cieszę się, że moja opinia o nim pozwoliła Ci odkryć coś, co Ci się tak bardzo spodobało. Dzięki.
      Czerwony to jeden z moich ulubionych kolorów, a już w ubraniu zdecydowanie najulubieńszy:)

      Usuń
  8. Spacerkiem po Londynie;świetnie się z Tobą wędrowało!
    Przypomniałam sobie niektóre miejsca,zdjęcia świetne.Pozdrawiam ciepło,bo coś lato o nas zapomina:(-Majka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Lato marne, to fakt, aż zaczynam się martwić na przyszłość, czy aby nie planuje być takie chłodne w całej swojej rozciągłości. U mnie tutaj i tak nie pada tyle, ile w innych częściach Polski, więc nie powinnam narzekać, ale nie lubię zimna w lipcu...
      Ja również pozdrawiam, ciepłą herbatką z cytryną w ręku macham :)

      Usuń
  9. Moje ulubione miasto :) Obsesyjnie wprost je kocham.
    Co do pary w metrze, ciekawostka taka - nadal przy wielkich okazjach można przejechać się parową kolejką, tak na przykład będzie w sierpniu na jednej z linii. Niestety trzeba za tę atrakcję osobno (i słono!) zapłacić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ktoś, kto mnie całkowicie rozumie :) Bywasz tam często, czy mieszkasz?
      Wyobrażam sobie, w Londynie, niestety, nawet za regularny przejazd trzeba słono, jak na polski portfel, zapłacić. Ale takie parowe metro, przepraszam, the tube, to jest coś! :)

      Usuń
  10. Od pewnego czasu bywam tam co miesiąc-dwa. Nie mieszkam, ale nie obraziłabym się za taką szansę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też... :) A miałam kiedyś takową, miałam i zaprzepaściłam... głupia baba byłam... :(

      Usuń
  11. Londyn jak żywy,dosłownie na wyciągnięcie ręki w Twojej relacji.Zdjęcia przybliżają jego specyficzny klimat.Przeczytałam z przyjemnością historię Twoich wędrówek szlakiem jednego z najpopularniejszych detektywów;świetna sprawa!
    Dzięki za realistyczny obraz miasta,za fascynująca przygodę.Oj,i van Gogh:) pozdrówka najcieplejsze od Jagody:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jak jest okazja, zawsze muszę wcisnąć Van Gogha :) :)
      Dziękuję!
      Uśmiechy --> :) :) :)

      Usuń
  12. Ja chcę do Londynuuuuu buuuu... huuuhuuu... :'( buuu....
    Może kiedyś pojadę. Co tam! Na pewno kiedyś pojadę.
    A na razie z całego serca dziękuję, że mogłam chociaż obejrzeć zdjęcia i poczytać o nim. Cudowny post!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękować, dziękować ;) Może ja się w biurze turystycznym zatrudnię :) :) :) Wszyscy nagle pragną Londyn odwiedzić :) I racja, bo to genialne miasto!

      Usuń
  13. A wiesz,że przewodniczka byłaby z Ciebie fantastyczna?
    Dobry pomysł!!!
    Postaraj się o licencję,a ja już ustawiam się w kolejce...:))),Justa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie czułam, że się z powołaniem minęłam :) A tak na serio - jakbym była przewodniczką, to bym to zajęcie uwielbiała, tylko musiałabym móc oprowadzać po różnych miejscach, bo w jednym bym się zanudziła :)

      Usuń
  14. Och też uwielbiam Sherlocka :)
    I bardzo podoba mi się twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, staram się jak mogę. Choć w sumie piszę trochę tak jak mówię, więc wysiłku jakoś specjalnie w to nie muszę wkładać ;)

      Usuń
  15. Zazdroszczę wycieczki :) A serial Sherlock no i pierwowzór literacki uwielbiam:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Jezu wspaniała notka :D Szczerze powiedziawszy jestem dzisiaj pierwszy raz na twoim blogu i od razu mnie oczarował twój styl pisania :) I dziękuję ci bardzo za tą cudowną wycieczkę po Londynie :) Ja również Sherlocka wręcz uwielbiam i od czasu do czasu muszę obejrzeć po raz enty jakiś odcinek bo nie wytrzymam.Po prostu wspaniały serial i z niecierpliwością czekam na 4 sezon oraz na świateczny odcinek :D
    Pozdrawiam Cię gorąco :)

    OdpowiedzUsuń