Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty

Walczyć z apokalipsą...


"Książka przedstawia wybrane akcje polskiego podziemia w okupowanej przez Niemców Warszawie i Krakowie, a także na ziemiach zagarniętych po 1939 roku przez ZSRR. Zostały w niej opisane zamachy, akcje likwidacyjne, akcje odbicia więźniów – niektóre nieznane lub wręcz zapomniane. Każda z tych historii nadaje się na scenariusz dobrego kina sensacyjnego… Autor opisuje przygotowania to wybranych akcji i ich przebieg, ale zwraca także uwagę na motywację i pomysłowość uczestników, a także podłoże emocjonalne i konsekwencje."


Osiemdziesiąt lat temu świat był inny. Czarno-biały, pokryty patyną i zamazany jak stare fotografie. To przeszłość odległa niczym epoka kamienia łupanego. Niedawno skończyła się wojna, zaborcy przestali nas gnębić, ale ludzie, nauczeni doświadczeniem, nie przestali spodziewać się kolejnych ciosów. Wiedzieli, że nie wolno żyć spokojnie, oddychać pełną piersią, chodzić na spacery i cieszyć się życiem rodzinnym, bo w każdej chwili może nadejść cios, który całe to szczęście zniszczy. Byli gotowi na utratę wszystkiego, nieustannie spięci. Tak bardzo różnili się od nas, martwiących się o spłatę kredytu, o to, żeby znaleźć pracę, żeby mieć pieniądze na edukację dzieci. Młodzież z tamtych lat była wychowywana do walki, więc gdy okazja do niej nadeszła, nikt nie był zaskoczony. Teraz młodzi ludzie mają zupełnie inne sprawy na głowie. Oni i my - dwa różne światy, dwie różne planety. Czy aby na pewno?

Wierzcie mi lub nie, ale niejednokrotnie zetknęłam się z taką filozofią. "Oni" byli inni - nie żyli tak jak My, potrafili walczyć, wiedzieli, co się robi z bronią, jak się zabija. Ich świat był uboższy, nie mieli tego wszystkiego, co dzisiaj sprawia, że nasze życie jest ciekawsze. A zresztą Unia Europejska... prawa człowieka... cywilizacja... Ich świat został zburzony przez wojnę, ale przecież to był inny świat... 

Stanisława Kuszelewska - Rayska "Kobiety"


"Bohaterkami książki Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej są zdeterminowane i dzielne kobiety, które biorą czynny udział w walce z Niemcami. Są wśród nich te wykształcone i te proste, ale łączy je jedno, miłość do ojczyzny i miłość do synów oraz mężów walczących w obronie swego kraju. W obliczu zagrożenia stają do walki. Odnajdują w sobie niezwykłą siłę i podejmują ryzyko. Drukują ulotki, ukrywają Żydów, organizują szpitale powstańcze, szyją ubrania z tego, co mają pod ręką, oddają krew, by za zarobione pieniądze kupić na czarnym rynku to, co niezbędne. To obraz kobiet walczących każdego dnia o przeżycie. Nie dla siebie, ale dla ukochanych, którym trzeba pomóc, przygotować i dostarczyć paczki do obozu pracy."


Był w moim życiorysie czas, w którym czytałam tylko i wyłącznie książki o tematyce wojennej. Chciałam wiedzieć, pamiętać, znaleźć odpowiedzi, choć trochę zrozumieć. Chłonęłam wszystko, co tylko wpadło mi w ręce. A było tego sporo, bo w wielopokoleniowej domowej biblioteczce pozycji tego typu nigdy nie brakowało. Po jakimś czasie poczułam przesyt. Kolejne książki, po które sięgałam, powielały historie, życiorysy i informacje, poznane przeze mnie wcześniej. 

Przede wszystkim jednak dotarło do mnie, że nigdy w życiu, choćbym nie wiem jak się starała, nie będę w stanie pojąć tego, co przeżywali wówczas ludzie, co czuli, gdy świat walił się na głowy, gdy szaleństwo docierało do ich domów i odbierało im wszystko, WSZYSTKO! Jedyne, co mogłam, to zapamiętać i przekazać dalej, żebyśmy nigdy nie przeszli nad tym do porządku dziennego. 

Potem długo omijałam tę problematykę, krążyłam wokół, ale nie zapuszczałam się głębiej, bo miałam wrażenie, że nic nowego i świeżego nie pojawia się na rynku wydawniczym. Parę lat temu sięgnęłam po poruszającą "Wojnę Klary", zachwyciłam się książką Władysława Bartoszewskiego "Mój Auschwitz", ale na tym skończyły się próby powrotu do tematu. 

Ostatnimi czasy, po latach posuchy, wojna wraca na półki księgarń, co jest zjawiskiem pozytywnym i pożądanym. Młodzi ludzie nie mają dzisiaj większego pojęcia o tym, co się działo w połowie zeszłego wieku. Z oburzeniem wykrzykują, gdy zaczyna się im cokolwiek opowiadać, że to nieprawda, że to niemożliwe, nieprawdopodobne, że przecież prawa człowieka..., prawo do własności..., do życia..., niepodległość..., suwerenność... Słyszy się coraz więcej głosów za tym, żeby nie rozpamiętywać, zapomnieć, żyć przyszłością, a nie przeszłością. 

Pisałam o tym już wielokrotnie, znacie więc moje zdanie na temat uświadamiania młodych ludzi, wychowywania ich poprzez odsłanianie przed nimi Historii. Wiecie, że priorytetem jest dla mnie w tym przypadku pamiętanie i uczenie się na błędach przeszłości. Dlatego cieszy mnie powrót do wydawania literatury, która mówi o losach ludzi w czasach II wojny światowej. Może dzięki temu wszyscy zrozumieją, iż o wojnie trzeba pamiętać. 

Zbigniew Zborowski "Trzy odbicia w lustrze"

      
"Latem 1939 roku Zosia marzyła o lepszym życiu. O tym, by się na dobre wyrwać z biedy warszawskiego Powiśla, zdobyć wykształcenie i spokojną przyszłość. Prawie się jej udało. Prawie. Ostatecznie jednak wszystko poszło nie tak. I to nie tylko za sprawą wojny, która zastała ją w majątku ziemskim na Wołyniu, do którego wkrótce wtargnęli Sowieci. Przede wszystkim podjęła jedną złą decyzję, która zaważyła na całym jej życiu. Może to skutek klątwy rzuconej na nią jeszcze przed wojną? Zosia przeciwstawia się złu, uzbrojona jedynie w miłość. Do swojej córki, do wypróbowanych przyjaciół i do tajemniczego mężczyzny o oczach anioła, którego wojna zamieniła w demonicznego mściciela. Czy to wystarczy, by wygrać i rozwiązać zagadkę przeznaczenia? A jeśli tak, to czy można cofnąć fatum? I jaka jest tego cena? Z tymi pytaniami, w ogniu płonącej Warszawy, w uścisku powojennego terroru, w cieniu rodzinnych tragedii, w gorączce uczuć i labiryntach raczkującego kapitalizmu, zmierzyć się będzie musiała nie tylko Zosia, ale także jej córka, a potem wnuczka. Znalezienie właściwej odpowiedzi zajmie im siedemdziesiąt pięć lat."


Nie miałam czasu na to, by się tą książką delektować. Jej się nie smakuje, jej się nawet nie czyta. "Trzy odbicia w lustrze" pożera się, pochłania. Bez rozglądania się na boki i wychodzenia do kuchni po przekąskę. A muszę przyznać, że byłam sceptyczna. Pierwsza myśl - saga rodzinna o kobietach napisana przez faceta? To nie może być dobre, nie może być prawdziwe - takie cuda zdarzają się w przyrodzie nader rzadko... Zaczęłam czytać, skuszona wizją "zagubionego wśród wołyńskich pól dworu"... i tym razem cud się zdarzył i to jeszcze jaki!

Już sama historia jest fascynująco wciągająca. Opowieść o Zosi, dziewczynie pochodzącej z warszawskiej biedoty, którą wybuch wojny zastaje na Wołyniu, to ciąg zapierających dech w piersiach, tragicznych i niesamowitych wydarzeń. Wydawałyby się one niemożliwe, gdyby nie czasy, w jakich przyszło pannie Zofii Czeplińskiej żyć. Poprzez wypadki na Kresach, okupację i powstanie w Warszawie, po tułaczkę powojenną - z rozwianym włosem (jak ktoś ma krótkie, to i tak mu się potargają) i bez chwili wytchnienia, biegniemy przez życie studentki pierwszego roku polonistyki, której marzenia zostały bardzo brutalnie wdeptane w ziemię. Czytamy z zachwytem, ale i przerażeniem w sercu. Sugestywność opowieści sprawia, że utożsamiamy się z bohaterką. A stawiając się na jej miejscu jednocześnie odgrzebujemy prawdę, od dawna spychaną w podświadomość, że właśnie takie były losy naszych babć i prababć, że one żyły w tamtych czasach i niejedna z nich przeszła przez to samo, przez co musiała przejść Zosia.

Po jakimś czasie przenosimy wzrok na Wandę, zosiną córkę, by w końcu wylądować w czasach współczesnych, towarzysząc kolejnemu pokoleniu - Annie. Każda z nich ma nam coś ciekawego do zaoferowania - nie tylko własne, wymyślone przez autora, losy, ale przede wszystkim tło historyczne i społeczne, które pełni w powieści rolę bodajże najważniejszą.

Po przeczytaniu kilku pierwszych zdań dopadła mnie myśl, że się autor z motyką na słońce porywa, jeśli planuje nie tylko opisać kobiece losy, lecz chce to zrobić używając narracji pierwszoosobowej. Być może niektórzy z Was mają na ten temat odmienne zdanie, ale ja się zbyt rzadko spotykam z pisarzami rodzaju męskiego, którzy potrafiliby w miarę prawdziwie opisać to, co kobiecie (istocie niewymownie skomplikowanej  i wymykającej się wszelkim rozumowym analizom) w duszy gra. Szybko okazało się, że tego rodzaju narracji użyto jedynie w prologu oraz w epilogu, a cała powieść napisana jest w osobie trzeciej - więc kamień mi z serca spadł. I tutaj przyznać się muszę do tego, iż niesprawiedliwie oceniałam, błędnie zakładałam, jednym słowem - myliłam się. Bardzo. Gargantuicznie!

Miasto 44

Krążę wokół pustej strony, którą trzeba zapełnić literami i jakoś ciężko mi zebrać się w sobie i zapędzić szare komórki do porządkowania natłoku myśli. Marzy mi się recenzja filmu "Miasto 44", ale nie chciałabym zepsuć tego, co przeżyłam, bo czasami ubranie uczuć w słowa nie wychodzi wspomnieniom na zdrowie. Z drugiej strony zależy mi na tym, żeby pojawiły się w sieci wrażenia osoby takiej jak ja - zupełnie nieobiektywnej, jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, odbierającej to wydarzenie bardzo osobiście i emocjonalnie. 

Gdy myślę o Godzinie "W" i o sześćdziesięciu trzech dniach walk, to podręcznikowa historia schodzi dla mnie na drugi, a nawet trzeci plan. Debatowanie nad przyczynami wybuchu, roztrząsanie zysków i strat - to wszystko interesuje mnie tylko w chwili, w której mogę przedstawić własne zdanie, wyrobione dawno temu i niezmienne.

W skróconej wersji wygląda ono tak: z punktu widzenia ludzi, którzy walczyć nie chcieli lub nie potrafili, ludzi, którzy nie czuli w sobie dumy narodowej lub nad nią przedkładali inne wartości, z punktu widzenia tych, którzy przebywali za granicą i pojęcia o życiu pod okupacją nie mieli, a także z perspektywy przyszłych pokoleń, Powstanie Warszawskie było decyzją niedostatecznie uzasadnioną i tragiczną w skutkach. Jednak dla tych, którzy mieli już dość zaciskania pięści w ukryciu, którzy nie pragnęli niczego więcej, jak tylko pokazania światu, że Polacy nie dadzą się bezkarnie zarzynać, że nie po to ojcowie i dziadkowie ginęli za wolność, żeby teraz Niemcy pędzili ich potomków pod ściany i mordowali bez najmniejszych niemal konsekwencji, dla tych, którzy kochali Ojczyznę ponad życie, a także dla wielu młodych ludzi, których potwornie męczyła stagnacja okupacyjnej rzeczywistości - dla nich wszystkich wybuch powstania był naturalną koleją rzeczy.


Czy mając dziadka powstańca, babkę w Oświęcimiu, ojca oficera, który zginął w Katyniu, matkę zamęczoną na Pawiaku, można było siedzieć i czekać, aż do Warszawy wkroczą Rosjanie i po prostu ją sobie wezmą? Dla mnie najważniejsze jest spojrzenie na ówczesny świat oczyma młodego człowieka, który wkraczając w życie nie miał prawa do nauki, do wolnego wyboru, do tego, by w ogóle istnieć. Zawsze próbowałam wyobrazić sobie, co czułabym, będąc w jego sytuacji - tylko gniew, bunt i pragnienie walki o zmianę.

Nie jestem więc w stanie potępić tego, że 1 sierpnia tak wielu ludzi wyszło na ulice, by w końcu skończyć z kryciem się po piwnicach, uciekaniem, zaciskaniem zębów i wszechobecnym strachem. Wyszli i odetchnęli pełną piersią, po raz pierwszy od pięciu lat. Czy można się dziwić, że nie mieli pojęcia, co ich czeka, do czego bunt doprowadzi ich, ich bliskich i miasto, które kochali? Czy można ich potępić za to, że nie przewidzieli, nawet po tylu latach życia pod niemieckim butem, do czego zdolny jest okupant?

Jacek B. Poznanski "Magda. Pożegnanie z pokoleniem"


"Magda, Polka urodzona w Anglii, wychowana przez babcię Helenę - sanitariuszkę w Powstaniu Warszawskim - mieszka i maluje we wschodnim Londynie. Zbiegiem okoliczności zjawia się na kilka dni w Warszawie z nadzieją spotkania ze Stefanem Wolskim, dowódcą jej babci podczas obrony Starego Miasta i ewakuacji kanałami. Również w Warszawie są towarzysze broni Stefana Wolskiego: Michał Praga, Jeremi Lange i Karol Modelski. Obecność Magdy zmusza ich do powrotu w przeszłość. Czytelnik książki "Magda. Pożegnanie z pokoleniem" staje się współuczestnikiem apokaliptycznych walk powstańczych i świadkiem tajemniczego wydarzenia, które miało miejsce w kanałach przed laty. Jest to zarówno wstrząsający, jak i intymny portret najlepszego pokolenia Polaków. To także portret młodej kobiety zagubionej we własnych dramatach - miłości i zdrady."

O tym, że Powstanie Warszawskie jest dla mnie jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski, pisałam Wam już niejednokrotnie. Nie wdaję się w dyskusje dotyczące decyzji zapadających na najwyższych szczeblach wojskowej, konspiracyjnej władzy, bo zdaję sobie sprawę z tego, że niektórych z nich naprawdę ciężko jest bronić. Znam przyczyny, konsekwencje, wiem, dlaczego powstanie wybuchło i dlaczego upadło. To wszystko jest jednak dla mnie naprawdę mało istotne w obliczu spraw o wiele ważniejszych.

Ja patrzę na ten zryw z punktu widzenia dziewczyny, którą byłabym, gdybym urodziła się w tamtym czasie i w tamtym miejscu. Nie zasiadałabym w dowództwie, nie podejmowałabym decyzji za całe miasto, za jej mieszkańców, za naród. Byłabym odpowiedzialna tylko za swoje własne wybory. Oczywiście trudno w dzisiejszych czasach zarzekać się, że na pewno wzięłoby się broń do ręki, założyłoby się biało-czerwoną opaskę na ramię i poszłoby się walczyć z Niemcami. Ciężko to sobie w ogóle wyobrazić. Można deklarować, że tak by się właśnie zrobiło, ale jaka byłaby nasza decyzja w chwili, gdybyśmy rzeczywiście zostali postawieni w takiej sytuacji? Obyśmy nigdy nie musieli tego sprawdzić... 

Mimo tej świadomości zawsze przemawiały do mnie wszelkie argumenty, które sprawiły, iż spora część młodych Warszawiaków wyszła z ukrycia i poszła na barykady. Po to, by spróbować odzyskać honor i nie przynieść wstydu przodkom, którzy wbrew rozsądkowi walczyli o wolność w czasie poprzednich powstań narodowych. I chcę wierzyć, że byłabym jednym z nich, mimo beznadziejności walki, mimo z góry wiadomego wyniku. Poszłabym wierząc, że nadzieja potrafi z niemożliwego uczynić rzeczywistość. 

Ian Serraillier "Srebrny miecz"


"Warszawa, wojenna zawierucha. Troje dzieci - Ruth, Edek i Frania - musi nauczyć się przeżyć na własną rękę. Ich ojciec uwięziony jest w obozie, a matkę wywieziono do Niemiec. Pewnego dnia pośród gruzów i ruin spotykają Janka, sierotę, którego największym skarbem jest nożyk do papieru w kształcie małego, srebrnego mieczyka. Kiedy dzieci wyruszają w podróż po Europie, by odnaleźć rodziców, srebrny miecz staje się dla nich talizmanem i symbolem nadziei.
Ta oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o polskiej rodzinie Balickich doczekała się adaptacji telewizyjnej, zrealizowanej dwukrotnie przez BBC.
Książka należy do kanonu literatury dziecięcej."


 Literatura młodzieżowa ma w moim sercu szczególne miejsce. To przecież dzięki niej jestem teraz nienormalnie w książkach zakochana. Gromadzę na półkach tomy pełne światów, przygód i tajemnic. "Zawieszam się" czasami, gdy na nie spoglądam i kontempluję je z głupawym uśmiechem na ustach (powiadacie, że to się leczy?). Czytam wszędzie, gdzie się da - czytam w wannie, w ogrodzie, czytam gotując i sprzątając, czytam w autobusie i w przychodni... I to wszystko dzięki temu, że w dzieciństwie miałam kogoś, kto podsuwał mi perełki, kto wiedział, co mi się spodoba, kto cudownie ukształtował mój gust czytelniczy.

Nieraz spoglądam zamglonym spojrzeniem na tę część biblioteczki, w której królują książki kiedyś przeze mnie ukochane - dziewczęce powieści w typie "Ani z Zielonego Wzgórza", "Emilki ze Srebrnego Nowiu" czy "Tajemniczego Opiekuna", przygodowe awantury Nienackiego, Bahdaja, Leżeńskiego, Makuszyńskiego, historyczne tomy Przyborowskiego, Sienkiewicza, Szalay-Groele, Domańskiej... Takie wymienianie tytułów i autorów sprawia, że mam wielką ochotę rzucić wszystko, zanurzyć się w świecie dzieciństwa i nie wracać do końca wakacji:)

Nigdy nie przestałam kochać tych książek, nigdy nie odstawiłam ich na boczny tor. Co jakiś czas do grona najstarszych (młodzieżówki napisane w czasie, gdy moja nastoletniość była w pełni swego rozkwitu, leżą w zupełnie innym miejscu, podobnie jak te powstałe, gdy wspomniana nastoletniość przeminęła z wiatrem) dołącza kolejna, po raz pierwszy w Polsce wydana lub wznowiona po pięćdziesięciu a nawet stu latach... Niekiedy zdarza mi się zaopatrzyć się w nowy egzemplarz jakiejś wyjątkowo kochanej, zaczytanej "na śmierć" pozycji.

Stefanie von Hohenlohe - księżna nazistów


"To bardziej niebezpieczny szpieg niż tysiąc mężczyzn - tak mówił o niej Roosevelt. Książka ukazuje burzliwe życie Stefanie von Hohenlohe, działającej na rzecz nazistów wśród angielskiej arystokracji. Stefanie przyszła na świat w 1891 roku Wiedniu, w rodzinie o żydowskich korzeniach. Piękna i pełna wdzięku, jako młoda dziewczyna weszła w kręgi wiedeńskiej socjety. A po ślubie i rozwodzie z niemieckim księciem stała się znajomą Hitlera, Goeringa i Himmlera. W 1932 roku przeprowadziła się do Londynu, gdzie nawiązała kontakty w wieloma wpływowymi osobami. Przygotowała między innymi wizytę Księcia i Księżnej Windsoru w Niemczech. Szpiegując dla nazistów, była opłacana przez lorda Rothermere, właściciela słynnych brytyjskich pism - "Daily Mail" i "Daily Mirror", sympatyka Hitlera."

Rzut okiem na okładkę i... przede wszystkim zachwyt nad uroczym zdjęciem przepięknej kobiety. W tle transparentna twarz Adolfa Hitlera, którą zauważyłam dopiero po jakimś czasie, gdyż do tego stopnia oczarowała mnie fotografia Stephanie von Hohenlohe. Jej twórca skomponował niezwykle sugestywny obrazek - delikatna, eteryczna, a jednocześnie przepełniona erotyzmem. Femme fatale. Kim była w rzeczywistości? Jaką rolę odegrała w historii? Książka Jima Wilsona odpowiada na wiele pytań, choć po tylu latach mnoży się ich zbyt wiele, by prawdę poznać w całości.

Już pierwsze informacje o "ulubionej księżnej Hitlera" powodują zdumienie. Była nieślubną córką praskiej Żydówki, która będąc mężatką postanowiła skoczyć na chwilę w bok z żydowskim lichwiarzem. Mąż, wiedeński prawnik, uznał dziecko i wychowywał jak swoje. Przez większą część lektury nie mogłam się nadziwić - jak to możliwe, iż dziewczyna ze zwyczajnej, niezbyt zamożnej mieszczańskiej rodziny stała się najbardziej wpływową członkinią arystokracji austriackiej? Czy rzeczywiście wystarczyły kontakty, jakie nawiązała w czasach, gdy jej ojczym prowadził kancelarię prawniczą? A może była tak piękna, urocza i zachwycająca, że nie można było przejść obok niej obojętnie? Moim zdaniem zdjęcia nie preparowane przez zawodowych fotografów wcale tego nie potwierdzają. Czy to na pewno ta sama kobieta, która widnieje na okładce książki? Malutka, chudziutka, mocno umalowana, o dość pospolitych rysach i wyskubanych brwiach - w każdym razie w latach trzydziestych Stephanie nie porażała urodą.

Lemuel Schofield i księżna Stephanie

Ruta Sepetys "Szare śniegi Syberii"


"Rok 1941, Litwa. Oficerowie NKWD wywlekają rodzinę Liny z domu i wsadzają do pociągu. Celem wielotygodniowej wyczerpującej podróży w wagonach bydlęcych okaże się obóz pracy na Syberii. Tutaj każdy dzień będzie walką o życie, a zapłatą za nadludzki wysiłek niewielka kromka chleba... Nadzieję mogą dać tylko miłość i... sztuka. Wrażliwa dziewczyna, dokumentując życie obozowe, w rysunkach ukrywa wskazówki, które mają ułatwić ojcu odnalezienie bliskich. "Szare śniegi Syberii" to poruszająca opowieść o bólu, cierpieniu, strachu, ale także o miłości, nadziei i zachowaniu godności nawet w skrajnie nieludzkich warunkach."

Jest coś, co straszy mnie po nocach, spać nie daje i grozi, że jak się nie wezmę do roboty, to "będzie ze mną źle". Mówiąc łagodnie. To nic innego jak tylko kilkanaście pozaczynanych tekstów pokutujących w zawieszeniu i czekających, aż je w końcu napiszę, doszlifuję i wypuszczę w świat, do ludzi. Racja jest po ich stronie, emocje związane z teatrem i Londynem powoli stygną, mogę więc w spokoju zabrać się za to, co powinnam zrobić już dawno. Na czołowym miejscu widnieje recenzja książki Ruty Sepetys "Szare śniegi Syberii" - tekst zaczęty jeszcze w listopadzie (o matulu, jak ten czas leci!).

Najpierw przeczytałam książkę. Następnie spotkałam autorkę. Potem znów przeczytałam książkę zakładając, że odbiorę ją trochę inaczej. Powiedzmy, że się udało.

Amerykanka litewskiego pochodzenia, Ruta Sepetys jest osobą przeuroczą, posiadającą wielki dar opowiadania - to typ gawędziarki, której słucha się z otwartymi ustami, której spija się z warg każde słowo. Chłonęłam jej monolog w zachwycie, niczym zahipnotyzowana, wszystko trafiało mi prosto do serca, przekonywało. Kiwałam głową potakująco patrząc na nią jak na bohaterkę walczącą ze smokami. Wydaje się, że nie na darmo Ruta pracowała wcześniej w Hollywood, w branży filmowej i muzycznej - zdążyła poznać tajniki manipulowania odbiorcą:) Przez jakiś czas byłam pod jej urokiem i mocno przeżywałam to, o czym mówiła. Opamiętanie przyszło w chwili, gdy usiłowałam opowiedzieć komuś o tym, co od niej usłyszałam, gdy starałam się to zwerbalizować po swojemu. W momencie zorientowałam się, że przecież tak naprawdę nie wszystko powinno mi się w jej historii podobać, zwłaszcza w zestawieniu z tekstem książki.

Wlej w nas moc, Chryste - Janek Romocki

Wysoki, szczupły, może trochę zbyt szczupły, jasnowłosy i błękitnooki chłopiec. Wrażliwy, inteligentny, utalentowany. Utracony przez matkę, przez Polskę, przez nas... Nie ukończył nawet dwudziestu lat.


Był mocno związany z ojcem, ciężko przeżył więc jego śmierć. Paweł Romocki, inżynier, major Wojska Polskiego, poseł, zginął pod kołami samochodu prowadzonego przez pijanego Niemca w 1940 roku. Janek miał wówczas 15 lat. Dwa lata później napisał przepiękny wiersz znany jako "Modlitwa Bonawentury" prosząc w nim o przebaczenie dla wrogów. Takich ludzi traciliśmy na wojnie!

Od wojny, nędzy i od głodu,
Sponiewieranej krwi Narodu,
Od łez wylanych obłąkaniem,
Uchroń nas Panie.
Od niepewności każdej nocy,
Od rozpaczliwej rąk niemocy.
Od lęku przed tym co nastanie,
Uchroń nas Panie.
Od bomb, granatów i pożogi,
I gorszej jeszcze w sercu trwogi.
Od trwogi strasznej jak konanie,
Uchroń nas Panie.
Od rezygnacji w dobie klęski,
Lecz i od pychy w dzień zwycięski.
Od krzywd, lecz i od zemsty za nie,
Uchroń nas Panie.
Uchroń od zła i nienawiści,
Niechaj się odwet nasz nie ziści,
Na przebaczenie im przeczyste,
Wlej w nas moc o Chryste.

Kolejny diament na szańcu - Tadeusz Gajcy

Gajcy nie pisał poezji, nie tworzył jej - on nią żył. Istniał tak, jakby był częścią wiersza, który go uświęca i czyni człowiekiem. Wierzył, że tylko poezja pomoże uratować przed przypadkowością istnienia. A przypadkowości było w czasie wojny wiele...

Kolejne życie poświęcone ojczyźnie, kolejny talent rzucony na szaniec. 

Dywanem złotych liści przeżeglował anioł
i dotknął mnie swym cieniem. I nagle przystanął.
Gdym krzyknął przerażony, że boję się smierci,
złowrogo zalśnił skrzydłem, wzrokiem mnie przewiercił.
T.Gajcy, Wizja
 

Był młodym człowiekiem, który poważnie myślał o swoim rozwoju, o przyszłości - czytał Conrada, Dostojewskiego, Kafkę. Rozwinął się intelektualnie do tego stopnia, że został poetą i filozofem, myślicielem, którego teksty zachwycają dojrzałością i wyrafinowaniem, wzbudzają respekt. Możemy tylko żałować, że w pewnym momencie zniszczył swoje młodzieńcze wiersze. Dlaczego nie był z nich zadowolony? Uznał, że są zbyt naiwne, proste, czy zmienił światopogląd? Poeci zachęcali go do pisania, prosił ich o opinię, a oni twierdzili, że wiersze młodzieńca chwytają za serce i mają enigmatyczną siłę. 

Brwi skupiły tu noc gęstą nazbyt,
język świecy się zwijał i kruszył,
u pułapu nie większy od gwiazdy
pająk liczył zielone sekundy.
T. Gajcy, Ballada czarnoksięska

Nastoletni poeta i tłumacz Homera nie zakopał się pod książkami i nie zamknął w pokoju. Uwielbiał chodzić do kina na komedie braci Marx. Grywał w siatkówkę i piłkę nożną. Kochał słodycze, podobno całe kieszonkowe wydawał czasem na pączki. Pięknie grał na mandolinie. Nie przepadał za przedmiotami ścisłymi, ale dobrze się uczył. Koledzy wspominali, że lubił kolorowe koszulki, koleżanki zapamiętały zielone oczy i czarujący uśmiech.


Miłość do ojczyzny była dla niego naturalna jak oddychanie. We wrześniu 1939 roku usiłował zaciągnąć się do wojska, ale ponieważ miał zaledwie 17 lat, nie został przyjęty. Chwycił więc za inny oręż - pióro. Pisał wiersze bardzo filozoficzne, pełne apokaliptycznych wizji. Wspaniałe, dojrzałe, zapadające w serce i duszę. Kochał i był kochany, więc wśród wierszy znajdziemy też cudowne erotyki, choć nie ma ich wiele. Rodzice ukochanej Wandy nie pozwalali młodym się pobrać twierdząc, że Tadeusz za mało zarabia, żeby utrzymać żonę. 

Kochałem tak jak ty zapewne,
ale mi serca dano skąpo
na miłość moją niepotrzebną,
bowiem stawały nad epoką,
której imiona dajesz teraz
olbrzymia śmierć i przerażenie. (...)
Miasto, w którym
do ciebie piszę - stoi ciemne,
choć zwykłe słońce liże mury
spryskane pismem krwi daremnej.
T. Gajcy, Do potomnego

Poezja była jego światem, jego życiem i nadzieją. Denerwował się, gdy ktoś, kto miał recytować jego wiersze na wieczorze poetyckim nie zrozumiał ich i zinterpretował niezgodnie z jego intencjami - tak bardzo chciał przekazać innym swoje myśli i wizje.


Gajcy działał bardzo aktywnie nie tylko jako poeta. Zanim nauczyciele pomyśleli o zorganizowaniu tajnych kompletów on już udzielał kolegom lekcji jako polonista. Brał udział w słynnej akcji złożenia wieńca pod pomnikiem Mikołaja Kopernika - była to polska odpowiedź na niemieckie obchody śmierci "największego germańskiego astronoma". Zginął wówczas Wacław Bojarski.

1 sierpnia 1944 roku Tadeusz zanotował: Boże, zaczęło się! Od Ciebie zależy wszystko. Do powstania poszedł z przyjacielem, Zdzisławem Stroińskim, kolejnym straconym poetą. Początkowo nie zostali przyjęci do oddziału, bo nie mieli broni. Po ciężkich walkach każde ręce były na wagę złota, więc Karol Topornicki i Marek Chmura, czyli Gajcy i Stroiński załapali się do Dywizjonu Motorowego. 15 sierpnia znaleźli się na placówce przy ulicy Przejazd, w wysuniętej masywnej kamienicy. Nocą słychać było niepokojące odgłosy kucia i wiercenia, ale dowódca je zignorował. Nie powinien był - to Niemcy podkładali ładunki wybuchowe. Po południu, 16 sierpnia, budynek wyleciał w powietrze... 

Przechodniu, powiedz imię,
a poznamy miejsce marzenia,
które niesie bezpiecznie i lekko.(...)
Taka miłość. Jak kamień przygniata
ręce nasze przebite na przestrzał
ułożone miłośnie na kwiatach
i żelazie bogatym jak wieńcach.
Nie zapomnisz, bo miłość ta
da ci oczy niezwykłe i zmarszczkę,
i zobaczysz się, wolny, pod kaskiem
z bronią naszą w twych spokojnych snach.
T. Gajcy, Epitafium


Nad strugami karawan
chodziła jasna nowina -
powiła Smutna Panna
Żałobnego Syna.
Śpiewali Mu, śpiewali ochoczo,
pastusze melodie skakały jak deszcze,
grały królewskie korony
i palmowe grało powietrze.
Śpiewali Mu, śpiewali,
cherubiny zwłaszcza, w długich piórach,
krągłą ziemię chylili nad Małym
i rączkami ją we śnie otulał.
Ale niedługo potem
zaczęło w górze straszyć
i za stajenką poruszali grzechotką
z armat buczących i maszyn.
I zapalili daleko
kilka krajów czerwoną łuną,
że trzepotał powieką
i spoglądał na Północ.
T. Gajcy, Betleem

Śmierć poety

Jakiś dźwięk nad jego kołyską. Nie słyszała go matka, nie słyszała niania. On usłyszał - głuchy dźwięk kamienia uderzającego w żelazo. I zobaczył - kobietę trzymającą w ręku kosę. Uśmiechnął się do niej, wyciągnął małe rączki. Dotknęła delikatnie jego czoła. Jej oczy mówiły: Poczekaj maleńki, jeszcze nie czas. Niedługo, ale jeszcze nie teraz. Śpij spokojnie, ale pamiętaj.

Dźwięk ten nie ustąpił z jego pamięci, w przeciwieństwie do innych odgłosów i obrazów z wczesnego dzieciństwa. Towarzyszył mu stale, słyszał go każdego poranka budząc się i każdego wieczora zasypiając. Pewnego dnia dźwięk się zmienił. Jeszcze go nie rozpoznał. W tym momencie został poetą.

Wkrótce podobne brzmienia otoczyły go ze wszystkich stron - był to szczęk karabinu. On jednak odróżniał swój odgłos od innych. Zrozumiał. Pamiętał piękną kobietę pochylającą się nad kołyską. Napisał: Zanim dwadzieścia lat minie umrze mu życie w złocieniach rąk. Dowiedział się, czym jest Przeznaczenie.

I nadszedł rok przepowiedziany przez Wieszcza. I wybiła Wielka Godzina. Nie unikał tego, co musiało przyjść. Wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Znaleziono go z malutką dziurką od kuli - w czole.

Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu


Dziękujemy Wam!

"Cały się stałem Ojczyzną... i cały stałem się prochem... i cały rozpaczą."
 J. Słowacki, Król Duch
Pierwszego sierpnia 1944 roku dzień zaczął się tak samo jak wiele wcześniejszych. Codzienność okupacyjna - praca, przemykanie pod ścianami, czasem tajne komplety, często walka o zdobycie czegoś do jedzenia, unikanie wzroku Niemców patrolujących ulice. Większość ludzi nie wiedziała, że za kilka godzin wydarzy się coś nadzwyczajnego. Każdy jednak czekał - na znak, na dzień, który coś zmieni, na czas działania...


Godziną "W" była siedemnasta. W kilku częściach Warszawy walki zaczęły się już trochę wcześniej.  Mieszkańcy stolicy chwycili za broń i wzięli los w swoje ręce. Dorośli, młodzież, dzieci - stali się Ojczyzną. Nie chcieli więcej czekać, nie chcieli biernie cierpieć, nie chcieli umierać w więzieniach i obozach. Pragnęli tylko chodzić ulicami z podniesioną głową, spacerować po ukochanym mieście wiedząc, że nie należy już ono do wroga. 

Wiesław Myśliwski "Pałac"



"Świt drugiej wojny światowej. Do wioski zbliża się front. Jakub, pasterz, jest świadkiem ucieczki państwa z miejscowego dworu. Kiedy kierowany ciekawością, przekracza próg pałacu, zagłębia się w świat arystokracji - na poły realny, na poły utkany z fantazji. Przemierza puste korytarze i zasiada w fotelach, wcielając się w rolę arystokraty. Wizje przodków i wyobrażenia o innym życiu przenikają go z wolna, zmieniając jego świadomość. Jakub staje się swoim własnym panem.

Wiesław Myśliwski za pomocą żywego monologu bohatera ukazuje pełną napięć dynamikę ludzkiej świadomości. Jakub wciela się w role, zakłada maski wybierane z rekwizytorium rzeczywistości, w której żyje. Myśl i język pozbawione barier, świat bez granic społecznych - oto pełna wewnętrznej siły pisarska wizja na miarę epoki."


W powojennej literaturze polskiej niełatwo znaleźć twórców powieści, których można z czystym sumieniem nazwać Pisarzami przez wielkie P. Wiesław Myśliwski jest jednym z wyjątków. Jego książki to literatura najwyższych lotów, pisana przepiękną polszczyzną, bogatą i głęboką, zawierającą treści, które zapadają w serce, duszę i umysł na zawsze. Wróciłam mentalnie do czasów studiów, kiedy na co dzień miałam do czynienia z największą i najpiękniejszą twórczością literacką. Myśliwski pisze nie tylko znakomicie i mądrze, pisze też porywająco. Przy lekturze jego powieści, przecież w końcu filozoficznych, poruszających głębokie tematy, niełatwych, zdawałoby się, w odbiorze, nie sposób się nudzić, co więcej - nie można się od nich oderwać. A to naprawdę wielkie osiągnięcie. Nie jestem wielbicielką tzw. nurtu chłopskiego w literaturze, ale Myśliwskiego czytam chętnie.

"Pałac" opowiada o pasterzu, którego wojna zastaje drzemiącego pod drzewem. Nie znalazłam (bądź nie zauważyłam) podczas lektury książki informacji o tym, w jakim wieku jest Jakub - wysnułam jednak wniosek, że jest człowiekiem dość młodym. W oddali słychać kanonadę, ziemia się trzęsie, cały dwór w panice ucieka, a Jakub siedzi sobie pod drzewem i głowi się nad tym dziwnym zjawiskiem. Od pierwszego zdania jesteśmy wplątani w monolog, który prowadzony jest przez autora powieści w tak znakomity sposób, że wręcz nie wychwytujemy zmian w świadomości chłopa, nie zauważamy, kiedy zaczyna się zmieniać, kiedy przestaje być Jakubem. W chwili, gdy opadnie już kurz spod powozu państwa i pięt służby, pasterz powoli dochodzi do wniosku, że przydałoby się uwolnić zwierzęta. Po tym wyczerpującym wyczynie nagle opada go myśl - a gdyby tak wejść do pałacu, w którym przecież nikogo nie ma i rozejrzeć się trochę? 

"Dziewczynka w zielonym sweterku" kontra "W ciemności"


"Prawdziwa historia Krystyny Chiger - żydowskiej dziewczynki, której życie w czasie wojny ocalił Leopold Socha - polski kanalarz ze Lwowa. Przez 14 miesięcy pomagał i dawał schronienie ukrywającej się w kanałach grupie uciekinierów z getta. To, co wydawało się okazją do zarobku, stało się jednak heroiczną walką o życie ludzkie... 
Tytułowa dziewczynka to ośmioletnia Krysia, która opowiada o pobycie w lwowskim getcie i codzienności w cuchnących kanałach. Jej historia jest pełna kontrastów - między przedwojennym, luksusowym życiem rodziny Chigerów a miesiącami spędzonymi w ciemności, brudzie i wilgoci. Ta książka jest zadziwiającym i budzącym nadzieję dowodem siły ludzkiego charakteru. Jest w niej wszystko: strach, rozpacz, miłość, modlitwa, zdrada, nadzieja, intymność..."

Krystyna Chiger mieszka dziś w Stanach Zjednoczonych, a sweterek, który przetrwał wojnę i miesiące w lwowskich kanałach znajduje się w muzeum Holokaustu w Washingtonie. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zeszła z rodziną pod ziemię, w mroczny, zimny i mokry świat, o którym my dzisiaj nawet nie musimy myśleć. Dla prześladowanych i mordowanych ludzi był to jedyny, zresztą także wątpliwy, ratunek. Po latach Krysia postanowiła wrócić do wspomnień i opisać swoją historię - w dużej mierze opierała się na pamiętnikach ojca. Nieprawdopodobne szczęście, jakie miała w czasie wojny rodzina Chigerów sprawiło, że mogła to zrobić, mogła dać nam kolejne świadectwo. Było ich już wiele, stosunkowo niedawno pojawiła się chociażby "Wojna Klary" opisująca dość podobne wydarzenia - bohaterka z rodziną ukrywała się pod podłogą domu przez dwa lata, każdej minuty drżąc o życie. 

Częstotliwość pojawiania się tego typu wspomnień nie umniejsza wartości książki Krystyny Chiger, która jest niezastąpiona i bardzo potrzebna. Zaczynamy powoli zapominać, zacierają się w naszej świadomości okrucieństwa i nieprawdopodobne bestialstwo mające miejsce w połowie zeszłego wieku. Zapomnienie może kiedyś doprowadzić do powtórki, dlatego nie wolno nam wymazać z pamięci tego, do czego doprowadziły rządy Hitlera i Stalina. I dlatego każda książka mówiąca nam o tym, do czego jest w stanie doprowadzić człowiek jest ważna tak dla naszego pokolenia, jak i dla przyszłych. 


69. rocznica Akcji pod Arsenałem


Janek Bytnar
Janek  Bytnar urodził się w Kolbuszowej, na Podkarpaciu. Miał cztery lata, gdy rodzina przeniosła się do Warszawy - kto mógł przypuszczać, że jadą w ramiona śmierci? Harcerz Rzeczypospolitej, członek Szarych Szeregów, inteligentny, zdolny, szarmancki, wysportowany - młody człowiek o jakim marzy każda matka. W małym sabotażu zrywał hitlerowskie flagi, malował na murach i pomnikach kotwicę Polski Walczącej - za każdy taki czyn groziła kara śmierci, choć dziś niektórym wydaje się, że to tylko dziecinna zabawa. Mówił: "Moją osobistą ambicją jest nie tylko bicie rekordów w małym sabotażu, chcę bić rekordy jako technik i człowiek." Tacy właśnie byli - chłopcy z tamtych lat...

Wojna trwała już od trzech i pół roku, tyle czasu Janek narażał życie dla wolności, dla Polski i dla Warszawy. Nadejście Nowego Roku 1943 uczcił wysadzeniem w powietrze pociągu z niemiecką bronią. W lutym został ranny w biodro. 17 marca przyszli po niego, ale udało mu się uciec - niczym cyrkowiec, balansując po linie na wysokości drugiego pietra. Wszystko runęło tydzień później, gdy Niemcy mieli już jego dokładne dane. Został aresztowany wraz z ojcem, w domu znaleziono obciążające dowody - wg relacji Zygmunta Śliwickiego, więźnia-lekarza na Pawiaku, było to nie zniszczone na czas archiwum "Wawra".

Bł. Natalia Tułasiewicz


 "Kocham książki jak kocham muzykę, teatr, jak kocham przyrodę".Bł. Natalia Tułasiewicz    


Zbliżyło mnie do niej wspólne nasze marzenie - pisać. I zawód ten sam. Jej inteligencja, wiara i nieprzeciętny hart ducha pozostają poza moim zasięgiem, ale nie przeszkadza mi to uważać jej za wzór. Natalia jest jedną z męczenniczek II wojny światowej, to postać, która była wielką stratą dla polskiej kultury. Zamęczam ją monologami, gdy potrzebuję natchnienia, gdy szukam odpowiedzi na pytanie - czym jest moja droga życiowa, a także wówczas, gdy nachodzą mnie wątpliwości, czy za kilkadziesiąt lat będę mogła powiedzieć, że moje życie było wartościowe. „Polonista to właściwie człowiek, który powinien mieć renesansowy rozmach życia” – pisała już podczas wojny do profesora Romana Pollaka. Cóż za wspaniałe i dające do myślenia zdanie.

Urodziła się w Rzeszowie, jest więc nasza, podkarpacka. Nie dość, że marzyła o pisaniu, to ukończyła również filologię polską, a i pracę magisterską pisała z romantyzmu (dokładny tytuł: "Mickiewicz a muzyka") -  zupełnie tak, jak niżej podpisana (z małą różnicą w nazwiskach poetów - w moim przypadku był to najpiękniejszy, najwspanialszy, najgenialniejszy, naj-, naj- Juliusz Słowacki). Natalka prowadziła jednak życie świętej, co bardzo odróżnia ją ode mnie, ale sprawia, że jest wzorem i osobą, którą podziwiam i bardzo szanuję.

Wiesław Budzyński "Miasto Lwów"


"Monografia Lwowa od lat najdawniejszych do powojennych. Pasjonująco opisane zabytki, historia i kultura tego pięknego miasta. Lwów jako centrum kulturalne i naukowe, pozostawiające daleko w tyle sąsiednie metropolie. Jako miasto, które ma coś, czego nie ma żadna z okolicznych stolic – legendę i to w dodatku legendę ściśle związaną z Polską. Przeczytamy więc o Piłsudskim, który szykując się na wojnę o niepodległość, skierował do Lwowa pierwsze kroki. O wielokulturowości: współegzystencji Polaków, Żydów, Rusinów – nie zawsze łatwej, ale wzbogacającej miasto. "
  
Budzyński to urodzony gawędziarz, szkoda, że z wrodzonego stylu zrezygnował po 2/3 książki. Na początku mamy parę rozdziałów mówiących o XIX wieku, jednak nie jest to opowieść o samym Lwowie, ale bardziej o ludziach, których słynne nazwiska z Lwowem się kojarzą. Ale w końcu to przecież ludzie tworzyli niepowtarzalną atmosferę tego miasta - Lwów to nie tylko mury i kamienice, ale przede wszystkim wspaniałe, wielkie nazwiska, buzująca inteligencja - krew Leopolis (gdy jej zabrakło, gdy została wytoczona przez Sowietów i Niemców, miasto zostało pustym, martwym organizmem). 

Po pięknych opowieściach o biskupie Teodorowiczu, Grottgerze, Łukasiewiczu zatapiamy się w sugestywnie przedstawionej atmosferze przedwojennego Lwowa, narastania grozy, przeczuwania wojny i zupełnego szoku w chwili, gdy nadciągnęli barbarzyńcy. Niewyobrażalne rzeczy działy się we Lwowie po wkroczeniu Rosjan, niewyobrażalne dla wszystkich ludzi, którzy żyli do tej pory w europejskim mieście, pełnym artystów, naukowców, sław na skalę światową, pełną uczelni wyższych, teatrów, znakomitych szkół.