Joanne Harris "Brzoskwinie dla księdza proboszcza"


"Vianne Rocher, znana czytelnikom bohaterka „Czekolady” i „Rubinowych czółenek”, od lat mieszka z ukochanym Roux i dwiema córkami w Paryżu. Pewnego dnia otrzymuje list, którego autorką jest Armande Voizin, dawno nieżyjąca mieszkanka Lansquenet. Armande prosi w nim swą dawną przyjaciółkę o przyjazd do swego starego domu. Komu potrzebna jest pomoc Vianne? Jak ułożą się jej stosunki z tamtejszą społecznością? Jaką rolę odegra w tym wszystkim proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet?"

Czy ktoś z Was nie czytał "Czekolady"? Urocza opowieść o kobiecie, niczym nasionko dmuchawca przenoszącej się z miejsca na miejsce wraz z wiatrem sprawiła kiedyś, że bezgranicznie pokochałam styl, w jakim Joanne Harris snuje swoje opowieści. Vianne, którą północny powiew skierował prosto na francuską prowincję, do miasteczka pełnego przesądów, potrafiła poradzić sobie z zabobonami, nieufnością i hipokryzją pozornie bez wysiłku, odkrywając tajemnice nawet najbardziej skrytych dusz. Sprawiała, że ludzie zaczynali dostrzegać to, co dotychczas bywało głęboko ukryte - maltretowana żona odnajdywała w sobie wielkie pokłady odwagi i zdolności, tresowane przez matkę dziecko wyrywało się na świat istniejący poza czterema ścianami domu, staruszka odzyskiwała wnuka, a sztywny do bólu proboszcz dowiadywał się, że to, co niektórzy uznają za dzieło szatana nie zawsze musi być czymś złym.

W chwili, gdy wszystko zaczynało się układać, a Lansquenet odżywało i otwierało się na nowości, wiatr zmian przywoływał Vianne do siebie i kusił koleją wędrówką. W ten sposób kobieta w czerwonej sukience zniknęła niczym oddech Boreasza. Odnalazła się chwilę później na paryskim Montmartrze, gdzie zmierzyła się w tytanicznym pojedynku z czarownicą pragnącą zawładnąć sercem Anouk, córki Vianne. "Rubinowe czółenka", druga część cyklu, to powieść, która przepełniona jest magią - sporo w niej tajemniczych azteckich czarów, runicznych znaków i baśniowych postaci. Klimat "Czekolady" podąża za Vianne, jednak tym razem staje się mroczny i czarodziejski, dużo bardziej fantastyczny.


Któregoś dnia, gdy zaglądnęłam na oficjalną stronę Joanne, zauważyłam z dziką radością, że autorka napisała kolejny tom przygód Vianne Rocher. Od tego momentu czekałam na jej polskie wydanie z zapartym tchem zachodząc w głowę, jaki tym razem styl wybierze Harris. Czy będzie to dyskretny i nienarzucający się realizm magiczny jak w "Czekoladzie", czy też wirujące z siłą Hurakana i porywające nawet opornych zaklęcia, którymi przepojone są "Rubinowe czółenka"? Przyznam szczerze, że miałam nadzieję na pierwszą opcję, bo opowieść o zmianach zachodzących dzięki bohaterce w prowincjonalnym francuskim miasteczku jest dużo bliższa mojemu sercu. Liczyłam także na powiew świeżości, bo znając Joanne Harris pamiętałam, że każda kolejna książka wychodząca spod jej pióra zaskakuje, a w większości przypadków było to zaskoczenie niezwykle pozytywne.

Nie zawiodłam się pod żadnym względem. "Brzoskwinie dla księdza proboszcza" to powrót do Lansquenet - nie tylko dosłowny, ale także pod względem nastroju i klimatu, który tak mnie urzekał w "Czekoladzie". Z tym, że tym razem Harris, wzorem swojej bohaterki, posypała deser odrobiną chilli i dodała nową, niezwykłą przyprawę. Wizja miasteczka, które kiedyś prawie nazywała domem, kusi Vianne i przyzywa. List od starej przyjaciółki, zmarłej osiem lat temu Armande, trafia na podatny grunt.  Właścicielka sklepiku z czekoladą umiejscowionego na łodzi cumującej na Sekwanie zaczyna tęsknić za stabilizacją i pewniejszym jutrem.

Nie jest to marzenie proste, gdyż Vianne związana jest z Roux, wiecznym wagabundą, niespokojną duszą, człowiekiem, który nigdy nie ma zamiaru zapuszczać korzeni. List, który wnuk Armande znajduje wśród rzeczy staruszki został oczywiście napisany jeszcze przed śmiercią starszej pani, a jednak wydaje się być głosem zza grobu. Madame Voizin wiedziała, że pewnego dnia jej bliscy i sąsiedzi będą potrzebowali pomocy takiej wytrawnej znawczyni ludzkich dusz i serc jakim okazała się swego czasu matka Anouk. Vianne nie waha się długo - podąża za głosem przyjaciółki, gdyż ufa instynktowi, który nigdy jej nie zawiódł. Tym samym i ja mogłam wrócić do miasteczka rozbudzającego niegdyś moją wyobraźnię.

Okazuje się, że proroctwo Armande ziściło się co do joty. W Lansquenet nie dzieje się najlepiej - i przyznać muszę, że takie określenie możecie potraktować jako eufemizm. Im bardziej zagłębiałam się w "Brzoskwinie", tym mocniej byłam zadziwiona tematem, który postanowiła poruszyć autorka, a także dumna z tego, iż odważyła się opisać bez skrupułów tak trudne i bolesne sprawy robiąc to w sposób delikatny, spokojny oraz pełen empatii. Angielska pisarka znakomicie poznała francuskie realia i odmalowała przed nami obraz niewielkiej społeczności, która o mały włos nie została pochłonięta przez wojnę rozpętaną przez nieufność, negatywne emocje oraz odrzucanie inności. Harris znów pokazała, że powieść obyczajowa nie musi być nudnym melodramatem przepełnionym banalnymi treściami. Znalazł się w niej nie tylko świetny opis współczesnej społeczności wielokulturowej, ale także wątek kryminalno-przygodowy.

Miejsce akcji "Czekolady" zmieniło się bardzo przez lata nieobecności Vianne. Nadrzeczne tereny zostały zajęte przez społeczność muzułmańską, która z czasem rozrosła się tworząc niemal osobne miasteczko, a wszechwładny i nieomylny (głównie we własnym mniemaniu) ojciec Francis Reynaud stał się ofiarą ostracyzmu wręcz porażającego swą mocą, zważywszy na jego pozycję przed laty. Dwie różne kultury, dwa zupełnie inne sposoby postrzegania świata, a przede wszystkie dwie odmienne religie zderzają się ze sobą i niemal zmiatają Lansquenet z powierzchni ziemi.

Harris porusza bardzo ważne i trudne tematy zastanawiając się, na ile mamy prawo oceniać i próbować zmieniać to, w co bezkrytycznie wierzą inni, a jednocześnie do jakiego momentu nie powinniśmy ingerować, gdy komuś dzieje się krzywda w imię religii, zwyczajów i przekonań. To temat ważny nie tylko dla Francji, w której na co dzień kultura muzułmańska koegzystuje z chrześcijańską. Jego ujęcie nie tylko mnie oczarowało, zaciekawiło i wciągnęło bez reszty, ale pozostawiło po sobie wiele przemyśleń.


Wydawnictwo: Prószyński
Rok wydania:
Ilość stron: 488 s.
Oprawa: miękka
ISBN: 9788378394815
 
 Recenzja napisana dla portalu Oblicza Kultury

11 komentarzy:

  1. Magiczna, przepiękna recenzja! I bardzo się cieszę, że kolejna powieść Joanne Harris tak cudownie harmonizuje z poprzednimi!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już samo słówko "magiczna" wpędziłoby mnie w zachwyt, a tu jeszcze do tego "przepiękna"! I to jest komplement od kogoś, kto kocha Harris tak jak ja - dziękuję!

      Usuń
  2. Nie czytałam tych trzech książek, zaczynam żałować. Coraz więcej słyszę o tej historii i wypadałoby się z nią zapoznać.
    Ciekawa recenzja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim skromnym zdaniem warto, zdecydowanie, czytać książki Harris, nie tylko te o Vianne. Każda z nich jest inna, każda ma własny, niepowtarzalny klimat, a przy tym każda trzyma wysoki poziom. Te powieści są jedyne w swoim rodzaju.

      Usuń
  3. Większość tzw. kobiecej literatury darzę szczerą nienawiścią, kompletnie mnie nie obchodzi, że jakaś pani X zakochała się w panu Y. Albo że zbudowała dom za miastem czy też wyjechała do Toskanii. Ale Joanne Harris to wyjątek, coś magicznego jest w jej książkach. Zwłaszcza "Pięć ćwiartek pomarańczy" mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie te same odczucia mam wobec tego typu literatury; szkoda, że nazywa się ją "kobiecą" spłycając lektury czytane przez płeć piękną - osobiście staram się nie używać tego określenia. I dokładnie to samo mówię zawsze o Harris - u niej nigdy nie jest banalnie.
      No i jeszcze na dokładkę - ja też najbardziej lubię "Pięć ćwiartek pomarańczy":)

      Usuń
  4. Książki Harris to bynajmniej nie literatura kobieca. To mieszanina powieści obyczajowej wzbogacona o wątki historyczne i psychologiczne. Zawsze uśmiecham się na widok "Pięciu ćwiartek pomarańczy" i oczywiście niezapomnianej "Czekolady". Na pewno do tych powieści będę wracać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja najbardziej lubię "Jeżynowe wino"...co nie zmienia faktu, że WSZYSTKIE książki pani Harris uwielbiam....tak jak uwielbiam Ciebie, Twój blog i Twój cudowny sposób pisania...
    Dziękuję wkołomacieju, że jesteś i za podpowiedź o "Brzoskwiniach dla księdza proboszcza"
    Buziaki.
    Cedra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło Cię tutaj wkołomacieju widzieć:):)
      Mam nadzieję, że Brzoskwinie spodobają się Tobie tak samo jak mnie i innym jej wiernym czytelnikom.

      "Jeżynowe wino" też jest cudne.

      Harris napisała wiele powieści, między innymi dwie młodzieżówki oparte na mitologii skandynawskiej, jeden pokrętny, znakomity kryminał, dwie mroczne opowieści (jedna o wampirach, druga wiktoriańska)... Jest tylko jedna jej książka, której nie byłam w stanie przetrawić - "Błękitnooki chłopiec", brrr...

      Usuń
  6. Same "apetyczne" tytuły książek Harris:)))-czekolada,brzoskwinie,pomarańcze,jeszcze i...jeżyny!Nie znam,muszę coś w końcu przeczytać,jak jest w nich magia,jak piszecie,to już coś dla mnie:),dzięki za podpowiedź.Miłego wieczoru i słonecznych dni-Zoja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzajemnie życzę Ci miłego wieczorku. Ja właśnie kończę pochłaniać "Małe kobietki" - zachwycona i zadziwiona, że nie czytałam tego wcześniej. A Harris mogę polecać z czystym sumieniem - na pewno Ci się spodoba!

      Usuń