"Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda..."

Był Tomek Wilmowski. Był Indiana Jones i Allan Quatermain. Frodo, Eragon i Harry Potter. Pan Samochodzik i Old Shatterhand. Zauważyliście pewną prawidłowość? Przez spory kawałek nastoletniego życia byłam naprawdę wściekła, że tylko męska część literackiej populacji ma prawo do tego, by przeżywać pasjonujące przygody. Z tego rozżalenia i frustracji zaczęłam nawet tworzyć książkę, której bohaterką była podróżniczka w czasie, walcząca ze średniowiecznymi rycerzami i biegająca po dżungli z maczetą. Dzięki temu poczułam się trochę lepiej, bo kilkakrotne wyrwanie się ze szponów śmierci, poznanie Lukrecji Borgii i uściśnięcie ręki Joanny d'Arc było tym, co osłodziło gorycz niedocenienia płci pięknej przez autorów książek. 

Jednak moje wypociny (schowane w najgłębszej szufladzie) nie zawróciły nurtów rzeki literatury przygodowej. Z filmem było jakby trochę lepiej, bo pojawiła się Lara Croft. Ukochałam tę postać całym sercem. Wiem, że się teraz śmiejecie ze mnie, bo filmy z Larą były, delikatnie mówiąc, kiepskawe, niemniej jednak ich bohaterka była kimś, kim chciałam być, gdy dorosnę ;) W tej chwili powstaje więcej powieści i filmów tego rodzaju, w których rej wodzą kobiety, ale ja już straciłam nadzieję na żeńską wersję postaci tak kultowej, jak choćby Indiana Jones.

No, ale to przecież nie znaczy, że omijam szerokim łukiem książki i filmy przygodowe, bo w nich kobiet nie ma. Znaczy to tylko tyle, że mam cudowne zdolności do tworzenia monstrualnych dygresji i "lania wody", jak mi to zawsze profesorowie na studiach uświadamiali :) Miałam Wam opowiedzieć o znakomitej książce, ale jakoś mi się ręka na klawiaturze zatrzymać nie chciała, gdy wspomniałam o bohaterach mojej młodości. W połowie (mniej więcej) recenzji oświadczam więc wszem i wobec, że mowa tu będzie o książce Sir Henry'ego Ridera Haggarda, noszącej pokrętny i tajemniczy tytuł "Ona". I nie jest to opowieść o "Niej", tylko o "Onej", pamiętajcie!



Kojarzycie film "Indiana Jones i świątynia zagłady"? Oglądałam go dawno, bardzo, bardzo (a nawet jeszcze bardziej) dawno temu, więc szczegółów nie pamiętam, ale kojarzy mi się z bieganiem po dżungli (ech, niespełnione marzenie - maczeta w dłoni, świetny strój archeologa-podróżnika, brak moskitów i przygoda na każdym kroku!), zaginionym miastem pełnym krwiożerczych wyznawców bogini Kali, dziwnymi obrzędami i jaskiniami oświetlonymi płomieniami pochodni. Wszystko to razem, pokazane na ekranie w wykorzystaniem przedpotopowych efektów specjalnych, nie jest jakoś szczególnie zachwycające (moim zdaniem jest to najsłabsza część przygód Jonesa), ale wspominam o tym, gdyż podczas lektury książki Haggarda otrzymałam te same wątki i motywy. Z tą różnicą, że podane w zachwycająco wyrafinowany i kunsztowny sposób.

Kiedyś to ludzie potrafili opowiadać! Piszę "kiedyś", bo sir Henry powołał "Oną" do życia 127 lat temu. Jego książka określana jest dzisiaj wiktoriańską przygodową powieścią grozy. Biorąc ją do ręki czułam się niczym Charlie u progu fabryki czekolady Willie'go Wonki. Historia, która narodziła się w przebogatej wyobraźni autora jest tak fenomenalnie barwna, tak urzekająca w swym nieprawdopodobieństwie, że czytanie jej przekształca się szybko w fascynację. 

Mało tego, styl opowieści przywołuje wspomnienia z lektury moich ulubionych dziewiętnastowiecznych perełek - "Frankensteina" Mary Shelley, "Portretu Doriana Gray'a" Oscara Wilde'a czy opowieści Allana Edgara Poego... Mamy tu podobną poetykę, równie bogate słownictwo i nieustanne zaglądanie w głąb psychiki postaci. Ówcześni twórcy poświęcali sporo czasu na doskonalenie swoich utworów, na dopieszczanie ich i szlifowanie swojego stylu. Nie bali się opisów, wtrąceń, poetyzacji języka, nie unikali opisywania głębi uczuć czy wrażeń, a wszystko to wplatali w opowieści niezwykle ekscytujące i pociągające. Ogrom wyobraźni człowieka, który nie tracił czasu na oglądanie telewizji i siedzenie z nosem w Internecie (przyganiał kocioł garnkowi), powinien zawstydzić spore grono współczesnych twórców.

Nie tak dawno wydawnictwo Zysk i S-ka wznowiło "Oną", a tym samym zwróciło moją uwagę na Sir Henry'ego. Oczywiście nie znać go nie sposób, bo to przecież on stworzył postać Allana Quatermaina i napisał "Kopalnie króla Salomona". Mimo iż "Ona" była już wcześniej wydawana w Polsce, do tej pory nie miałam jej w rękach. Nigdy nie jest jednak za późno na odkrywanie znakomitych książek, prawda? Wyobraźnia podpowiadała mi obraz sir Ridera Haggarda, który niemal 150 lat temu zasiada za swoim biurkiem w gabinecie pełnym książek, chwyta pióro (nie, nie gęsie, moja imaginacja resztki rozsądku zachowała) i zaczyna pisać opowieść, którą ja właśnie biorę do rąk, wodząc wzrokiem po efekcie jego pracy. Uwielbiam książki z duszą, a ta zdecydowanie takową posiada.


Sir Henry Rider Haggard
Bohaterami są dwaj Anglicy, którzy wyruszają do Afryki, by wyjaśnić nieprawdopodobną tajemnicę związaną z pochodzeniem jednego z nich - młodego człowieka noszącego miano Leo Vincey. Umierający ojciec pozostawia mu przed śmiercią podejrzanie pokrętną instrukcję. Streszczę ją dla was, żeby było szybciej;) "Kochany syneczku, twoja prapraprapraprapraprababka (nie chcę robić tutaj dziwacznych tworów językowych, ale przypuszczam, że przydałoby się tych pra- jeszcze dużo więcej, żeby unaocznić Wam antyczność rodu Vincey'ów) nakazała swoim potomkom pomstę za śmierć jej męża, zamordowanego przez białą królową władającą tajemniczym ludem żyjącym na niedostępnych terenach w Afryce. Jedź więc, synu, wypełnij prośbę babuni." ;)

Odrobinę dziwaczne, przyznacie, jednak przesłanie jest opatrzone licznymi pisemnymi dowodami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Mężczyźni tego rodu nie raz podejmowali próbę dotarcia do dzikich ostępów afrykańskich w celu odnalezienia domniemanej morderczyni. Nikomu jak dotąd nie udało się spełnić prośby założycielki klanu. Leo jest młody i żądny przygód, natychmiast chwyta za walizkę i niemal siłą wciąga na statek Horacego, swojego opiekuna i przyjaciela. Zaczyna się niewyobrażalnie baśniowa, fantastyczna przygoda, za którą w przyszłości doktor Jones dałby się zapewne pokroić.

Leo i Horacy poznają Ayeshę,  nieśmiertelną władczynię. Ona Posłuch Mająca jest najpiękniejszą i najmądrzejszą kobietą chodzącą po ziemi, jej historia zapiera dech w piersiach, a uroda, skrywana na co dzień pod zasłoną, doprowadza mężczyzn na skraj szaleństwa. Brzmi to jakoś... tandetnie, prawda? Wierzcie mi jednak, historia jest wymyślona błyskotliwie i opowiedziana z takim talentem, że klękajcie narody!


W książce znajdziecie oryginalne ilustracje z magazynu Graphic.
      
Mamy tu zapierające dech w piersiach przygody, ale powieść Haggarda ma nam do zaoferowania o wiele więcej. Sugestywne, niezwykle plastyczne opisy afrykańskiej przyrody, pełne fascynujących przemyśleń dygresje dotyczące sensu życia, śmierci oraz życia wiecznego (mającego tutaj szczególne znaczenie), obserwacje zwyczajów, rytuałów i codziennego życia tubylców - to tylko drobny ułamek przebogatej zawartości tej książki. 

Już sama warstwa awanturniczo-przygodowa powieści mogłaby sprawić, że uznałabym "Oną" za zdecydowanie godną uwagi. Jednak styl, jakim posługiwał się Sir Henry, bogactwo stosowanej przez niego symboliki, głębia powłoki filozoficzno-antropologicznej skłaniają mnie do tego, by poważnie zastanowić się nad użyciem określenia "arcydzieło". Oczywiście, nie każdy lubi, gdy mu nagle ścinającą krew w żyłach przygodę przerywają stronicowym kontemplowaniem piękna wschodzącego słońca. Tego typu wtrącenia można jednak z powodzeniem ominąć i wrócić do opisów walki o przeżycie w dżungli - szkoda byłoby rezygnować z poznania przygód Leo i Horacego z powodu ogromnie podzielnej uwagi narratora ;)

Cóż, niestety "Ona" nadal nie zaspokoiła mojego pragnienia odnalezienia żeńskiej wersji archeologa-awanturnika, jednak ostrzegam, że w ramach rekompensaty niemal w pełni utożsamiam się z Ayeshą, Oną Posłuch Mającą! Czytelnik ma swoje prawa, czyż nie? ;)

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 361 s.
Oprawa: miękka 
ISBN: 978-83-7785-321-4


14 komentarzy:

  1. Uwielbiam Twoje recenzje...są naprawdę wyjątkowe. Styl Twojego pisania nie tylko urzeka, zachęca, podpowiada, czaruje, kusi....AUTENTYCZNIE chce się czytać książki, które tak pięknie rekomendujesz...Masz wyjątkowy dar Aniu.
    (Nie "słodzę" Ci. :):):):)Wiem co piszę )
    Buziaki.
    Cedra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Cieszę się, że po tylu napisanych przeze mnie recenzjach, są one dla Ciebie nadal warte czytania :) Czasami jestem mniej zadowolona z jakiegoś tekstu, czasami bardziej - z takich jak ten zawsze jestem dumna, bo nie rodzą się w bólach, tylko są zupełnie naturalnym strumieniem świadomości, opowiadaniem. I tak lubię pisać i staram się to robić jak najlepiej potrafię. Mam nadzieję, że moje teksty będą coraz lepsze.
      Uścisków moc!

      Usuń
  2. Och, jak ja się kochałam w Tomku Wilmowskim. I w Indianie Dżonesie oczywiście też.
    I też pisałam powieść o wielkiej bohaterce - niestety (a może raczej na szczęście) podzieliła los większości moich młodzieńczych arcydzieł, czyli zaginęła gdzieś w przeprowadzkach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się kochałam w Old Shatterhandzie! ;) I w Stasiu Tarkowskim, oczywiście, ale każda się w nim kochała ;)

      Usuń
  3. Książki przygodowe i podróżnicze to integralna część mojego dzieciństwa! Czytałam je z wypiekami na twarzy, a potem w snach błądziłam w kraterach wulkanów, podróżowałam po stepach Afryki albo po Dzikim Zachodzie. A Winneotu był moim idolem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie było dokładnie tak samo. I teraz, gdy sięgam po taką książkę jak "Ona", która jednak była odrobinę zbyt poważna, by czytać ją w wieku 12-15 lat, to wracam z przyjemnością do wrażeń, które towarzyszyły mi lata temu. A jednocześnie czerpię z niej niesamowitą przyjemność estetyczną :)

      Usuń
  4. Widziałam ten tytuł w księgarni, przyglądnęłam się okładce i nie przyszło mi do głowy, że to takie fajne może być:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lubisz książki przygodowe, ale te z gatunku głębszych, mądrzejszych, takich, w których nie tylko "zabili go i uciekł", to zdecydowanie polecam:)

      Usuń
  5. W Twoim tekście jest mnóstwo dygresji, ale świetnie się to czyta!;) Wiktoriańska przygodowa powieść grozy? Kiedyś rzuciłabym się na taką książkę od razu;) Teraz już mnie tak nie ciągnie do przygodowych opowieści...być może moje zainteresowanie powróciłoby wraz z rozpoczętą lekturą? Ale co zrobić, jeśli przekonam się, że już nieodwołalnie porzuciłam tego rodzaju książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już od dłuższego czasu przedkładam na przykład literaturę historyczną nad powieści przygodowe, ale zdarza mi się skusić na coś intrygującego, jak w tym przypadku. I nigdy nie żałuję, bo powrót do wrażeń przeżywanych podczas lektur w młodości jest bezcenny:)
      Co Ci szkodzi spróbować? :) Jeśli stwierdzisz, że to już nie dla Ciebie, to trudno - masz na pewno milion innych książek, które Cię zachwycą:)

      Usuń
  6. Nie wiem czemu mam wrażenie, że powieść przygodowa wymiera, i takich Wilmowskich już ciężko uświadczyć :(. Jeżeli już coś się pojawia, to najczęściej z dość silnymi akcentami fantasy, często jednocześnie z pretensjami do bycia czymś ponad. A przecież świetnie napisana powieść przygodowa to jest taka rozrywka, przy której wymiękają najlepsze seriale :).
    A z tymi powrotami do lat dziecięcych to różnie bywa. Jako szczenię zaczytywałam się na śmierć w książkach niejakiego Curwooda. Teraz chciałam wrócić do tych książek...i cóż - wyrosłam! Nie wiem tylko, czy to ja się juz zestarzałam, czy przeczytałam za dużo książek w życiu, czy po prostu świat się zmienił na tyle, że takie historie zwyczajnie już nie kręcą. Zobaczy się, jak dzieciaki podrosną, czy spodobają im się te książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą - powieść przygodowa, dobra, wciągająca i ucząca, jest już dziś zabytkiem, należy do przeszłości. Tym bardziej się cieszę, gdy któreś z wydawnictw wyciąga z lamusa jakąś perełkę i ją ludziom przypomina.
      Czasami niebezpiecznie jest wracać do ukochanych książek z dzieciństwa. Ja się na przykład boję trochę po Karola Maya sięgnąć, z takiego właśnie powodu, o którym piszesz... :)

      Usuń
  7. Świetna recenzja, bardzo rozbudowana, pełna dygresji, naprawdę interesująca :) I któż nie uwielbiał Lary Croft! Ja poznałam ją za sprawą gier, zbudowaną z pikseli, z trójkątnymi kobiecymi walorami :D I chyba to od niej zaczęła się moja sympatia do "twardych" bohaterek płci żeńskiej. Tak naprawdę teraz jest wiele kobiecych postaci zarówno w filmach jak i książkach, które można nazwać silnymi, pojawiającymi się w rolach kiedyś zarezerwowanych tylko dla mężczyzn. Muszę ci jednak przyznać rację, że powieści przygodowe cierpią pod tym względem, a przynajmniej nie trafiłam jeszcze na jakąś panią archeolog, inną niż Lara.

    Zauważyłam też, że coraz mniej jest teraz autorów którzy nie baliby się stosować dużo poetyckiego języka, trochę więcej filozofii, zagłębiania się w psychikę bohaterów, itd. Jeśli już spotyka się taki zabieg, oceniany on jest jako przerost formy nad treścią. No cóż, z upływem czasu wszystko się zmienia.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żal tego dawnego, pięknego języka, którego dziś ze świecą szukać, żal...

      Usuń