Antonia S. Byatt "Opętanie" - rozmyślania o biografii



"Roland Mitchell, niedoceniany i ledwo wiążący koniec z końcem literaturoznawca, zajmuje się naukowo twórczością XIX-wiecznego poety, Randolpha Asha. Między stronicami jednego z zakurzonych i pożółkłych woluminów, należących niegdyś do autora, badacz znajduje rękopisy listów miłosnych, których adresatką bynajmniej nie była żona poety…
Zagadkową kobietą rzucającą zupełnie nowe światło na biografię Asha okazuje się młoda poetka, Christabel La Motte, nieznana szerszym kręgom odbiorców. Jedną z badaczek jej twórczości jest Maud Bailey, jak się wkrótce okazuje, praprawnuczka siostrzenicy poetki. Oboje – zarówno Mitchell, jak i Bailey – zmuszeni nagle do współpracy, traktują się wzajemnie z dużą dozą dystansu, nieufności, a wręcz wrogości, ale fascynująca tajemnica mobilizuje ich do wspólnych poszukiwań…"
  
Pewnego pięknego (jak wszystkie zresztą) dnia obejrzałam świetny film pt. "Possession" ("Opętanie", reż. Neil LaBute). Oczarował mnie przede wszystkim Jeremy Northam, który chyba urodził się w XIX wieku i dziwnym zrządzeniem losu został przeniesiony w nasze czasy, aby grywać role kostiumowe w najlepszych angielskich filmach (m.in. "Emma", "Wichrowe Wzgórza", "Idealny mąż", "Gosford Park").


Jeremy Northam jako Randolph Ash ("Opętanie")
Najbardziej jednak zainteresowała mnie głębia scenariusza. Wydawać by się mogło, że treść nie wymaga zbytniego zaangażowania umysłu - ot, sensacyjne poszukiwania listów poety, za wszelką cenę dążenie do odkrycia jego sekretnego romansu, a do tego banalna historyjka miłosna. Dla mnie jednak akcja kryła wiele innych znaczeń, pokłady tematów do przemyślenia. Spodobał mi się sposób prowadzenia narracji - przeplatające się historie wiktoriańskich poetów i XX-wiecznych badaczy literackich. Moje pojmowanie historii i literatury, pragnienie dotknięcia postaci znanych tylko z papierowych kart odnalazło w tym dziele drogę do poznania.

Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to dziwnie w zestawieniu ze zwykłym filmem romantyczno-obyczajowym. Jest to najzupełniej subiektywne odczucie i zapewne nie każdy widz w ten sposób odczytuje tę historię. Odrzuciłam na bok, ledwo zauważywszy, banalne perypetie miłosne pary współczesnych bohaterów. Nie zapadło mi w serce pragnienie poszukiwania sensacji i skandalu przez niektórych badaczy. Maud i Roland znaleźli nitkę, która zaprowadziła ich do odkrycia specyficznego, drażliwego, ukrytego przez lata. Nie każdy powinien dostać w swoje ręce taką wiedzę. Jest delikatna niczym sekretny pocałunek - nieodpowiednio wydobyta na światło dzienne staje się plotką, sensacją, zrzuceniem kogoś z piedestału. Z drugiej strony odnalezienie listów poety i dotarcie do informacji o jego miłości do kobiety, która nie była jego żoną, do poetki, która żyła przecież samotnie z małym domku pozornie nie spotykając się z nikim, o ich wspólnych, splecionych na wieki losach, pomogło lepiej zrozumieć poezję obojga.


"Cóż za spacer, cóż za wiatr - nie do zapomnienia. Łoskot drutów naszych parasoli, beznadziejnie splątanych, gdy schylaliśmy się ku sobie w rozmowie; nasze słowa porwane pędem wichru; strzępy zielonych liści lecących mimo, i płowe jelenie na grzbiecie wzgórza - biegnące, biegnące naprzeciw spiętrzonej, zmordowanej masie ołowianych chmur. Dlaczegóż Ci to opowiadam, Tobie, która widziałaś to ze mną? Aby podzielić się także słowami, jak dzieliłem z Tobą ostre podmuchy - i nagłą ciszę, gdy wiatr na krótko opadał. Był to ze wszech miar Twój świat, Twoje wodne imperium, gdzie łąki tonęły niczym miasto Is, drzewa od korzeni rosły nie tylko w górę, ale i w dół, a chmury wirowały obojętnie w listowiu wodnym i powietrznym..."


 Wiedza tego typu powinna zostać odkryta przez świadomych i dojrzałych literaturoznawców, tych, którzy nie pragną rozgłosu, którzy zrozumienie poezji przedkładają nad zachłystywanie się sensacjami i ciągnięcie z nich profitów. Dla mnie tego typu odkrycie byłoby czymś najpiękniejszym dla wyobraźni. Działa ona w dość specyficzny sposób - pragnie wczuć się w każdą poznaną postać historyczną, chce zobaczyć świat oczyma poety, chce, abym sama nim się stała. Daje mi poczuć gorący piasek na twarzy, ten sam, który czuł Słowacki przed napisaniem "Grobu Agamemnona", pozwala mi dotknąć dłonią szalonych fal rzucających łodzią, którą płynął Shelley, daje do ręki karabin, trzymany przez Baczyńskiego...

I czuję to wszystko, ale nie byłoby to możliwe przez samo poznanie ich twórczości. Czytam dzienniki, wspomnienia, biografie, listy - to daje mi obraz, na tyle pełen, na ile to możliwe. Nie szukam sensacji, nie potępiam, nie interesują mnie ich zdrady czy przekonania od strony moralnej - chcę poznać ich myśli, aby zrozumieć ich jako ludzi i cały świat, w którym żyli. XX-wieczna Maud stojąca w tym samym miejscu, w którym kiedyś stała XIX-wieczna Christabel - to jedna ze scen, która zapadła mi w serce. Chodząc po zabytkowych ruinach zawsze dotykam najstarszych kamieni i czuję Historię wyobrażając sobie ludzi, którzy kładli na nich dłonie- tak jak ja. To daje mi szczęście i spełnienie, głębię i radość życia, daje poczuć ciągłość i współodczuwanie z ludźmi żyjącymi dawno, ale przecież tak samo jak ja.

Te moje rozmyślania dobrze wpisują się w naszą niedawną dyskusję o biografiach. Nie każdy badacz nadaje się do odkrywania tajemnic ludzi sławnych, żyjących kiedyś, nie każdy czytelnik czuje potrzebę poznawania biografii. Pozostaje nam świadome pochłanianie życiorysów, odsiewanie plew - a co zrobimy z wiedzą o pewnych rzeczach, musimy sami zdecydować.

Tyle pisania, a jeszcze ani słowem nie wspomniałam o książce Byatt:) Jakiś czas temu wpadła mi w ręce pozycja o niezbyt mądrej okładce, przywodzącej na myśl nic nieznaczącą, banalną romantyczną historyjkę współczesną. Zaintrygował mnie tytuł - od razu przypomniałam sobie oglądany dawno temu film. Zerknęłam na tył okładki i znalazłam tę samą opowieść, która kiedyś tak mnie zaczarowała. Po przeczytaniu tej doskonałej, erudycyjnej, pełnej wyzwań intelektualnych powieści film już nie wydaje mi się tak dobry, ale za to znalazłam kolejną książkę awansującą do galerii tych najukochańszych, najwspanialszych i najmądrzejszych.

Prawie nie chce się wierzyć, że Randolph Henry Ash i Christabel LaMotte nigdy nie istnieli. Autorka nie ogranicza się do spreparowania ich wiarygodnych i pełnych biografii. Tworzy za nich wiersze, listy i wspomnienia, otacza ich ludźmi, za których pisze świadectwa, analizuje utwory, które sama napisała i dodaje do nich teksty krytycznoliterackie. To monumentalna powieść, pełna wspaniałych myśli i zachwycającej akcji, dająca o wiele szerszy obraz i głębsze pojęcie tematu niż jej filmowy odpowiednik. Listy, wymieniane między ludźmi, którzy dla współczesnych bohaterów "Opętania" zmarli dawno temu, a dla czytelnika powieści Byatt przecież nigdy naprawdę nie istnieli są przepełnione życiem, wiedzą, różnicami poglądów, poezją, prozą, informacjami o wiktoriańskim świecie, o tym, jak ludzie wówczas żyli, czym się interesowali, pasjonowali. W pewnym momencie już zupełnie zapomniałam, że Ash i LaMotte nigdy nie istnieli, a potem musiałam odkręcać przekonanie o ich prawdziwości przez kilka długich, pełnych zdziwienia chwil.

Listy ich są pełne znakomitych dyskusji na tematy wiary, przeplatane wątkami z Szekspira, historii literatury i sztuki. To rozmowy o poezji, jej sensie, jej istnieniu w danych czasach, o roli Poety. I miłość w końcu - uczucie, które nie zostało zbanalizowane, ograniczone do "ochów" i "achów" oraz do pocałunków i uścisków, jak w większości powieści zwanych romansami, ale upoetycznione, wyniesione na wyżyny wysokiej literatury.


To pięknie napisana, przepełniona literackimi smaczkami książka. Scena na cmentarzu, gdy awanturnicy i poszukiwacze sensacji zaczynają rozkopywać nocą grób poety w poszukiwaniu ukrytych dokumentów wydaje się przesadzona, jednak wytrawny czytelnik nie tylko westchnie nad jej prawdziwością, ale także rozpozna w opisie niezapomniane fragmenty z XIX-wiecznych powieści grozy. Autorka nie daje wszystkiego wyłożonego na tacy - sami musimy nieraz odnaleźć powiązania pomiędzy elementami układanki  odnalezionymi przez Maud i Rolanda, a pełnym obrazem historii Randolpha i Christabel.
"Przez chwilę, bardzo wyraźnie, poczuł obecność, nie czyjąś, lecz jakiejś ruchomej rzeczy. Wsparł się tępo na trzonku szpadla - i właśnie w owej chwili potężna burza z całą mocą uderzyła w hrabstwo Sussex. Długi jęzor wichru z wyciem przeleciał obok nich, ściana powietrza grzmotnęła w Hildebranda, który nagle usiadł bez tchu w glinie. Cropper znowu zaczął kopać. Rozległo się głuche zawodzenie i świst, potem zaś jęczący chór i skrzypiące westchnienia protestujących drzew. Zawirowała strącona dachówka. Cropper otworzył usta i znów je zamknął. uwięziony, wiatr krzyczał i hulał po cmentarzu niby stwór z innego wymiaru. Gałęzie cedru i cisu wykonywały rozpaczliwe gesty."
Przy tym wszystkim znów wraca pytanie - czy mamy prawo? czy ukrywanie prawdy o poetach, pisarzach, rzeźbiarzach ulega przedawnieniu? jak sprawić, by fakty biograficzne były traktowane z szacunkiem? Autorka "Opętania" ostatecznie uchyla się od dania jednoznacznej odpowiedzi, a raczej od wyrażenia swojej opinii. Daje nam pole do przemyśleń, do zagłębienia się w temat, do wyciągania własnych wniosków. Przy tym daje do zrozumienia, jak wiele nigdy nie będziemy w stanie odkryć, jak to, co najważniejsze potrafi być ukryte na wieki, tylko w sercach i wspomnieniach świadków.

Moje pragnienie dotknięcia ręki poety, sprawienie, że stanie się ciepła i żywa jest czymś innym, niż drążenie życiorysów po to tylko, by sensacja przyniosła pieniądze i zdarła ideał z piedestału. Nie chcę wiedzieć dla samej wiedzy - chcę stać się przyjaciółką, chcę móc zamknąć oczy i wyobrazić sobie człowieka z krwi i kości, a nie tylko eteryczną, ulotną postać, która kryje się w cieniu za trzymanym przez siebie gęsim piórem i zapisanymi słowami, które, choć piękne i głębokie, często nie znaczą wiele bez poznania okoliczności ich powstania. Dlatego ta powieść tak bardzo mnie ujęła i zachwyciła.


Wydawnictwo: Prószyński
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 536 s.
Oprawa: miękka
Wymiar: 140x200 mm
ISBN: 978-83-7648-463-1

9 komentarzy:

  1. Witaj,Aniu!Bardzo ciekawie,w ujmujący sposób sprecyzowałaś swoje indywidualne podejście do biografii!Zgadzam się z Tobą w zupełności,żeby poznać autora,poetę,malarza,żeby zrozumieć jego dzieło,muszę i ja,podobnie jak,Ty,poszperać i poszukać jakiś bliższych informacji o jego życiu,przyjaźniach,podróżach,czy chociażby miejscu,w którym żył i tworzył!
    A recenzja książki i filmu doskonała:),pozdrawiam gorąco życząc powodzenia,Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To książka jest doskonała, o takich pozycjach pisze się łatwo, bo pełne są tematów do omówienia. Poza tym, gdy się książkę pokochało, to nie jest trudno zachęcić innych do sięgnięcia po nią. Mam nadzieję, że ją gdzieś odnajdziecie i będziecie się nią delektować tak samo, jak ja.

      Usuń
  2. Uwielbiam Jeremiego,jest fantastyczny w romantycznej scenerii angielskich powieści przeniesionych na ekran.
    Masz rację,Aniu,to chyba facet urodzony na angielskiej prowincji w XIXw.
    Dzięki za ciekawe rozmyślania i fotki zamieszczone w tekście:),pozdrawiam cieplutko wraz z pierwszym dniem wakacji,Mirka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Jeremy jest z wyglądu dżentelmenem niedzisiejszym, nawet grając współczesne role wygląda , jakby przeniósł się w czasie. W "Dynastii Tudorów" tak zagrał Thomasa More'a, że nie mogłam się oprzeć sięgnięciu po pisma tego wielkiego myśliciela i nawet udało mi się przebrnąć przez "Utopię":) Jest jednym z dwóch moich ulubionych aktorów, jest w stanie sprawić, że obejrzę film, w którym gra, nawet jeśli recenzje nie są zbyt zachęcające. I zawsze warto:)

      Usuń
  3. Do Twoich Aniu rozmyślań o biografiach dorzucę i moje rozmyślania jako kontynuację tematu... Twoj bardzo ciekawy artykuł przeczytałam już wcześniej, ale dziś mam dopiero czas, by coś napisać.
    Chciałam się tu odnieść do jedynie kilku myśli, bo to temat wprost nieskończony i można pisać, pisać...

    BIOGRAFIA jest zawsze TYLKO, w mojej ocenie, pewnego rodzaju propozycją, wyborem, który autor podsuwa czytelnikowi. Żadna książka biograficzna nigdy nie będzie całą prawda o człowieku, bo to niemożliwe.
    Autor łączy w całość epizody, cytuje, układa, ale nawet wysyłając już gotową książkę do wydawnictwa ma wciąż znaki zapytania.
    Pisanie biografii to miesiące, lata siedzenia w archiwach, odczytywania wciąż tych samych listów, by w końcu wykrzesać z nich jakąś wskazówkę. To dziesiątki podróży, fotografii i tysiące myśli.
    Pomiędzy autorem a opisywaną postacią tworzy się jakaś więź... trudno to opisać i nawet nie będę się starać, bo to już zbyt osobiste.
    I wreszcie prawo do odkrywania wszystkiego...to trudna kwestia. Jeśli ktoś z piszących ma z tym problem powinien przestać pisać książki o życiu innych.
    Z jednej strony mamy konstytucyjne prawo wolności wypowiedzi i badań naukowych, ale z drugiej jest zwykła przyzwoitość. Autor musi na siebie to wziąć. Nie ma innego wyboru.
    Pisałaś Aniu, że czytając książki o różnych bohaterach nie interesują Cię ich zdrady, sensacje, cała ta - rzec można- historia przed dziurkę od klucza.
    Ale poznanie tych spraw jest nieodzowne, wręcz konieczne, dla piszacego. To w końcu część życia jego bohatera.
    Biograf musi wejść w różne aspekty życia postaci. Zobaczyć nie tylko swego bohatera dom czy pałac, odwiedzić jego grób, dotknąć jego listów, ale czasem ... wejść do jego łóżka.
    Czasem sensacja czy skandal był czymś normalnym, częstym w życiu danej postaci. Jak napisać np. biografie o Elizabeth Taylor i ominąć skandale. Wszystko tylko zależy, czy biograf napisze to na poziomie "Faktu" lub "Super Expresu", czy zachowa w tym wszystkim klasę.
    Biograf musi być – parafrazując Z.Herberta – nie kurą, ale orłem. Nie dziobać bohatera, ale wznieść się ponad niego. Tylko wtedy muśnie prawdę o nim.
    "Muśnie" to doskonałe słowo. Bo biografia jest właśnie takim muśnięciem czyjegoś życia. Tylko i aż.

    Pozdrowienia:))
    Magdalena J.L.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdy wędruję po łąkach znajdujących się niedaleko od mojego domu, zdaje mi się nieraz, że wśród drzew przemknie Meluzyna, ze swoim śpiewem urzekającym. Kiedy indziej w duszy kwitną mi nastroje rodem z poezji Randolpha Asha, romantyczne, a zarazem mroczne, głębokie, wypływające z największych głębin ludzkiej duszy....
    "Opętanie" to bardzo dobry tytuł - tak bardzo dobrze oddaje to, co jest sednem powieści... I na do tego wieloaspektowe znaczenie.... Opętanie poezją, miłością, szukaniem faktów z przeszłości malarza, opętanie bogactwem i sławą.... Ileż jeszcze wątków z powieści można by wymienić, by podciągnąć pod ten tytuł....
    Jakże wielkie bogactwo uczuć kryje się w tej powieści, jak wiele w niej namiętności, przeżyć.... Jak bardzo mocno wydarzenia wpływają na ludzi, pozostają w ich umysłach przez długie lata po tym, jak przebrzmiały słowa miłości, czy w proch obróciły się zasuszone kwiaty w wazonie.
    Książka - moim zdaniem - jedna z tych najlepszych, pisanych dla ambitnego czytelnika, językiem zarazem pięknym i subtelnym.

    Film oglądałam - jest cudowny. Jeremy Northam ma twarz jakby nie z tej epoki. To jak mówi, to, jak spogląda - jest takie autentyczne i takie tamtejsze, dziewiętnastowieczne... i tak bardzo dobrze oddaje charakter powieści Byatt.
    Mogłabym tu napisać, że jego sposób patrzenia powoduje, że po plecach biegną mi mrówki i że cierpną mi palce u stóp i to byłaby prawda. I jeszcze to, że jego oczy są takie głębokie i wymowne.... W ich wyrazie można wyczytać dziesiątki namiętności niewypowiedzianych...
    W filmie "Opętanie" Jeremy zagrał tak, jak powinien, a perfekcja gry mimiką, którą opanował, moim zdaniem, bardzo dobrze, świadczy o tym, jak dobrym i biegłym jest aktorem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiaj wreszcie napisałam notkę o tej wspaniałej książce. Oczywiście o wiele skromniejszą niż Twój post. :) Odczucia i refleksje po lekturze, mam chyba podobne. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie zaczęłam. Mam wielką nadzieję, że mi się spodoba. Szczerze, to nie sądziłam, że jest film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem Twoich wrażeń. Nie jest to lektura, którą się pochłania, taką literaturą trzeba się delektować :)

      Usuń