Opowieść o naukach pobieranych przez młodzieńca z
wymyślonej krainy u mędrców, którzy posiedli kunszt czarnoksięski.
Zarazem jest to opowieść realistyczna o kształtowaniu się osobowości,
dorastaniu wśród przeciwieństw, o tym, jak zapalczywa lekkomyślność
przeradza się w dojrzałość. Jest to, wreszcie, przypowieść o tym, jak -
nie czując upadlającego strachu - pogodzić się z myślą o śmierci. "Czarnoksiężnik z Archipelagu" to pierwsza część cyklu "Ziemiomorze",
przez znawców zgodnie obwołanego arcydziełem światowej literatury
fantasy.
Pokochałam tę książkę od pierwszej strony, bo opowiada piękną historię,
która zapada w pamięć i sprawia, że myśli się o niej w nocy. Obawiam
się jednak, że zrobienie z niej lektury nie było dobrym posunięciem,
zniechęci tylko do niej młodzież, zbanalizuje ją. Nie jest to prościutkie czytadełko dla wielbicieli rozgrywek quidditcha.
Styl opowieści LeGuin to coś pomiędzy "Władcą Pierścieni" a "Silmarillionem", pomiędzy beletrystyką, a stylem przypowieściowym - oczywiście brak tutaj rozmachu Tolkiena, bo książka jest cieniutka. Przepełnia ją to, co kocham w powieściach fantazy najbardziej - smoki, złe duchy, walka dobra ze złem, magia. Akcja nie toczy się wartko, dużo opisów i roztrząsania stanów psychicznych nie zachęcą gimnazjalistów do czytania. Ja jednak nie raz jeszcze wrócę do tej książeczki, aby zanurzyć się w osnuty mgłą świat.
Styl opowieści LeGuin to coś pomiędzy "Władcą Pierścieni" a "Silmarillionem", pomiędzy beletrystyką, a stylem przypowieściowym - oczywiście brak tutaj rozmachu Tolkiena, bo książka jest cieniutka. Przepełnia ją to, co kocham w powieściach fantazy najbardziej - smoki, złe duchy, walka dobra ze złem, magia. Akcja nie toczy się wartko, dużo opisów i roztrząsania stanów psychicznych nie zachęcą gimnazjalistów do czytania. Ja jednak nie raz jeszcze wrócę do tej książeczki, aby zanurzyć się w osnuty mgłą świat.