Football, nie soccer! "Książki", nie "Fanbook"!

Ostatnio sporo czynników złożyło się na to, że nie daję rady popełnić jakiejś konstruktywnej recenzji lub chociaż lekkostrawnego wpisu o czymś ciekawym. Nie chciałam Was zadręczać nudnymi zdaniami przepełnionymi ponuractwem, które wypływają mi spod palców nieprzerwanym niemal strumieniem od razu, gdy tylko zabieram się za pisanie, więc postanowiłam na jakiś czas po prostu sobie odpuścić. Bardzo duże zmartwienie zajmuje większość moich myśli, mało miejsca zostaje na coś innego. Jednocześnie klawiatura woła i bardzo prosi, by jej nie odstawiać na boczny tor, więc stwierdziłam, że dzisiaj jednak chwilkę poklikam, żeby oderwać się od smutków. Postaram się za bardzo nie smęcić.

To miały być tygodnie z piłką nożną. Mistrzostwa Europy i Mundial - co dwa lata staję się zapalonym kibicem z szaleństwem w oczach. Na inne futbolowe imprezy już mi szkoda czasu, bo w końcu każdy mecz to co najmniej 90 minut, podczas których nie da się czytać. Staram się więc nie zwracać uwagi na żadne Ligii Mistrzów i inne takie... Przede wszystkim jestem wielbicielką drużyn narodowych, a nie tworów ulepionych z piłkarzy, których się udało kupić sponsorom i właścicielom klubów.


Zasada jest taka, że zawsze kibicuję drużynom z Europy, z naciskiem na Włochów, zaraz za nimi na Hiszpanów, Anglików i Portugalczyków, a w ostateczności, z braku kogoś innego, na Niemców i Holendrów. Jak już zupełnie nie ma nikogo, to zostają mi Francuzi, ale mam do nich zbyt wiele pretensji gromadzonych przez lata, żeby stawiać ich na równi z pozostałymi ulubieńcami.
Do drużyny Italii sentyment mam niezniszczalny i odwieczny - kibicuję jej od 1990 roku, kiedy to niemal dzieckiem w kolebce będąc stwierdziłam, że chłopcy w niebieskich koszulkach najbardziej przyciągają mój wzrok, największe wzbudzają emocje i sprawiają, że zaczynam poważnie interesować się tą dyscypliną sportu. Za jakiś czas okazało się, że mój wzrok zaczyna przyciągać głównie Paolo Maldini. I to także jemu, a nie tylko maestrii w prowadzeniu piłki, w fantastycznej grze zespołowej i w strzelaniu cudownych goli drużyna Włoch zawdzięcza moją niesłabnącą, fanatyczną wiarę w to, iż są najlepszą ekipą na świecie (Gigi Buffon też ma w tym swój udział - to, co on wyprawia w tej swojej bramce przechodzi ludzkie pojęcie!). Przystojniaków już od dawna ze świecą tam szukać, ale mimo to pozostaję oddaną wielbicielką. W Brazylii pierwszy mecz Azzurri zagrali koncertowo, w drugim jakoś się pogubili, ale i tak trzeci wygrają, z grupy wyjdą i puchar do góry podnosić będą (niech Moc będzie z nimi!). I nikt mnie nie przekona, że będzie inaczej! Nie ma już Cannavaro, Del Piero, Inzaghiego, nie ma Roberto Baggio, Albertiniego, Tottiego (o, ten to był w moim sercu godnym następcą Maldiniego), ale został Pirlo, został niezastąpiony Buffon - zawsze jest ktoś, na kogo patrząc można sobie powspominać:) Italia miewa chwile lepsze i gorsze, ale patrząc na nich z dystansu trzeba przyznać, że od lat prezentują wyrównany poziom i nie można mówić o faworytach nie umieszczając ich w gronie najlepszych.


Hiszpanii kibicuję trochę krócej, ale nie mniej zajadle (chyba że z Włochami grają). Czytający to mężczyźni i fani piłki nożnej westchną teraz zapewne z politowaniem ("czego się innego spodziewać - baba i futbol"), ale nie powstrzyma mnie to przed przyznaniem się, że czasami zdradzałam Maldiniego z Ikerem Casillasem. Pomijając fakt, iż przyjemnie się na chłopaka patrzyło (w chwili obecnej nie do końca wiem, co ja w nim widziałam, ale wypierać się nie będę), to bramkarzem był i jest niesamowitym. Każdemu zdarzają się gorsze dni, a że Ikerowi trafił się taki akurat wówczas, gdy grali w Brazylii z Holandią, cóż... Po drugim meczu okazało się, że to nie chwilowe załamanie, ale poważniejszy problem. Chłopcy selekcjonera Del Bosque strasznie zawiedli, ale nie można być wiecznie na szczycie, czasami następuje zmęczenie materiału, a oczekiwania dobijają.

O Portugalii to mi się nawet mówić nie chce. Właśnie w chwili, w której to piszę grają z USA i wygrywają, ale po pierwszym ich meczu nie potrafię czuć takiego entuzjazmu, jaki czuć powinnam, zważając na moją osobistą tradycję kibicowania tej drużynie. Za Christiano Ronaldo nigdy nie przepadałam, bo choć gra cudnie, prowadzi piłkę wręcz surrealistycznie, to za bardzo gwiazdorzy, a przy tym za często popełnia elementarne błędy. Czasy Luisa Figo były piękne, w bramce stał Vítor Baía, który w moim osobistym rankingu chwilami nawet Casillasa pobijał, Portugalia grała świetnie. Oglądając mecz, który ostatnio rozegrali z Niemcami wstydziłam się, że im kibicuję. Poza porażką pamiętam z niego tylko masę idiotycznych fauli, straciłam więc do tej drużyny cały sentyment. Żeby nie było, że przestaję kibicować komuś, kto przegrywa - Hiszpanie, choć już właściwie odpadli, nadal są moim numerem dwa. Portugalia przesadziła - tak brzydkich zagrań, fatalnego zachowania i kiepskiego futbolu dawno nie widziałam. W połowie meczu przerzuciłam sympatię na Niemców.

P.S. Zanim skończyłam pisać post Portugalczycy rzutem na taśmę zremisowali z USA. Udało im się jak ślepej kurze ziarno, bo Amerykanie w ostatniej doliczonej minucie meczu byli już za bardzo pewni zwycięstwa i odpuścili zupełnie. Oznacza to, że koledzy Ronaldo nadal mogą wyjść z grupy.

Anglikom kibicuję zawsze, gdy nie grają z Włochami lub z Hiszpanami. Myślę, że znacie już dobrze mój sentyment do Wielkiej Brytanii i nie muszę Wam tłumaczyć, dlaczego tak lubię Angoli:) Zawsze twierdziłam, że ktoś pomieszał karteczki w niebie i bocian zrzucił mnie nie tam, gdzie trzeba, bo ja się urodziłam, żeby być Angielką... Mówi się trudno i żyje się dalej, pozostaje kibicowanie rodakom Szekspira. Może Anglicy nie grają jakiejś specjalnie pięknej piłki, ciężko doszukać się u nich maestrii Pirlo czy van Persiego, ale coś w nich takiego jest, że ciągle są uważani za faworytów i ciągle przyjemnie się ich ogląda. Szkoda tylko, że w rzeczywistości tak rzadko wygrywają coś większego. Zła jestem ostatnio na Włochów nie dlatego, że przegrali z Kostaryką, ale głównie dlatego, że tą porażką wyeliminowali Anglików z dalszej gry. Szkoda, będą razem w Hiszpanami w jednym samolocie topić smutki w herbacie. I pamiętajcie - football, nie soccer! :) :)

   
Niemcy i Holendrzy zostają na koniec. Jakoś nie mogą mnie całkowicie do siebie przekonać, choć nie odmawiam im ogromnych zdolności. Ostatnio Holendrzy pokazali piękny futbol, ale za wiele powiedzieć o nim nie mogę, bo wgnietli wówczas w murawę Hiszpanów, nie wypada mi więc chwalić ich za bardzo. Pamiętam czasy Rijkaarda, van Bastena, Gullita, pamiętam uroczego drągala van der Sara - w chwili obecnej drużyna Holandii jest mi znana trochę mniej, ale kibicuję im zawsze, gdy walczą z Niemcami:) Ci ostatni często grają mi na nerwach, nie zmienia to jednak faktu, iż są jedną z sześciu drużyn, które w moim mniemaniu są najlepsze na świecie. A w Brazylii, poza Włochami i Holendrami (być może także poza Portugalczykami), pozostali mi już tylko oni... Tylko mi nie wmawiajcie, że Klose i Podolski to Polacy, bo jak słyszę po kolejnym niemieckim zwycięstwie, że "jak zwykle Polacy pokazali co potrafią", to mnie febra trzęsie.

To by było na tyle, jeśli chodzi o temat zupełnie z literaturą i sztuką niezwiązany (z drugiej strony - czyż gole strzelone przez Marchisio w meczu z Anglią lub przez van Persiego do bramki Casillasa nie były poezją?)

Na czas Mundialu zaopatrzyłam się w kiosku w lekturę, której spokojnie można się oddawać łypiąc jednym okiem na ekran i śledząc tor lotu piłki. A przynajmniej tak sądziłam. Z zasady nie kupuję czasopism, nie czytuję ich niemal wcale, bo zawsze, nawet gdy mam jakieś pod ręką, przegrywają one konkurencję z książką, więc sensu większego w ich nabywaniu nie widzę. Tak więc niewiele się interesuję nowymi tytułami, umykają mi, bo do kiosków (vel "saloników prasowych") nie zaglądam. Ostatnio jednak stwierdziłam, że czytać niczego konkretnego przy meczach nie zdołam, spróbuję więc poprzeglądać jakieś gazety, a że znalazły się dwa tytuły związane z tym, co kocham najbardziej - tym lepiej. Pozornie:)

"Fanbook" już na pierwszy rzut oka nie wyglądał zachęcająco, ale wygrzebałam dwuzłotówkę, żeby się zorientować, co to za zwierz. No i teraz mi szkoda tych dwóch złotych... Nie jestem zwolenniczką całkowitego krytykowania czegokolwiek lub kogokolwiek, zawsze staram się doszukiwać pozytywów, ale zdarzają się niechlubne wyjątki. I mam własnie przed sobą jeden z nich. Takiej fuszerki to ja dawno nie widziałam, aż wstyd, że to coś o książkach traktuje. Pomijam papier toaletowy, na którym pisemko zostało wydane - cena jest, jaka jest i wymagać za wiele nie można. Jednak wszystko, co znalazłam wewnątrz woła o pomstę do nieba - poczynając od grafiki, poprzez korektę, dobór materiałów, kończąc na jakości tekstów.

Krzywić się zaczęłam już na początku. Jerzy Mosoń, redaktor naczelny magazynu "Gentleman", postanowił podzielić się z nami swoimi przemyśleniami na temat powieści Gabriela Garcii Marqueza. I już na wstępie, pisząc o "Miłości w czasach zarazy" i "Stu latach samotności" popełnił coś takiego: "(...) zawsze twierdziłem, że to pozycje odpowiednie dla pań i to tych należących do nielubianej przeze mnie kategorii: egzaltowanych, uwiędłych romantyczek, moralistek z innej epoki, wypasających swe emocje na powierzchownych diagnozach społecznych." Za wymienionymi powieściami osobiście nie przepadam, choć w tej drugiej odnalazłam mnóstwo maleńkich arcydziełek - opisów zapierających mi dech w piersiach. I bardzo cenię Marqueza za to właśnie, jak pięknie pisał. Czy to czyni ze mnie uwiędłą romantyczkę z innej epoki, panie "gentleman"? Jak można w ten sposób wypowiadać się o kimś, kto czyta i lubi inny rodzaj literatury niż my sami? Nie sądzę, by tego typu wypowiedzi znalazły miejsce na łamach szanującego się i cenionego przez czytelników pisma o książkach.

Dalej było coraz gorzej. Ankieta, która miała wskazać, jakie nowości warto przeczytać na wakacjach zakończyła się poleceniem przez stu pięćdziesięciu blogerów właściwie wszystkiego (w tym całej beletrystyki młodzieżowej), co od początku roku pojawiło się na półkach księgarskich. Felietony o banalnej i nic niewnoszącej treści (np. "Jak nie zabierać książek na wakacje" - nie pakuj grubych tomów w twardej oprawie, nie bierz za dużo, jeśli jedziesz z rodziną, pamiętaj, że książki nie są wodoodporne; dziewczęta, weźcie Piekarę, to mężczyźni będą się za Wami oglądać, chłopcy, spróbujcie łowić na Bridget Jones). Zapchajdziury w stylu garści cytatów z powieści fantastycznych czy chaotycznych quizów. Ilustracje, które mogą tylko wywołać uśmiech pełen politowania i raniące oczy bałaganiarskie rozplanowanie elementów grafiki. Ale najgorszy jest styl niektórych wypowiedzi, np. "Moje pytanie zmierza do tego, czy jak czuje Pan oddech czytelników, którzy niemalże podglądają on-line, jak Pan wystukuje litery na klawiaturze, to czy pisze Pan pod tym wpływem inaczej?" lub "Czy przygotowując projekt okładki i na przykład sposoby promocji biorą Państwo pod uwagę strukturę płciową potencjalnych czytelników, czy też robicie książki po prostu dla ludzi?"


Moja "struktura płciowa" (a może po prostu rozwinięty umysł) buntuje się zazwyczaj przeciwko wszelkiemu generalizowaniu, więc byłam mocno zniesmaczona tekstem Lubomira Bakera, w którym znalazłam takie "perełki": "Gdy mężczyzna czyta "Potop", nie omija opisów bitew - raczej się ku nim z ciekawością pochyla, zaś scenę, w której Oleńka nie jest godna całować ran Jędrusia (...), ma raczej w głębokim poważaniu. Z kolei panie niespecjalnie fascynują się "Władcą Pierścieni", bo wątek romansowy jest tam reprezentowany jako siedmiorzędny, a dzielni uruk hai są zbyt mało seksowni. (...) panie szukają w literaturze rozrywki i emocji, czasem piękna, zaś panowie rozrywki i wiedzy, czasem podniety dla zmysłów." Po przeczytaniu tego zabrakło mi słów i jedynie napisałam na marginesie wielkie "CO????" Dziewczęta moje kochane, wiedza nie dla nas, dajcie sobie spokój z czytaniem, spokojnie możemy poprzestać na oglądaniu "Rancza" i "Mody na sukces", bo nasza "struktura płciowa" tylko do tego nas upoważnia.

Jak się zapewne domyślacie, szybko strzeliłam "Fanbooka" w kąt i zajęłam się oglądaniem meczu, bo takiego natłoku idiotyzmów nie byłam w stanie przełknąć na raz. Dawkowałam to sobie po trochu i w duchu liczyłam na to, że może z biegiem stron będzie lepiej. A gdzież tam, doczytałam do końca, żeby nie było, że opieram opinię na fragmentach, ale na tym moją "przygodę" z wyżej wymienionym pisemkiem zakańczam. I Wam także radzę - szkoda czasu.

Z kiosku przytachałam także "Książki. Magazyn do czytania". Piszę, że "przytachałam", bo do żadnej torby mi się to to nie zmieściło - wielkie jest niczym kapota Podbipięty. I dobrze, przynajmniej ciężko tej pozycji nie zauważyć, a przy okazji jest więcej do czytania:) Jakoś do tej pory istnienie tego pisma mi umykało, głównie z powodów, o których pisałam powyżej, ale bardzo tego żałuję i w piersi się biję. Klasa, profesjonalizm, bardzo wysoki poziom recenzji, felietonów, wywiadów, znakomita treść i świetnie zaprojektowana szata graficzna - już się nie mogę doczekać kolejnego numeru, a międzyczasie spróbuję gdzieś złowić poprzednie. Jakże mi brakowało czegoś w tym stylu - pojawiające się z rzadka pozycje (np. "Bluszcz") nie zdołały mnie do siebie przekonać, "Książki" uczyniły to w jeden wieczór. I znów - odłożyłam gazetę na bok i oddałam się futbolowi, bo nie byłam w stanie skupić się na czytaniu. Potrzebowałam do tego takich samych warunków, jakich wymagam sięgając po książkę. Tym sposobem misja, z którą udałam się do "saloniku prasowego" spaliła na panewce:)

Moją szczególną uwagę zwrócił tekst "Esesman, mój bliźni" będący recenzją książki Ignacego Karpowicza "Sońka", w którym znalazłam myśl wartą wynotowania, tak bardzo zbieżną z tym, co sama sądzę o literaturze historycznej i wojennej: "Wojny potrzebują literatury. Bez niej byłyby tylko monotonnym, niekończącym się procesem zwierzęcych walk o dominację i przetrwanie rejestrowanym przez buchalterów historii. Dzięki opowieściom geografia wojen nabiera ludzkiej treści, a nazwy takie jak: Troja, Grunwald, Somosierra, Waterloo, Verdun, Normandia, Sajgon, wysnuwają z siebie historie i obrazy, które niczym bandaże spowijają przemoc, rzeź, okaleczenia, śmierć. Dają im świadectwo i sens, zmuszają do myślenia o nich (...)" - pisze Ryszard Koziołek.

Znakomity tekst zamieścił na łamach "Książek" Bartosz T. Wieliński, w którym opisał, na przykładzie kilku książek, dążenie Europy do Wielkiej Wojny w 1914 roku, stosunek ludzi do niej i zmianę, niczym w kalejdoskopie, nastrojów towarzyszących jej rozwojowi. "W roku 1913 belle époque trwa jednak w najlepsze. W Nowym Jorku ukazuje się pierwszy numer "Vanity Fair"(...), a Charlie Chaplin podpisuje pierwszy kontrakt filmowy. Marcel Proust, w dźwiękoszczelnym pokoju, zaczyna pisać "W stronę Swanna" ("życie jest za krótkie, a Proust za długi" - podsumuje Anatole France). Tomasz Mann podczas wizyty w Davos wpada na pomysł napisania "Czarodziejskiej góry", ale na razie procesuje się z handlarzem, który go naciął przy zakupie dywanu. Twórca psychoanalizy Zygmunt Freud w swoim wiedeńskim gabinecie przyjmuje kilkunastu pacjentów dziennie, biorąc po sto koron za sesję. "National Geographic" publikuje zdjęcia odkrytej w Andach stolicy Inków Machu Picchu; Igor Strawiński wystawia w Paryżu balet "Święto wiosny" (został wygwizdany, prasa pisała, że "Francuzi nie tolerują głupoty"), a Franz Kafka oświadcza się Felice Bauer."

Świetny komentarz do dyskusji na temat zarobków pisarzy zamieścił Marcin Sendecki, a Małgorzata L. Niemczyńska napisała wciągający tekst o relacjach wielkich pisarzy z własnymi dziećmi. Na deser znalazłam rozmowę z profesorem Romanem Koropeckim, autorem książki "Adam Mickiewicz. Życie romantyka", a wisienką na torcie jest jak zwykle erudycyjny i zabawny felieton Marcina Szczygła o tym, że słowa są zdobyczą wolności. "Pierwszy dekret Pawła I po wstąpieniu na tron dotyczył słowników. Nakazywał oczyszczenie języka rosyjskiego z niepotrzebnych słów. Na przykład wyraz "obywatel" należało zastąpić wyrazem "mieszkaniec". Słowa "społeczeństwo" car nie umiał zastąpić, napisał więc: "Zakazuje się używać." (...) Czy dziś komuś młodemu przyszłoby do głowy, że [także] socjalistyczny słownik nie odnotowywał słów, które nie były przez system akceptowane? Dopiero w nowym, postkomunistycznym wydaniu [słownika języków obcych] zamieszczono takie obce słowa, które wcześniej do PRL oficjalnie z zagranicy przedostać się nie mogły: "gadżet", "gułag", "Holokaust", "jogging", "marketing", "sowietyzacja". Natomiast zasłużona kara spotkała po 1989 r. "leninizm". Z 17 wierszy (sekretarz I sekretarza Gomułki osobiście czuwał nad tym, żeby hasło nie miało mniej wierszy niż "lemur" i "lenno") po upadku komuny zostało tylko sześć."

To tylko niewielka część tego, w czym zaczytywałam się przez cały weekend. "Książki" będą pierwszym w moim życiu magazynem, który prawdopodobnie zaprenumeruję! :)

 Napisanie powyższego tekstu było dla mnie przyjemnym oderwaniem myśli od problemów. Okazuje się, że styl, którym zazwyczaj tworzę zawsze wylezie na wierzch, niezależnie od stanu mojego umysłu i nastroju, w jakim się nurzam. I dobrze, bo już się bałam, że smęcić będę, a tym samym stwierdzicie, że nie warto więcej do mnie zaglądać. Już wkrótce kolejna recenzja i "post wspomnieniowy" - muszę je tylko poprawić, co zwykle zajmuje mi więcej czasu niż samo pisanie... Do zobaczenie zatem ;)


11 komentarzy:

  1. Pogoda jest okropna… i dlatego mam więcej nadprogramowego czasu aby spędzić go przed komputerem. Nie obwiniam się wtedy, że tracę minuty mego życia na wartę przed monitorem. Zdecydowanie przedkładam jawę nad fantastyczną abstrakcję. Całe szczęście, że footballem nie interesuję się. Zwyczajnie nie widzę niczego fantastycznego w dwudziestce spoconych facetów, biegających w majtkach po boisku. Szkoda mi na to czasu. Przy całej mojej empatii i zrozumieniu zamiłowania do sportu, nie rozumiem marnowania czasu na oglądanie meczów piłkarskich. I nic tego faktu nie zmieni. Cieszę się ,że mój prawie trzydziestoletni syn także unika jak ognia tego sportu. Są inne dyscypliny, które dają więcej wrażeń i adrenaliny… więc nie zabiorę głosu w sprawie Święta Piłki Nożnej bo to nie jest moja piaskownica z ulubionymi zabawkami. A co do książek … to sprawa ma się całkiem inaczej. Tutaj mogę buszować do woli. Czytam niezliczone blogi, recenzje, spojrzenia na literaturę „od Sasa do lasa” , opinie pisarzy i czytelników. Wyłania się z tego tak bardzo abstrakcyjny obraz, że trudno wyłapać, co jest z górnej półki, a co z dolnej, co warto czytać a co pominąć. Każdy czytelnik kieruje się własnym poczuciem estetyki, smaku, wrażliwością, ulubionymi tematami, epoką lub rodzajem fantastyki. Trudno to wszystko wrzucić do jednego worka. Wszelkie magazyny literackie są sponsorowane przez tego lub owego. Nie chcę tutaj mieszać polityki, aby mój wpis nie ociekał jakimiś uprzedzeniami. Warto czasami jednak przeczytać biografie pisarzy. Wiem np. dlaczego pisarstwo Karpowicza zupełnie mi nie odpowiada, a przecież ten pisarz jest ciągle nominowany do różnych nagród. On po prostu nie lubi ludzi ( przyznaje się do tego w wywiadach) i to widać w jego twórczości, a takie książki są dla mnie niestrawne. Czyli nie zawsze recenzje idą w parze z tym co zobaczymy na kartach literatury. I jak tu się połapać w gąszczu literatury dobrej i złej? Trudna sprawa. Moje książki dzisiaj mają wolne, leniuchują pod czerwcową chmurką, a ja rozstawiłam sztalugi i chcę uchwycić szare lato w otoczeni zapłakanych róż. Może Monet coś mi szepnie do ucha.
    Posyłam moc pozdrowień i życzę Pani uśmiechu – czy to przy poezji pisanej czy też poezji piłkarskiej.
    Dorota Kubiak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bym wolała futbolem się nie interesować, bo mecze jednak sporo czasu pochłaniają, ale się nie da, próbowałam! :) W ogóle - za dużo pasji to też niedobrze, bo człowiek nie wie, w co ręce włożyć, goni, żeby obowiązki jak najszybciej wypełnić i uszczknąć choć pięć minut więcej na robienie tego, co się kocha, co wzbogaca, co raduje. I tak całe życie z wywieszonym językiem... :) Ale jakież egzystencja byłaby bezsensowna bez tych pasji ;)

      O, jak śmiesznie, a jednocześnie prawdziwie, napisałaś (mogę po imieniu? mogę? i proszę o rewanż!:) - dwudziestu spoconych facetów w majtkach:) Cóż, zaprzeczyć nie mogę, choć zazwyczaj na tych facetów jako na takich uwagi większej nie zwracam (pojedyncze przypadki fangirlizmu wypisałam i więcej nie było). Majtki jak majtki, ale koszulki mają fajne, szczególnie Urugwajczycy! ;)

      Ja wiem, że są inne sporty i wiem, że się inni nimi fascynują, ale ja jakoś tylko na piłce nożnej wzrok zawieszam i tylko na tej dyscyplinie paznokcie gryzę:)

      O Karpowiczu zdania wyrobionego jeszcze nie mam, bo wywołuje we mnie mieszane uczucia. "Balladyny i romanse" nawet mi się podobały, a "Cudu" nie strawiłam. Przeczytam "Ości" i "Sońkę", to może ostatecznie podejmę jakąś decyzję. Tekst Ryszarda Koziołka podobał mi się nie ze względu na książkę, o której w nim mowa, ale ze względu na ogólne spojrzenie na temat, na wojnę, na nienawiść między ludźmi. Takie recenzje lubię, bo nawet jeśli ktoś nie czyta pisarza, o którym mowa, to tekst przeczytać może.

      Jeśli chodzi o biografie, to ja też bardzo je lubię i zaczytuję się nimi, ale... Ale staram się jednak nie patrzeć na literaturę pod kątem tego, jak żył, jaki był, czym się kierował, jaki miał stosunek do ludzi dany twórca. Tym sposobem nie czytałabym Dickensa, Byrona (który właśnie zdecydowanie nie lubił ludzi, a szczególnie swoich rodaków), nie czytałabym pisarzy, którzy mieli inną orientację seksualną, bo nie jestem w tym względzie tolerancyjna, itd. Niech tam sobie pan Karpowicz mówi co mu się podoba, przypuszczam, że tego typu teksty to z jego strony spora kokieteria i chęć wywołania jakiegoś skandaliku może, bo to zawsze dobrze się sprzedaje. Mnie musi przekonać swoim pisarstwem i tylko tym.

      A jeśli chodzi o recenzje - zdecydowanie, każda z nich zawsze była i będzie subiektywna. Dla kogoś Marquez może być pisarzem dla "uwiędłych romantyczek", dla kogoś innego będzie mistrzem nastroju i wnikania w uczucia człowieka. I każdy ma prawo do swojej opinii, którą publicznie wyraża po to, by zwrócić innym uwagę na takie lub inne punkty, które go poruszyły, zachwyciły lub zniesmaczyły. Ale obrażanie kogoś tylko dlatego, że lubi czytać coś innego niż my uważam za niewybaczalne, więc redaktor naczelny "Gentlemana" ma u mnie krechę nie do przebycia.

      Mam nadzieję, że Monet podszepnął Ci kilka pięknych pomysłów na obraz. Ta pasja nie dla mnie, jestem z tych zachwycających się, a nie tworzących:)

      Pozdrówka ślę wesołe i życzenia pięknej pogody!

      Usuń
    2. Ależ oczywiście Aniu, piszmy po imieniu. Moje zwracanie się per pani to stara szkoła mej babci. Babcia urodziła się i wychowała na Syberii … a tam tykanie było na porządku dziennym. W języku rosyjskim taka nonszalancja towarzyska wg mej babci była nie do zaakceptowania. Dlatego, jeśli tylko mogę, to unikam wszędobylskiego mówienia sobie po imieniu. Wiem, że to wg niektórych psychologów ma burzyć bariery sztywnych konwenansów, ale ja z kolei niezbyt pewnie czuję się gdzie wszyscy „tykają się”. Miałam także szczęście do nauczycieli, którzy nie uznawali amerykańskiego sawuwawiwru gdzie pomija się słowo pan/pani i do tego, „tyka” się, trzymając ręce w kieszeni. Moja polonistka zwracała się do mnie używając staropolskiej końcówki nazwiska przynależnej pannie – ówna, a gdy odebrałam świadectwo dojrzałości, natychmiast zwróciła się do mnie per pani. I tak jakoś słowo PANI jest mi bliższe. Ale czasy się zmieniają i aby nie być zgorzkniałą tetryczką powinnam puścić oczko w zaświaty mej babci aby nie dąsała się za moje „tykanie” nieznanych lub mało znanych osób. Uff, wybacz mi babciu –sorry, takie mamy czasy. :)A co do piłki nożnej … to, broń Boże, nie było z mej strony krytyki tej dyscypliny. Po prostu , w rankingu sportów, football znajduje się na takiej pozycji jak nasza narodowa reprezentacja. Ale co ciekawe, jako dziecko i troszkę większy podrostek, zdarzało mi się spędzać czas w otoczeniu atmosfery boiskowej, bo mój wujek był sędzią piłkarskim. Niejednokrotnie tłumaczyłam moim koleżankom na czym polega „spalony” i rzut rożny. Z kolei inny wujek , z racji braku męskich potomków, ciągnął mnie na mecze i treningi bokserskie. O! to był odlot sportowy- bijatyka na własne życzenie. Mnie jednak najlepszą frajdę sprawiało huśtanie się na linach otaczających ring. Ale obecny mundial zaczyna mi się podobać- i krew się leje, i gryzący wampir biega po boisku… Chyba zacznę bardziej lubić ten sport.
      Podobają mi się spotkania ligowe- nie mecze, ale atmosfera tam panująca ( pomijam chuligaństwo). Nawet mam taką cichą zachciankę aby być na meczu Legii Warszawa i posłuchać ich hymnu. Klubowy szalik już mam teraz zostało mi wspólnie zaśpiewanie cudownej piosenki Niemena. Aż ciarki przechodzą mi po plecach gdy tego słucham.
      http://www.youtube.com/watch?v=7Emj4SSMsw8
      Obiecałam sobie, że napiszę kilka słów odpowiedzi i jak zwykle rozpisałam się, a chciałam jeszcze się odnieść do pisarstwa Karpowicza. Jest on moim ziomkiem z Białegostoku i jakoś tak chcący i niechcący trafiają mi się pod nos jego wywiady, opinie kolegów po fachu czy relacje ze spotkań autorskich. Po przeczytaniu kilku jego książek – których czytanie szło mi jak krew z nosa, teraz wiem dlaczego była to dla mnie orka na ugorze. On jest dla mnie niestrawny jako pesymistyczny człowiek i chyba nie umie w swoich książkach wykrzesać choćby odrobiny autentycznej afirmacji życia. To nie jest zabieg marketingowy, Karpowicz taki jest , to widać, słychać i czuć. Aniu, tak na marginesie, ciekawy wątek poruszyłaś - jak ma się osobiste życie pisarzy, poetów do ich twórczości, jak tę twórczość odbierają czytelnicy i krytycy. Jaki wpływ na tekst literacki mają zapatrywania polityczne, orientacja seksualna, uprzedzenia, fobie, religia itd.?
      Pozdrawiam serdecznie.
      Dorota Kubiak
      PS
      Monet okazał się nieczuły na moje prośby albo ja już głuchnę na starość i nie usłyszałam jego podszeptów. Moje malowidła są raczej z pogranicza Picassa ze skrzyżowaniem z Kandyńskim. Jednym słowem – pomieszany styl w roli głównej!:)

      Usuń
  2. Mam takie samo podejście do wszelakich czasopism. Żadne nie zainteresowało mnie dotąd na tyle, aby je kupować. Przez jakiś czas podczytywałam te dotyczące sztuki, ale miłości z tego nie było...

    Poglądy pana "gentlemana" na realizm magiczny już w Twoim poście na facebooku mnie zirytowały, ale ostatecznie zwyciężyła z nimi "struktura płciowa" :D Według podziału pana Bakera chyba muszę być mężczyzną, skoro Władcę przeczytałam dwa razy, a na dokładkę wszystkie wydane w Polsce (do lat 2000.) książki Tolkiena - i to z wypiekami na twarzy... W przeciwieństwie do pana Bakera - "dzielny uruk hai"?! Przecież to oksymoron taki, jak np. nierzetelny redaktor. Uruk-hai mogli być co najwyżej okrutni i plugawi -_-

    A wiesz, że Ryszard Koziołek wykłada na moim (byłym już) wydziale? Napisał (między innymi) świetną książkę o trylogii Sienkiewicza i oprócz tego jest bardzo prostudenckim wykładowcą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak krążę wokół czasopism od lat, ale od kiedy kupiłam jakieś, a potem znalazłam zakurzone w kącie, nieprzeczytane oczywiście, dałam sobie spokój. Teraz jednak już wiem, że dla "Książek" poświęcę kilka godzin, bo lektura naprawdę mnie ubogaci.

      Ta "struktura płciowa" to perełka normalnie, bardziej denerwującej dawno nie miałam okazji w słowie pisanym zaobserwować (dodam, że wykluczam politykę, bo jestem anty-!).

      Witaj w klubie! Ja "Władcę Pierścieni" też przynajmniej dwa razy czytałam, a Tolkien ma w moim królestwie specjalną półkę, na której dumnie się prezentują wszystkie tolkienalia, które tylko w rękę mi wpadły. I uwielbiam cały świat przez tego pisarza wykreowany, łącznie z magicznym "Silmarillionem" (i nawet z HoMe przeżyłam przygodę). Tak więc poczułam się stwierdzeniem, że "Władca Pierścieni" kobiet nie fascynuje osobiście obrażona (to samo dotyczy "Potopu", bo mnie ta Oleńka strasznie tam zawadzała!)

      Zazdroszczę (byłego) wykładowcy - zajęcia z nim musiały być świetne, bo tekst o Sońce i w ogóle o wojnie jest naprawdę znakomity.

      Usuń
  3. Co do oglądania transmisji to możemy się przytulić, bo ja także z tych, co lubią. Ze względu na małe dzieci, oczywista oczywistość, że nie oglądam całości, ale jedynie to , co mogę. Noc - po 23.30 - odpada zupełnie.
    Na temat gazet się nie wypowiadam, bo nie kupuję (poza wskazanymi w poście fotograficznym) .

    Dobrego wszystkiego i do finału !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nareszcie jakieś zrozumienie w narodzie :) Ja chwilowo obrażona na mundial jestem, bo mi Włosi odpadli, ale to przejściowe :) Za cztery lata i tak mistrzami zostaną:)
      Dzięki! Do finału! ;)

      Usuń
  4. No cóż, Twoje nadzieje co do dalszych losów na mistrzostwach drużyny Włoch dzisiaj legły w gruzach. I jeszcze pogryzieni zostali :) Ostatnie mecze, które obejrzałam w całości to były te z udziałem Polski na ME. Teraz dawkuję sobie fragmenty. Oglądam za to siatkówkę :)
    Co do gazet: naprawdę można popełnić takie niedbałe i bezwartościowe coś? Już pomijając poziom cytowanych przez Ciebie tekstów (a jest bardzo mulisty) to poczułam się obrażona i jako czytelnik i jako kobieta. Przeczytałam Trylogię kilka razy nie omijając scen bitew, a na widok uruk hai jako nastoletnia panienka zakrzyknęłam (zapożyczonym chyba z powieści Chmielewskiej) "raz z takim i umrzeć". Piękny był. (Możliwe też, że wcale nie on obudził moją radość, a inne równie urocze stworzenie. W każdym razie podbiło mą duszę gimnazjalistki).
    Z kolei "Książki" to rzeczywiście prasa potężnego kalibru.
    Mam nadzieję, że problemy szybko odejdą w niepamięć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Legły w gruzach moje nadzieje, jak Włosi mogli mi to zrobić, to ja nie pojmuję... Za to pogryzienie powinni dostać gola gratis, bo przecież Suarez może jakimś wampirem albo wilkołakiem jest... ;)

      Tak, ja czułam się dokładnie tak samo czytając to pisemko. Pomijając Marqueza, bo tutaj opinia "znawcy" nie dotknęła mnie tak bardzo osobiście, ale niechby spróbował tak napisać o wielbicielkach Zafona, Gregory, czy innego mojego ulubionego pisarza - pogryzłabym! ;) Jednak jeśli chodzi o twierdzenie, że jako kobieta nie szukam w literaturze wiedzy (poza tym cały ten tekst jest tak seksistowski, że aż wstyd, żeby takie rzeczy wypisywać), że nie interesują mnie opisy bitew (strasznie mi ich u Gregory na przykład brakuje, natomiast dzięki nim ubóstwiam Cornwella), że nie fascynuje mnie "Władca Pierścieni", to czytając te "wypociny" normalnie warczeć mi się chciało! I mam ochotę panu Bakerowi napisać, że Aragorn i Legolas nie dla mnie, ja wolę właśnie orków, gobliny, trolle, entów i najróżniejszej maści stwory - im straszniejsze, tym lepiej! Bo ja mężczyzny w książkach nie szukam, tylko powrotu do dzieciństwa (w przypadku fantastyki) i przede wszystkim wiedzy (w przypadku wszystkiego innego).
      Dzięki! :)

      Usuń
  5. Tyle różnych opinii na temat Fanbooka wyczytałam, że sama nie wiedziałam, co o tym sądzić - dopiero Ty mnie przekonałaś, że nie warto po toto sięgać, Twoje argumenty i przytoczone cytaty przekonały mnie ostatecznie. Podobnie jak Ty jestem oburzona poglądami "gentlemana" i kwiatkami w stylu "struktury płciowej". Do "Książek" jeszcze nie zaglądałam, bo generalnie nie czytuję jakichkolwiek czasopism, ale widzę, że w tym przypadku warto zrobić wyjątek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bym nie zajrzała do "Książek", gdyby nie mundial - piłka nożna też się do czegoś przydaje, wbrew temu, co niektórzy uważają:):) I bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo przede wszystkim jest to magazyn, który pogłębia moją wiedzę - o książkach, o pisarzach, o rynku wydawniczym. A z "Fanbooka" nie wyniosłam nawet jednej przydatnej informacji, a tylko się zirytowałam. Straszne to było, straszne! ;)

      Usuń