"Konstancja Radolińska, młoda Polka podróżująca po Europie, płynie do Neapolu na spotkanie ze swym "prawie" narzeczonym, Janem Morawskim, bohaterem "Zbrodni w błękicie" oraz "Abla i Kaina". Jednak mężczyzna w ostatniej chwili zmienia plany i rozżalona dziewczyna zaczyna podejrzewać, że Janowi na niej nie zależy. Przypadkowo Konstancja wpada na trop spisku anarchistycznego, którego pierwszym aktem był udany zamach na króla Włoch. Bez wahania postanawia rozwikłać zagadkę i ostatecznie podbić serce ukochanego. Trafia do luksusowego hotelu w Sorrento, w sam środek międzynarodowego zgromadzenia arystokratów i awanturników, ale to, co miało być wakacyjną rozrywką, zmienia się wkrótce w tragedię - dochodzi do morderstwa."
Nie trzeba wnikliwie studiować "Odysei", żeby wiedzieć, kim były syreny. W sumie wystarczy obejrzeć czwartą część "Piratów z Karaibów" lub "Epokę Lodowcową 4" ("Mała Syrenka" to inna para kaloszy, bo "siren" jest czymś zupełnie różnym od "mermaid", którą po naszemu nazwałabym raczej "rusałką"). Te wredne potworki przybierały rozmaite postaci, ale zawsze miały w sobie coś z pięknych niewiast. Wabiły śpiewem marynarzy, nieopatrznie zapuszczających się na niebezpieczne wody - z chłopaków zostawały po tym już tylko kosteczki... Na całego psuły nam, kobietom, reputację, bo jakby nie było, to chyba one są pierwszym uosobieniem femme fatales ;)
Pojawiały się w różnych rejonach antycznego świata, między innymi na wodach Zatoki Neapolitańskiej, gdzie potrafiły tak sprytnie pokierować własną legendą, że na ich cześć nadano imię całemu miastu - Surrentum, czyli Sorrento. Na dźwięk tej nazwy odruchowo zamykam oczy i wsłuchując się w szum szmaragdowych fal zaczynam oddychać powietrzem przesyconym wonią gajów cytrynowych. To jedno z tych magicznych miejsc, do których zaglądam w wyobraźni za każdym razem, gdy o moje szyby deszcz jesienny dzwoni...
 |
Giuseppe Carelli, Sorrento |
Tarquato Tasso, najwybitniejszy poeta włoskiego renesansu (jeśli lubicie poezję tego okresu, a jeszcze nie znacie "Jerozolimy wyzwolonej", to myślę, że powinniście zajrzeć do tego poematu - miejscami się dłuży, jak wszystkie wielkie eposy, ale pełno w nim naprawdę pięknych fragmentów), który w Sorrento przyszedł na świat, pisał w liście do swojej siostry, że jedyną rzeczą, która byłaby w stanie wyleczyć go z fizycznych i psychicznych niemocy jest niebo rozciągające się nad miejscem jego urodzenia, jeden rzut okiem na tamtejsze widoki i ogrody, mały łyk sorrenckiego wina lub wody... Intuicyjnie się z nim zgadzam - jestem w stanie wyobrazić sobie, że w takim miejscu wszystkie choroby i depresje uciekają gdzie pieprz rośnie.
Dickens też był zachwycony: "Winnice, drzewa oliwne, ogrody pełne drzew cytrynowych i pomarańczowych, sady, wysokie skały, wzgórza poprzecinane zielonymi wąwozami. Ponad pokrytymi śniegiem szczytami, przez małe miasteczka, w których u każdych drzwi stoi cudowna, ciemnowłosa kobieta, obok pysznych letnich willi, docieramy do Sorrento, gdzie poeta Tasso czerpał inspirację z otaczającego go piękna." [Charles Dickens, Pictures from Italy, Chapter XI]
Studiując na potrzeby tego tekstu kulturalną historię miasta odkryłam, że właśnie w Sorrento doszło do teatralnego zerwania wielkiej przyjaźni pomiędzy Nietzschem i Wagnerem. Filozof podziwiał muzyka, darzył go uznaniem i uczuciem - do czasu. Po kilku latach odkrył, że jego Ideał jest zapatrzonym w siebie skrajnym egoistą, uważającym się za najwyższe bóstwo na muzycznym Olimpie - a tego Nietzsche, wielki altruista, zrozumieć nie mógł. Oliwy do ognia dolała, coraz mocniej przez kompozytora akcentowana wiara w ponadprzeciętność narodu niemieckiego. Paradoksalnie - pisarz, którego dzieła inspirowały Hitlera, manifestował swoją niechęć do Niemców i do ich kultury. Do tego stopnia, że uważał się za Polaka i swoją polskość chętnie podkreślał, co z jego strony było tylko i wyłącznie przekorą, gdyż w rzeczywistości polskich przodków nie posiadał.