"Nie o to chodzi, jak co komu wychodzi", czyli o talentach wokalnych brytyjskich aktorów

Oglądałam ostatnio "Dzwoneczka i tajemnicę piratów". W moim przypadku to dość zaskakujący wybór - nie dość, że zdecydowanie należę do tych dziewczynek, które wolą smoki od wróżek, Iron Mana od komedii romantycznych, a bitwę o Helmowy Jar przedkładają nad zwiedzanie Imladris, to jeszcze nie posiadam potomka, który by mnie mobilizował do odkrywania w sobie miłości do tiuli, koronek, tiar i błyszczących skrzydełek. 

Bąbel mój (który powoli zaczyna tracić prawo do tego miana, bo się za dorosły robi) preferuje bajki w stylu "Megamocnego" czy "Strażników Marzeń", na co nie narzekam, bo za każdym razem bawimy się na nich świetnie. Zdarza mi się jednak wzdychać (po cichu, żeby sobie wstydu przed dzieckiem nie narobić) za takimi "Zaplątanymi" na przykład:) A ponieważ mam siostrzenice, więc od czasu do czasu w oko wpada mi coś, co na moment budzi we mnie księżniczkę zamkniętą w wieży (strzeżonej zazwyczaj przez Avengersów, X-Menów i całe stado baśniowych dinozaurów). Tak było z najnowszą przygodą Dzwoneczka. Oficjalne tłumaczenie brzmi, że to bajka o piratach i ich nikczemnych planach, co mieści się w granicach moich i mojego Dziecka upodobań:)

Zaraz, zaraz, ale ja wcale o wróżkach pisać nie planowałam. Zmierzam do tego, że w filmie tym jest piosenka. Fragment tej piosenki, w oryginale oczywiście, śpiewa Tom Hiddleston i to śpiewa go po prostu rewelacyjnie. A Tom Hiddleston już zdecydowanie pasuje do moich normalnych zainteresowań, bo grał swego czasu skandynawskiego boga Lokiego. Pomijając filmy, w których to robił (pierwsza część "Thora" jest, moim skromnym zdaniem, bardzo kiepska), to Loki z Hiddlestona pierwszorzędny - właśnie taki, jakiego sobie wyobrażałam, gdy się dawno temu zaczytywałam w mitologii Wikingów.


Moje ulubione ujęcie Lokiego ;)
Dzięki Tomowi wpadłam na pomysł, żeby sobie posiedzieć i pooglądać śpiewających aktorów. Trochę się pośmiałam, trochę pozachwycałam, a potem stwierdziłam, że muszę sobie te perełki zapisać ku pamięci, bo jest to doskonałe źródło dobrego humoru. Będą to, oczywiście, jedynie aktorzy angielscy, bo inni nie tylko nie mają pojęcia o śpiewaniu, ale przede wszystkim nie mają w sobie tego niezmiennie mnie fascynującego dystansu do siebie. Nikt tak nie potrafi żartować z samych siebie jak Brytyjczycy :)

Tom Hiddleston to aktor, który ma ogromną charyzmę, jest zawsze uśmiechnięty, uroczy, a przy tym w oczach można mu wyczytać wielką miłość do tego, co robi. I to się czuje, gdy się go ogląda na ekranie. Może jeszcze nie w "Cranford", ale w "Czasie wojny" było to już wyraźnie widoczne. Nie miałam okazji, żeby zobaczyć go na żywo na deskach teatru Donmar Werehouse, gdzie grał Coriolanusa, ale oglądałam ten spektakl w Multikinie. Całością jakoś specjalnie porażona nie byłam, ale Hiddleston był naprawdę znakomity. A widząc, jak w trakcie pracy nad ścieżką dźwiękową do "Dzwoneczka" radośnie wczuwa się w śpiewanie piosenki pirackiej, aż serce mi rośnie, bo uwielbiam ludzi z pasją.



Colin Firth zdecydowanie nie powinien śpiewać. To dość zabawne, oglądać kogoś, kto zapadł w pamieć jako wyniosły, a jednocześnie pełen męskiego magnetyzmu Fitzwilliam Darcy, piszczącego jak panienka i udającego, że z gitarą w ręku wyszedł z łona matki. "Bądźmy poważni na serio" jest filmem uroczym, a Rupert Everett jak nikt inny nadaje się do tego, by grywać w ekranizacjach prozy Oscara Wilde'a (i śpiewać). Colin zresztą wcale mu nie ustępuje, bo ma wielki talent komediowy i ogromny dystans do samego siebie. I pewnie właśnie dlatego postanowił sobie w tym filmie pozawodzić, czym przyprawił mnie o ból brzucha ze śmiechu. 


Judi Dench to Judi Dench, nieważne czy potrafi śpiewać, czy nie, nieważne co śpiewa - i tak będzie zachwycająca. Zwłaszcza wówczas, gdy występuje na scenie Royal Albert Hall. Anglicy nie tytułują już jej inaczej jak tylko "Dame Judi Dench", bo jakoś tak wręcz nie wypada wymieniać jej z samego tylko imienia i nazwiska. 


Richard Armitage ma głos stworzony do tego, by się nim upajać. Jego "Misty Mountains" z pierwszej części ekranizacji "Hobbita" jest dla mnie genialnym odzwierciedleniem tego, co najpiękniejsze i najbardziej magiczne w świecie wykreowanym przez Tolkiena. Czystość i harmonijność tego głosu jest niczym innym jak tylko echem rozlegającym się w głębinach sal Morii i Ereboru. I bardzo bym chciała, żeby Richard jeszcze gdzieś kiedyś pośpiewał.



Emma Thompson wszystko robi fantastycznie, nawet wówczas, gdy, jako Niania McPhee, wygląda jak wielka żaba z gigantyczną brodawką. To jedna z tych aktorek, dzięki którym kocham kino brytyjskie. Im starsza, tym piękniejsza (choć jej piękno ma niewiele wspólnego z klasyczną urodą), w każdym filmie coraz lepsza - nie wiem, czy ona w ogóle wie, co to takiego granica perfekcjonizmu. Gdy będzie w wieku Judi Dench ją również będzie się tytułować "damą", tego jestem pewna. Emma ma głos jak dzwon, uwielbiam słuchać jak śpiewa.



Od Emmy Thompson do "Rozważnej i romantycznej" - a tam śpiewająca Kate Winslet. Nie do końca pojmuję, jak pułkownik Brandon mógł się zakochać w Mariannie właśnie wówczas, gdy wypiskiwała ona swoją rzewną piosenkę, ale mężczyźni są nieprzewidywalni. Loczki, panieński rumieniec, melancholijne spojrzenie i czysty głosik wystarczyły, żeby narodziła się wielka miłość. A co za tym idzie, jeden z najlepszych romantycznych wątków stworzonych przez Jane Austen. Jednak nie o tej piosence wykonywanej przez Kate chciałam tutaj napisać. Wbrew rozsądkowi uwielbiam utwór, który zaśpiewała do animowanej wersji "Wigilijnej opowieści". Wzrusza mnie niezmiennie od lat, zachwyca to, że dziewczyna wyrabia na zakrętach śpiewając refren i w ogóle złego słowa nie dam o niej powiedzieć:) Pewnie dlatego, że sama bym nawet w połowie tak zaśpiewać nie potrafiła.



Jeśli pułkownik Brandon, to oczywiście nie mogę pominąć Alana Rickmana, który głos ma niesamowity i niezwykle oryginalny, ale zdecydowanie nie nadający się do śpiewania. Potrafi mnie zahipnotyzować wypowiadaniem najzwyklejszych kwestii, ale w chwili, gdy chwyta za coś, co ma struny i zaczyna wyć do księżyca, to wywołuje u mnie tylko salwy śmiechu. I tęsknotę za szalonym i złowrogim profesorem Snape'm, który za cenę życia nie zanuciłby nawet jednej nuty. Jak to się dzieje, że Alana nieustannie do tego sposobu wyrażania uczuć ciągnie? - bo kwęka smętnie w co drugim filmie...


Kto jeszcze śpiewać nie potrafi? Keira Knightley. Ta śliczna i zdolna aktorka zagrała piosenkarkę w filmie "Begin Again". Nie powinna była tego robić, bo choć film jest bardzo przyjemny, to ileż ja się nacierpiałam słuchając jej śpiewu...


Maggie Smith to klasa sama w sobie. Ona nie potrzebuje tytułów i tak jest królową brytyjskich aktorek. Może się wygłupiać, robić zabawne miny, może wystawiać język, skakać, a nawet mówić o sprawach, o których w eleganckim towarzystwie mówić nie wypada - zawsze i niezmiennie będzie to robić jak urodzona arystokratka. 

Ten fragment, w którym uczy Carol Burnett angielskiego akcentu rozśmiesza mnie do łez za każdym razem, gdy go sobie włączam, by sobie nastrój poprawić. I mimo tego, że jej głos nie został stworzony do śpiewu, to w chwili, w której postanowiłaby zostać piosenkarką, wszyscy padliby jej do stóp. Bo Maggie Smith taka właśnie jest - cokolwiek by nie robiła, nie da się jej nie kochać. I, jak to mówi Carol z podziwem w głosie, "she's so London, so Shakespeare, so classy and sooo British." I niech sobie Maggie przekonuje, że "she's so how do you do, so Winnie the Pooh" - choćby była "so English tweed" i tak będzie "so caviar".



Benedict Cumberbatch:) Jak mogłabym o nim nie wspomnieć? Zwykle nie śpiewa, bo jakoś powołania do tego nie czuje, jednak w "August: Osage County" zabrał się do roboty, nauczył się grać na pianinie i zanucił czarującą, romantyczną piosenkę. I zrobił to uroczo. Nie będę za dużo o tym pisać, bo nie jestem obiektywna. Dla mnie i tak wszystko co robi, robi idealnie :) Śpiewał już kiedyś, w mini-serialu "Na koniec świata" i było to całkiem obiecujące.



Matt Smith występował w musicalu. Nie miałam okazji usłyszeć go w "American Psycho" na scenie Almeida Theatre, wiec nie wiem, jak mu poszło - podobno nieźle, choć nie porażająco. Mnie kiedyś rozśmieszył wykonując "Bohemian Rapsody" wraz z Karen Gillan i Arturem Darvillem. Raczej nie można tego nazwać śpiewaniem, Karen wyje jak dusza potępiona, a chłopaki się wygłupiają, ale na poprawę humoru w sam raz. 


Pewnie już w połowie tej wyliczanki byliście znudzeni, więc łaskawie na tym poprzestanę, mimo iż mogłabym pisać, słuchać i oglądać przez tydzień. Na koniec jeszcze tylko krótki fragmencik fałszującego, jak zwykle, Davida Tennanta, który choć śpiewać nie potrafi, to robi to często i z ochotą. A publiczności się to i tak podoba, bo nie ma to jak znakomity aktor, który nie boi się przyznać, że czegoś nie potrafi, ale jednocześnie potrafi śmiać się ze swojego braku umiejętności i mrugać okiem do widzów.


Jeśli znacie aktorów, którzy śpiewaniem was zachwycają lub rozbawiają, to proszę, napiszcie mi o tym koniecznie! Miłego tygodnia!

:)
Śpiewać każdy może, 
trochę lepiej, lub trochę gorzej, 
ale nie oto chodzi, 
jak co komu wychodzi. 
Czasami człowiek musi, 
inaczej się udusi!
:)


12 komentarzy:

  1. Oj, Rickmana uwielbiam, ale w Demonicznym golibrodzie brzmi jak stary kozioł.
    Hobbita nie oglądałam i w ciężkim szoku jestem, że gra tam Armitage.
    Hiddleston ma niesamowity głos i wspaniałą dykcję - ech, polscy aktorzy młodego pokolenia mogliby do niego na lekcje jeździć.
    Dorzuciłabym jeszcze Hugh Jackmana o głosie jak dzwon:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alan śpiewający zazwyczaj brzmi jak stary kozioł. To zadziwiające, bo gdy mówi, to mnie ciarki przechodzą, a jak zabiera się za wokal, to mam ochotę uciekać:)

      No to teraz "Hobbita" wypada obejrzeć, bo Richard jest tam rewelacyjny;)

      O tak, Toma Hiddlestone'a można słuchać dla samego brzmienia jego głosu. Miałam ostatnio okazję zapoznać się z fragmentami "The Red Necklace" - audiobooka, którego nagrał. Tak jak piszesz - cudowna dykcja, modulowanie barwy głosu. Anglicy to potrafią, bo mają szkoły aktorskie na najwyższym poziomie.

      Myślałam o tym, żeby Hugh (Hugona?) uwzględnić, ale on musi poczekać, aż się za Australijczyków wezmę :)

      Usuń
    2. (zapomniałam napisać, że to na górze, to ja, tylko z innego "projektu;)
      Jeśli chodzi o Australijczyków (i NZ), którzy śpiewają, bądź nie powinni, to przypomniał mi się Russel Crowe:)
      A hobbit to już koniec, czy w tym roku na gwiazdkę tez się coś szykuje?

      Usuń
  2. Uwielbiam "What If". Mam do tej piosenki ogromny sentyment. "Misty Mountains" zwłaszcza ta klimatyczna wersja prosto z filmu jest absolutnie cudowna, magiczna i w ogóle... "Bohemian Rhapsody" nie cierpię, w związku z czym ta wersja bardzo przypadła mi do gustu. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Ty pokrewna duszo - wreszcie znalazł się ktoś ma podobne do mojego zdanie o "What if"!

      Pieśń krasnoludów to, imho, najlepszy utwór ze wszystkich, jakie zostały wykorzystane w tolkienowskich filmach Petera Jacksona. W moim rankingu pobiła nawet "May it be", a to naprawdę wiele znaczy.

      Żywię podobne uczucia wobec tego utworu Queen ;D

      Usuń
  3. Woda na mój młyn :D Jestem niestety beznadziejną fetyszystką, jeśli idzie o głosy, zwłaszcza głosy przemawiające w Received Pronunciation.
    Zacznę od złych wiadomości, bo tak podobno lepiej. Otóż Colin Firth jak dla mnie nie powinien nie tylko śpiewać, ale w ogóle mówić - czar pryska w chwili, gdy ten facet się odzywa. W moich uszach on po prostu skrzeczy, przy całej mojej (dużej) do niego sympatii.
    Matta Smitha śpiewającego na żywo słyszałam - dał radę. Nie powalał, ale dał radę (zresztą bardzo mu pomagała muzyka i chór, jedno i drugie trochę 'zasłaniało' jego niedostatki). Natomiast skarpetki mi spadły, gdy po raz pierwszy usłyszałam jego koleżkę Arthura Darvilla śpiewającego w "Once". Chłopak ma niesamowity talent.
    Armitage to oczywista oczywistość. Natomiast w kategorii śpiewających Brytoli jest jeden aktor, który nigdy nie zasłynął tak, jak na to zasłużył - Zubin Varla. To jest szekspirowski aktor, mało znany. Poszedł z głupia na casting i dostał rolę Judasza w "Jesus Christ Superstar" w 1996, i ZAMIÓTŁ. Ma najbardziej niesamowity głos, jaki w życiu słyszałam. Polecam go poszukać na jutubie.

    A z głosów nieśpiewających, za to pięknie brzmiących - oczywiście Macfadyen, Andrew Scott też pięknie czyta poezje z tym swoim irlandzkim rr, ale moim ulubionym ostatnio głosem jest Ben Crystal. Niebo. Zna się na wymowie, gra, książki pisze, ideał ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ile dobra! Dzięki za wszystkie podpowiedzi, są bezcenne.

      Taki prawdziwy, czysty, uroczy oksfordzki angielski jest coraz większą rzadkością, prawda? Tym bardziej cenię aktorów, którzy uważają, że ich zadaniem jest używanie go. Wydaje mi się, że Tom Hiddleston mówi tak nawet przez sen ;)

      Ja Colina Firtha za bardzo lubię, żeby mu aż tak wypominać jego ułomności, ale zgadzam się z Tobą pod każdym względem, jeśli chodzi o jego głos :)

      Matt z chórkiem w tle to coś jak Tennant w "Blackpool" - nie ma to jak mniej lub bardziej dyskretna pomoc :)

      O Darvillu i jego głosie miałam pisać, ale mi uciekło. Słyszałam niedawno jego radiową wersję "Let it go" i choć uszy mi chwilami puchły, bo zdaje się, że śpiewał to bez przygotowania, to jednak jest oczywiste, że Artur zna się na rzeczy i głos ma bardzo dobry.

      Sprawdziłam sobie Zubina Varla - rewelacja!! Zamierzam się z nim zapoznać bliżej, choć nie za bardzo jest z czym, bo niewiele go w wirtualnym świecie.

      Ben Crystal to kolejne odkrycie, którego dokonałam dzięki Tobie i będę Ci za to dozgonnie wdzięczna. Już wiem, czego będę słuchać przez najbliższych kilka wieczorów.

      O pięknych głosach nieśpiewających też mogłabym w sumie napisać cały długi tekst i na pewno byłby w nim Matthew MacFadyen, Jeremy Irons, Rufus Sewell, Matthew Goode, itd., itd. :) :) :)







      Usuń
  4. No i masz, poryczałam się. Przepiękne, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z kolei mogę podać swoją bardzo subiektywną listę przebojów stworzoną na podstawie wokalistów i tych "pseudowokalistów", których wymieniłaś w swoim tekście. Zacznę od dołu, jeśli przyjąć, że na pierwszym miejscu są ci, którzy śpiewają tak, że kwiatki nie więdną, a ptaki nie dostają czkawki w powietrzu :)
    W sumie mam dwie listy, bo jakoś osobno oceniam głosy męskie i damskie. Jeśli chodzi o kobiety, to Keira Knightley zaledwie próbuje śpiewać i może kiedyś przy wielkiej pracy nad głosem dojdzie do takiego poziomu, jaki reprezentuje aktualnie Kate Winslet, czyli znośnego. Emma Thompson z Judi Dench mogłyby stanowić bardzo wyrównany duet, ale śpiewając razem mogłyby stanowić zaledwie chórek do popisu Maggie SMith, która jest absolutnie rewelacyjna i śpiewa tak, że aż oczy robią się mokre.
    Teraz faceci. Otóż, moim skromnym zdaniem David Tennant wraz z Allanem Rickmanem mogliby stanowić niezawodną firmę odstraszającą myszy i szczury ze stodół i składzików ogrodowych. Myślę, że zarobiliby naprawdę dobrą kasę na tej robocie. Z kolei Colin Firth mógłby swoim głosem zniechęcić gołębie do przesiadywania na rynkach miast. Colin widać bardzo lubi śpiewać na powietrzu - może wówczas czuje się pewniej, albo po prostu ma w sobie coś z wilka, który podczas pełni wyje do księżyca:) Matt Smith mógłby znaleźć pracę w zoo w roli tresera orangutanów - jestem pewna, że gdyby zaśpiewał i pomachał kończynami, to wszystkie małpki zrobiłyby to samo i dokładnie tak samo :) Ben Cumberbatch też na razie nie wystąpi na scenie wokalnej, ale myślę, że z powodzeniem sprawdzi sie w teatrach i kościołach - gdy zaśpiewa, z budynków uciekną zarówno mało wytrwali widzowie i znudzeni pątnicy, jak i wszelkie gryzonie chowające się za szafami, fortepianami i stallami :)
    Za wyganiaczami szkodników, tymi trochę trochę lepszymi i trochę gorszymi jest trochę niezajętych miejsc, a potem małe podium, na którym stoją ramię w ramię Tom Hiddleston i Richard Armitage.
    Filmowy Loki zdecydowanie powinien już śpiewać publicznie, myślę że z powodzeniem. Jego głos mógłby nawet przyciągać publiczność. Zważywszy na młody wiek aktora, można się spodziewać, że w najbliższych latach na jego występy wokalne będą przybiegać nie tylko tłumy fanek, ale również zupełnie obiektywni miłośnicy pięknych głosów :) Tom śpiewa całym sobą, Jego ręce, włosy i ręce są jakby chórkiem wzmiacniającym wokal. Myślę, że odkrył w sobie potencjał i będzie go szlifował. To dobrze! Richard Armitage natomiast śpiewa tak, jak wygląda, czyli rewelacyjnie. Jego "Misty Mountains" jest naprawdę dobre. Jednak mam wrażenie, że nie wkłada w to całego serca i gdyby chciał, jego głos brzmiałby dużo lepiej. Może nie przepada za śpiewem po prostu. Z tego powodu nie jest na szczycie mojej listy, ale dzieli pierwsze miejsce z Tomem. No, chyba, że kiedyś się zakocha i zaśpiewa z głębi serca, wówczas być może w jego głębokim, pięknym głosie zabrzmią nuty, które sprawią, że będzie naprawdę charyzmatyczny.
    Podkreślam, że to moja bardzo subiektywna lista, na której umieściłam tylko osoby wymienione w Twoim tekście, Aniu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nawet nie próbowałam ich sobie ustawiać w kolejności, bo by mi się w życiu nie udało, zbyt wielu nie uwzględniłam, do zbyt wielu mam za duży sentyment, żeby ich stawiać za kimś, kto na przykład lepiej śpiewa...
    No, ale żeby porównać Tennanta, który przynajmniej jako tako słyszy muzykę, z Rickmanem, to już przesadziłaś :)
    Tom Hiddleston będzie teraz grał piosenkarza country - miałam okazję go posłuchać, jest niesamowity, choć mnie osobiście przeraża Anglik, który jest Anglikiem w każdym znaczeniu tego słowa, który będzie występował jako pieśniarz amerykańskich ludowych przyśpiewek...

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy umieją śpiewać, czy nie umieją, są świetni, wszyscy razem i każdy z osobna. Miło było posłuchać i się pośmiać Dzięki. Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że Ci się podoba. Mam nadzieję, że znajdę czas, żeby częściej coś takiego pisać, bo miałam frajdę.

      Usuń