Ruta Sepetys "Szare śniegi Syberii"


"Rok 1941, Litwa. Oficerowie NKWD wywlekają rodzinę Liny z domu i wsadzają do pociągu. Celem wielotygodniowej wyczerpującej podróży w wagonach bydlęcych okaże się obóz pracy na Syberii. Tutaj każdy dzień będzie walką o życie, a zapłatą za nadludzki wysiłek niewielka kromka chleba... Nadzieję mogą dać tylko miłość i... sztuka. Wrażliwa dziewczyna, dokumentując życie obozowe, w rysunkach ukrywa wskazówki, które mają ułatwić ojcu odnalezienie bliskich. "Szare śniegi Syberii" to poruszająca opowieść o bólu, cierpieniu, strachu, ale także o miłości, nadziei i zachowaniu godności nawet w skrajnie nieludzkich warunkach."

Jest coś, co straszy mnie po nocach, spać nie daje i grozi, że jak się nie wezmę do roboty, to "będzie ze mną źle". Mówiąc łagodnie. To nic innego jak tylko kilkanaście pozaczynanych tekstów pokutujących w zawieszeniu i czekających, aż je w końcu napiszę, doszlifuję i wypuszczę w świat, do ludzi. Racja jest po ich stronie, emocje związane z teatrem i Londynem powoli stygną, mogę więc w spokoju zabrać się za to, co powinnam zrobić już dawno. Na czołowym miejscu widnieje recenzja książki Ruty Sepetys "Szare śniegi Syberii" - tekst zaczęty jeszcze w listopadzie (o matulu, jak ten czas leci!).

Najpierw przeczytałam książkę. Następnie spotkałam autorkę. Potem znów przeczytałam książkę zakładając, że odbiorę ją trochę inaczej. Powiedzmy, że się udało.

Amerykanka litewskiego pochodzenia, Ruta Sepetys jest osobą przeuroczą, posiadającą wielki dar opowiadania - to typ gawędziarki, której słucha się z otwartymi ustami, której spija się z warg każde słowo. Chłonęłam jej monolog w zachwycie, niczym zahipnotyzowana, wszystko trafiało mi prosto do serca, przekonywało. Kiwałam głową potakująco patrząc na nią jak na bohaterkę walczącą ze smokami. Wydaje się, że nie na darmo Ruta pracowała wcześniej w Hollywood, w branży filmowej i muzycznej - zdążyła poznać tajniki manipulowania odbiorcą:) Przez jakiś czas byłam pod jej urokiem i mocno przeżywałam to, o czym mówiła. Opamiętanie przyszło w chwili, gdy usiłowałam opowiedzieć komuś o tym, co od niej usłyszałam, gdy starałam się to zwerbalizować po swojemu. W momencie zorientowałam się, że przecież tak naprawdę nie wszystko powinno mi się w jej historii podobać, zwłaszcza w zestawieniu z tekstem książki.



Ruta Sepetys na Targach Książki w Krakowie

"Szare śniegi Syberii" to książka dla młodzieży - trzeba to zdecydowanie zaakcentować, bo w chwili, gdy czyta się ją jak powieść dla dorosłego czytelnika, wychowanego na literaturze obozowej, wojennej, na dziennikach, wspomnieniach, powieściach o gułagach i zesłaniach, to można się tylko skrzywić nad naiwnością i gładkością historyjki opowiedzianej przez Sepetys. Dopiero pod koniec czytania dotarło do mnie, iż jest to utwór głównie dla czytelnika młodego, nie do końca znającego realia tamtych czasów i tamtych doświadczeń ludzkich. Wcześniej przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś na tragicznej, straszliwej, potwornej prawdzie położył welon z jedwabiu, wygładził ją, uatrakcyjnił na siłę i podał na tacy po to, żebym się wzruszyła i łzę uroniła. Nie ze mną te numery - ja Sołżenicyna czytałam.

Po spotkaniu z Rutą zrozumiałam więcej - to powieść nie tylko dla młodzieży, ale przede wszystkim dla młodzieży amerykańskiej. I tu leży pies pogrzebany. My znamy przerażające fakty, statystyki, wiemy, co oznaczał reżim hitlerowski, stalinowski, słyszeliśmy tysiące historii ludzi, którzy przeszli przez niewyobrażalne piekło. Amerykanie nie mają o tym wszystkim pojęcia, dla nich jest to straszna bajka nie mogąca się przecież wydarzyć w cywilizowanym świecie. Zrozumiałam też, dlaczego Sepetys musiała opowieść otoczyć woalem z mgły, łagodzić jej kontury, przerabiać i wygładzać - wydawcy przez długi czas odsyłali ją z kwitkiem sugerując pisanie... prozy obyczajowej. Bali się, że nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy w to, co pochodząca z Litwy pisarka ma im do opowiedzenia. Tym sposobem kilkanaście wersji "Szarych śniegów Syberii" musiało pójść do kosza. 

W chwili obecnej książka jest lekturą obowiązkową w dwudziestu sześciu stanach. Amerykanie przejrzeli na oczy? Mam taką nadzieję, choć nie łudzę się przesadnie. Skoro nikt im do tej pory nie mówił co się naprawdę działo w czasie II wojny światowej, to rzeczywiście prawda może im się wydawać przesadzona. Niech przynajmniej czytają to, co zaserwowała im Ruta Sepetys - dobre i to.

Szkoda, że nie wiedziałam o tym wszystkim zanim zabrałam się za czytanie - myślę, że patrzyłabym na tę powieść krzywiąc się zdecydowanie mniej. Nie zrozumcie mnie źle - jest to naprawdę dobra książka, wciągająca, poruszająca, miejscami szokująca. Nie polecam tylko patrzenia na nią przez pryzmat lektury choćby Herlinga-Grudzińskiego czy Czapskiego, bo wówczas wydaje się melodramatyczna, strywializowana, za bardzo wygładzona. Bohaterowie są podzieleni na złych i dobrych, niczym w amerykańskich filmach, sporo tu oczywistości i frazesów, jednak mając w pamięci fakt, iż książka przeznaczona jest przede wszystkim dla czytelnika nie do końca jeszcze historycznie zorientowanego, który nie miał dotąd okazji, by stykać się z podobnymi dziejami, można się naprawdę zaczytać i całkiem mocno przeżyć historię Liny. Oczywiście pod warunkiem, że lubi się czytać powieści młodzieżowe. Ja lubię:)

Ruta Sepetys kładła nacisk na to, iż jest to zbeletryzowana prawda oparta na wspomnieniach. Pamiętajmy jednak, że autorka rozmawiała z wieloma osobami, które przeżyły piekło zesłania na Syberię i na podstawie ich retrospekcji napisała ugładzoną wersję biorąc do niej tylko to, co zatwierdził wydawca. Nie jest to więc powieść o życiu jednej osoby. To pocięte fragmenty echa doświadczeń sporego grona ludzi, a to zawsze rodzi nieufność względem wyboru przez autora tego, co mu do książki najbardziej pasowało.

Na spotkaniu autorskim, które odbyło się w czasie Targów Książki w Krakowie Ruta opowiadała o przygotowaniach do napisania tej powieści, o tym, jak chciała poczuć się choć chwilę tak, jak jej rozmówcy tygodniami wiezieni na Syberię w pociągach towarowych. Słuchałam z zapartym tchem fascynującej gawędy o tym, jak dała się zamknąć w wagonie stojącym w lesie, na odludziu, jak przeżywała uwięzienie wspominając przeżycia ludzi, z którymi rozmawiała... Po jakimś czasie dopiero przyszło opamiętanie - zaraz, zaraz, o czym ona bredziła? Pojechała z mężem do lasu, a następnie poprosiła ślubnego o to, by ją zabarykadował w wagonie i poszedł sobie. Siedziała w przestronnym pomieszczeniu wypełnionym świeżym, leśnym powietrzem i rozmyślała. Przeżywała to, co pierwowzór jej bohaterki? Wczuwała się w sytuację ludzi, którzy ściśnięci niczym sardynki w puszce umierali na stojąco z braku powietrza, jedzenia i wody? Mając świadomość, że może zostać wypuszczona w każdej chwili solidaryzowała się z nieszczęśnikami, którzy po podróży trwającej tygodniami wypadali z pociągu i niejednokrotnie byli zabijani strzałem w tył głowy?


Kilka słów zamienionych w biegu nie zaspokoiło mojego apetytu na dłuższą dyskusję...

Kolejna "przygoda" Ruty Sepetys nie wyglądała lepiej. Pewnego pięknego dnia postanowiła wziąć udział w projekcie wymyślonym przez studentów jakiegoś uniwersytetu mającym na celu uświadomienie jego uczestnikom, jak wyglądało życie w łagrach. Musiała się mocno natrudzić, żeby dopuszczono ją do zwartego, męskiego grona, ale udało się. Znów dała się zamknąć, tym razem w czymś przypominającym programy telewizyjne z serii reality shows. Więzienie, strażnicy, głodówki, bicie, itd. I czuli się zupełnie jak ofiary Stalina? Takie coś to tylko Amerykanie potrafią wymyślić...

Jak już wspomniałam wyżej, najpierw byłam pod wrażeniem stylu, w jakim Ruta przedstawiała zebranym swoje przeżycia, potem dopiero przyszła refleksja - jakież to wszystko infantylne, niemal świętokradcze. Starałam się jednak, by nie psuło mi to powtórnej lektury "Szarych śniegów Syberii" - tym razem czytałam ją wiedząc dla kogo i w jakim celu została napisana, jakie były jej losy podczas wędrówek po wydawnictwach. I stałam się przez to bardziej tolerancyjna - w chwili obecnej cieszę się, iż poznałam nie tylko książkę, ale i autorkę. Zostałam ubogacona o pewne doświadczenia, wnioski, a przy tym poznałam całkiem ciekawą historię Liny, litewskiej dziewczyny, która na pewno istniała naprawdę, choć zapewne jej prawdziwe losy były jeszcze bardziej dramatyczne.

Właśnie ukazała się kolejna książka Ruty Sepetys pt. "Wybory". Myślę, że przeczytam ją z przyjemnością - klimat nowoorleańskiego półświatka połowy zeszłego wieku może okazać się mocno wciągający. W rzeczywistości czekam jednak z niecierpliwością na jej kolejną powieść, o której mówiła na spotkaniu. Ma to być historia największej morskiej katastrofy w dziejach świata - zatonięcia okrętu "Wilhelm Gustloff". 



Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 
Ilość stron: 328 s.
Oprawa: twarda 
ISBN: 978-83-10-11983-4 





12 komentarzy:

  1. Jak intensywnie poluję na tę książkę w mojej bibliotece, tak wciąż uparcie wędruje z rąk do rąk i na mnie trafić nie może:( A chciałabym się z nią w końcu spotkać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że ludzie czytają przynajmniej takie pozycje, bo z moich obserwacji wynika, że poważniejszych już nikomu się nie chce...

      Usuń
  2. A wiesz, że miałam podobnie? Tzn. książkę świetnie mi się czytało, gładkość tekstu przełknęłam z myślą, że to może właśnie taka lżejsza wersja, żeby młodych czytelników nie atakować brutalnością. Spotkanie bardzo mi się podobało i bezkrytycznie podeszłam do tego, co autorka opowiadała. Dopiero, gdy streszczałam spotkanie koledze i widziałam jego dziwną minę, zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać i jej opowieści wydały mi się nagle trochę niestosowne. Wciąż nie napisałam relacji ze spotkania. Teraz się z tego cieszę, bo będzie wyglądała nieco inaczej, niż gdybym spisała ją na gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to kamień z serca, bo miałam wczoraj wyjątkowo złośliwy nastrój i pozmieniałam pół tekstu, który już miałam stworzony wcześniej, a dzisiaj naszła mnie refleksja, że może jednak trochę zbyt złośliwa byłam... Ale skoro takie wrażenie ze spotkania z Rutą miałam nie tylko ja, to znaczy, że jednak nie nastrój mną powodował.

      Usuń
  3. Jednym słowem spotkanie z Rutą Sepetys na Krakowskich Targach Książki zaowocowało taką recenzją jej książki,jaką nam tutaj zaoferowałaś.Te jej "opowieści" o zrozumieniu transportu wysiedlonych czy pobycie w gułagu doprawdy niepoważne;ale nic mnie nie jest w stanie zadziwić,to amerykański infantylizm,ich spojrzenie na życie,na świat.
    Jednak,jak książka pisana z myślą o młodzieży,chyba warto po nią sięgnąć.A tematyka jest interesująca,nas Polaków,chyba zawsze,choć na pewno nie nastolatków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak, że spotkanie z autorką wpłynęło na recenzję - złagodziło ją, sprawiło, że na książkę, która z jednej strony mi się podobała, ale z drugiej strony uważałam ją za zbytnio "ugładzoną", za zawoalowaną, za zbyt jednak "lekką", jak na tę tematykę, spojrzałam inaczej - jak na książkę dla czytelnika z innego kręgu kulturowego, w dodatku dla czytelnika młodego. A przy tym dowiedziałam się o tym, jak do powieści podchodzili wydawcy. I recenzja stała się łagodniejsza, mogłam w niej zawrzeć wiedzę zdobytą na spotkaniu.
      W chwili, gdy sięgając po nią będziemy pamiętać dla kogo była pisana i jakie przeszła koleje losu, na pewno będzie się nam podobać.

      Nie gaśnie we mnie nadzieja, że jednak ta tematyka jest w stanie zainteresować nastolatków - tych starszych trochę, piętnasto-, szesnasto- i wyżej... Szkoda, że Nasza Księgarnia nie wydała tego jako powieść dla młodzieży - myślę, że wówczas zarówno młody czytelnik, jak i nauczyciele, zwróciliby na tę powieść większą uwagę.

      Usuń
  4. Cieszę się, że wspomniałaś, że jest to nieco ugładzona historia i nie należy patrzeć na nią przez pryzmat powieści np. Herlinga-Grudzińskiego. Szare śniegi Syberii mam od dawna w planach, ale kiedy w końcu zabiorę się za czytanie będę mieć odpowiednie nastawienie do tej książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również się cieszę - szkoda by było, gdybyś zabierała się za nią spodziewając się wspomnień czy relacji, bo tutaj tego nie znajdziesz. To kompilacja opowieści, jakie Ruta zasłyszała od wielu osób, wybrane wątki, a przy tym upoetycznione trochę, tutaj wybielone, tam przyciemnione... Warto od razu zabrać się za nią wiedząc, czego się spodziewać, a wówczas jest to naprawdę dobra książka.

      Usuń
  5. "Literatura łagrowa dla młodzieży amerykańskiej". Kojarzy mi się z wojennymi, holywoodzkimi produkcjami- naokoło szaleństwo, śmierć, krew, brud, a bohater w okopie siedzi w czyściutkim mundurze prosto od krawca... Takie odrealnienie koszmaru jakby w obawie, że odbiorca sobie z nim nie poradzi. Czasem wręcz mam wrażenie, jako odbiorca, że twórca mnie infantylizuje.
    Z jednej strony takie książki są potrzebne- w końcu do tej pory głośno mówi się o zbrodniach Hitlera i nazistów, Stalin jest takim "regionalnym" potworem. Tak jakby jego zbrodnie dotyczyły tylko tych dzikich krajów na wschodzie Europy. I kiedy podczas czytania Twojej recenzji dowiedziałam się, że autorka jest Litwinką, pomyślałam że zapewne jej rodzina przeżyła koszmar stalinizmu stąd jej pomysł na książkę, że jest to opowieść osoby (choćby pośrednio) dotkniętej wysiedleniami. A potem doczytałam o jej doświadczeniach i się załamałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ruta nie pisała tej książki dla całego świata, nie pisała dla nas, ale tworzyła ją z myślą o młodym amerykańskim czytelniku, któremu zapewne nawet w to wszystko, co w powieści się znalazło trudno uwierzyć. Gdyby był to zapis wszystkich okropności, jakie wówczas miały miejsce, nikt by w to w Stanach nie uwierzył, a już na pewno nie czytałaby tam tego młodzież. Dobrze się więc stało, że powstała taka książka, która jednak sporo prawdy ukazuje, bo dzięki niej młoda "przyszłość narodu" może się czegoś nauczy. W sumie, powiem szczerze, ze po zastanowieniu się doszłam do wniosku, iż nasza dzisiejsza młodzież w większości tak samo nie ma o niczym pojęcia. Przyda im się taka książka, do tego, by odkryć w sobie wrażliwość na ludzkie nieszczęście... Trzeba im jednak takie powieści dawać do ręki - dlatego szkoda, że wydawca nie zaznaczył, iż jest to powieść dla młodzieży.

      Tak, Ruta Sepetys jest z pochodzenia Litwinką, z jej rodziny uratowała się z pogromu tylko jedna osoba, która uciekła do Niemiec. To sprawiło, że Ruta zapragnęła odnaleźć ślady takich ludzi jak jej przodkowie... Tym bardziej drażnią mnie jej opowieści o tym, jak chciała doświadczyć tego, co ludzie jadący na Syberię albo żyjący w gułagu...

      Usuń
  6. Już się kiedyś spotkałam z wygładzaniem historii, żeby przystosować ją do "delikatnych" umysłów amerykańskiej młodzieży ;). Taki film nakręcili - "Arytmetyka Diabła" - w którym to dziewczyna (Kirsten Dunst), niewiele robiąca sobie ze swojego żydowskiego pochodzenia, zostaje przeniesiona w czasie do...Auschwitz. W pamięci mej pozostała wiekopomna scena, w której zabiedzonym więźniarkom owa Amerykanka opowiada o cudownym kraju mlekiem i miodem płynącym, w którym w każdej chwili można kupić sobie hamburgera ;).

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo ciekawi mnie ta książka. Chyba muszę ją zakupić i przeczytać, bo chodzi mi po głowie już długi czas.

    OdpowiedzUsuń