"Jane Eyre" 2011

"Dziwne losy Jane Eyre" Charlotte Bronte to jedna z tych książek, które leżą w mojej biblioteczce na honorowym miejscu. Ukochana, zaczytana - gdy mój wzrok zawędruje na jej okładkę uśmiecham się z rozrzewnieniem. Przypomina mi się wówczas czas, gdy jeszcze nie znałam Jane i pana Rochestera, gdy po raz pierwszy sięgnęłam po niepozorną książeczkę w zielonej okładce i nie mogłam się od niej oderwać do świtu. To również jedna z tych książek, której kolejne ekranizacje wzbudzają we mnie zniecierpliwienie - po cóż przekładać na język filmu coś, co jest doskonałe same w sobie, co pobudza wyobraźnię bardziej, niż jakikolwiek obraz. Czy gotycka powieść z XIX wieku może na ekranie wyglądać wiarygodnie? Reżyser musiałby mieć tę wrażliwość, której brakuje większości współczesnych ludzi, przy tym w tym wypadku potrzebny jest talent do przetworzenia obrazu tak, by nie wyglądał nowocześnie, by miał w sobie klimat, nostalgię, tajemnicę, grozę... 


Na szczęście najnowszy film, który powstał na podstawie powieści Charlotte (nie dziwcie się, że jesteśmy po imieniu - siostry Brontë i ja jesteśmy od dawna przyjaciółkami) nie zawiódł moich oczekiwań. Oczarował mnie, zachwycił i rozkochał w sobie. Mimo tego, że "Jane Eyre" na ekranach pojawiała się już w kilkunastu odsłonach, to ten film jest świeży i specyficznie urokliwy. Zdążyłam obejrzeć go już kilka razy i na pewno na tym się nie skończy. Podobnie było z ekranizacją "Wichrowych Wzgórz" w reżyserii Petera Kosminsky'ego (minęło już dwadzieścia lat - ależ ten czas leci). Przepiękna muzyka, przytłumione, rozmyte kolory, spokojny montaż i genialna gra Ralpha Fiennesa sprawiły, że książka, której nie byłam w stanie wyobrazić sobie na ekranie zaczęła dla mnie żyć drugim życiem. Teraz także "Dziwne losy Jane Eyre" podzieliły się na dwa arcydzieła - słowa i obrazu. 

Cary Fukunaga zachował wiernie wszystkie wątki powieści, a to dla mnie, sceptycznie patrzącej na wszelkie zmiany oryginału, jest bardzo ważne i stanowi jedno z podstawowych kryteriów oceny. Przy tym udało mu się znaleźć aktorów, którzy nie wyglądają wcale pięknie, nie są idolami nastolatek, ale czarują talentem. Michael Fassbender i Mia Wasikowska stali się swoimi bohaterami pod każdym względem - ona powściągliwa, dojrzewająca, spokojna aż do przesady, ale odważna i pełna ukrytych pasji; on wściekły na cały świat, nieokrzesany, mroczny, o oczach przepełnionych rozpaczą, tęsknotą i pragnieniem miłości. Wspaniale oddali dwie rozdarte dusze, które zarówno przyciąga do siebie jak i odpycha straszliwy ciężar tajemnicy. 


Książka to opowieść o barierach klasowych, o normach moralnych odbierających kobietom prawo do normalnego życia, o dojrzewaniu w wiktoriańskiej Anglii. Romans jest tam na dalszym planie - odwrotnie jest w przypadku filmu, ale, o dziwo, wcale mi to nie przeszkadza. Miłość Jane i Rochestera jest przedstawiona w taki sposób, że rozdziera serce, zapiera dech w piersiach i wyciska łzy nawet najbardziej opornych. Walka spojrzeń między Mią a Michaelem jest porażająca. Dumny arystokrata broni się przed uczuciem do guwernantki, jego gesty i słowa przeczą temu, co widać w jego oczach. Jane, mimo iż fizycznie jest przyciągana niczym magnes do swojego pracodawcy, to jednak jej wyzywający wzrok każe Rochesterowi trzymać się na dystans. Niektórzy zarzucają odtwórczyni głównej roli brak mimiki i ekspresji - ja widzę w niej idealne odwzorowanie postaci Jane Eyre, widzę w jej oczach wyniszczającą walkę o własną godność, rozpaczliwą próbę zachowania dystansu i szacunku do samej siebie.


Mroczne korytarze, puste pola otaczające zamek, wiatr szalejący po wrzosowiskach - klimat filmu sprawia, że po kręgosłupie przechodzą mi dreszcze, a tęsknota za dawnymi czasami i magią świata spokojnego, powolnego i tajemniczego nabiera mocy.



12 komentarzy:

  1. Byłem na tym w kinie (do dziś nie wiem: dlaczego?) - i nawet mi się podobało ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja tego filmu nie lubię, tak jak i większości ekranizacji "Jane Eyre". A to dlatego, że tracą piękno wnętrza bohaterów na rzecz ich zewnętrza. W książce romans był niezwykły i można by rzec duchowy. W filmie to romans, jak każdy inny. Ona piękna, ale biedna, on bogaty i samotny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy właśnie w parze aktorów nic z piękna zewnętrznego nie ma. Wasikowska jest ładna, ale we współczesnym makijażu, w filmie jest nijaka i niezbyt charakterystyczna - z łatwością mogę uwierzyć, że zakochać się można tylko w jej niewyparzonym języku, nieustępliwości i inteligencji. Fassbender idolem nastolatek raczej nie zostanie, bo twarz ma ostrą, charakterną, wcale nie piękną. Właśnie to mi się w nich spodobało - ozdobą filmu nie są ich gładkie buzie, ale dobra gra aktorska, która właśnie ten niby banalny romans wynosi wyżej. A Rochester w książce też jest bogaty i samotny...

      Usuń
  3. Filmu nie znam, więc się nie wypowiadam, ale...
    Może wybranie niezbyt urodziwych aktorów było zabiegiem celowym? By podkreślić, że miłość może zdarzyć się każdemu (temu statystycznemu Kowalskiemu spędzającemu sobotni wieczór w kinie także), nawet temu niepięknemu? W końcu większość naszej populacji nie grzeszy wielką urodą, to w sumie rzecz rzadka, zresztą...jak mawiali starożytni "de gustibus non est disputandum".
    Magda J.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, że aktorzy zostali dobrani rozmyślnie, ponieważ ich literackie pierwowzory wcale piękne nie były. I to właśnie sprawia, że miłość Rochestera do Jane wydaje się głębsza i prawdziwsza niż wtedy, gdyby bohaterka miała twarz najpiękniejszej z aktorek. Zawsze gdy czytałam książkę wzruszała mnie potęga miłości tej pary ludzi, którzy pokochali swoje wnętrza nie zwracając uwagi na wygląd zewnętrzny, dlatego ten film tak mi się podoba - bo pokazane to zostało w ten sam sposób.

      Usuń
  4. Znam film i popieram Twoje zdanie,Aniu.
    W recenzji i w odpowiedzi dla Zapiekanki Kulturalnej;gra aktorska rewelacyjna,a to przecież najważniejsze.
    Nawet w fotosie zamieszczonym przez Ciebie,widać w oczach bohaterów,To Coś,co tak pięknie opisałaś "walka spojrzeń"!!!
    Pozdrawiam ciepło,często tutaj wracam,Natali

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie wrażenie zrobił na mnie film, to widać po tym, że złamałam swoje postanowienie nie pisania recenzji filmowych:) Dość roboty z książkami:):) Czasem jednak nie da się nie napisać o czymś, co zapada w serce... Dziękuję, Natali, wracaj jak najczęściej.

      Usuń
  5. Wielbicielka sióstr Bronte i Jane Austen pozdrawia:).Zawsze podziwiam ich sposób prezentacji charakterów i stanów psychicznych bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Filmu jeszcze nie znam,jednak zachęciłam się do obejrzenia adaptacji powieści Bronte po przeczytaniu Twoich refleksji,przemyśleń,Droga Aniu!
    Zaś książki sióstr Bronte i Austen,są moim zdaniem,ponadczasowe!Ludzie,ich charaktery zawsze,w każdej epoce są podobne,uczucia również.Pozdrawiam najcieplej,Iza

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardziej podobała mi się wersja Jane Eyre z 2006 roku w formie miniserialu. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak czytam książki sióstr Bronte i Jane Austen, to zapadam w nie do głębi. Co takiego jest w tych powieściach, że potrafią zawładnąć moim sercem, wymościć sobie w nim miejsce i zalegnąć na zawsze w myśli, stając się cudnym wspomnieniem, marzeniem... Każdy film, który powstanie na motywach wspomnianych tu książek będzie dla mnie niedoskonały. Najdoskonalszy z nich toczy się bowiem w moim umyśle, wraca do mnie w postaci snu czy radosnej wiązki wspomnień...
    Niepodobna ukazać głębi ludzkiego serca, piękna duszy i zawiłości umysłu za pomocą najdoskonalszych nawet technik aktorskich, najnowocześniejszych kamer czy genialnej gry aktorów. Słowa, gesty i spojrzenia to tylko mała część obrazu, który tak naprawdę posiada dodatkowy, można powiedzieć, szósty wymiar. Jest nim wrażliwość serca, której nie sposób "odegrać".

    Gdyby mnie ktoś zapytał o ulubioną o ekranizację książki „Dziwne losy Jane Eyre”, to za najwierniejszą i najlepiej oddającą ducha powieści uznałabym tę z 2006 r. - czteroodcinkowy miniserial BBC z Ruth Wilson jako Jane i Toby Stephens'em jako panem Rochesterem. Wprawdzie rola Edwarda została nieco wygładzona, ale za to Jane w tej ekranizacji bliższa jest swojemu powieściowemu pierwowzorowi.
    Ekranizacja z 2011 pod wieloma względami jest cenna, a gra aktorska - kunsztowna, ale tutaj Mia Wasikowska jako Jane zawiodła moje oczekiwania. W tej kreacji aktorskiej brakło mi ciętych, acz trafnych odpowiedzi Jane, która w powieści Charlotte została obdarzona nie tylko bogactwem serca, ale również odwagą bezpośredniego mówienia, można powiedzieć trywialnie, niewyparzonym językiem... Dla mnie, w powieści, był to atut, który na szali wagi zrównoważył niezbyt piękne lico bohaterki i ostatecznie wydobył z przeciętności wizerunek jej osobowości.
    To tylko subiektywna opinia, a ja jestem osobą dość łatwo podatną na wyciskacze łez czające się w książkach i filmach... Analizując swoje ulubione ekranizacje powieści wiktoriańskich stwierdzam, że najchętniej wybieram seriale BBC. Tak jest z "Jane Eyre", tak jest z "Dumą i uprzedzeniem" i jeszcze z kilkoma innymi.

    "Jane Eyre" w reżyserii Suzanny White, czyli miniserial BBC oglądnęłam zaledwie wczoraj. Jestem więc świeżo po "seansie", więc może z tego względu w moim komentarzu więcej jest fascynacji niż rzeczowego osądu. Nie mogłam się jednak oprzeć temu, by opisać moje wrażenia - odruchy serca, które drży na wspomnienie liryzmu spojrzeń i drżenia ust dopełnionych wyszukaną grą słowną, dość wierną akapitom powieściowym.... Bohaterowie "Dziwnych losów Jane Eyre" kierują się w życiu uczuciami, ulegają ich porywom, przedkładają je ponad bogactwo i rzeczy materialne. Końcowe ujęcia ekranizacji z 2006 roku zdają się wiernie powielać ten schemat. Gdy wracam myślą do finałowego spotkania Jane i Edwarda, gdy wolni od przeszkód moralnych mogą spełnić swoje marzenie o wspólnym życiu, serce drży mi ze wzruszenia, a oczy wilgotnieją. A potem, nocą, gdy jak ulotne ptaki, zlatują się sny, jeszcze raz widzę te dłonie splecione i drżące, pragnące zatrzymać zaprzepaszczone, zdawałoby się, szczęście... I spojrzenie niewidzących oczu, biegnące ponad światem, zatracające się w miłości pokornej, a zarazem wzniosłej, wpierw utraconej, a przez to po stokroć pogłębionej, niezaprzeczalnej i owocnej.

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja mam z Jane Eyre problem, ponieważ nie lubię książki. Nie i już! Właśnie przez postać głównej bohaterki, nad wyraz irytującą i jakąś taką...no cóż, wolę dziwne losy panien od Jane Austen ;).
    Natomiast nawet podobała mi się ekranizacja. W tej formie cała ta opowieść była dla mnie bardziej strawna :). Ale ze wszystkich wątków okołojaneeyrowych najbardziej inetresuje mnie film (bo czytać nie mam ochoty) "Bezkresne morze Saragassowe" - o losach nieszczęsnej pani Rochester.

    OdpowiedzUsuń