Bohater dwuznaczny, wkurzający, a do tego pyskaty? Coś wspaniałego! - czyli pogaduchy z Magdaleną Knedler (odcinek 2)

Miał to być normalny wywiad - parę pytań do Magdaleny Knedlerautorki powieści Pan Darcy nie żyje (premiera: 9 IX 2015 r., Wydawnictwo Czwarta Strona, recenzja: TUTAJ). Jednak już po kilku pierwszych zdaniach okazało się, że rozmowa od normalności będzie odbiegać dość daleko. Zamiast regularnej, profesjonalnej i zrównoważonej konwersacji powstała tasiemcowa pogaducha dwóch postrzelonych pasjonatek. 

Jakiś czas temu uszczęśliwiłyśmy Was pierwszą częścią naszej rozmowy (zapraszam TUTAJ). Tych z moich Czytelników, którzy stracili już nadzieję na dalszy ciąg, najserdeczniej przepraszam. Nie wyjechałam do Anglii, nie wyszłam za mąż za Richarda Armitage'a, nie spadłam z dachu. ;) Jestem tu nadal, musiałam tylko przez jakiś czas poświecić całą swoją uwagę kolejnemu rozdziałowi mojego życia. Mam nadzieję, że okres, w którym nie miałam czasu na pisanie minął bezpowrotnie.

Chcecie dowiedzieć się, co Magda myśli o ewentualnym małżeństwie Darcy’ego z Jane Bennet? Ciekawi Was, kto - być może - będzie przedkładał lekturę powieści Coelho nad poezję Byrona? A może chcielibyście wiedzieć, co łączy mnie z detektywem Valentim, jednym z bohaterów występujących w Panu Darcy’mDla każdego coś miłego – sporo o dziewiętnastowiecznej literaturze, o potyczkach autorki z natchnieniem, a na deserek Loki, Iron Man i teorie spiskowe dotyczące wody. Pół-żartem, pół-serio. No, może ćwierć-serio.


Dzika przyroda w romantycznym wydaniu -
Autorka Pana Darcy'ego czuje się w takim otoczeniu jak ryba w wodzie (fot. Anna Mruk).

Oddaję w Wasze ręce drugą część rozmowy z Magdaleną Knedler. Okraszoną obrazkami, więc nie powinniście się nudzić. Są wśród nich wspaniałe fotografie, na których bohaterka niniejszego tekstu oraz Marta z Buduaru Porcelany (obie wystrojone w kiecki - autorstwa Marty, rzecz jasna! - na widok których sama Jane Austen zapiszczałaby z zachwytu), odgrywają dla Was role Jane i Lizzy Bennet. A może raczej Rosie Hinds i Zoe Alcott?

Bawcie się dobrze!


Latające poduszki i obolałe czoło, czyli Magdalena Knedler przekonuje się, że udzielanie mi wywiadu bywa niebezpieczne (odcinek 1)

Miał to być normalny wywiad - parę pytań do Magdaleny Knedler, autorki powieści Pan Darcy nie żyje (premiera: 9 IX 2015 r., Wydawnictwo Czwarta Strona, recenzja: TUTAJ). Jednak już po kilku pierwszych zdaniach okazało się, że rozmowa od normalności będzie odbiegać dość daleko. Zamiast regularnej, profesjonalnej i zrównoważonej konwersacji powstała tasiemcowa pogaducha dwóch postrzelonych pasjonatek. 


Magdalena Knedler w XIX-wiecznej odsłonie (fot. Anna Mruk).

Chcecie dowiedzieć się, co Magda myśli o ewentualnym małżeństwie Darcy’ego z Jane Bennet? Ciekawi Was, kto - być może - będzie przedkładał lekturę powieści Coelho nad poezję Byrona? A może chcielibyście wiedzieć, co łączy mnie z detektywem Valentim, jednym z bohaterów występujących w Panu Darcy’mDla każdego coś miłego – sporo o dziewiętnastowiecznej literaturze, o potyczkach autorki z natchnieniem, a na deserek Loki, Iron Man i teorie spiskowe dotyczące wody. Pół-żartem, pół-serio. No, może ćwierć-serio. 

A żeby nie było, że przez naszą niekończącą się (aczkolwiek fascynującą!) rozmowę nie mieliście czasu, by zjeść śniadanie/obiad/kolację (względnie podwieczorek/podkurek), ciachnęłam wywiad na pół. I okrasiłam go obrazkami. Są wśród nich wspaniałe fotografie, na których bohaterka niniejszego tekstu oraz Marta z Buduaru Porcelany, obie wystrojone w kiecki (autorstwa Marty, rzecz jasna!), na widok których sama Jane Austen zapiszczałaby z zachwytu, odgrywają dla Was role Jane i Lizzy Bennet. A może raczej Rosie Hinds i Zoe Alcott?

Oddaję w Wasze ręce pierwszą część rozmowy z Magdaleną Knedler. Bawcie się dobrze!



Ania Urbańska: Czy możemy uznać, że Duma i uprzedzenie jest Twoją ulubioną powieścią Jane Austen? A może ma jedynie ogromny potencjał, jeśli chodzi o „wariacje na temat” i dlatego stała się dla Ciebie inspiracją? Najgłośniejsze ekranizacje, najbardziej charakterni bohaterowie itd.?

Magda Knedler: Chyba tak. To znaczy źle. CHYBA jest to moja ulubiona powieść Austen, ale NA PEWNO ma największy potencjał, jeśli chodzi o rozmaite „wariacje na temat”. Całe mnóstwo ekranizacji, postaci bardzo wyraziste, humor, społeczne obserwacje i przede wszystkim dwójka głównych bohaterów, którzy tak bardzo wymykali się współczesnym Austen „kanonom”. Darcy jeszcze jeszcze, ale Lizzie? Kiedy o niej czytasz, masz wrażenie, że to współczesna dziewczyna, pyskata i zbuntowana, co na tyłku usiedzieć nie może i ciągle łazi, biega. No, chyba że czyta książkę, a jak wiemy – lubi czytać.

A.U.: W literaturze „przed Jane” ciężko znaleźć równie ekspresyjne portrety kobiet…

M.K.: Można je policzyć na palcach. Kobiety miały być słodkie, cierpliwe, spokojne, wierne, układne i grzeczne. A Lizzie? Już podczas pierwszego balu, na którym poznaje Darcy’ego, patrzy mu w oczy, szepcze coś do ucha Charlotty Lucas i chichra się z niego. A później ciągle wbija mu jakąś szpilę. I on z początku jest przecież lekko wobec niej, jakbyśmy to dziś powiedzieli, nieogarnięty. Bo taka zadziorna.

Kojarzysz pisarkę Mary Russel Mitford? Żyła w tym samym czasie, co Austen, tylko że dłużej. Ma na swoim koncie więcej dzieł, zarabiała sporo pieniędzy, pisała sztuki, które wystawiano m.in. w Covent Garden. I ona kiedyś stwierdziła: „To okropne, że taka wulgarna dziewczyna jak Lizzie, jest ukochaną tak wspaniałego mężczyzny jak Darcy. Darcy winien poślubić Jane”. Wyobrażasz to sobie? Darcy i Jane? Stukasz się w czoło? Bo ja tak.

A.U.: Mignęła mi przed oczyma wizja Darcy’ego, który rok po ślubie idzie nad rzekę, by się utopić. Z nudów. J

M.K.: Lepiej bym tego nie ujęła. J Tylko pamiętaj, że on pewnie potrafił pływać, więc musiałby się obciążyć jakimiś kamykami albo innymi cegłami z Pemberley. Ale ta wypowiedź Mary Russel Mitford doskonale pokazuje, jak bardzo Lizzie wymykała się współczesnym literackim kanonom powieściowej „heroiny”. Zauważ, że w innych książkach Austen rzadko już spotkasz taką bohaterkę. No, może Emma, ale ona jest inna. Też perfekcyjnie wykreowana, fakt. Ale to przede wszystkim taka mała snobka, która uczy się tego, że świat wcale nie kręci się wokół niej. Lizzie nie jest snobką. Lizzie ma po prostu chwilami ADHD. J



Arturo Pérez-Reverte - mój prywatny grajek z Hamelin



"Madryt, Lizbona, Werona, Neapol – kolejne miasta stają się polami bitwy. To wojna, w której prawo walczy z wolnością. Konflikt, w której street-art mierzy się ze Sztuką. Spór, w którym miejska partyzantka ściera się z publicznym porządkiem. Pościg trwa, znaczony nowymi graffiti i śmiertelnym zagrożeniem. Każda ściana to pole do demonstracji, każdy wpis to szansa na przebudzenie zastygłych w letargu ludzi. Za tym wszystkim stoi On. Cierpliwy Snajper. Nikt nie widział jego twarzy, nikt nie wie, jaki będzie jego kolejny krok. Bóg graffiti jest chroniony przez armię lojalnych wyznawców, gotowych złożyć mu najwyższą ofiarę. To jego szuka Alejandra Varela - Lex. Na czyje zlecenie działa ta dziewczyna? Czyżby Snajper był teraz na celowniku?"


Wiecie jak jest - "ja i sztuka" oznacza "ja i impresjoniści", dwie dzielnice dalej "ja i prerafaelici", a po przejściu jeszcze trzech przecznic "ja i obrazy pochodzące z różnych epok, które mi się podobają". Pod tym ostatnim, niezwykle intrygującym (powiedzmy! ;) ), aczkolwiek nieprecyzyjnym określeniem ukrywać się mogą da Vinci, Axentowicz, Turner czy Vermeer - nigdy nie wiadomo, na kogo się człowiek natknie. Nie będzie tam Picassa, Mattisse'a, żadnego przedstawiciela ekspresjonizmu abstrakcyjnego czy pop-artu (ale, o dziwo, mocną pozycję mają niektóre obrazy Salvadora Dalego). Kocham malarstwo, ale przede wszystkim takie, na którym ludzie mają ręce, nogi i oczy we właściwych miejscach, które ukazuje piękno człowieka i natury, a nie brył geometrycznych czy puszek z zupą. 

Jak widzicie, mam na ten temat raczej konserwatywne poglądy, a tym samym nie jestem w stanie odnaleźć niczego zachwycającego w sztuce ulicznej, w graffiti. Widuję na zdjęciach ładne murale czy interesujące trójwymiarowe malowidła chodnikowe, ale daleka jestem od uznania ich za naprawdę wartościową twórczość artystyczną. Nie zetknęłam się do tej pory z niczym, co byłoby wymalowane na ścianie budynku, na pociągu lub na płocie, a co zmusiłoby mnie do czegoś więcej, niż tylko rzucenie przelotnego, niezaangażowanego spojrzenia. Macie więc pewne prawo, by w tym właśnie momencie zadać mi zadziwione pytanie: co takiego zmusiło mnie do sięgnięcia po książkę, której akcja toczy się w środowisku graficiarzy?

Nazwisko autora. Za Pérezem-Reverte pójdę w ciemno wszędzie tam, gdzie będzie miał ochotę mnie zabrać. I nigdy, przenigdy, nie będę rozczarowana. Ten hiszpański pisarz ma nadzwyczajną zdolność do zaskakiwania czytelnika - i wcale nie mam tu na myśli samej tylko akcji jego książek. Wszystko, co wychodzi spod pióra Reverte, zdumiewa mnie na każdym niemal poziomie - od niespotykanej erudycyjności stylu po rozwiązania fabularne. 

Uwielbiam jego gierki, sposób, w jaki prowadzi narrację, by uśpić moją czujność. Na ten intrygujący zabieg można się natknąć w niektórych powieściach - asonoryzacja akcji, pozorna cisza, wydawać by się mogło, że autor postanowił tym razem napisać coś mniej spektakularnego, a bardziej stonowanego, coś, co niekoniecznie da mi po głowie i wbije się klinem w moje serce. A potem - nie wiedzieć kiedy - odkrywam z zachwytem, że od jakiegoś czasu istnieję w innym wymiarze i co chwilę odkładam książkę na bok, bo muszę złapać oddech. 




"Niewart nawet jednego tańca - nie jest na to dość przystojny" - rozwiązanie konkursu z panem Darcy'm

Mam nadzieję, że mieliście równie wielką frajdę z wyszukiwania aktorów, którzy mogliby zagrać Darcy'ego w kolejnej, ewentualnej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia", jak ja z wyobrażania sobie Waszych kandydatów w kostiumie i z odpowiednim wyrazem twarzy. Zachwyt przeplatany zadziwieniem, doprawiony szczyptą sceptycyzmu - mówię Wam, bezcenne! 

Aktorzy młodzi lub bardziej dojrzali, żółtodzioby lub starzy wyjadacze, przystojni lub charyzmatyczni - nazwiska wspaniałe, uznane oraz dopiero wybijające się z tłumu, a wszyscy warci uwagi. I pomyśleć, że każdego z nich, gdyby wcielił się w kultową rolę z powieści Austen, pani Bennet określiłaby jako niewartego nawet jednego tańca! :) Ja zdecydowanie zatańczyłabym z każdym. I choć Darcy uważał, że niegodziwe są wszelkie sztuczki, do jakich zniżają się niektóre kobiety, chcąc zwrócić na siebie uwagę mężczyzny, to mam nadzieję, że moich drobnych i niewinnych ;) podstępów nie określiłby tak dosadnie. 

Kogo wybrałyście? Bezapelacyjnie zwyciężył Richard Armitage. Były też głosy, że 44 lata to zbyt poważny wiek, by odtwarzać rolę młodzieńca przed trzydziestką, niemniej jednak fakt jest faktem - Richie wygląda wspaniale i kiedy chce wyglądać młodo, to po prostu wygląda i tyle. Nieprzeciętnie utalentowany, wysoki, szczupły, ciemnowłosy, o oczach tak niebieskich, że niemal turkusowych! :) - zdecydowanie skradłby cały film, tak jak to zrobił w przypadku "Północy i Południa". 




Królestwo za... kwiatka? Zapraszam do Holandii!




"Alkmaar, Holandia,1636. Szanowany szynkarz i handlarz tulipanami Wouter Winckel zostaje znaleziony martwy w swojej gospodzie. Zaszlachtowano go, a w usta wepchnięto antyreligijną broszurę. Winckel był właścicielem najpiękniejszej kolekcji tulipanów w całej Zjednoczonej Republice Siedmiu Prowincji Niderlandzkich, w tym najbardziej pożądanej i drogiej cebulki, Semper Augustus. Dlaczego musiał umrzeć? Kto chciał go zabić? Londyn, 2007. Historia zdaje się zataczać koło. Franka Schoellera znajduje jego siostrzeniec, Alek. Umierający trzyma siedemnastowieczną księgę o tulipanach, która może wyjaśnić przyczyny jego śmierci. Z pomocą Damiana, amsterdamskiego antykwariusza, Alek próbuje rozwiązać zagadkę, ale przyjaciele szybko sobie uświadamiają, że teraz oni ryzykują życiem. "

Nie jestem jakąś specjalnie wielką fanką kwiatów. Lubię mijać je w parku, wykorzystuję do zdjęć, cieszy mnie ich obecność na klombach w mieście, ale u siebie w ogrodzie wolę trawkę, krzaczki i drzewka. Z ciętymi też mam problem, bo ładnie wyglądają, ale tylko przez chwilę - trzeba się namęczyć, żeby utrzymać je przy względnym życiu przez kilka dni. Owszem, kocham słoneczniki, ale to przez Vincenta, uwielbiam stokrotki na trawnikach i niezapominajki na łące. Reszta jest przyjemna dla oka, ale nie mam dla nich specjalnie cieplejszych uczuć. Wyjątkowo nie lubię róż i tulipanów. No, chyba że są jakoś szczególnie spektakularne.

Cóż więc mogło mnie skłonić do lektury książki o kwiatach, za którymi nie przepadam? Dlaczego sięgnęłam po "Tulipanowy wirus"? Za sprawą ciekawej historii, oczywiście. Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić, że był kiedyś taki czas, w którym na jednej cebulce tulipana można było zbić olbrzymi majątek? Zaintrygowani? 

To, co działo się w XVII-wiecznej Holandii, przechodzi moje pojmowanie. W pewnym momencie tysiące ludzi dosłownie zbzikowało. Ktoś wymyślił, że tulipany, zaatakowane przez nieznanego wirusa i z jego powodu wyglądające inaczej niż zdrowe, są warte więcej niż ustawa przewiduje. Ceny cebulek rosły i rosły, w końcu stały się groteskowe. Kwiaty, które przywędrowały do Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich z Turcji, stały się symbolem luksusu, prestiżu, ważniejszym niejednokrotnie od najdłuższych drzew genealogicznych. Nietypowe odmiany, na dobrą sprawę zdeformowane przez wirusa - nakrapiane i postrzępione, były bardziej pożądane niż domy, meble, obrazy czy stroje. Ludzie brali kredyty, zapożyczali się, a ceny cebulek nadal rosły. 

Podam Wam kilka przykładów, żebyście byli w stanie wyobrazić sobie rozmiar, jaki osiągnęła gorączka tulipanowa. Średni roczny dochód w Niderlandach wynosił ok. 150 guldenów (a wiecie jak to jest z tym średnim dochodem - w rzeczywistości większość ludzi zarabia o wiele mniej), tona masła kosztowała jakieś sto guldenów. Jedna cebulka (!), z której być może wyrósłby kwiat o niespotykanym kształcie i kolorze, kosztowała nawet do tysiąca guldenów. 

Darcy nie żyje, Bingley coś kombinuje, Lizzy daje nogę, a Jane wcale nie jest taka święta



"To miała być kolejna wielka ekranizacja dzieła Jane Austen. Epicki romans, gwiazdorska obsada i produkcja z hollywoodzkim rozmachem. Pan Darcy nie zdążył jednak wywołać rumieńca na twarzy Elizabeth Bennet … Po sentymentalnej aurze „Dumy i uprzedzenia” pozostaje tylko piękna okolica i urokliwy dworek. Produkcja filmu zostaje wstrzymana. Jednak gra trwa nadal: śledztwo w sprawie ewentualnego zabójstwa i sekrety gwiazd inicjują zabawną komedię intryg. Bohaterowie spiskują, knują i robią wszystko, by kompromitujące fakty z ich życia nie ujrzały światła dziennego. Niespodziewane zwroty akcji, błyskotliwe dialogi i atmosfera hollywoodzkiego skandalu tworzą literacką mieszkankę wybuchową. „Pan Darcy nie żyje” to soczysta opowieść, nie tylko dla fanów Jane Austen."

Niezwykle trudno jest napisać stonowany tekst o czymś, czym się żyje na co dzień, co się kocha i czego zgłębianie daje niesamowitą frajdę. Od kilku dni głowię się, co zrobić, żeby stworzyć sensowną recenzję książki "Pan Darcy nie żyje", a jednocześnie nie wplątać się w tasiemcowe zachwyty nad brytyjską kulturą i historią. Ostatecznie postanowiłam przestać planować, układać i podchodzić do tematu racjonalnie, bo wyszłoby mi z tego powściągliwe i ostrożne "nie-wiadomo-co". 

Zdecydowałam, że położę dłonie na klawiaturze i... niech się samo pisze. Może uda mi się Was nie znudzić, bo a nuż mam w sobie pokłady niezgłębionej samodyscypliny, która nie pozwoli mi w co drugim zdaniu popiskiwać, jak to ja uwielbiam całą kulturową i popkulturową mieszankę pochodzącą z Wysp Brytyjskich - począwszy od koszulek z nadrukowanym Union Jackiem (tych, którzy właśnie wciągnęli powietrze w płuca i zaczęli planować druzgocące komentarze uprzedzam, że znam różnicę między Union Jack a Union Flag, ale uważam, że - akurat w tym przypadku - forma popularniejsza jest bardziej sympatyczna), skończywszy na ambitnych sztukach teatralnych wystawianych na West Endzie.

Jeśli nie macie ochoty na niekończące się dyskusje dotyczące postaci z książek Jane Austen, wiktoriańskiego Londynu, angielskiego społeczeństwa klasowego, poetyki seriali produkowanych przez BBC, adaptacji sztuk Szekspira, brytyjskich aktorów (wszystkich razem i każdego z osobna), poezji Byrona, Tennysona i Poetów Jezior, malarstwa prerafaelitów, dzieł i życia Charlesa Dickensa, mieszkańców plebanii w Haworth, Agathy Christie oraz zabytków, historii, ulic, pubów, muzeów Wielkiej Brytanii, to pilnujcie się, żeby nie wspomnieć w mojej obecności o niczym, co mogłoby mnie naprowadzić na ścieżkę, z której tak łatwo nie zawrócę! ;) Żywię jednak nadzieję, że do przedmiotu recenzji podejdę z pełnym profesjonalizmem i nie skończę ostatecznie na pławieniu się w zachwytach nad, dajmy na to, Sherlockiem Holmesem.

Pan Darcy nie żyje, ale to nie powód, by nie zrobić konkursu! ;)

UWAGA! KONKURS W DNIU PREMIERY!


  


Co my to dzisiaj mamy? Imieniny miesiąca, rocznicę pokonania Tatarów w bitwie pod Podhajcami (wiem, że wiecie, że sprawdzałam w Wikipedii ;) ), a także dzień, w którym Szkoci ze łzą w oku wspominają swoją największą klęskę militarną, czyli bitwę pod Flodden Field (taaak, to też sprawdzałam). Dzisiaj jednakże nie będziemy świętować zwycięstw polskiego oręża ani narzekać na wrednych Anglików, którzy Szkotom króla zabili. 

Dzisiaj jest dzień, w którym witryny księgarni stają się błękitne! Dzień, w którym ci z Was, którzy lubią czytać dobre książki, wywołujące w czytelniku cały szereg najróżniejszych emocji - od radosnego śmiechu po nerwowe okrzyki - mogą wreszcie zacząć pochłaniać rewelacyjny debiut Magdaleny Knedler.

O moich wrażeniach z lektury napiszę Wam już niebawem, póki co uwierzcie mi, że powieść jest doskonała. Autorka nie popełniła praktycznie żadnego błędu z gatunku tych, które zazwyczaj wyłapuje się u debiutantów - i niestety nie tylko u nich. Dojrzały styl, zagmatwana fabuła mocno trzymana w ryzach, żywe postaci - to tylko niektóre z zalet tej powieści.

"Pan Darcy nie żyje" nie jest kontynuacją "Dumy i uprzedzenia". Nie jest też ckliwym romansem. To napisany z pasją kryminał obyczajowy, którego akcja toczy się we współczesnej Anglii, na planie zdjęciowym kolejnej ekranizacji kultowej powieści Jane Austen. Cała ekipa zdaje sobie sprawę z tego, że film nie ma najmniejszej szansy, by zbliżyć się do poziomu serialu z Colinem Firthem lub chociaż dorównać wersji z Matthew Macfadyenem i Keirą Knightley. Wszyscy widzą, jak fatalnym błędem castingowym było zatrudnienie niezbyt charyzmatycznego "blondyna z loczkiem" do roli Darcy'ego. Mimo to praca na planie rusza z kopyta. Podobnie jak akcja powieści, która od pierwszych stron pędzi, niczym rower z górki.

Angielski bruk, kałuża krwi... Kamera! Akcja!... Stop! Tylko że wówczas, to się wszystko dopiero zaczyna!

Dzisiaj - w dniu premiery - mam dla Was konkurs. Możecie wygrać trzy egzemplarze "Pana Darcy'ego". Trzy śliczne, świeżutkie, pachnące farbą drukarską książki, które nie tylko warto przeczytać, ale które ma się ochotę położyć na półce i cieszyć się ich obecnością. Żeby wygrać powieść Magdaleny Knedler należy... jeszcze chwilkę zostać na tej stronie i doczytać do końca. ;) 


PYTANIE KONKURSOWE:

Jaki brytyjski aktor mógłby zagrać Pana Darcy'ego, gdyby ktoś rzeczywiście wpadł na pomysł stworzenia jeszcze jednej ekranizacji "Dumy i uprzedzenia"?

Wakacyjne lektury dziewięciolatka (i jego niepoprawnej matki)

Kiedy mama musi zasiąść na kilka godzin przed komputerem, a jej dziecię ma wakacje, to pisanie idzie mamie... poowooli. Wymyśla biedna rodzicielka różne podstępy, żeby potomek nie przybiegał co pięć minut i nie pokazywał właśnie ukończonego malarskiego arcydzieła sztuki nowoczesnej, wybudowanej przed chwilą najwspanialszej ze wszystkich budowli z klocków, nie opowiadał wymyślonej najfantastyczniejszej historyjki, nie objaśniał tworzonej na bieżąco najbardziej nowatorskiej gry planszowej, itp., itd. 

Rzeczony potomek zajęć ma co niemiara, nie zna pojęcia "nuda" (bo mu owego pojęcia matka nie wpoiła), ale uwielbia gadać i dzielić się z całym światem tworami rozbudowanej wyobraźni. A jeśli pod ręką jest tylko pracująca właśnie mamusia... Kochająca uczestniczyć w życiu swojego dziecka, ale niemająca siły i czasu, by robić to przez czternaście godzin na dobę...

Podstępy zazwyczaj się nie udają, bo jak dziecięciu poleci się wyjąć materiały do zabaw plastycznych, to mija wyżej wymienione pięć minut i już trzeba podziwiać kolejne arcydzieło, a po następnych dziesięciu minutach arcydzieł jest już cały stos. Jedynym ratunkiem - a jakże! - są książki. Daje się taką do łapy, zamyka się drzwi i zanosi modły do wszystkich świętych, by lektura była baaardzo wciągająca. Różnie z tym bywa - czasami mija 300 sekund błogosławionego spokoju, a potem ma się znów Bąbla na karku, bo trzeba wytłumaczyć jakieś pojęcie, znaczenie, opowiedzieć o jakimś wydarzeniu z historii... Trafiają się też perełki, zajmujące paplające pociechy na dłużej. Autorów owych cudów mamusie powinny na rękach nosić.

Przez ostatnie półtora miesiąca mój dziewięcioletni syn przeczytał całkiem sporo najróżniejszych książek. Powtórzył sobie serię "Kroniki Spiderwicka", machnął kilka pozycji o Minecrafcie, przestudiował zupełnie niezrozumiałą dla matki cegłę Richarda Hammonda o samochodach, a ostatnio zabrał się za cykl "Ulysses Moore". Szczęściem, większość z tych książek nie wymagała mojego udziału w lekturze, a jeśli wymagała (Hammond!), to i tak - jako ignorantka w zakresie nauk ścisłych i motoryzacji - nie byłam w stanie mu pomóc, więc musiał sam sobie radzić. 

Pomiędzy tymi pozycjami znalazły się jeszcze dwie książeczki - obie wydane przez Naszą Księgarnię. Piszę o nich dzisiaj, bo okazały się nietypowe. Pierwsza wymagała mojego udziału w rozumieniu treści, ale nie miałam nic przeciwko temu - sama bawiłam się doskonale, a ostatecznie przeczytałam ją pokątnie od deski do deski, śmiejąc się w kułak. Drugą Patryk przeczytał sam, nie musiał mnie o nic pytać, ale tak gromkie wybuchy wesołości dobiegały w trakcie lektury z jego pokoju, że nie mogłam się oprzeć. I w efekcie ją także przeczytałam, chichraniem się w głos wywołując zapewne u sąsiadów niepokój o stan mojego umysłu.