Konrad T. Lewandowski "Magnetyzer"


"Kryminał miejski znakomicie oddający klimat Warszawy z końca lat 20. ubiegłego stulecia. Eleganckie kawiarnie, w których namiętnie dyskutuje się o Einsteinie i Freudzie, oraz brudne spelunki, gdzie nad setką wódki załatwiają porachunki chłopaki z ferajny. Nowoczesne ulice rozwijającej się stolicy i zapyziałe zaułki. Komisarz Jerzy Drwęcki zgłębia mroczne tajemnice tych światów, tropiąc szaleńca, który posiadł umiejętność przestrajania ludzkich umysłów. Kluczem do zagadki są odnalezione po latach zapiski rosyjskiego magnetyzera."

Kryminał. Retro. Kryminały lubię, ale muszą tematycznie wpisywać się w moje zainteresowania. Uwielbiam Matthew Pearl'a i jego znakomite powieści "Klub Dantego", "Cień Poego", kocham książki Péreza-Reverte, w tym wprost idealną "Szachownicę flamandzką", jestem dozgonną i bezkrytyczną wielbicielką powieści Carlosa Ruiza Zafóna, mogłabym bez końca czytać wszystko, co wyszło spod pióra Borisa Akunina. Po lekturze "Magnetyzera" dokładam do tej listy także Konrada Lewandowskiego, który wpisuje się w poetykę kryminałów ostatniego z wymienionych, rosyjskiego pisarza tworzącego wspaniałą serię o przygodach Erasta Fandorina.
"Wujaszek Hiacyntus opowiadał kiedyś przy obiedzie zmyśloną na poczekaniu facecję, że w Warszawie bohater "Wehikułu czasu" Wellsa nie musiałby używać tytułowej machiny. W zupełności starczyłoby, żeby jeździł tramwajami, bo co przystanek, to inny świat i epoka. Wyprawa Jerzego piętnastką na Żoliborz była tego doskonałym, choć nie jedynym przykładem. W przeciwną stronę kolejką elektryczną wzdłuż Puławskiej jechało się prosto w czasy Księstwa Warszawskiego. Podobnie tramwajem linii "A", kierunek Okęcie Folwark. Pasażer dojeżdżał i się dziwił, czemu to pod Raszynem już się nie biją? Jak mogli nie zaczekać? Przebijała to Praga i kolejka Grochowska, którą dojechawszy w rejon Kaczych Dołów, człowiek zaczynał się bać, że wpadnie w ręce wojów księcia Trojdena, przyczajonych w zasadzce na dzikich Litwinów. (...) Plac Karcelego to był, co tu dużo gadać, przeniesiony z XIII wieku fragment imperium Mongołów w szczytowej fazie podbojów. (...) Proszę wziąć bazar z Samarkandy i dodać do tego warszawską fantazję i dziadowski fason. Wyjdzie po prostu Karcelak, za którym jednak zamiast Indii i Chin, zaczynała się właściwa, wiecznie zbuntowana, czerwona Wola (...). Potem reduta wolska, gdzie zawieruszyły się nieodnalezione do tej pory zwłoki generała Sowińskiego, i wreszcie cmentarz mariawicki, przy którym zawracały wrony oraz tramwaje linii dwadzieścia trzy."


przedwojenna Warszawa - ulica Bracka

Misia Godebska - królowa Paryża


Maria Godebska - Misia
"Określenie jej jako protektorki artystów, ich muzy i egerii, hojnej mecenatki, nie oddawałoby istoty rzeczy. W ciągu z górą pół wieku była ona – i będzie to może najbliższe prawdy – bojowniczką wielkiego i wiecznego sprzysiężenia przeciw małości, prostactwu i brzydocie, sprzysiężenia, które nazywamy sztuką" - tak pisał Jan Lechoń o Misi Godebskiej, kobiecie, której życie fascynuje, która mogłaby być niedoścignionym wzorem, gdyby nie trudny i często niezbyt miły charakter opisywany w wielu wspomnieniach współczesnych jej ludzi. Ciężko dojść prawdy - niektórzy wychwalali ją pod niebiosa, nie szczędzili słów opisujących jej hojność i wielkie serce, inni postrzegali ją jako kłótliwą i zachłanną skandalistkę. My możemy myśleć o niej jako o Polce, która została muzą Renoira i wielu innych wielkich malarzy, która była przyjaciółką Coco Chanel i chrzestną matką syna Picassa, która zaistniała na paryskim firmamencie przełomu wieków jako jedna z najjaśniejszych i najlepiej znanych gwiazd.


krakowski Kopernik dłuta Godebskiego
Zacznijmy od postaci jej ojca, rzeźbiarza Cypriana Godebskiego, który moim zdaniem zasługuje na to, by zawsze w polskich domach wspominano jego życie i dzieła. Wnuk legionisty i poety, syn historyka, powstańca, działacza na emigracji. Żył i pracował w Paryżu w czasie, gdy impresjonizm stawiał pierwsze kroki, dekorował pałac cara w Carskim Siole, mieszkał we Lwowie, Wiedniu, w Sankt Petersburgu, zmarł w stolicy Francji w 1909 roku. Człowiek wielu talentów - rzeźbiarz, projektant, malarz, pisarz, gospodarz salonów intelektualno - artystycznych. Dziecko takiego ojca nie mogło być kimś zwyczajnym. Niebanalnie nawet przyszło na świat.

Był rok 1872, ten sam, w którym Monet wystawił po raz pierwszy "Impresję - Wschód słońca". Życzliwy anonim doniósł żonie Godebskiego, pół-Belgijce, pół-Rosjance, córce słynnego wiolonczelisty Adriena Servais, że mąż jej, przebywający w Sankt Petersburgu, niezbyt dochowuje jej wiary i romansuje na lewo i prawo. Pani Zofia, będąca w zaawansowanej ciąży spakowała walizkę i wyruszyła niczym Furia, by poznać prawdę. Nie miało dla niej znaczenia to, że właśnie zbliżał się termin porodu, że z Belgii, w której akurat mieszkała, do piotrowej stolicy kilometrów jest, bez mała, dwa i pół tysiąca. Dojechała, ale na następny dzień zmarła w czasie porodu - można przypuszczać, że nie poznała prawdy, za którą oddała życie. Maria Zofia Olga Zenajda Godebska przyszła więc na świat pod znakiem przygody i nieszczęśliwej miłości. Stała się jednym z symboli la belle époque, rubryki towarzyskie prześcigały się w doniesieniach o jej poczynaniach, a Vogue opisywał jej najnowsze stroje.

Stephanie Cowell "Claude i Camille"


"W połowie XIX w. młody Claude Monet postanowił, że woli cierpieć niewygody związane z życiem malarza aniżeli przejąć rodzinny interes. Wbrew ojcu, uzbrojony jedynie w marzenie, by stworzyć w sztuce nowy styl – wyruszył do Paryża. Tam jednak napotkał nieprzewidziane przeszkody: odrzucenie przez kręgi artystyczne, skrajną biedę, samotność. Na szczęście zaprzyjaźnił się z Renoirem, Cézannem, Pissarrem, Manetem - zwanymi później impresjonistami. Przełomem w życiu Moneta okazuje się spotkanie z piękną i tajemniczą Camille Doncieux. On zakochuje się w niej do szaleństwa, ona, kobieta z wyższych sfer, porzuca dostatki i zostaje żoną niedocenionego malarza. A także muzą, najlepszym przyjacielem, namiętną kochanką i matką dwojga jego dzieci."

Moja miłość do sztuki (w szczególności do impresjonizmu francuskiego) sprawia, że pozycje książkowe podobne do tej obowiązkowo muszą pojawić się na półkach mojej biblioteczki. Zapowietrzam się z radości, gdy wypatrzę w nowościach kolejną książkę o Van Goghu, Degasie, Renoirze... Rzadko zdarzają się biografie na miarę tych pisanych przez Irvinga Stone'a, niemniej jednak te troszkę niższych lotów są równie przeze mnie pożądane, wnoszą wiele w mój świat wyobraźni i wiedzy o postaciach z przeszłości. Olbrzymią satysfakcję daje mi samodzielne sprawdzanie faktów i konfrontowanie ich z czytaną powieścią, przeglądanie albumów, książek i Internetu w poszukiwaniu opisywanych obrazów, wydarzeń historycznych, bohaterów. Wyobrażacie sobie chyba, że czytanie powieści biograficznej schodzi mi dwa razy dłużej niż normalnie:)

Claude Monet to legenda, dostojny starzec stojący przy sztalugach zapełnionych zjawiskowymi nenufarami. Często zapominamy o tym, że kiedyś też był młodym malarzem, którego prace wyśmiewano i odrzucano wszędzie, gdzie tylko udał się z nadzieją w sercu. Książka Cowell przybliża nam człowieka, który nie tylko malował, ale także kochał. Autorka, zgodnie z tytułem, skupia się na malarzu i jego relacjach z Camille, co zawęża czas powieści do niespełna dwudziestu lat. To opowieść o ich związku ubarwiona elementami malarskimi. Czyta się ją jednym tchem, przy tym jest kopalnią wiedzy o Monecie. Znajduje się w niej sporo przekłamań, kilka przesunięć wydarzeń w czasie - jak w każdej powieści tego rodzaju - bez problemu jednak można je wychwycić.

Na paryskim bruku...


"Oj Paryż, Paryż, mości książę! Tam jest nasz horyzont. W oddaleniu od Paryża my wszyscy pleśniejem. Sam książę przyznasz, że Warszawa o tyle tylko jest nam przyjemną, o ile choć w czymkolwiek Paryż przypomina..." H. Rzewuski, List starosty Wieluńskiego do księcia generała Ziem Podolskich, r. IX
 

V. van Gogh, Dachy Paryża

"Poznałem,czym jest rozkosz owych przechadzek trwających godzinami, owych tęsknot, jakie wywołuje najpiękniejszy pejzaż na świecie, kamienny pejzaż starego Paryża od Notre Dame aż po Luwr; poznałem tę rozkosz, szperając jednocześnie w skrzyneczkach z książkami, ustawionych wzdłuż bulwarów [...]"
T. Boy-Żeleński 


Antonia S. Byatt "Opętanie" - rozmyślania o biografii



"Roland Mitchell, niedoceniany i ledwo wiążący koniec z końcem literaturoznawca, zajmuje się naukowo twórczością XIX-wiecznego poety, Randolpha Asha. Między stronicami jednego z zakurzonych i pożółkłych woluminów, należących niegdyś do autora, badacz znajduje rękopisy listów miłosnych, których adresatką bynajmniej nie była żona poety…
Zagadkową kobietą rzucającą zupełnie nowe światło na biografię Asha okazuje się młoda poetka, Christabel La Motte, nieznana szerszym kręgom odbiorców. Jedną z badaczek jej twórczości jest Maud Bailey, jak się wkrótce okazuje, praprawnuczka siostrzenicy poetki. Oboje – zarówno Mitchell, jak i Bailey – zmuszeni nagle do współpracy, traktują się wzajemnie z dużą dozą dystansu, nieufności, a wręcz wrogości, ale fascynująca tajemnica mobilizuje ich do wspólnych poszukiwań…"
  
Pewnego pięknego (jak wszystkie zresztą) dnia obejrzałam świetny film pt. "Possession" ("Opętanie", reż. Neil LaBute). Oczarował mnie przede wszystkim Jeremy Northam, który chyba urodził się w XIX wieku i dziwnym zrządzeniem losu został przeniesiony w nasze czasy, aby grywać role kostiumowe w najlepszych angielskich filmach (m.in. "Emma", "Wichrowe Wzgórza", "Idealny mąż", "Gosford Park").


Jeremy Northam jako Randolph Ash ("Opętanie")
Najbardziej jednak zainteresowała mnie głębia scenariusza. Wydawać by się mogło, że treść nie wymaga zbytniego zaangażowania umysłu - ot, sensacyjne poszukiwania listów poety, za wszelką cenę dążenie do odkrycia jego sekretnego romansu, a do tego banalna historyjka miłosna. Dla mnie jednak akcja kryła wiele innych znaczeń, pokłady tematów do przemyślenia. Spodobał mi się sposób prowadzenia narracji - przeplatające się historie wiktoriańskich poetów i XX-wiecznych badaczy literackich. Moje pojmowanie historii i literatury, pragnienie dotknięcia postaci znanych tylko z papierowych kart odnalazło w tym dziele drogę do poznania.

Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to dziwnie w zestawieniu ze zwykłym filmem romantyczno-obyczajowym. Jest to najzupełniej subiektywne odczucie i zapewne nie każdy widz w ten sposób odczytuje tę historię. Odrzuciłam na bok, ledwo zauważywszy, banalne perypetie miłosne pary współczesnych bohaterów. Nie zapadło mi w serce pragnienie poszukiwania sensacji i skandalu przez niektórych badaczy. Maud i Roland znaleźli nitkę, która zaprowadziła ich do odkrycia specyficznego, drażliwego, ukrytego przez lata. Nie każdy powinien dostać w swoje ręce taką wiedzę. Jest delikatna niczym sekretny pocałunek - nieodpowiednio wydobyta na światło dzienne staje się plotką, sensacją, zrzuceniem kogoś z piedestału. Z drugiej strony odnalezienie listów poety i dotarcie do informacji o jego miłości do kobiety, która nie była jego żoną, do poetki, która żyła przecież samotnie z małym domku pozornie nie spotykając się z nikim, o ich wspólnych, splecionych na wieki losach, pomogło lepiej zrozumieć poezję obojga.

Mary Ann Shaffer "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"


"Jest rok 1946. Juliet, młoda pisarka, objeżdża zniszczoną Anglię, promując swą książkę i szukając tematu do następnej. Przypadkiem dowiaduje się o małej wyspie, na której istnieje dziwne Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Powołali je podczas wojny rolnicy i gospodynie, by uratować kilka osób przed aresztowaniem. Ale jak się ma literatura do placka z obierek? Zaciekawiona Juliet odwiedza wyspę, co zupełnie zmienia jej życie... Napisana lekko i z humorem, niezwykła historia o ludzkich uczuciach i książkach „pomagających znieść rzeczy normalnie niemożliwe do zniesienia”."


Literatura zmienia człowieka, pomaga mu otworzyć się na inne potrzeby niż tylko te dotyczące walki o przetrwanie, uczy go patrzeć głębiej i zaglądać w duszę, zarówno swoją, jak i bliźniego. Literatura daje nam dostęp do prawdziwego piękna, pozwala nam widzieć więcej, daje wielkie możliwości. To jedno z przesłań, jakie niesie ze sobą ta urocza, niedzisiejsza książeczka, niepozorna, a przecież tak wspaniała.
      
Napisałam niedzisiejsza, ponieważ jest to powieść epistolarna, a w naszych czasach już mało kto wie, co oznacza oczekiwanie na list pisany ręcznie na pięknej papeterii. Klikamy szybkie maile, wysyłamy pocztę elektroniczną, która dociera do adresata w kilka sekund. Takie "listy" już nie są skarbem, nie można ich schować do szuflady, ukryć w tajemnym miejscu pełnym sekretów i zaklętych pocałunków, nie można związać wstążeczką i przekazać wnuczce. Zrobiło mi się smutno po napisaniu tych słów - współczesność niesie ze sobą tyle ograniczeń, tyle sztuczności i tak wielki brak romantyzmu. Ratują go jeszcze takie książki jak maleńka powieść Mary Ann Shaffer, autorki, która już, niestety, nie żyje, więc nie stworzy dla nas więcej takich małych przyjemności.

Wiesław Myśliwski "Pałac"



"Świt drugiej wojny światowej. Do wioski zbliża się front. Jakub, pasterz, jest świadkiem ucieczki państwa z miejscowego dworu. Kiedy kierowany ciekawością, przekracza próg pałacu, zagłębia się w świat arystokracji - na poły realny, na poły utkany z fantazji. Przemierza puste korytarze i zasiada w fotelach, wcielając się w rolę arystokraty. Wizje przodków i wyobrażenia o innym życiu przenikają go z wolna, zmieniając jego świadomość. Jakub staje się swoim własnym panem.

Wiesław Myśliwski za pomocą żywego monologu bohatera ukazuje pełną napięć dynamikę ludzkiej świadomości. Jakub wciela się w role, zakłada maski wybierane z rekwizytorium rzeczywistości, w której żyje. Myśl i język pozbawione barier, świat bez granic społecznych - oto pełna wewnętrznej siły pisarska wizja na miarę epoki."


W powojennej literaturze polskiej niełatwo znaleźć twórców powieści, których można z czystym sumieniem nazwać Pisarzami przez wielkie P. Wiesław Myśliwski jest jednym z wyjątków. Jego książki to literatura najwyższych lotów, pisana przepiękną polszczyzną, bogatą i głęboką, zawierającą treści, które zapadają w serce, duszę i umysł na zawsze. Wróciłam mentalnie do czasów studiów, kiedy na co dzień miałam do czynienia z największą i najpiękniejszą twórczością literacką. Myśliwski pisze nie tylko znakomicie i mądrze, pisze też porywająco. Przy lekturze jego powieści, przecież w końcu filozoficznych, poruszających głębokie tematy, niełatwych, zdawałoby się, w odbiorze, nie sposób się nudzić, co więcej - nie można się od nich oderwać. A to naprawdę wielkie osiągnięcie. Nie jestem wielbicielką tzw. nurtu chłopskiego w literaturze, ale Myśliwskiego czytam chętnie.

"Pałac" opowiada o pasterzu, którego wojna zastaje drzemiącego pod drzewem. Nie znalazłam (bądź nie zauważyłam) podczas lektury książki informacji o tym, w jakim wieku jest Jakub - wysnułam jednak wniosek, że jest człowiekiem dość młodym. W oddali słychać kanonadę, ziemia się trzęsie, cały dwór w panice ucieka, a Jakub siedzi sobie pod drzewem i głowi się nad tym dziwnym zjawiskiem. Od pierwszego zdania jesteśmy wplątani w monolog, który prowadzony jest przez autora powieści w tak znakomity sposób, że wręcz nie wychwytujemy zmian w świadomości chłopa, nie zauważamy, kiedy zaczyna się zmieniać, kiedy przestaje być Jakubem. W chwili, gdy opadnie już kurz spod powozu państwa i pięt służby, pasterz powoli dochodzi do wniosku, że przydałoby się uwolnić zwierzęta. Po tym wyczerpującym wyczynie nagle opada go myśl - a gdyby tak wejść do pałacu, w którym przecież nikogo nie ma i rozejrzeć się trochę? 

Na Dzień Dziecka


Dorosłe strumyki (czyli prawie małe rzeczki) wiedzą bardzo dobrze, że nie ma pośpiechu, któregoś dnia i tak dostaną się tam, gdzie chcą.
A.A.Milne, Kubuś Puchatek


L. Perrault
Matka – najpiękniejsze słowo w językach świata. Oznacza miłość, miłość prawdziwą, która nie zdradza, oznacza wierność, a także czasem wielką ofiarę, nawet do śmierci, dla dobra dziecka.
Dziecko - to najwspanialsze słowo dla każdej matki. Oznacza ciepło bijące z zarumienionej twarzyczki, malutkie rączki zarzucone na szyję, ufne wtulenie się, czysty wzrok i największą miłość. I nie ma znaczenia ile to dziecko ma lat, dla matki zawsze kojarzy się z tym samym:)