Strony

21 marca 2013

Trochę o smuteczkach, kapkę o radościach, a na koniec o Warszawie

Dzisiaj muszę sobie trochę pojęczeć - naszła mnie jakaś chandra lekka związana z brakiem oznak Wiosny, która utknęła gdzieś daleko i wcale się do nas nie spieszy. A po co mam jęczeć w duchu, skoro mogę na blogu?:)  

Zaglądam na różne strony mówiące o książkach, żeby być na bieżąco. Czytam artykuły na blogach mówiących o literaturze, sztuce i od czasu do czasu coś komentuję, jeśli uznam, że trochę się na tym znam i mam własne zdanie na dany temat albo po prostu buzi na kłódkę zamkniętej utrzymać nie potrafię:) Przeglądam Facebooka, żeby nie przegapić jakiejś interesującej nowości lub promocji. Staram się jednak nie poświęcać temu wiele czasu, bo przecież piękne, białe (kremowe lub szarawe), zadrukowane stronice czekają i wzywają, a czasu wolnego nigdy nie ma się dla nich za wiele. 

Każdego dnia przylatuję z pracy z językiem na brodzie i pędem robię to, co muszę zrobić, nie ma zmiłuj - obiad, sprzątanie, zadanie domowe z synkiem, takie tam..., jednocześnie zerkając jednym okiem na skrzynkę mailową. A nuż znajduje się w niej coś, na co trzeba szybko odpowiedzieć? Potem Bąbelek idzie się trochę pobawić sam, co jest mamie na rękę, bo może właśnie wtedy przez pół godzinki rzucać okiem na zapowiedzi, nowości, artykuły i recenzje. Rzuca, szczęka jej opada, a kompleksy zalewają falą o sile tsunami.
 

Widząc na wielu obserwowanych blogach prawie każdego dnia nowy artykuł zaczynam się zastanawiać, czy autorki i autorzy wiedzą coś, o czym ja nie wiem? Czy mają może zmieniacz, wehikuł czasu? Rozumiem, że niektórzy mają pracę, która polega na czytaniu i pisaniu (ale zazdroszczę, o matuchno, ależ zazdroszczę!), niektórzy prowadzą inny tryb życia - wiem to wszystko, ale nic nie poradzę, że wpędza mnie to w kompleksy. Patrzę na mojego bloga, moje drugie dziecię (licząc męża, to trzecie) - radzi sobie chyba nieźle, bo dopiero roczek mu stuknął, a już ma jakie takie powodzenie, a przede wszystkim ma Was, czytelników, którzy zaglądają, czytają, komentują, piszą maile i radość "mamusi" dają - i zastanawiam się, czy ja aby nie powinnam pisać trochę częściej?



Głowię się jak to zrobić, żeby jeszcze czas na czytanie w tym wszystkim mieć. Gdy Bąbel kończy się bawić, mój czas wolny przechodzi do jego dyspozycji. Zapewniam mu pokarm dla ciała (kolacja) i dla duszy (wieczorne czytanie, z każdym miesiącem coraz dłuższe), aby potem po ciemku, w łóżeczku, omówić cały dzień i skomentować każde słowo wypowiedziane w szkole przez kolegów lub panią, każde wydarzenie zaobserwowane na ulicy, każde zdarzenie, o którym usłyszało się przypadkiem i każdą informację zaczerpniętą z lektury. Po tej uczcie duchowej jestem już tak umordowana psychicznie i fizycznie, że nie ma najmniejszej mowy, żebym była w stanie sklecić jeszcze jakiś sensowny tekst. I właśnie dlatego coś nowego pojawia się zazwyczaj na zielonym blogu raz w tygodniu. Bywają wyjątki - jeśli artykuł powstaje po trochu, jeśli mam urlop albo przypływ nadzwyczajnej przytomności umysłu.

Podsumowując - zaczęłam się głowić, czy Was to nie zniechęca, czy nie sprawia, że czasem machacie ręką i nie zaglądacie tutaj przez jakiś czas, bo przecież "na pewno nic nowego nie będzie". Mogłabym zacząć produkować konkursy, wyzwania, "stosiki" i inne tego typu "zapchajdziury", tylko wówczas nie miałoby to wszystko dla mnie większego sensu - mijałoby się to z celem, jaki sobie wyznaczyłam zakładając bloga. Może za rok, dwa jakiś konkurs jubileuszowy zrobię, nie zarzekam się, ale na razie robić tego nie mam ochoty - książki rozdaję każdemu, kto chce i bez tego. Czytałam gdzieś kiedyś w dobrych radach - pisać częściej, a krócej. Przykro mi, nie da się - jak już wena twórcza mnie dopadnie, to trzyma za fraki i nie puszcza, nakazuje maksymalnie wykorzystywać czas, który jestem w stanie przeznaczyć na stukaninę klawiaturową.

Dzisiejszy post jest nietypowy, bo musiałam się trochę pożalić. Dołek przedwiosenny mnie dopadł. Trawa byłaby już pewnie zielona, kwiaty wystawiałyby główki, gdyby nie tony śniegu nie dające im żyć. Od dwóch dni całe te masy białawej brei zaczęły spływać, więc wszystko wokół chlupocze i kapie. Najgorsze, że nie ma widoków na w miarę ciepłą Wielkanoc, a to już woła o pomstę do nieba. Zapewne to jest przyczyną faktu, iż zamiast zanurzyć nos w książce wylewam jakieś dziwne żale na klawiaturze. Wybaczcie, ale wena twórcza dopadła właśnie dziś, pomieszała się ze zmęczeniem oraz doprawiła miksturę smuteczkiem numer jeden pt. "mam na wszystko za mało czasu" i smuteczkiem numer dwa pt. "nie lubię swojej pracy". Efekt tej mieszanki macie przed oczyma.


Łańcuckie planty, sobota, 16 marca - chcesz odpocząć na ławeczce? przynieś własną łopatę!

Żeby życiu oddać sprawiedliwość muszę napisać, że i radości mi w nim nie brakuje. Wiele mi nie potrzeba - dostałam dziś zupełnie nowiutki, mały regalik na książki, co oznacza rozładowanie napięcia na posiadanych już półkach oraz nadzieję na to, że nowe nabytki nie wylądują w stosiku na podłodze. Poza tym przyszła przesyłka od wydawnictwa Rebis ze ślicznie wydaną "Żoną sułtana" w środku. I już dołek przedwiosenny wydaje się mniej głęboki:)

Jest jeszcze jeden powód mojej pisaniny dzisiejszej. Jak tylko usłyszałam o premierze filmu "Warszawa 1935" postanowiłam napisać o nim tekst wykorzystując okazję do skrobnięcia czegoś o wyglądzie przedwojennej stolicy, jednego z moich ukochanych miast, a na pewno najbardziej wielbionych za historię, której było świadkiem. Trailer obejrzałam nakręcona już pozytywnie i marząca o tym, by filmek jak najszybciej zobaczyć. Spodobał mi się bardzo. Niestety, zanim zabrałam się za pisanie tekstu zaczęły do mnie docierać niezbyt pochlebne opinie - przede wszystkim powtarza się zarzut, iż owa krótkometrażowa animacja jest najzwyklejszą w świecie reklamą. Mogłabym to jeszcze przełknąć, bo dla mnie najważniejsza jest jakość - jeśli film jest zrobiony dobrze, jeśli efekty specjalne nie są amatorskie, jeśli dostanę to, czego oczekuję - czyli widoki starej Warszawy przedstawione wiarygodnie i przyjemnie dla oka, to niechby to sobie była reklama. Oby wszystkie takie były:) Najgorsze jest jednak to, że podobno grafika trąci amatorszczyzną, przypomina grę komputerową i nijak się ma do osiągnięć światowej kinematografii krótkometrażowej. Zarzut braku fabuły jest dla mnie tylko zachętą, bo daje to możliwość  poprzyglądania się światu, którego już nie ma bez rozpraszania się na bohaterów i, być może, dialogi. 

Zgadzam się z tym, że bilety na to dziełko są o wiele za drogie, zwłaszcza że nie ulega wątpliwości, iż jest to jednak produkt reklamopodobny (w skrócie - głównym sponsorem jest firma ubezpieczeniowa Prudential). Nie chcę się ostatecznie i jednoznacznie wypowiadać, zrobię to po obejrzeniu filmu. Dlatego właśnie piszę o tym teraz króciutko, korzystając z okazji możliwości doklejenia się do powyższego stękania i kwękania, bo na razie plan dłuższego tekstu o filmie "Warszawa 1935" został zawieszony. Poczekam, aż zobaczę, bo może rzeczywiście nie jest on wart tego, by o nim pisać. A może ktoś z Was już "Warszawę 1935" oglądał i może napisać o swoich wrażeniach?


30 komentarzy:

  1. To ja zacznę od najważniejszego : stawiaj jak dotąd na jakość, nie na ilość. Twoje teksty czytam z przyjemnością, poczuciem, że są przemyślane i z sensem - i niech tak pozostanie :-)
    Chętnie zamienilabym nieco wolnego czasu na pracę... teraz już wiesz, skąd u mnie tyle wpisów tygodniowo. Nie miej kompleksów, bo zawsze jest coś kosztem czegoś :-) A popołudnia też mam zawalone, do wieczora zadania domowe i nauka córki skutecznie odbierają natchnienie :-)
    Pozdrawiam serdecznie! Trzymaj się :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakość. Nie ilość. Przyjęłam, Dziękuję:):)

      Karolinko, a Twoja pociecha w jakim wieku?

      Usuń
  2. Siedzę przy porannej kawie, za chwilkę wyjazd do pracy. BRRR! Nie chce mi się! :))
    Czytam sobie o poranku Twoje przemyślenia i powiem tak: Ania, w życiu, jak i w pisaniu, liczy się JAKOŚĆ, nie ilość.
    Rób swoje. Pisać częściej, wcale nie znaczy lepiej.
    To moje skromne zdanie.
    Co do Warszawy. Idę na film koniecznie w weekend, mam ochotę już w sobotę. Na pewno o nim napiszę. Czytałam jedną, pochlebną recenzję, w chyba "Uważam Rze".
    Żadne negatywne i tak mnie nie zniechęcą, Warszawę z roku 1935 muszę zobaczyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że w pisaniu liczy się jakość, a nie ilość, wiem o tym. Martwię się tylko tym, że niektórzy mogą się czuć zniechęceni, gdy przez cały tydzień nie znajdują niczego nowego, a co za tym idzie, mogą już tu więcej nie zaglądać. Szkoda by mi było...

      Mniejsza o to, słońce świeci, ptaszek (prawie) śpiewa, jest sobota. Smuteczki precz!:)

      Madziu, czekam z wielką niecierpliwością na Twoją opinię o filmie. Mnie też recenzje nie zniechęcą do obejrzenia, tylko już tak z mniejszym entuzjazmem podchodzę, bo boję się o jakość animacji. Mam dość miernot o estetyce gry komputerowej...

      Usuń
  3. Moim zdaniem leszy jest tekst dłuższy, a dobry i czytany rzadziej - bo można wtedy przemyśleć to, co się przeczytało. Lekkie teksty można pisać o lekkich rzeczach, ale literatura ma to do siebie, że każdego z osobna inaczej zachwyca, wywołuje różne emocje, refleksje i myśli. Nie można obok niej przejść szybko, trzeba się zatrzymać. :) Na dobre teksty czekamy z tęsknotą i nadzieją na ich przeczytanie - wiem, bo piszę o sobie :)
    Zima w tym roku jest zdecydowanie za długa i niesie ze sobą marazm duchowy - senność pod powiekami, ciemność za oknami, biało, zimno, wilgotno. Ja też z upragnieniem czekam wiosny, która - mam nadzieję - zaaplikuje mi dawkę entuzjazmu i energii, co przełoży się na czytanie książek :)
    Jestem też bardzo ciekawa filmu "Warszawa 1935" - szczególnym sentymentem darzę Warszawskie lata międzywojenne i bardzo chciałabym nie tracić nadziei na to, że to film wart obejrzenia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj świeci słońce i trochę poprawia nastrój, mam nadzieję, że Twój też. Tak bym chciała, żebyś potrafiła leczyć książką zmęczenie - wiem, że potrzebujesz do lektury spokoju i odpowiedniej atmosfery. Ja właśnie nerwy leczę czytaniem, gdy jestem najbardziej zmęczona, gdy oczy mi się kleją, biorę książkę i się uspokajam, odstresowuję i odpoczywam.

      Usuń
  4. Wspaniały post! Gratuluję i komentuję ponieważ..;) Ponieważ miałam wczoraj dokładnie to samo plus: nie umiem pisać, nie umiem czytać, jestem tępa, głupia, niezorganizowaana i po co w ogóle prowadzę blogi, skoro WSZYSCY czynią to tak pięknie, tylko nie ja. Itd, itp... Wylałam te samooskarżenia, żale i pretensje do samej siebie w mailu do przyjaciela, po czym poszłam spać.
    A teraz spóźniam się do pracy:)

    Pozdrawiam cieplutko
    i bardzo Cię podziwiam.
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że dziś u Ciebie też świeci takie piękne słońce jak u mnie i uroczo oświetla te tony śniegu, które nie pozwalają przebić się przebiśniegom:) Wszystko wygląda cudownie dopóki... nie przypomnę sobie, że jutro jest Niedziela Palmowa:( Cóż, żyjmy chwilą - świat wygląda pięknie, a wiosna może sobie w końcu o nas przypomni.
      Słoneczko pozwala naładować akumulatory pozytywną energią i nie myśleć już więcej o smuteczkach. Czego Tobie i wszystkim życzę!

      Usuń
  5. Pani Aniu, czytając Pani wpis o smuteczkach i radościach , zakręciły mi się łezki w oczach. Smuteczki mają różne oblicza. Wieczny wyścig z czasem, dążenie do idealnej żony, mamy, blogerki, współczesnej idealnej kobiety, może wpędzić w dołki chandry i dać poczucie niespełnienia. Pani Aniu, szkoda sił, nerwów i zdrowia na gonitwę pt. Jestem Ideałem, bo coś takiego nie istnieje. A to, że ktoś znajduje czas na to czy owo- zapewne czyni to koszem ukradzionych chwil z innej przegródki. Doba ma tylko 24 godzin i żadną miarą nie można tego skrócić ani rozciągnąć. Można za to na pędzący czas spojrzeć z dystansu, z lekkim uśmiechem i jak w piosence puścić drania przodem. Ja wolę czasami zanucić inne słowa –
    „Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
    Na pierwszej stacji, teraz, tu!
    Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam
    Przez życie nie chce gnać bez tchu
    Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
    Gubiąc wątek i dni
    A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
    A życie przecież po to jest, żeby pożyć
    By spytać siebie: mieć, czy być?
    Bo życie przecież po to jest, żeby pożyć
    Nim w kołowrotku pęknie nić”

    Warto żyć w rytmie, który nie powoduje zadyszki i frustracji. A to czy tego , czy owego nie zrobimy to nie jest tak istotne. Pani Aniu, zapewniam, że po latach będzie Pani z łezką w oku wspominała rozmowy z Synkiem. Pamiętam, jak prawie ćwierć wieku temu ( mój Boże, jak ten czas biegnie) słuchałam opowieści mego syna kilkulatka o problemach wieku przedszkolnego, o „wojnach” toczonych w piaskownicy. Później, podobnie jak u Pani, dyskusje oscylowały wokół spraw szkoły, kolegów/ koleżanek. Z każdym dniem dyskusje moje z synem nabierały kształtów, czasami rumieńców lub bladości lica. Czasami oczy kleiły mi się ze zmęczenia, niewyspania bo jak na złość moja latorośl uwielbiała i nadal lubi – nocne rozmowy Polaków. I teraz , gdy mój syn wyemigrował na dobre do Warszawy… bardzo , ale to bardzo tęsknię do naszych rozmów. Pozostały mi teraz długaśne rozmowy przez telefon. Cieszę się jednak, że mimo różnicy pokoleniowej znajdujemy wspólne tematy do rozmów. Nie są to już opowieści o szkole, ale o życiu z blaskami i cieniami. Z pewnością nie byłoby tego gdym kiedyś cierpliwie nie wysłuchiwała synowskich opowiadań czasami błahych, dziecinnych , a teraz przypominających dysputy filozoficzne.
    Od jakiegoś czasu spisuję wygrzebane z zakamarków mej pamięci różne epizody z mego życia, z życia syna. Śmiejemy się potem wspólnie z tych moich pisanych opowiadań. To będzie taki mój pamiętnik , który kiedyś podaruję moim wnukom. Pani Aniu, to co teraz wydaje się szarą codziennością i kieratem obowiązków, z czasem może stać się ciekawą historią do opowiedzenia.
    Oj, ale rozpisałam się , a miałam jeszcze napisać o Warszawie, którą podobnie jak Pani, kocham miłością wariatki. To jest bardzo specyficzne miasto. Kiedyś gdzieś przeczytałam ,że Warszawa piękna nie ukazuje na zawołanie. Ona piękno ma ukryte, zawoalowane … i tylko smakosz Warszawy potrafi odkryć jej urodę. A wtedy… będzie to miłość odwzajemniona.
    Jestem ciekawa filmu o zrekonstruowanej komputerowo Warszawie. Słuchałam wywiadu z autorami projektu… ile trzeba było czasu, wysiłku poświęcić aby odtworzyć najdrobniejsze szczegóły przedwojennej stolicy. Powrót do minionych lat z pewnością jest ciekawą podróżą na osi czasu.
    I tak na zakończenie… głowa do góry Pani Aniu. Słabostki, smutki , smuteczki należy przenicować i pokazać je w zupełnie innym świetle.
    „Nie wiadomo skąd zjawiają się, zakatarzone
    Wyproszą łzę i żalu łut
    Posiedzą, podumają i jak gość nieproszony
    Nim się rozwidni, znikną już”… Z chwilą gdy Wiosna zawita ( bo teraz gdzieś się zgubiła) wszelkie chandry miną i staną się mglistym wspomnieniem… uwiecznionym tak pięknie na tym blogu.
    Dorota Kubiak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Dorotko, jak Pani coś napisze, to czyta się to z zapartym tchem:) Dziękuję za ten uroczy i jakże mądry wpis.

      Chciałabym tylko, żeby mój tekst nie był odebrany jako narzekanie na moje obowiązki rodzicielskie:) Kocham synka opętańczo i każda chwila z nim spędzona jest dla mnie skarbem. Uwielbiam nasze rozmowy, a że ciągle jeszcze, mimo skończonych siedmiu lat, jest moją maleńką przylepką, każda minuta, którą z nim spędzam zapisuje się w mojej pamięci na przyszłość. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała z nim takie relacje jak Pani ze swoim synem - to ideał, moje marzenie.

      Nie mam ambicji bycia ideałem współczesnej kobiety, broń Boże, jestem domatorką, która kocha siedzieć pod kocem, z książką i herbatą. I w nosie ma fryzjerów, makijaże i imprezy:) Chcę być tylko idealną mamą, a zaraz potem dobrą pisarką:) Muszę ukryć ten wpis przed moim mężem, który zaraz zacznie się dopytywać o przyczynę pominięcia "idealnej żony", hihi:)

      Na co narzekam, to tylko brak czasu, bo zazwyczaj nie wiem, w co ręce włożyć, gdy uszczknę go już trochę dla siebie. Tyle spraw musiało zostać odłożonych, bo ze wszystkim zawsze wygrywa książka. A przecież tak bym chciała równocześnie pisać, pisać, pisać, tak ciągną dziesiątki pięknych filmów. Jedyna nadzieja w naukowcach - może wynajdą coś, co pozwoli człowiekowi jednocześnie czytać, pisać i oglądać:)

      Usuń
  6. Może to mało pocieszające, ale nie jesteś sama, w związku z tą zimą i z aktywnością blogową. Mi się nawet myśleć nie chce jak będzie wyglądała moja aktywność blogowa za półtora miesiąca, gdy urodzę drugie dziecko, no ale przecież wybieramy co ważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugie? Podziwiam, gratuluję i życzę powodzenia!

      To we Wrocławiu też taki śnieg? Mam nadzieję, że przynajmniej Lato spróbuje zrehabilitować się za siostrę Wiosnę i potrwa do listopada:)

      Usuń
  7. Ja właściwie ratuję się czytaniem i pisaniem przed marazmem i uśpieniem umysłu. To również ratunek przed rutyną dnia codziennego, dlatego też unikam opisywania spraw prywatnych. Każdy ma swoje problemy, kłopoty większe i mniejsze. Podpisuję się pod tym, że liczy się jakość nie ilość. Nie ma się czym przejmować. Warto żyć po swojemu nie oglądając się na innych. I też wolałabym mieć pracę:)
    Bardzo ładnie określiła to Pani Dorota Kubiak w swoim wpisie:)
    A recenzjami się nie należy przejmować, tylko samemu obejrzeć film, który kosztował wiele pracy:)
    dobrego wieczoru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się teoretycznie recenzjami nie przejmuję tylko zakodowały mi się stwierdzenia, że grafika nie jest taka, jak oczekiwałam i to mnie trochę martwi. Po co ja czytałam opinie przed obejrzeniem, sama nie wiem...

      Mnie się wydaje, choć nie chcę nikogo obrażać, że marazm i uśpienie umysłu charakteryzuje każdego, kto nie ma pasji, zainteresowań, kto nie czyta w ogóle książek. Chcę jakoś odnieść się do pierwszego zdania z Twojego komentarza i boję się, że nie napiszę dobrze tego, o czym myślę... Czytanie i pisanie nie ratują Cię, w dosłownym tego stwierdzenia znaczeniu, przed stagnacją, bo te przymioty są częścią Twojej osobowości. Jestem pewna, że choćby nie wiem co, to apatia Ci nie grozi, bo nawet jeśli zabrakłoby książek zaraz wynalazłabyś sobie inną pasję. Nie nazwałabym więc tego ratunkiem, bo nie jest to coś, co przywołujesz z zewnątrz, by zabić rutynę, ale to jest w Tobie... Nie jestem pewna, czy udało mi się dobrze opisać to, co mam na myśli - czasem tak mam;)

      Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!

      Usuń
    2. No tak, oprócz czytania czasami haftuję, szyję i chcę uczyć się robótkowania inszego np. szydełkowania:)Tyle tylko, że to na marginesie kosztem książki, bo przy dziecku nie da rady, a jak śpi to czytam z kolei.
      To może inaczej - czytanie chroni mnie przed doszczętnym schamieniem i wyobcowaniem z kultury.

      Usuń
  8. Mam w obserwowanych i zaglądam zawsze, bo bardzo ciekawie piszesz, a poza tym mam wrażenie, że nasze gusta czytelnicze w jakimś stopniu się pokrywają, więc cieszę się, jeśli zobaczę coś, czego nie czytałam. :)
    Każdy pisze w takim stopniu, w jakim czas mu pozwala i nic na to nie poradzimy niestety...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten wisiorek spokojnie mogłabym nosić na własnej szyi. :)
    Ta ociągająca się wiosna, chyba wszystkim daje się we znaki.
    Za oknem co prawda jeszcze mróz, ale dzisiaj już świeciło zachęcające słoneczko. Miejmy nadzieję że aura wreszcie się poprawi.
    A co do bloga, to osobiście zdecydowanie przedkładam jakość nad ilość. A tutaj pod względem jakości było zawsze dobrze i interesująco. Tak trzymać. :)
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!:) Podtrzymujecie mnie na duchu w drobnych nawet chwilach zwątpienia i to jest dla mnie bezcenne.
      Jest wiele stron o książkach, które trzymają wysoki poziom mimo sporej częstotliwości zamieszczania recenzji i innych tekstów - nie zawsze jest tak, że wraz z ilością znika dobra jakość. Ale nie ma co już tego roztrząsać, czego nie da się zmienić, tego się nie da i tyle!:)

      Usuń
  10. Muszę przyznać, że też się czasem zastanawiam jakim cudem niektórzy wstawiają recenzję lub dwie dziennie. Jeżeli robią to dzięki świetnej organizacji to zazdroszczę :) Ale często te testy robią wrażenie pisanych na szybko i nieprzemyślanych. W przeciwieństwie do Twoich, które czytam z przyjemnością :) Szczególnie, że czytamy rzeczy podobne w klimacie.
    Zawsze jak tu zaglądam to mam wrażenie zatrzymanego czasu. Myślę, że ewentualne stosiki(chociaż osobiście je bardzo lubię)/rozdawajki przywróciłyby mnie do rzeczywistości i przypomniały, że may początek XXI, a nie XX w. :)
    I doskonale rozumiem wczesnowiosenne narzekanie. Szczególnie gdy za oknem zima w pełni.
    Pozdrawiam
    P.S. a regalika zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak rozumiem - nie chcesz być przywracana do rzeczywistości?:) Nie ma sprawy, będę się starała:)
      A zima jak była, tak jest, ech...

      Usuń
  11. No tak,i co tu mądrego,w miarę- napisać po tych powyższych rozważaniach...bo ja juz pewnie jako ta ostatnia.I doskonale rozumiem owe wczesnowiosenne Pani zawirowania nastroju,bo któż ich nie ma?i owe smuteczki zwiazane z brakiem czasu,bo obowiazków tyle,że hej!a jeszcze chciałoby się wreszcie "dorwać"do owego ponętnego stosika,co to niby go nie ma a jest i tylko kusi swą obecnością.Zatem krótko-Pani Aniu,Pani nie wolno miewać takich wątpliwości natury czy za za często,czy za rzadko -najwazniejsze ,ze PANI JEST ,że ISTNIEJE ten wspaniały blog!!i nie jest dla mnie wazne kiedy?ale ,że moge TUTAJ do Pani zaglądać i czytać,czytać ,czytać.Czasem -z ręką na sercu to wyznam,dość późno,ale nie zawsze mogę premierowo.Pani pisanie jest niczym ożywcza materia ,z której czerpie się wszelkie cudowności.Na koniec zacytuję słynne powiedzenie Stendhala :"Literatura to zwierciadło przechadząjace się po gościńcu".Pani blog nie jest gościńcem ale ozdobnym lustrem kryształowym w pięknych złotych ramach ,w którym zawsze znajduję odzwierciedlenie Pani myśli,erudycji i emocji,bardzo ważnych dla mnie.... chyba nie tylko dla mnie.
    Halina G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Halinko, ja Panią chyba cytować będę w chwili, gdy przyjdzie mi moje pisanie reklamować (może kiedyś będzie ku temu okazja)! Dziękuję za te miłe i piękne słowa.

      Usuń
  12. Chyba już nie musisz łopatą odgarniać śniegu z ławeczek na Plantach?;)))
    Jeszcze jest go "co nie co" ale już chyba coraz bliżej wiosna-życzę słonecznych dni-Jar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwowałam śnieg gryząc paznokcie - jeszcze wczoraj leżał w bardziej zacienionych miejscach, dziś już nie było ani jednego płateczka przybrudzonej bieli. Hura! Nareszcie! Było ciepło, przez pół dnia słonecznie, a potem się lekko na burzę zbierało - jakże miło wreszcie zobaczyć takie niebo!

      Usuń
  13. A na Plantach,w pobliżu nie tak dawno zasypanych śniegiem,ławek,od wczoraj przecudny gobelin liliowych krokusów,są piękne,niosą z sobą radość i nadzieję na wiosnę:-)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Czytam o Twoim dniu z blogami, pracą, dzieckiem, domowymi obowiązkami (niekoniecznie w tej kolejności) i jakbym siebie kiedyś widziała. Kiedyś, bo moje dzieci już większe i same doskonale się mają, a nawet ja teraz zaczynam prosić o ich uwagę, ale reszta się zgadza.
    Co do częstotliwości - pisz tak często, jak ci się chce i jak masz czas, to ma być przyjemność, nie obowiązek. A my poczekamy. Piszę my, bo będę tu zaglądać, dzisiaj peirwszy raz tup tup z FB AK-Klubu(nie)Anonimowych...
    Teraz jest najważniejszy czas dla Ciebie i dziecka, tworzy się więź, nie już taka emocjonalno-zależna, bo mama karmi, ale duchowa. Jego wspomnienia tworzysz, Wasze rozmowy są bardzo ważne, on nie będzie wiecznie mały, dzieci szybko dorastają, szybciej niż myślimy (chociaż miałam taki czas, że myślałam, że nigdy nie będę miała czasu dla siebie, że mi nigdy z kolan nie zejdą).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, miło mi, że zajrzałaś i piszesz, że nadal będziesz to robić - znaczy to, że Ci się tu podoba;)

      Dziękuję za Twój komentarz. Każdy dużo mi daje, pomaga, podtrzymuje na duchu, stopuje zapędy do tego, by rzucać wszystko i pisać tylko dlatego, że dawno niczego na bloga nie wrzuciłam. Ostatnio właśnie się opuściłam, nie tylko dlatego, że Bąbel trochę mi choruje, ale także z powodu znakomitych książek, od których nie chciałam się odrywać. Mam nadzieję, że ich lektura zaowocuje fajnymi testami.

      Widzę, jak Patryś szybko rośnie i często łapię się na myśleniu, że przecież mamy taki dobry kontakt ze sobą, który nigdy nie może zniknąć. Wiem, że takie przeświadczenie bywa ułudą, że często się zdarza, iż dzieci przestają potrzebować rodziców zanim ci się obejrzą. Mogę mieć tylko nadzieję, że wszystko ułoży się tak, jak trzeba. Na razie cieszę się tym, co jest. A Tobie jeszcze raz dziękuję za mądre słowa.

      Pozdrowienia w stronę irlandzkich wzgórz ślę z zieleniącego się coraz bardziej Łańcuta!

      Usuń
    2. Dzieci przestają potrzebować rodziców, wtedy, kiedy rola matki i ojca jest wypełniona należycie. Nigdy natomiast nie zrywają więzi, jeśli ta jest mocna. Po czym widać, że matka wykonała dobrą robotę? - kiedy jej dzieci, rozwijają skrzydła i bez strachu, bez kompleksów, bez żadnych hamulców wyfruwają z gniazda zdobywać świat. I tylko czasem wracają, po wspomnienia, maminą drożdżówkę, przywieźć swoje dzieci wreszcie (do babci, do dziadka) :-)
      Blogi, które publikują często i dużo bardzo mi podpadają, bo jak człowiek ma normalne życie, to musi mieć czas na rodzinę, na dzieci, na lekturę, na pisanie, ja przynajmniej nie jestem w stanie tłuc jednej dziennie, nawet czasem jednej tygodniowo nie.

      Usuń
    3. Oj, oby te dzieci wracały częściej niż czasem... Jeszcze sporo lat mi do tego zostało, na razie nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, ale wiem, że taka jest kolej rzeczy i czasu nie zatrzymam. Póki co, pracuję nad dobrymi relacjami:)

      Teraz, gdy już dni są dłuższe, gdy słońce świeci i ciepło ogrzewa zupełnie inaczej mi się funkcjonuje. Czas się wydłuża. Zmęczenie po całym dniu pracy nie daje mi, póki co, wieczorem skupić się dostatecznie na napisaniu sensownego tekstu, to zostaje na sobotnie, szczęśliwe nocne godziny:), ale wszystko inne jakoś udaje się pogodzić - choć nigdy nie da się mieć na czytanie tylu godzin, ile by się chciało... Długi majowy weekendzie, przybywaj!;)

      Usuń
  15. Ha! Twój blog jest niemal równolatkiem mojego małego Zbója :D
    Ale fajnie:)

    OdpowiedzUsuń