Mieszanka wybuchowa - Oscary, "Książki", a do tego recenzja

Kilka akapitów o tym, co przez parę ostatnich dni zajmowało moje myśli - wydarzenie medialne, magazyn prosto z kiosku i książka o Rosji. Zainteresowani? ;)

Oscary, Oscary i po Oscarach. Na żywo nie oglądałam, bo mi się nie chciało - zrobiłam się leniwa i o godzinie trzeciej w nocy przedkładam sen nad wszystko inne. Wczesnym rankiem, dzięki niezastąpionym internetom, wiedziałam już to, co wiedzieć powinnam. Trochę poskakałam z radości (z oczywistych powodów, a poza nimi za przyczyną J. K. Simmonsa, "Gry tajemnic" i odrobinę - Eddiego Redmayne'a), parę razy westchnęłam z irytacją ("najlepszy film" został najlepszym filmem tylko dlatego, że jest nowatorsko nakręcony), a na koniec pozachwycałam się kieckami i garniturami.  

Mówcie, co chcecie, ale ja nie mam zielonego pojęcia, co takiego ciekawego jest w "Birdmanie". Dawno się tak na filmie nie wynudziłam (może z wyjątkiem "Foxcatchera"), uważam go za twór sztucznie przefilozofowany i banalnie patetyczny, mimo całego tego pozornego mrugania okiem do widza. 


W tym roku rozdawano także takie statuetki.
Ci, którzy je dostali, cieszyli się chyba bardziej, niż gdyby dostali normalne... ;)

Całość ceremonii wręczania Oscarów obejrzę sobie z jednodniowym opóźnieniem. Choć emocje nie będą już takie, jakie byłyby na żywo, to przecież ostatecznie nie mogę przegapić gali, która rozpala moją wyobraźnię od jakiś... dwudziestu lat.

A teraz z innej beczki.

Czytaliście najnowszy numer "Książek"? Jest wspaniały, jak zwykle zresztą, ale moją szczególną uwagę przyciągnęły genialne teksty napisane przez profesora Ryszarda Koziołka - o renesansie powieści historycznej (temat tak bliski mojemu sercu, że mam ochotę artykuł wyciąć i powiesić nad biurkiem) oraz Jacka Dukaja - o e-bookach. Obie rozprawy wpędziły mnie przede wszystkim w kompleksy - po co ja się w ogóle biorę za pisanie, skoro lata świetlne musiałyby minąć, żebym choć otarła się o styl, jakim posługują się obaj publicyści. 



Jacek Dukaj zastanawia się nad przyszłością książki elektronicznej, przygląda się światowemu rynkowi e-booków. Do całkowitego przerzucenia się na tę formę czytelnictwa nikt nie jest w stanie mnie przekonać, przeraża mnie tzw. lektura warstwowa, ale racjonalne wywody Dukaja są fascynującą podróżą przez teraźniejszość i przyszłość literatury. 

Autor tekstu wyjaśnił mi w prostych słowach bardzo istotną rzecz. Od jakiegoś czasu zauważyłam u siebie swoistą nerwowość, która nie pozwala mi w pełni skupić się na czytaniu książki, która sprawia, że nie potrafię już spędzić kilku godzin pod rząd z nosem zatopionym z świecie przedstawionym. Bez przerwy coś mnie rozprasza, co rusz przypominam sobie o kolejnych rzeczach, które miałam do zrobienia. Przeczytam dwie strony i biegnę do kuchni, pochłonę rozdział i przypominam sobie, że muszę jeszcze napisać maila (a gdy to zrobię, to przecież muszę jeszcze sprawdzić wiadomości na wszelkich portalach społecznościowych), przez dziesięć minut podróżuję przez fabułę, by za chwilę zauważyć kurz pod szafką... Niezwykle irytujące. 

Zwalałam to na karb zmiany trybu życia, nadmiaru obowiązków, zakończenia radosnego i beztroskiego etapu, w którym nie miałam nic do roboty poza zajmowaniem się samą sobą. Dukaj uzmysłowił mi, że to nie do końca prawda, że moje "rozedrganie" jest efektem choroby cywilizacyjnej:

"Dwudziestopierwszowieczni wieloczynnościowcy, przyklejeni do ekranów i klawiatur, pompujemy w siebie coraz więcej hormonu stresu, kortyzolu oraz adrenaliny, hormonu walki i ucieczki, pogrążając się w stanie "zamglonego roztrzęsienia"; lecz przestać nie możemy: mózg nagradza każdy przeskok kolejnym zastrzykiem dopaminy - hormonu satysfakcji. I tak wpadamy w zgubną pętlę odruchu i nagrody. (...) Komórka, tablet, laptop, esemesy, e-maile, jedno okienko, drugie okienko, rozmawiam, piszę, czytam, oglądam - a więc pracuję, któż zaprzeczy, pracuję siedmioma rękami, tuzinem oczu, mózgiem na szóstym biegu - i oto już wieczór, oto noc, a czego tak naprawdę dokonałem? nie potrafię wskazać, choćby mi pistolet do głowy przystawili. (...) Stany bojowej koncentracji decyzyjnej znane ongi jedynie generałom na polu bitwy czy chirurgom w trakcie wielogodzinnej operacji stały się codziennym doświadczeniem w życiu milionów."

I dlatego tym bardziej nie chciałabym, żeby nastał czas, w którym e-booki wyprą tradycyjną, papierową książkę. Lektura warstwowa, którą się stały, pełne odnośników, linków, możliwości natychmiastowego wyguglownia każdego słowa, nie sprzyja koncentracji i spokojnemu przeżywaniu lektury, nie pozwoli mi nigdy na to, by zanurzyć się w pełni w fantazji pisarza i nie odrywać się od niej co parę minut. Już i tak mam z tym problem...

Tekst profesora Koziołka o powieści historycznej miałbym właściwie ochotę przytoczyć w całości, bo traktuje on o gatunku literackim najbliższym mojemu sercu. Jest jednak fragment, pod którym mogłabym się osobiście podpisać rękami, nogami, duszą i umysłem: "Czytając prozę historyczną, za sprawą sztuczek pisarskich dotykamy życia innych, obcych, różnych od nas ludzi. Dzięki Tokarczuk więcej wiem o życiu XVIII-wiecznego Żyda z Rohatyna niż o swoim sąsiedzie z klatki. Fikcja historyczna potrafi wytworzyć w czytelniku solidarność wobec innych istot połączonych z nim przemijalnością. (...) Przeciw nicości, w oczekiwaniu na niepewną wieczność stworzyliśmy historię oraz jej atrakcyjniejszą i bardziej sugestywną wersję - powieść historyczną, aby doświadczyć, że to, co było, na chwilę znowu jest."

To nie jedyne świetne teksty w "Książkach". Jest wywiad z Elżbietą Cherezińską, przejmujący tekst o Polkach, które w Niemczech opiekują się osobami starszymi, fantastyczne opowiadanie Wojciecha Kuczoka (z lekko zepsutym, delikatnie konwencjonalnym zakończeniem, ale można je przełknąć po lekturze całości) i wiele innych, wartych uwagi artykułów, felietonów, esejów, recenzji.

Na koniec chciałam Wam jeszcze napisać parę słów o książce Debry Dean "Świat w lustrze", którą kilka dni temu skończyłam czytać, a która tematyką nawiązuje do mojego niedawnego tekstu o literaturze dotyczącej Rosji

Jest to opowieść o błogosławionej Kseni, o jej życiu i działalności. Ksenia była dziewczyną z petersburskiego pałacu, przyjmowaną na carskim dworze, dobrze sytuowaną, pełną radości życia, kochającą. Co sprawiło, że rozdała cały swój majątek i wmieszała się w tłum biedoty? Jakie wydarzenia uczyniły z niej "bożego szaleńca", obszarpaną, brudną i pomagającą każdemu prorokinię, której bała się sama Katarzyna Wielka?

Dzieło Dean nie jest powieścią, z której wyłaniałby się kompletny życiorys postaci rosyjskiej świętej, nie jest to także monumentalna panorama życia w osiemnastowiecznej Rosji. "Świat w lustrze" to obrazek, mini-powieść. Autorka nie porywa się na zgłębianie zjawisk, które zachodziły w tamtych latach w społeczeństwie Petersburga, nie analizuje przyczyn wpływających na decyzje podejmowane przez bohaterkę, nie wnika w jej myśli, w walkę z samą sobą, w uczucia. I mimo tych wszystkich "nie", mimo tego, iż książeczka jest objętościowo niewielka, to z czystym sumieniem można powiedzieć, że po jej przeczytaniu nie da się zapomnieć o błogosławionej Kseni, jej bliskich oraz o świecie, w jakim przyszło jej żyć. 

Mimo skrótowości, którą autorka zastosowała przy tworzeniu swojej powieści-obrazka, tło obyczajowe jest zarysowane tak wyraziście, że właściwie wiemy wszystko, co wiedzieć powinniśmy, czego dowiedzieć się chcielibyśmy. Taki paradoks. :)

"Świat w lustrze" czyta się błyskawicznie. Ciężko odłożyć książkę choć na chwilę - cały czas coś się dzieje, w każdej chwili, na każdej stronie życie bohaterów wywracane jest do góry nogami, a akcja pędzi do przodu nie zostawiając wielu okazji do tego, by wysiąść na zakręcie. 

Zwięzłe opisanie rosyjskiego społeczeństwa nie szkodzi w niczym samemu portretowi. Sugestywność wypowiedzi pozwala wyobrazić sobie w najdrobniejszych szczegółach przepych carskiego dworu, ekstrawagancję kolejnych caryc, wyzwania, przed jakimi stawali ci, którzy do dworu carskiego należeć chcieli lub musieli. Poznajemy różne światy, które zazębiały się, tworząc intrygujący obraz - arystokracji, artystów, biedoty... 

Same losy błogosławionej Kseni nie są istotne - dla autorki były tylko pretekstem do tego, by opisać mechanizmy rządzące rzeczywistością ówczesnych czasów. Poprzez to, co spotkało dziewczynę należącą najpierw do rosyjskiej socjety, a następnie żyjącą na najniższym szczeblu hierarchii społecznej, Debra Dean stawia przed czytelnikiem Rosję. 

Po skończonej lekturze pozostaje już tylko żałować, że autorka nie stworzyła z tego materiału, przy całym swoim talencie gawędziarskim, wielkiej powieści społeczno-obyczajowej, która w wyczerpujący sposób pokazywałaby to, co w "Świecie w lustrze" zostało jedynie dotknięte.

To tyle na dzisiaj. Biegnę oglądać Oscary!



15 komentarzy:

  1. Nad ta zmora wieloczynnosci zastanawialem sie nawet dzisiaj, kiedy po poludniu 5 razy przysiadalem z ksiazka i po dziesieciu minutach odchodzilem. To jest chore! Nie jestem w stanie przysiasc na dluzej. Juz chyba nie potrafie przezyc z ksiazka kilku godzin ciaglego czytania, bez oderwania sie chocby na chwile. Jakze sie ciesze, ze magazyn Ksiazki juz do mnie jedzie! Z tego co piszesz jest wyborny!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Książki" zdecydowanie wyborne! Zgodnie z zasadą dukajowej teorii współczesnego czytelnika niepotrafiącego skupić się na niczym, czytałam je chyba z trzy dni, chlip, chlip :(

      Usuń
  2. No to po kolei: mnie bardzo cieszy, że Oscara dostał "Birdman" - poza tym, że jest nowatorski (ale przecież Boyhood też), to bardzo dobry film, ze świetnym aktorstwem, mówiący po prostu prawdę o naszych czasach. Fakt, że wiele osób twierdzi, iż go nie rozumie i że jest nudny...może to wynika z owej wieloczynności, o której piszesz? O tym, że nie jesteśmy już w stanie skupić się, nawet siedząc w kinie? Też zauważam to u siebie. Obydwa artykuły z "Książek", o których wspominasz, czytałam. Dukaj świetny, choć trochę sobie zaprzecza - pisze o tym, jak trudno już nam przysiąść nad papierową książką, a z drugiej strony sam wypuszcza książkę w formie multimedialnego e-booka, wyposażonego właśnie w to wszystko, co nas rozprasza. Jednak tekst o powieściach historycznych jest dla mnie przykładem tego, jak nie powinno się pisać, jeśli adresuje się tekst do ogółu czytelników: zawiły i nudny, tak, że zastanawiałam się, o co autorowi w ogóle chodzi. Niestrawny. Uważam się za osobę inteligentną, więc nie jest to kwestia tego, że to ja jestem zbyt głupia, by to zrozumieć. Niestety wiele tekstów dotyczących kultury pisanych jest w ten przeintelektualizowany sposób, tak że zwykły czytelnik myśli sobie, że najwyraźniej jest idiotą, bo nie rozumie. Kiepski sposób na promowanie kultury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krążę wokół Twojego komentarza i krążę, bo taką miałabym ochotę na rozmowę z Tobą w cztery oczy, na dyskusję - ależ byłoby miło! :) A tak w kilku słowach odpowiedzieć jest ciężko...

      Filmy mają to do siebie (podobnie zresztą jak książki), że nie zawsze trafiają na podatny grunt. Jednym się podobają, innym nie. Cieszy mnie, że komuś Oscar dla "Birdmana" sprawił radość, że komuś się ten film podobał, choć przyznam szczerze, nie pojmuję tego. Ale to tak samo, jak nie pojmuję, jak się komuś może podobać twórczość Carli Montero czy obrazy Nikifora. :)

      "Birdman" jest nowatorski, to fakt, zachwycił mnie sposób, w jaki go nakręcono, ale to wg mnie za mało na Oscara. Aktorstwo świetne, owszem, ale jakoś specjalnie na kolana nie powalające - w każdym oscarowym filmie aktorzy grali koncertowo, a w "Birdmanie" wcale nie jakoś szczególnie. Moim skromnym zdaniem prawda o naszych czasach została w tym dziele ukazana w za bardzo pokręcony sposób. Tak bardzo, że aż razi w oczy scenariusz pisany pod Oscara - miejscami przesadnie upoetyzowany, miejscami z premedytacją wulgarny, w całości przesadzony. Twórcy tak bardzo silili się na oryginalność, że wyszło im dziwo wywołujące u mnie uśmiech politowania. Wszystkiego jest tutaj za dużo. Tu nie ma przerostu formy nad treścią, tu forma i treść nawzajem się zagłuszają, odciągają od siebie uwagę. Ja ten film rozumiem, wiem, co twórcy mieli na myśli, wiem, jaki był ich zamysł, cel, byłam na nim skupiona, bo cały czas szukałam w nim tego osławionego geniuszu, ale i tak mnie nudził. Ale to, oczywiście, tylko moje odczucia.

      Dukaj w swoim tekście jest uczciwy. Nie napisał go pod kątem wynoszenia ebooków pod niebiosa, ani pod kątem ich krytykowania. Przytacza sporo argumentów za i sporo przeciw. I mam wrażenie, że zachęca nas, byśmy teraz, wiedząc już, co jest przyczyną naszego rozproszenia, próbowali może trochę z tym walczyć. Nie zachęca w żaden sposób do kupowania swojej książki, ale może chodzi mu o to, że z czasem czytelnikowi uda się przyzwyczaić do takiej formy czytelnictwa. Nie wiem, jaka jest przyczyna tego, że wydaje nową książkę właśnie w tej formie - może nie do końca była to jego chęć i jego decyzja? I nie wiem też, co spowodowało, że napisał z okazji premiery taki, a nie inny tekst. Ale podziwiam go za odwagę, z którą mówi, iż ebooki niekoniecznie są pożyteczne i niekonieczne dobre dla nas, czytelników.

      A jeśli chodzi o profesora Koziołka. On ma specyficzny styl, który chyba właśnie nie jest adresowany do ogółu, tylko dla osób zainteresowanych tematem oraz przyzwyczajonych do takich tekstów. Nie pisze dla wszystkich, to fakt. Ale myślę, że nie pisze też dla wybrańców. Bywają teksty pisane o wiele prostszym językiem, których nie chce mi się czytać, które mnie nudzą lub irytują. Bywają teksty pisane wspaniale, zawile, inteligentnie, których nie trawię, bo ich nie rozumiem. Różnie bywa. To nie chodzi o inteligencję czytelnika, tylko o jego upodobania - przynajmniej tak mi się wydaje. Ja na przykład nie toleruję stylu Karpińskiego. A Koziołka uwielbiam.

      Nie widzę dobrze, ale pewnie mój komentarz ma już długość postu :) Nie chce mi się go już sprawdzać, więc jak palnęłam jakieś głupstwo stylistyczne, to przepraszam serdecznie! :)
      Miło byłoby z Tobą podyskutować oko w oko:)
      Pozdrawiam wesoło! Dobranoc! :)

      Usuń
  3. Aniu piszesz znakomicie...nie zazdrość innym, bo nie masz specjalnie powodów.
    "Magazynu książki" nie mam...ale chętnie widziałabym go w czytelni swojej biblioteki...muszę Paniom podpowiedzieć...miałabym powód, by tam częściej bywać.

    Ostatnio pomału wraca mi zainteresowanie książkami historycznymi......i tą o Kseni mnie bardzo zainteresowałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Staram się pisać najlepiej jak potrafię, ale mam nadzieję, że z czasem mój styl będzie coraz lepszy. Praktyka czyni mistrzem - mam nadzieję :) :)

      Jaki magazyn nadaje się do biblioteki lepiej od "Książek"? Powiedz Paniom, że to konieczna konieczność! :)

      Usuń
  4. Na "Świat w lustrze" wpadłam ostatnio przeglądając stronę jednej z księgarni, a może wydawnictwa, i zastanawiałam się nawet nad jej zakupem. Niewiele z tego wyszło, dlatego ciesze się, że napisałaś o tej książce. Dzięki temu wrócę do niej za jakiś czas.

    Dawno nie miałam w ręku "Książek", a oba artykuły, które przytaczasz brzmią bardzo interesująco. Mam te same objawy, niemożność skupienia się przez dłuższy czas na lekturze. Są to szalenie irytujące objawy. Powody, które przytacza autor artykułu wydają mi się logiczne, a jednocześnie smutne jest to, że ciężko się wyrwać z okowów internetu i naszego myślenia. Ja również przepadam za powieściami historycznymi i dlatego bardzo się cieszę, że tyle książek z tego gatunku pojawia się w ostatnim czasie na rynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że sporo ludzi zauważa u siebie tę dukajową chorobę cywilizacyjną. Jak ktoś wymyśli na nią sposób, to bardzo proszę o poinformowanie mnie, bo to naprawdę irytuje. Z jednej strony potrafię robić obiad z książką w ręku, a z drugiej nie potrafię tej książki czytać na raz dłużej niż przez 10 minut. Do bani ta cywilizacja! ;)

      Usuń
  5. Ano, to taki przykry znak czasów, ta wieloczynnościowość - z jednej strony fajowo, w pracy to się sprawdza (na ogół...), z drugiej to przekleństwo. Sama łapię się na tym, że nawet siedząc w domu, nie potrafię wykonywać tylko jednej czynności naraz, że oglądając film, jednocześnie sprawdzam Fejsbuka albo czytam maile, że czytając książkę, co chwilę ją odkładam, bo coś tam... I powiedziałabym, że jest coraz gorzej - tracę umiejętność skupiania się, jakbym powoli się od niego odzwyczajała. Dlatego bardzo lubię sytuacje wymagające wyłączenia telefonu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to, właśnie tak samo mam. Oglądam coś i co pięć minut pauzuję, żeby coś napisać, coś poczytać, coś sprawdzić - i zazwyczaj nie ma to nic wspólnego z fabułą filmu. Czytam książkę, ale nie daję rady skupić się na dłużej niż na kilku stronach na raz. I faktycznie - jest coraz gorzej. Tylko jak z tym walczyć???

      Usuń
  6. O, są już nowe Książki? Dobrze wiedzieć. ;)
    Ciekawe te uwagi o niemożności skupienia się nad jedną czynnością. Kilka razy już o tym słyszałam, ale - opierając się na własnym doświadczeniu i obserwacji najbliższych mi osób (nie powinno tak się robić, wiem, ale początkowo zawsze do tego wracam przy próbie weryfikacji różnych sądów) - nie dowierzałam. Ja mam raczej odwrotny problem: jak coś robię, przez dłuższy czas całkowicie się temu poświęcam, nie umiem przeskakiwać z (przykładowo) wypracowania na historię do pracy domowej z fizyki. I zawsze odnoszę wrażenie, że nic nie zrobiłam - przez cały dzień czytałam jedną książkę, nie odpowiadając na maile/telefony/smsy albo pisałam notkę nic poza tym. Może to się jakoś łączy z typami osobowości? ;) Jestem melancholijnym flegmatykiem. No i sytuacja rodzinna, finansowa: nie prowadzę gospodarstwa, więc nie muszę się o nie martwić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, gdzie te czasy, kiedy siedziałam z nosem w książce i przez jeden dzień przeczytałam cały "Potop"... Tęsknota... :) To był okres, w którym miałam właśnie tak jak Ty - nie potrafiłam robić kilku rzeczy jednocześnie, musiałam skupić się na jednej i ją dokończyć.

      Napływające wraz z biegiem lat obowiązki weryfikują przyzwyczajenia. Teraz po prostu nie mam czasu na to, by przez kilka godzin czytać bez przerwy - praca, dom, rodzina... A co za tym idzie, coraz trudniej mi się skupić.

      Myślałam zawsze, że to wina nerwowości, którą się nabywa wraz z odpowiedzialnością za siebie i innych, za teraźniejszość i przyszłość. Ale wnioski Dukaja są sensowne - coraz więcej mediów wokół, tu maile, tam filmy, tu portale społecznościowe, których obserwowanie pomaga mi w pracy, tam blogi o książkach, itd. Czytam coś, ale po pięciu minutach sprawdzam pocztę. A jak sprawdzam pocztę, to przecież muszę sprawdzić jeszcze kilka rzeczy. Za chwilę okazuje się, że muszę wstać i zająć się jakimś obowiązkiem, gdzieś iść. I cały ten szum sprawia, że chcę robić kilka rzeczy na raz. A pod koniec dnia okazuje się, że ani książki nie skończyłam, ani filmu nie obejrzałam do końca, ani tekstu nie stworzyłam, ani nawet obiadu na następny dzień nie ugotowałam. Bo robiłam wszystkiego po trochu.

      Jeśli chodzi o mnie - to Dukaj ma świętą rację.

      Mam nadzieję, że zdołasz zachować ten wewnętrzny spokój, że będzie na tyle silny, iż nie pozwoli Ci się rozpraszać, nawet jeśli będziesz miała w przyszłości więcej obowiązków. I wcale nie jest tak, że jak przez cały dzień czytasz jedną książkę, to nic nie zrobiłaś. To właśnie wtedy zrobiłaś coś naprawdę, porządnie, do końca!

      Usuń
  7. Ech, Birdman... film przereklamowany i tyle. Oczywiście, że musiał dostać Oscara w najważniejszych kategoriach, bo na to był obliczony. W końcu opowiadał o światku aktorów, reżyserów, niespełnionych ambicjach itd.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mnie zaciekawiła Pani nowym numerem czasopisma "Książki". Musze koniecznie przeczytać tekst Jacka Dukaja.

    OdpowiedzUsuń