George Mallory i jego marzenie

Wspinać się na góry lubię okazjonalnie, ale potrzebuję do tego natchnienia. Moje "wspinanie się" ograniczane jest zwykle do wwleczenia się na jakąś połoninę, od połowy drogi na czworakach. Droga przez mękę, ale finał zawsze przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Staję na szczycie i dech mi w piersiach zamiera (nie tylko ze zmęczenia). Widoki są niemal surrealistyczne, czuję się tak, jakby ktoś mnie wrzucił do filmu pełnego efektów specjalnych. A to zazwyczaj zaledwie Bieszczady...

To, co przeczytaliście powyżej miało być wstępem do tekstu o Mount Everest :) Jakoś tak nagle przestało mi pasować, ale zostawię już tak jak jest, bo stale ktoś mnie prosi, żebym więcej pisała o sobie. To macie, akapit o tym, jaki to ze mnie sportowiec :)

Mount Everest to góra, która była dla mnie tylko nazwą, odległą i baśniową. Do czasu, gdyż pewnego dnia obejrzałam ją sobie w Google Earth - i przepadłam. Spróbujcie - odszukajcie na mapie, podejdźcie bliżej, pokręćcie się u podnóży, a potem, wchodząc na szczyt, przyjrzyjcie się skałom, dolinom, urwiskom, lodowcom... Magia przyrody jest w tym przypadku niemal nierealna. 


Mount Everest, źródło: Google Earth
      
Nawet dzisiaj, gdy himalaiści mają do dyspozycji najnowocześniejszą technologię - ubrania, przyrządy, namioty termiczne, samochody, którymi można podjechać najwyżej jak się da - wejście na szczyt graniczy z cudem. Powyżej 8000 metrów n.p.m. znajduje się tzw. "strefa śmierci", czyli obszar, na którym człowiek jest w stanie przeżyć zaledwie kilka dni. Niedobór tlenu jest tam tak wielki, że nawet specjalne butle niewiele pomagają. Zbyt niskie ciśnienie nie pozwala na właściwe łączenie się tlenu z hemoglobiną. Zdarza mi się zamykać oczy i wyobrażać sobie ten nadludzki wysiłek opisywany przez wielu wspinaczy wysokogórskich - mięśnie nie chcą pracować, nie ma powietrza, którym można by wypełnić płuca, każda komórka organizmu odmawia posłuszeństwa... I ciężko mi pojąć nieustanne ludzkie pragnienie przedarcia się przez to wszystko. Zazwyczaj kosztem zdrowia, bardzo często - życia. Dlaczego ludzie wspinają się na Mount Everest? "Bo istnieje" - powiedział niemal sto lat temu George Mallory...


George Leigh - Mallory




Edward Norton, kierownik ekspedycji, która wyruszyła na Mount Everest w 1924 roku powiedział o przyjacielu: "Mallory był największym przeciwnikiem, z jakim Everest musiał się kiedykolwiek zmierzyć i z jakim przyjdzie mu się zmierzyć w przyszłości". Zrobił to kilka dni po powrocie do Anglii - bez Mallory'ego...

Początek XX wieku był swoistą wojną zdobywców. Anglicy zawsze mieli wielkie ambicje, ale ciągle ktoś ich wyprzedzał. Amerykanie zadeptywali biegun północny, na południowym Norweg Amundsen prześcignął Scotta... Mount Everest, zwany "trzecim biegunem", stał się dla brytyjskich wspinaczy Ziemią Obiecaną, ostatnią nadzieją na triumf. Zaczęło się w 1921 roku. George Mallory, najlepszy angielski alpinista, szczytu wprawdzie wówczas nie zdobył, ale przetarł szlak - znalazł najdogodniejszą drogę od strony Tybetu (łatwiejsze podejście od strony Nepalu  było wówczas niedostępne). Rok później góra znów go pokonała - ekspedycja zakończyła się śmiercią w lawinie siedmiu ludzi. Mallory przez jakiś czas miał zamiar zrezygnować, poświęcić się rodzinie i spokojnej pracy wykładowcy akademickiego. Kto jednak raz zakosztuje przygody, ten nie potrafi o niej zapomnieć. 

Był bohaterem narodowym, rodacy kochali go nie tylko za determinację i wolę walki, ale także za to, kim był na co dzień. Przystojny, elegancki, inteligentny, typowy przykład najlepszego brytyjskiego towaru eksportowego - angielskiego dżentelmena. Dopełnieniem idealnego wizerunku była piękna żona i trójka dzieci. 



Nie sądzę jednak, by to presja społeczna spowodowała, iż George Mallory znów spakował plecak i dwa lata po tragicznej wyprawie ponownie udał się w kierunku Himalajów. Taką już miał naturę - waleczną, odkrywczą, tęskniącą za przygodą, za sprawdzeniem swoich możliwości. Takich ludzi się podziwia i szanuje, choć mnie zawsze zastanawia to, jak mało pośród tych wszystkich wyrazów uznania poświęca się miejsca żonie i dzieciom. W tym jednym przypadku trochę tę myśl od siebie odpycham. Mimo wszystko przepełnia mnie uwielbienie dla tego człowieka, który w czasie, gdy himalaistyka była w powijakach, a na ośmiotysięcznik wchodziło się ubranym niczym na wycieczkę do lasu o chłodnym poranku, odważył się na czyn nieprawdopodobny. I dokonał niemożliwego.

Do dzisiaj nikt nie jest w stanie stwierdzić na pewno, czy Mallory zdobył szczyt Mount Everest. Wyprawa od początku miała pecha - fatalna pogoda, odmrożenia, ślepota śnieżna, choroby i śmierć wśród tybetańskich przewodników. W momencie, w którym wszyscy stwierdzili, że szczytu nie uda się zdobyć, otworzyło się tzw. okno pogodowe, zwiastujące jakiś czas przejaśniania i ciszy przed nadciągającym monsunem. I nasz poszukiwacz przygód stwierdził, że nie podaruje, że nie wróci po raz kolejny jako pokonany. Zabrał ze sobą najbardziej wypoczętego i najmłodszego z towarzyszy, Andrew Irvine'a. Ostatni raz byli widziani, gdy wspinali się po odcinku uskoku umiejscowionym na wysokości mniej więcej 8600 m. Żaden z nich już nigdy z tej góry nie zszedł...


Ostatnie zdjęcie Andy'ego "Sandy'ego" Irvine'a i George'a Mallory'ego
     
George zabrał ze sobą zdjęcie Ruth, ukochanej żony. Obiecał umieścić jej podobiznę na "szczycie świata". Ciało Mallory'ego odnaleziono dopiero w 1999 roku. Było znakomicie zachowane, po jego ułożeniu na stoku można było z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć okoliczności jego śmierci. Miał na sobie ubranie z elegancko wyhaftowanym nazwiskiem, plik listów owiniętych w chustkę z inicjałami. Zdjęcia Ruth nie było... 


George i Ruth
      
Himalaiści wyruszyli z obozu, położonego powyżej 8100 metra n.p.m., o świcie. Około godziny trzynastej byli widziani po raz ostatni, niespełna 300 metrów przed szczytem. Przy ciele Mallory'ego znaleziono okulary przeciwsłoneczne schowane w kieszeni. Nie byłby w stanie wędrować bez nich w dzień, musiał je schować już o zmroku. Dla mnie dwa plus dwa równa się cztery - nikt mnie nie przekona, że George Mallory tego szczytu nie zdobył! 29 lat przed oficjalnym triumfem Edmunda Hillary'ego! Ubrany w wełniany podkoszulek, flanelową koszulę, dwa swetry, wiatroszczelną, tweedową marynarkę, pumpy i buty z ćwiekami!

Zapoznałam się z różnymi teoriami dotyczącymi wyprawy z 1924 roku, ale przyznaję, że nie podchodzę do tematu obiektywnie i naukowo. Chciałabym wierzyć, że Mallory stanął na Mount Everest, że spełnił swoje marzenie, a jego śmierć nie poszła na marne. I wierzę całym sercem. 

Czytałam niedawno książkę Tanis Rideout opowiadającą o ostatniej wyprawie George'a. "Ponad wszystko" to nie tylko zapis wydarzeń, które rozegrały się w Himalajach. Jest także próbą odtworzenia tego, co w owe dni, gdy jej mąż był daleko poza domem i walczył z najwyższą górą świata, przeżywała Ruth, żona Mallory'ego. Temat niezwykle ambitny, a przy tym niesamowicie ciekawy. Szkoda, że autorka zmarnowała go niemal doszczętnie. 

Wydawać by się mogło, że zgromadziła niesamowity materiał, że przeanalizowała każdy najdrobniejszy element wyprawy. Niestety, przez większą część książki najnormalniej w świecie się nudziłam. Moja wiedza do pewnego momentu nie przekroczyła poziomu, jaki miała, gdy zabierałam się do lektury. Liczyłam na fascynujące opisy, na moc szczegółów dotyczących himalaistów, ich sprzętu, wydarzeń, które musieli przeżyć, a zostałam uraczona artystycznym nieładem. Można z niego wyciągnąć wiele interesujących wniosków, ale trzeba się nad tym mocno napracować. 

Fragmenty, w których mowa o Ruth zmagającej się z przeszłością i z tęsknotą są mdłe oraz chaotyczne, przeskoki w czasie męczyły mnie i irytowały. Jednak w momencie, w którym George i Sandy Irvine wyszli z obozu VI i skierowali się w stronę szczytu, lektura nabrała tempa, wciągnęła mnie bez reszty i rozkochała w Mallory'm jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe). Nie mogę z czystym sumieniem polecić tej książki każdemu miłośnikowi biografii, ale myślę, że ktoś, kogo intryguje historia tej konkretnej wyprawy i tego konkretnego człowieka, odnajdzie w niej stosunkowo wartościową lekturę.

Zainteresowanych tematem odsyłam też do filmu "The Wildest Dream", zrealizowanego w 2010 roku i opowiadającego dzieje dwóch wypraw na Mount Everest - ostatniej wspinaczki Mallory'ego oraz współczesnych himalaistów usiłujących podążać jego śladami. 




Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 400 s.
Oprawa: miękka 
ISBN: 978-83-63431-22-8


13 komentarzy:

  1. Już kiedyś pisałam o tym, że Ty się na wszystkim znasz. Każdy kolejny tekst to potwierdza. A ja podążam za Tobą ścieżkami, które przecierasz. Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam się na: matematyce, fizyce, chemii, biologii, polityce, marketingu, na informatyce, marynistyce, grafice, na wbijaniu gwoździ, odtykaniu zlewu i wkręcaniu żarówek... Wychodzi na to, że na niczym się nie znam :(

      Usuń
  2. Ha! No popatrz, mnie lektura usatysfakcjonowała, może niezupełnie, ale w zadowalającym stopniu :D Ale zgadzam się, bardziej sylwetką i osobowością Mallory'ego niż opisami wyczynów himalaistów, zmagania z własnymi słabościami, itp. Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś potraktuje temat i postać bohatera tak, jak na to zasługuje, czego Tobie i sobie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie męczyły Cię te dziwne przeskoki w czasie? - siedzi sobie Ruth, rozmyśla, kontempluje otoczenie i nagle, bez zapowiedzi, zaczyna rozmyślać o przeszłości, a nas wrzuca na łeb na szyję w swoje wizje. Początek zdania w czasie teraźniejszym, koniec w przeszłym. Zanim się orientowałam, mijało pół opisu i musiałam wracać, żeby pojąć sens. Brak ładu i składu, ale mogę to pojąć, bo autorka jest poetką :) Pojąć mogę, ale niekoniecznie mi to odpowiada.

      Od jakiegoś czasu słyszę o tym, że ma powstać film fabularny o George'u i się wręcz doczekać nie mogę.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Determinacja George'a była niesamowita. Podziwiam go, bo sama chciałabym mieć taką wolę walki z tym, co mi staje na drodze.

      Usuń
  4. Wybacz, ale muszę to napisać: niczego sobie ten Mallory;-) Taka ma góralska urodę, nie?;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja tu nic wybaczać nie muszę. Myślisz, że ja na niego zwróciłam uwagę, bo usłyszałam o gościu, który chciał górę zdobyć? :) Nie, ja najpierw zobaczyłam gdzieś jego zdjęcie, oczarowana zarejestrowałam fakt, że to Anglik, co było wielkim plusem na jego korzyść, a dopiero potem, zrozpaczona, przeczytałam, że już nie żyje, bo niemal sto lat temu wspinał się na Mount Everest! :) Ot, tak to wygląda ;) ;)

      Usuń
  5. A mógł się wspinać na Giewont...;-) Czytałaś "Księgę Tatr" ? Powalajaca opowiesć o poczatku szału na Tatry i Zakopane. A ten Klimek Bachleda...

    OdpowiedzUsuń
  6. Intrygująca historia,niewyjaśniona tajemnica,którą ten dzielny człowiek,torujący drogę dzisiejszym alpinistom zabrał ze sobą...Jednak wierze,że dotarł,że zrealizował swoje marzenie.Chyba miałby przy sobie zdjęcie żony,gdyby Mu się nie udało,tak uważam i przekonuję siebie.Żal wspaniałego,odważnego człowieka,dobrze,że o Nim napisano,że ktoś pamiętał,a my teraz poznajemy Jego walkę z...przeciwnościami i z groźną NATURĄ
    Dzięki,że napisałaś o tej książce---może znajdę ją pod choinką:)--Kaśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też uważam, że Mallory dotarł na szczyt. Takie przekonanie stanowi jakąś pociechę, gdy myślę o jego strasznej śmierci. Bo jeśli mu się udało, to umierał z poczuciem spełnienia. U nas, w Polsce, jest mało znany, jednak w Anglii pamięta się o nim - na szczęście, bo na to zasługuje.

      Usuń
  7. Właśnie przeczytałam tę książkę, która już od dłuższego czasu stała na mojej półce - i zgadzam się w całej rozciągłości z Twoją opinią. Nudna i chaotyczna. Jeśli jednak interesujesz się Mallorym, polecam "Zaginionego" Conrada Ankera.

    OdpowiedzUsuń