Miasto 44

Krążę wokół pustej strony, którą trzeba zapełnić literami i jakoś ciężko mi zebrać się w sobie i zapędzić szare komórki do porządkowania natłoku myśli. Marzy mi się recenzja filmu "Miasto 44", ale nie chciałabym zepsuć tego, co przeżyłam, bo czasami ubranie uczuć w słowa nie wychodzi wspomnieniom na zdrowie. Z drugiej strony zależy mi na tym, żeby pojawiły się w sieci wrażenia osoby takiej jak ja - zupełnie nieobiektywnej, jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, odbierającej to wydarzenie bardzo osobiście i emocjonalnie. 

Gdy myślę o Godzinie "W" i o sześćdziesięciu trzech dniach walk, to podręcznikowa historia schodzi dla mnie na drugi, a nawet trzeci plan. Debatowanie nad przyczynami wybuchu, roztrząsanie zysków i strat - to wszystko interesuje mnie tylko w chwili, w której mogę przedstawić własne zdanie, wyrobione dawno temu i niezmienne.

W skróconej wersji wygląda ono tak: z punktu widzenia ludzi, którzy walczyć nie chcieli lub nie potrafili, ludzi, którzy nie czuli w sobie dumy narodowej lub nad nią przedkładali inne wartości, z punktu widzenia tych, którzy przebywali za granicą i pojęcia o życiu pod okupacją nie mieli, a także z perspektywy przyszłych pokoleń, Powstanie Warszawskie było decyzją niedostatecznie uzasadnioną i tragiczną w skutkach. Jednak dla tych, którzy mieli już dość zaciskania pięści w ukryciu, którzy nie pragnęli niczego więcej, jak tylko pokazania światu, że Polacy nie dadzą się bezkarnie zarzynać, że nie po to ojcowie i dziadkowie ginęli za wolność, żeby teraz Niemcy pędzili ich potomków pod ściany i mordowali bez najmniejszych niemal konsekwencji, dla tych, którzy kochali Ojczyznę ponad życie, a także dla wielu młodych ludzi, których potwornie męczyła stagnacja okupacyjnej rzeczywistości - dla nich wszystkich wybuch powstania był naturalną koleją rzeczy.


Czy mając dziadka powstańca, babkę w Oświęcimiu, ojca oficera, który zginął w Katyniu, matkę zamęczoną na Pawiaku, można było siedzieć i czekać, aż do Warszawy wkroczą Rosjanie i po prostu ją sobie wezmą? Dla mnie najważniejsze jest spojrzenie na ówczesny świat oczyma młodego człowieka, który wkraczając w życie nie miał prawa do nauki, do wolnego wyboru, do tego, by w ogóle istnieć. Zawsze próbowałam wyobrazić sobie, co czułabym, będąc w jego sytuacji - tylko gniew, bunt i pragnienie walki o zmianę.

Nie jestem więc w stanie potępić tego, że 1 sierpnia tak wielu ludzi wyszło na ulice, by w końcu skończyć z kryciem się po piwnicach, uciekaniem, zaciskaniem zębów i wszechobecnym strachem. Wyszli i odetchnęli pełną piersią, po raz pierwszy od pięciu lat. Czy można się dziwić, że nie mieli pojęcia, co ich czeka, do czego bunt doprowadzi ich, ich bliskich i miasto, które kochali? Czy można ich potępić za to, że nie przewidzieli, nawet po tylu latach życia pod niemieckim butem, do czego zdolny jest okupant?

Rozpisałam się, ale moim celem było pokazanie Wam, z jakiej perspektywy patrzę na powstanie. To ważne, bo tak samo patrzą na nie twórcy filmu "Miasto 44". I zapewne dlatego wyszłam we wtorek z kina trzęsąc się z wrażenia i ledwo panując nad emocjami. Przez dwie godziny byłam w powstańczej Warszawie, obserwowałam wydarzenia tak, jakbym była jednym z młodych ludzi walczących wówczas o wolność, a przede wszystkim o sprawiedliwość.

Twórca scenariusza nie osądza, nie krytykuje, ale też nie gloryfikuje niczego. Bezstronnie pokazuje prawdę, nieskrzywioną pragnieniem usprawiedliwiania po latach, wybielania niejednej decyzji, tworzeniem na siłę bohaterów czy potworów, ale także niezafałszowaną krytyką, oceną. On pokazuje młodzież, ich uczucia, wybory i tych wyborów konsekwencje. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie - od euforii, którą dało poczucie zerwania kajdan, poprzez niedowierzanie i szok, aż do zobojętnienia. Bohaterem filmu są powstańcy. Bohaterem jest też samo powstanie. 


W moim odczuciu - ci, którzy założyli na ramiona biało-czerwone opaski, byli właśnie tacy, jakimi przedstawiono ich w tym filmie. Byli młodzi, pragnęli żyć, ale wiedzieli, że prawo do tego życia muszą sobie wywalczyć. Pełno było wśród nich chłopców, którzy chcieli hełmem i karabinem na ramieniu zaimponować koleżankom, sporo było dziewcząt, które cieszyły się na permanentne przebywanie w towarzystwie przystojniaków sypiących komplementami jak z rękawa. Tworzyły się pary, rozkwitały uczucia, bo szalejący wokół obłęd sprzyjał poszukiwaniu ciepła i drugiego człowieka. Dziewczęta były żołnierzami, ale przede wszystkim były kobietami, pragnęły się podobać, robiły wszystko, by ubranie było w miarę możliwości czyste, fryzura ułożona, a usta podkreślone szminką. Jestem kobietą, więc wiem - robiłabym tak samo. Pełno tam było romantyków, wychowanych na opowieściach o bohaterstwie przodków. Nie znaczy to, że nie było wśród nich tchórzy, awanturników, tych, w których pole bitwy wyzwalało najniższe instynkty. O nich także jest tutaj mowa.

Jest tu też Historia. Wszystkie epizody zostały przeniesione na ekran prosto ze wspomnień, czytałam o nich nie raz, wyobrażałam je sobie, przeżywałam, a teraz zobaczyłam je na wielkim ekranie. Zobaczyłam to wszystko takim, jakie było, bez upiększeń. Znakomite, wręcz rewolucyjne, jak na polskie kino, efekty specjalne wzmocniły wrażenie realności - wokół latały prawdziwe kule, budynki waliły się naprawdę, Warszawa płonęła tak, jak miało to miejsce siedemdziesiąt lat temu.

Wybuch czołgu-pułapki na Starym Mieście, którego opisy nie raz przewijały się przez czytane przeze mnie książki, był dla mnie zawsze jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń powstania. Słowa, które opowiadały mi do tej pory o tym zdarzeniu, nie były w stanie oddać rzeczywistości. W najśmielszych wyobrażeniach nie mogłam zobaczyć tego, co się wówczas wydarzyło. Teraz to zobaczyłam. I nie zapomnę o tym do końca życia.

Twórcy genialnie pokazali przedzieranie się kanałami do Śródmieścia. Choć scena nie jest długa, w przeciwieństwie do rzeczywistego wielogodzinnego błądzenia w ściekach, którego dziesiątki powstańców nie zdołało przetrzymać, to jest niezwykle sugestywna, genialnie oddaje wpływ klaustrofobicznego otoczenia przepełnionego trującymi wyziewami na człowieka i na jego umysł. Ten epizod jest jednym z najlepszych i najmocniej oddziałujących na wyobraźnię.


Dodatkowo ucieszył mnie dobór aktorów. W filmach historycznych niezmiennie irytuje mnie pokazywanie ludzi o urodzie ewidentnie współczesnej, niepasującej do danej epoki. Tutaj wszyscy młodzi ludzie odtwarzający role powstańców wyglądają tak, jakby zostali żywcem przeniesieni w czasie. Ładni, owszem, ale urodą niedzisiejszą, taką, jaką widzimy na starych zdjęciach. I nie jest to tylko kwestia ubioru czy fryzury. Para głównych bohaterów jakoś specjalnie aktorsko utalentowana nie jest, ale nie stanowi to większej przeszkody w odbiorze ich postaci. Stefan i "Biedronka" są bardzo, bardzo młodzi, oboje byli wychowywani pod kloszem, nie mają pojęcia o tym, jak się zachować w towarzystwie, nie potrafią brylować wśród rówieśników. Pod tym względem Józef Pawłowski i Zofia Wichłacz są naprawdę urzekający. Na pozostałych - "Kamę", "Beksę", "Kobrę", "Czarnego", patrzyło się nie tylko z wielką przyjemnością, ale przede wszystkim z podziwem.

Krew, śmierć, ogień, pył i gruz - to wszystko otaczało mieszkańców Warszawy przez 63 dni powstania. Było ich rzeczywistością, pośród której usiłowali na wszelkie sposoby nie zapomnieć o swoim człowieczeństwie, o tym, że istnieją i chcą żyć. Niektórzy nie zdołali. Niektórzy wznieśli się na wyżyny bohaterstwa. Niewielu przeżyło. Prawie nikt nie wyszedł stamtąd bez zmian w psychice.

"Miasto 44" to nie są tylko rekwizyty i dekoracje, to nie są skrzypiące nagrania chórków śpiewających "Pałacyk Michla" i odsuwające powstanie w czasie czarno-białe zdjęcia, to nie są papierowi ludzie z papierowymi karabinami. Ten film pokazuje Nas. To My poszliśmy walczyć, to nasze losy, nasze wybory i ich konsekwencje pokazane w szerokich planach, na tle burzonej Warszawy, a nie jednej odrapanej ściany. To film, który pomaga zrozumieć ogrom tragedii, a nie jedynie, odstającego od naszego pojmowania, bohaterstwa. A współczesna muzyka, dobrana z wyczuciem, nie tylko fenomenalnie łączy się z obrazem i z kontekstem, ale przede wszystkim rewelacyjnie spaja w jedną całość to, co działo się wtedy, przed laty, z naszym światem, z otaczającą nas rzeczywistością. Sprawia, że przestaje się myśleć w kategoriach Oni-My. Stajemy się tym samym, tymi samymi ludźmi.


Okazja do zrobienia filmu, który przemówiłby do współczesnej młodzieży, została wykorzystana. "Miasto 44" powstawało przez wiele lat przede wszystkim po to, by udało się zebrać jak największe fundusze na jego realizację. Kręcenie filmów o tej tematyce półśrodkami, tworzenie scenografii z jednej starej ściany i dwóch odrapanych budynków, zatrudnianie znanych twarzy, choćby nie wiem jak niepasujących do klimatu epoki, ale będących idolami nastolatek oraz ilustrowanie wszystkiego kilkoma wybuchami o zasięgu dwóch metrów będzie od tej pory budzić już tylko uśmiech politowania.

Dla nastolatków Powstanie Warszawskie jest dzisiaj zamierzchłą przeszłością, o której nie warto pamiętać - ten film powinien to zmienić. Jest to dzieło, którym zdecydowanie możemy pochwalić się w świecie. Może zdoła unaocznić widzowi z Zachodu, że Polacy czasów wojny nie byli dzikim, niecywilizowanym ludem, który można było bezkarnie rzucić na pożarcie Niemcom i Rosjanom. Byliśmy tacy jak oni, żyjący w centrum kultury i mody - nowocześni ludzie w nowoczesnym mieście.


Warszawa lat czterdziestych ożyła dzięki nieprawdopodobnej dbałości o szczegóły. Mamy tu piękne, wiernie odwzorowane kostiumy, samochody, szyldy, a przede wszystkim fantastyczne efekty sprawiające, że wraz z bohaterami możemy jechać tramwajem i obserwować życie toczące się wzdłuż całej ulicy lub patrzeć na dzielnicę rujnowaną ostrzałem wroga. To sprawia, że mamy okazję, by całą opowieść przeżyć jeszcze głębiej, wtopić się w nią.

Dodam jeszcze tylko, że na seans, na którym byłam, wybrała się młodzież. Nie wiem - licealna czy gimnazjalna, ale z zachowania, jakie ci młodzi ludzie (powiedziała staruszka!) prezentowali przed seansem można było wnioskować, że prosto z przedszkola przyszli. Po półgodzinie i po pojedynczych wybuchach śmiechu podczas niektórych scen, widownia zamarła. I najmniejszy szmer nie towarzyszył pokazowi filmu do końca seansu. Najbardziej wymowna była cisza, z jaką wszyscy opuszczali salę kinową. I niech mi ktoś powie, że taki film nie ma w dzisiejszych czasach racji bytu!



9 komentarzy:

  1. Bardzo bym sie cieszyla, gdyby ten film mozna bylo obejrzec poza Polska. Obawiam sie jednak, ze nie bedzie to latwe. Tak jak bardzo trudnyn zadaniem bylaby zmiana opinii nt. wydarzen czasow wojny w Polsce wsrod odbiorcow poza naszym krajem. W Hiszpanii, gdzie mieszkam, w powszechnej swiadomosci istnieje tylko Holokaust, do ktorego przylozylismy reki na rowno z nazistami (tak, tak, o Polakach mowi sie z imienia, Niemcy to nazisci- przybysze z innej planety), zas zolnierze walczyli i gineli jedynie na froncie zachodnim, a okupowana byla tylko Francja. Przyznam, ze jest to bardzo denerwujace. Swiadczy oczywiscie o pozostawiajacym wiele do zyczenia systemie edukacyjnym. No coz.... Ale dosc wylewania zolci. Ciesze sie, ze Ci sie podobal film. Mam nadzieje, ze bede mogla go wkrotce zobaczyc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będzie dystrybucja za granicą, Polacy bardzo chcą, a filmem naprawdę można się pochwalić. Jest zrobiony idealnie pod widza współczesnego, wychowanego na hollywoodzkim kinie wysokobudźetowym.
      Z wielu źródeł dowiaduję się, że w innych krajach ludzie o wojnie nie mają pojęcia, a już szczególnie o udziale Polski i Polaków. To strasznie smutne, ale moim zdaniem jest to spowodowane wyrzutami sumienia. Przecież Anglicy czy Francuzi nie będą uczyć dzieci w szkołach, że ich dziadkowie poświęcili Polskę, żeby ratować własne tyłki, mimo iż Polacy przychodzili im na ratunek ilekroć go potrzebowali. O stosunku Hiszpanów do tego tematu nie wiedziałam, dziękuję Ci za tę cenną dla mnie informację. Szkoda, że nie jest pocieszająca i podbudowująca... Czy jest nadzieja na to, że coś się zmieni? Chyba nie. Może jakbyśmy zrobili szereg takich filmów jak "Miasto 44" o całej wojnie i pokazywali je wszędzie, gdzie się da, to może coś by się ruszyło, ale to jest niewykonalne. Pamiętam, jak Ruta Sepetys mówiła o tym, że jej książka "Szare śniegi Syberii" była dla Amerykanów szokiem - oni nawet w najśmielszych snach nie przypuszczali, że w czasie wojny coś takiego się działo. Dla nich wojna to tylko Pearl Harbor... A teraz "Szare śniegi..." są w wielu stanach lekturą, młodzież czyta i chce wiedzieć. Może nie wszystko jeszcze stracone? Nie wolno przestać pisać o tym, mówić, bo inaczej wszyscy zapomną...

      Usuń
    2. O naszą historię musimy dbać sami, przede wszystkim na naszym własnym, polskim podwórku. Naród świadomy historycznie i dokształcony to nadzieja na to, że nie zginiemy w kosmopolitycznej Europie.
      Nikogo (ani Francuzów, ani Anglików, ani... pewnie jeszcze innych) nasza historia nie interesuje. Za bardzo zapatrzeni są w siebie, a jeszcze musieliby bić się w piersi za swoje niedotrzymane obietnice i tchórzostwo wynikłe z wyrafinowanej kalkulacji.
      Hitler dobrze wiedział, dlaczego we wrześniu '39 ma uderzyć właśnie na Polskę. Przecież rozważał atak na Francję, ale wówczas Polacy wywiązaliby się na pewno ze swoich sojuszniczych zobowiązań i poszliby Francji na pomoc. Gdy uderzył na nas wiedział, że Francja wyda jedynie noty, a z pomocą nie przyjdzie...

      Usuń
    3. Pod każdym względem masz, oczywiście, rację. Zdecydowanie - należy zacząć przede wszystkim od siebie, od uświadamiania naszej młodzieży, przyszłych pokoleń. Chcę wierzyć, że nam się to udaje, choć zdaję sobie sprawę z tego, że to swego rodzaju ślepota z mojej strony i zamknięcie się na swoje otoczenie. Ja i moi znajomi uczymy nasze dzieci, nauczyciele, których cenię opowiadają młodzieży w szkole o tym, co ważne, jednak w skali całego kraju jest to zapewne kropla w morzu. Dlatego każdy film, który nie zakłamuje, który nie banalizuje, nie skrzywia historii jest na wagę złota. I młodzi ludzie chcą oglądać - najlepszym dowodem frekwencja na "Mieście 44" - każdy z widzów coś z seansu wyniesie.
      Chcę jednak mieć także nadzieję na to, że młode pokolenie z innych krajów, jego inteligentna, oczytana, myśląca część, również chce poznać prawdę, nie tylko dotyczącą historii własnej. Ja też przecież niewiele wiem o tym, jak na przykład wyglądała walka o wolność w Irlandii czy w Hiszpanii, ale gdy trafię na książkę lub film, które mówią mi o tych dziejach, to chętnie się uczę. I mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy moi rówieśnicy w innych krajach także. Rozmawiałam kiedyś w Londynie z dziewczyną, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak Anglicy potraktowali Polaków w czasie wojny, ubolewała nad tym, że nigdy się nam nie odwdzięczyli za nasz udział w Bitwie o Anglię. Tacy ludzie jak ona istnieją i choć nie ma ich wielu, to może takie filmy, atrakcyjne wizualnie, a jednocześnie prawdziwe, sprawią, że znajdzie się tych mądrych ludzi więcej. Zależy mi na tym, chciałabym, żeby tak było. "Miasto 44" nie sprawi, że Francuzi i Anglicy zaczną bić się w piersi, że nas zostawili wówczas samym sobie, ale może sprawi, że spojrzą na naszych bohaterów, na Polaków sprzed siedemdziesięciu lat jak na równych sobie, jak na takich samych ludzi jak oni, a nie jak na dzikie ludy z prowincji. Na tym by mi zależało - bo przecież tak wielu nie wie nawet, że Warszawa dorównywała Londynowi jeśli chodzi o poziom kultury, o modę, o szkolnictwo...

      Usuń
  2. Aniu, jesteś niesamowita. Czy jest coś czego byś nie kochała, czym byś się nie interesowała, o czym nie miałabyś czegoś do powiedzenia? Jakiego tematu się chwytasz, od razu czuć, że wiesz, o czym mówisz, że dogłębnie go przemyślałaś. Lecę do kina w najbliższą niedzielę - dzięki Twojej recenzji. Jak zwykle zresztą. Pozdrawiam, Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że film Ci się podobał.
      Jest pełno rzeczy, którymi się nie interesuję, ale fakt jest faktem - mam bardzo szeroki wachlarz zainteresowań i czasami nie wiem, w co ręce włożyć. Za dużo też niedobrze, bo nie ma czasu, żeby się skupić na jednej, dwóch rzeczach porządnie, tylko skacze się z tematu na temat.

      Usuń
  3. Idę w niedzielę do kina... Nie mogę się już doczekać... Mam nadzieję, że przeżyję to tak, jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film podobno wspaniały,czytam same pochlebne recenzje;ludzie go przeżywają!
    A Twoje refleksje,Aniu,jak zawsze czytam "wciśnięta w fotel",głucha na wszelkie odgłosy otoczenia:),rewelacja,Twój styl porywa:)-ściskam Cię gorąco-zawsze tutaj jestem-ZOJA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, kochana! ten temat jest dla mnie szczególnie ważny. Film jest wspaniały z kilku powodów - po pierwsze prawdziwy, po drugie rewelacyjnie zrealizowany jak na polskie kino, po trzecie, trafia do młodzieży, która wychodzi z seansów porażona i zachwycona. Nie da się tego przecenić!

      Usuń