Piegowate przedszkolaki też żyły w czasie wojny...

Czy warto czytać dzieciom książki o wojnie? Pani bibliotekarka powiedziała mi ostatnio, że rodzice nie mają najmniejszej ochoty na poruszanie tego tematu w rozmowach ze swoimi pociechami - było, minęło, więc po co straszyć i smucić? A przecież opowiadanie dzieciom o tym, co się wówczas działo i jak to wpływało na życie ludzi wcale nie musi być dla nich przeżyciem traumatycznym. Bardzo wiele zależy od nas (i mam tu na myśli nie tylko rodziców, ale także wujków i ciocie, opiekunów, dziadków i tym podobne "instytucje" - najważniejsze dla każdego malucha), od naszej wrażliwości i umiejętności. Nie trzeba wcale szeptać synkowi na dobranoc historii żywcem wyjętych z utworów Borowskiego, z pól bitew, nie trzeba opisywać łapanek, wyciągania ludzi z domów, nie trzeba córeczce uświadamiać, na ile sposobów można było zabić człowieka. Wyważone i roztropne przedstawienie tematu naprawdę nie jest trudne - wystarczy pokazać dziecku wojnę z punktu widzenia jego rówieśników. A jak ktoś nie czuje się na siłach, to proszę bardzo - oto cudowna pomoc:




Ja zaczęłam parę lat temu, w momencie, gdy dziecię moje jakieś pięć wiosen skończyło, od "Asiuni". Na bibliotecznej półce każda pozycja ilustrowana przez Macieja Szymanowicza długo się przed naszym wzrokiem uchować nie mogła, bo od momentu, w którym oboje pokochaliśmy miłością nieśmiertelną "Duszki, stworki i potworki" Doroty Gellner ozdobione przez tegoż artystę (o jego pracach to ja kiedyś post machnę, bo, jak słońce na niebie, wart tego jak mało kto), jego charakterystyczne obrazki są dla nas gwarancją świetnej zabawy. Tak więc najpierw zauważyłam znajome kreski i specyficzną kolorystykę, a dopiero potem zainteresowałam się tematyką książki. I bardzo, ale to bardzo mnie ona ucieszyła...


Zdaję sobie z tego sprawę, że być może ja z moim Bąblem dość wcześnie zaczęliśmy sięgać po tego typu lektury. Jakoś szybko znudziły się nam Kubusie Puchatki, dzielni Budowniczowie i przeróbki baśni braci Grimm, przerzuciliśmy się więc na Narnię, oryginalnego Andersena i uwielbiane na wszystkie sposoby książki o starożytnym Egipcie i mumiach:) I gdzieś tam po drodze pojawiła się właśnie "Asiunia", bodajże pierwsza książka z serii "Wojny dorosłych - historie dzieci" Wydawnictwa Literatura. Zanim zaczęliśmy ją czytać, trochę synkowi opowiedziałam po swojemu, żeby wiedział, skąd Niemcy w ogóle wzięli się w Polsce, czym była okupacja i jak wpływała na ludzi. A po lekturze nie zauważyłam u niego jakichś tików nerwowych, bezsenności, nadpobudliwości, lęku przed żołnierzami czy płaczu, że mu tatę zabiorą - takich reakcji boją się rodzice odsuwający od siebie myśl o opowiadaniu dziecku prawdy o wojnie.


ilustracja M. Szymanowicza do "Asiuni"

Nie widzę lepszego sposobu na to, by mieć swój wkład w chronienie przyszłych pokoleń przed popełnianiem błędów ich przodków. Nie osłonimy dzieci przed wiedzą o nieszczęściach, jakie spotykają ludzi w czasie konfliktów zbrojnych, bo filmy i gry już wkrótce będą się wciskać w ich życie najmniejszymi szparami. Zacznijmy więc odpowiednio wcześnie pobudzać w nich empatię i uświadamiać im, że zabijanie wcale nie wygląda tak jak na ekranie telewizora i komputera. Moim zdaniem nauczenie małego człowieka wrażliwości na krzywdę, jaka działa się jego rówieśnikom w czasach nie tak bardzo odległych, nie odgrodzonych od nas wcale mgłą wielu wieków, jest ważną podstawą całego procesu wychowania. Chodzi tylko o to, by zrobić to w odpowiedni sposób. Nie trzeba zaczynać opowieści o wojnie w chwili, w której nasza pociecha skończy trzy, cztery czy pięć lat, każdy rodzic jest w stanie wyczuć odpowiedni moment, ale przemilczeć sprawy nie wolno.

Książki z serii, którą zaprezentowałam powyżej, opowiadają o życiu pod okupacją z punktu widzenia dziecka. Nie epatują okrucieństwem, nie mówią o zabijaniu, wiele rzeczy pozostaje w domyśle - od nas zależy to, czy i jak zagłębimy się w wyjaśnienia. Niektóre z nich, jak "Bezsenność Jutki", nadają się dla trochę starszych dzieciaków, a idealna do tego, by zacząć, jest książeczka Renaty Piątkowskiej "Wszystkie moje mamy", która właśnie niedawno zwyciężyła w konkursie Przecinek i Kropka na Najlepszą Książkę Dziecięcą 2013 roku.

Przypuszczam, że każdy rodzic czytający pociechom do poduszki (i nie tylko) zna to nazwisko. Seria historyjek o tym, jak ciężko się żyje, gdy ma się zaledwie kilka lat ("Opowiadania dla przedszkolaków", "Opowiadania z piaskownicy", "Piegowate opowiadania") była dla nas nieustającym źródłem chichotów i wzruszeń - ich bohater Tomek, rezolutny bywalec piaskownicy, był przez jakiś czas ulubioną postacią książkową mojego Bąbla, który chwilami, miałam wrażenie, bardzo chciał się do swojego ulubieńca upodobnić. Oj działo się, działo... :)


Książki o zwyczajach, o przysłowiach, o większych i mniejszych problemach dziecięcych, a wszystkie napisane z humorem i z wielkim wyczuciem - dorobek Renaty Piątkowskiej na stałe zagościł wśród naszych lektur. Sama autorka świetnie podsumowała swoje powołanie: "Jestem pisarką i piszę książki dla niezwykłych czytelników, którzy szukają odpowiedzi na tysiące pytań, a w głowach mają tyle fantastycznych pomysłów, że aż mi zapiera dech. I choć ich plany zmieniają się w zawrotnym tempie, to może być właśnie tak, że oblepiony plastrami miś będzie pierwszym pacjentem przyszłej lekarki, z kolekcjonera plastikowych samolocików wyrośnie prawdziwy pilot, a występy w przedszkolu okażą się zapowiedzią wspaniałej aktorskiej kariery."

Autorka tak znakomicie "czująca" dziecięcą psychikę, potrafiąca z powagą i wyrozumiałością pochylić się nad każdym Małym Cudem, nad jego marzeniami, problemami i myślami, nie tworząca dla hipotetycznej masy czytelników, ale dla każdego dziecka z osobna, tym razem napisała książkę tylko pozornie różniącą się od piegowatych przygód przedszkolaka. No bo czym różni się Tomek od Szymka, bohatera "Wszystkich moich mam"? Ma tyle samo lat, tak samo uwielbia się bawić, tak samo kocha swoich rodziców i tak samo pragnie żyć spokojnie, biegać po podwórku i wieczorem przytulać się do mamy. Jedyna różnica polega na tym, że nie może tego robić, bo los rzucił go w inne czasy, w odmienną rzeczywistość. 

Szymek jest chłopcem, który przechodzi przez piekło wojny, który żyje w getcie, a potem musi się ukrywać, by przeżyć. Autorka pisze o tych wydarzeniach z jego punktu widzenia. Dziecko nie zauważa trupów na ulicach, nie wie, czym skończy się łapanka, nie rozumie, dlaczego mama z dnia na dzień jest chudsza. Ono odczuwa smutek, gdy znika ojciec i siostra, dziwi się, że dorosły mężczyzna może robić komuś krzywdę, potrafi każdą sytuację wytłumaczyć sobie na swój sposób. 


Irena Sendlerowa wg M. Szymanowicza - "Wszystkie moje mamy"
      
Renata Piątkowska opowiada czytelnikom o Irenie Sendlerowej, o tym, co ta wspaniała kobieta zrobiła dla żydowskich rodzin, co zrobiła dla świata, dla ludzkości. Myślę, że żadne dziecko po jej lekturze już nie zapomni, że była kiedyś "siostra Jolanta", która stała się mamusią dla ponad 2500 dzieci, która ratowała jego rówieśników wynosząc ich pod płaszczem, ukrywając w pudełkach, przemycając je mrocznymi korytarzami. Wierzę, że na wyobraźnię każdego małego człowieka zadziała opowieść o słoiku z nazwiskami, ukrytym w ogródku, pod korzeniami jabłonki - niczym najcenniejszy skarb. I jestem przekonana, że ten mądry kilkuletni czytelnik, gdy już dorośnie, będzie robił wszystko, by już nigdy nikt nie chciał krzywdzić dzieci i ich rodzin. I dlatego właśnie takie książki trzeba pisać i trzeba je naszym pociechom czytać.

Dodatkowym plusem publikacji są niezmiennie fascynujące ilustracje Macieja Szymanowicza, wspomnianego przeze mnie wyżej ulubieńca pokoju dziecięcego, w którym bywam co dzień:) Już nawet zdarza nam się grę planszową kupić dlatego, że on ją narysował (ostatnio "Łazienki Królewskie" - coś cudownego!).


ilustracja M. Szymanowicza do "Wszystkich moich mam"
      
Miałam ogromną przyjemność uczestniczyć wczoraj w spotkaniu z Panią Renatą Piątkowską (a właściwie przedwczoraj, bo mnie północ na pisaniu przyłapała). Przyjechała do Łańcuta, by opowiadać dzieciom z trzeciej i czwartej klasy podstawówki o swojej niezwykłej książeczce, o Irenie Sendlerowej i o czasach, w których toczy się akcja "Wszystkich moich mam". Wraz z nią wśród dzieciaków zasiadła, by cudownie czytać fragmenty książki, lektorka - Pani Malwina Kożurno, wielka propagatorka akcji "Murale Ireny Sendlerowej"


Nie wierzyłam własnym oczom - słuchacze, którzy zwykle swoją energią są w stanie rozsadzić szkolny budynek, bo w końcu wiek i potrzeba ruchu dają im do tego prawo, przez ponad półtorej godziny siedzieli jak zaczarowani. Nie słyszałam szeptów, nie widziałam znudzenia, zniecierpliwienia, miałam przed oczyma tylko zainteresowanie i skupienie. Pani Renata opowiadała w taki sposób, że mnie, zaprawionej w bojach czytelniczce literatury wojennej wszelkiej maści, łzy w oczach stawały. Nie ze smutku, ale ze wzruszenia, bo była kiedyś osoba, która uratowała 2,5 tysiąca takich moich Patryczków... A wraz z nimi kolejne tysiące ich dzieci, wnuków, prawnuków...

Po spotkaniu dzieci ustawiły się w kolejce po autograf. Mimo iż trochę większa urosłam od większości z nich, wmieszałam się w tłum i podpis dla Bąbla otrzymałam. Dla siebie zdobyłam fotografię, pełno uśmiechów i chwilę rozmowy, która we wspomnieniach będzie największą pamiątką. 


Powinnam napisać, że autorka jest osobą ciepłą, otwartą i miłą, ale wolę użyć innego określenia cisnącego mi się na usta - jest po prostu przekochana!:) Taka, jak jej książki. "Niech mi pani tak mówi, bo to dla autora ważna rzecz" - prosiła, gdy opowiadałam jej, jak uwielbiamy z synkiem jej historie. A ja myślę, że nic mówić nie trzeba - wystarczy sprawdzić, jakim powodzeniem cieszą się książki Renaty Piątkowskiej w bibliotekach i w księgarniach, zobaczyć, ile nagród i wyróżnień zdobywają, a przede wszystkim przekonać się, jak reagują na nie nasze dzieciaki. 


Podziękowanie za autograf od Bąbla dla Pani Renaty - najpiękniejszy uśmiech :)
      

Jestem pewna, że opowieść o Szymku oraz o czasach, w których przyszło mu żyć przedstawiona przez autorkę w tak piękny, poruszający i przystępny sposób, na długo zapadnie w serca młodych ludzi, którzy byli obecni na spotkaniu. Na pewno, widząc gdzieś w Polsce mural, na którym Irena Sendlerowa trzyma kosz pełen serc, będą potrafiły bezbłędnie odczytać jego znaczenie i kiedyś przekażą tę informację dalej - swoim dzieciom. Bo "siostra Jolanta" zasługuje na to, by pamiętać o niej przez kolejne stulecia.


mural Ireny Sendlerowej w Bielsku-Białej
      "Ludzie dzielą się na dobrych i na złych. Narodowość, rasa, religia nie mają znaczenia. Tylko to, jakim się jest człowiekiem."
Irena Sendlerowa



18 komentarzy:

  1. Piękny tekst i tak bardzo ważny temat. Cieszę się, że spotkanie z autorką było tak owocne. Chciałabym powiedzieć wręcz, że cieszę się w imieniu tych dzieci, które przyszły na spotkanie, że miały możliwość zetknięcia się z autorem tak wartościowych książek. Chciałabym, żeby moje dziecko miało możliwość być na takiej pogadance, słuchać takich właśnie rzeczy i otrzymać autograf, który by już potem kojarzyło z "tą autorką" i z "tymi książkami".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie spotkania z autorami są dla młodych czytelników ważne. Widzę to po moim synku, który do tej pory, przez kilka dobrych lat, pamięta, że spotkał Grzegorza Kasdepke i dostał od niego bardzo fajny wpis do książki. I chyba na wieki wieków będzie tego autora pamiętał i prosił o to, by czytać mu jego pozycje.

      Usuń
  2. Nadzwyczaj madry tekst, i przepiękne ksiażki.Mały Zbój dopiero zaczyna przygodę z ksiażkami, ale już wiem, że wszystkie wymienione przez Ciebie ksiażki znajda się kiedyś przy jego łóżku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małego Zbója ucałuj :) Książki z tej serii są naprawdę warte, by je po prostu mieć, bo można do nich wracać przez wiele lat - na każdym etapie rozwoju dziecka można mu uświadamiać inne rzeczy, w miarę, gdy dorasta zagłębiać się w temat.

      Usuń
  3. Artykuł bardzo ciekawy i niezmiernie ważny;szczególnie w dzisiejszych czasach,gdy rodzice z reguły zbyt mało czytają swym dzieciakom.Znam przypadki,że wcale.I to jest zjawisko niepokojące.
    A tematu wojny nie można pominąć milczeniem,dałaś doskonały przykład na to wraz z p.Piątkowską w jaki sposób przekazać te opowieści dzieciom.
    Dziękuję za mądry i bardzo potrzebny tekst.
    Z okazji Dnia Dziecka wielu wspaniałych i ciekawych książeczek dlaTwojego Synka jak i gorące buziaki od Izuszki J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeraża mnie to, gdy słyszę, że jakieś dziecko nie ma w ogóle styczności z książką. Mój Bąbel nie przeżył jednego dnia, w którym byśmy mu nie czytali, od dnia poczęcia, a jeśli liczyć moje czytanie swoich książek na głos "do brzucha", to nawet wcześniej. I nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. Nie ma chyba akcji, której byłabym większą zwolenniczką niż "Cała Polska czyta dzieciom"!
      Dziękuję za życzenia w imieniu swoim (wielkiego dzieciaka) i Patryka (dzieciaka mniejszego).

      Usuń
  4. Uśmiech Twojego Synka mówi,że warto,a nawet trzeba!!!
    A o Sendlerowej szczególnie,świetny i pouczający nas,rodziców,post:)
    Pozdrawiam w Dniu Dziecka uśmiechniętego Młodego Czytelnika
    -Grzegorz-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złoci Wy moi, wiarę w ludzi mi wracacie. Tyle razy słyszałam, że nie ma co do tematu wojny wracać, że nie ma potrzeby o niej dzieciom mówić, a moje przekonywanie, że jest dokładnie na odwrót było, zdawać by się mogło, głosem wołającego na puszczy. Dziękuję Wam za to, co piszecie.

      Uśmiech mojego synka mówi: "Matula kazali się uśmiechnąć, więc się uśmiecham..." :) Żartuję, był autografem zachwycony, zwłaszcza, że dostał też drugi, na książce o bohaterskich psach, którą podczytuje z latarką pod kołdrą :)

      Irena Sendlerowa to dla mnie największa bohaterka wszech czasów i opowiadałam o niej Bąblowi już dawno, dlatego ta książka spadła mi jak z nieba - oby takich jak najwięcej.

      Młody Czytelnik dziękuje za pozdrowienia i uśmiech śle ponownie ;)

      Usuń
  5. Aniu, jak Ty coś napiszesz, to nie można obok tego przejść obojętnie. Nie mam dzieci, ale samej mi się zachciało po te książeczki sięgnąć, bo w końcu nadal drzemie we mnie dziecko. Uwielbiam czytać wszystko, co napiszesz, najlepszy dowód, że nie będąc właściwie zainteresowana książkami dla najmłodszych przeczytałam Twój post jednym tchem. Tak trzymaj. Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łomatulu! Ależ mi komplement wysmażyłaś :) Drzemiącemu w Tobie dziecięciu życzenia składam z okazji Dnia Dziecka, a Tobie dziękuję za stałą obecność tutaj u mnie.

      Usuń
  6. Często do Ciebie zaglądam, czytam i robię listę moich lektur. Jesteś wspaniałą, kochajacą książki, wrażliwą osobą. Jednak jeśli chodzi o przedstawianie wojny dzieciom, mam mieszane odczucia. Przecież nie ma wojny bez skrajnych okrucieństw. Są jej kwintesencją, niestety. Przypominam sobie, kiedy jako dziecko dorwałam u babci na strychu książkę na temat Wietnamu. Niech się schowa najstraszniejszy horror! Takiego nagromadzenia okropieństw nie spodziewałam się, i dostałam wysokiej gorączki. Nie wyobrażam sobie, jak można tak potworną rzecz przedstawić łagodnie i przyjąźnie dla dziecka. Przecież to będzie nieprawda! Zresztą, po co? Wojna będzie wojną, niestety nie można jej oswoić. Z tego samego powodu nie przemawia do mnie film "Życie jest piękne", gdzie o holocauście mówi się jak o zabawie. Książki wojenne dla mnie będą zawsze dobrym "odchudaczem", bo nijak nie jestem w stanie przy nich jeść. Swoją drogą bardzo niecodzienny /jak dla mnie/ ten Twój wpis. Pozdrawiam, Alicja N.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alicjo moja droga! Doskonale rozumiem Twoje podejście do tematu, zwłaszcza po tym, gdy przeczytałam, jaka była Twoja pierwsza wojenna lektura. Moją, taką stricte wojenną, były bodajże "Kamienie na szaniec"... Wcześniej moimi lekturami były m.in. "Dzieci Ojczyzny" Marii Dąbrowskiej i tego typu książki ukształtowały mnie na całe życie. To one pokazały mi, jak można kochać Polskę, jak piękną i wspaniałą rzeczą jest patriotyzm. To od tej strony poznawałam wojnę. Potem, gdy byłam już starsza, czytałam o niej bardzo dużo, książki mniej lub bardziej drastyczne, ale zawsze interesowały mnie w nich tylko i wyłącznie losy ludzi, ich bohaterstwo i cudowne charaktery. Takie jak Ireny Sendlerowej. Bo ludzie potrafią być nie tylko źli i okrutni, potrafią także wznieść się na wyżyny anielskości.

      Książeczki, o których piszę nie ukazują okropieństw wojny bezpośrednio. Opowiadają historie dzieci, pokazują tamten czas z ich punktu widzenia - nie ma zabijania, krwi, opisów wywózek, łapanek, itp. Jest samotność, niezrozumienie tego, co się dzieje i dlaczego, jest wnikanie w myśli dzieci, które nie mogą się już bawić swoimi zabawkami... Chcę, by mój synek wiedział, że nie zawsze jego rówieśnicy otrzymują od życia to, co otrzymuje on, że zdarza się, iż dzieci, które przecież niczemu nie są winne, tracą nie tylko wszystko, co posiadają, ale także domy i bliskich. Mam wrażenie, że dzięki temu bardziej docenia to, iż żyje w czasach pokoju.

      Tak wiele zależy od przekazu, od tego, co i jak opowiadamy naszym dzieciom. Mój Patryczek wie o historii bardzo dużo i myślę, że w przyszłości przyniesie to tylko pozytywy. Nigdy w życiu nie czytałabym mu niczego, co mogłoby go przerazić, wpłynąć negatywnie na jego psychikę, dlatego seria Literatury spadła mi jak z nieba. Łagodne przedstawianie historii jest możliwe i to wcale nie będzie nieprawda - to po prostu będzie spojrzenie na to, co się wydarzyło, innymi oczyma, z innej perspektywy. I młody człowiek, którym kiedyś będzie mój syn, wcale nie musi mieć świadomości o okropieństwach, jakie wyczyniali w czasie wojny Niemcy czy Rosjanie, wystarczy, że będzie wiedział o tym, co dzieje się w czasie konfliktów zbrojnych z dziećmi, że będzie pamiętał o uczuciu samotności, strachu i zagubienia, jakie im wówczas towarzyszą.

      Usuń
  7. Moim zdaniem wszystko to zależy od odpowiedniego doboru lektury,od wieku i dostosowania do niego danej pozycji oraz od rozmów z dzieckiem!Samo przeczytanie nic nie da,trzeba umiejętnie,ze zrozumieniem podejść do tego jakże trudnego tematu i przekazać Dziecku w odpowiedniej formie.
    To chyba udało się pisarce,co widać na spotkaniu z dzieciakami,one nie są przerażone,one dosłownie chłoną treści,są zasłuchane i pochłonięte tematem.
    Trzeba też językiem dziecka przemawiać w książkach o tematyce wojennej.Nie możemy "spuścić zasłonę" na naszą tragiczną przeszłość,młode pokolenie musi znać polską historię.
    Szkoda,że akurat w dzieciństwie,trafiła Pani na taką trudną lekturę i to bez przygotowania,bez rozmowy z babcią czy rodzicami,trauma na pewno była ogromna i nie wątpię w to,pozostawiła pewne ślady.
    Uważam tekst Ani za bardzo odpowiedzialny i przemyślany,pozdrawiam serdecznie p.Alicjo-
    Zofia Sudoł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie tak to czuję. Dzieci na spotkaniu z autorką "Wszystkich moich mam" chłonęły opowieść nie o tym, jak się zabijało, ale o tym, jak nieziemsko poświęcała się dla innych Irena Sendlerowa i jej pomocnicy, o tym, jak wiele można dać z siebie, by uratować komuś życie.
      Moje lektury w dzieciństwie były starannie wybierane właśnie przez mamę i babcię, dlatego moja droga była ułatwiona - poznawałam historię w idealnej kolejności, w taki sposób, by wiadomości były dostosowane do stanu mojej psychiki w danym okresie rozwoju. I w ten sam sposób staram się dobierać książki mojemu dziecku. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, iż wszystko robię jak trzeba:)

      Usuń
  8. Bardzo, bardzo ważna rola rodziców i dziadków - opowiedzieć w taki sposób, żeby nie przerazić, podsunąć takie lektury, które ubogacą. Miałaś wspaniałe wzorce i doskonałą możliwość rozwoju emocjonalnego w tym względzie. Nie każdy miał takie szczęście. Uważam, że takie książki powinny znać wszystkie dzieci. dzięki temu przyszłość może byłaby bardziej przejrzysta i pełniejsza nadziei. Eli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie każdy z mojego pokolenia miał takie szczęście jak ja, to fakt, dlatego się cieszę, że powstają takie książki jak "Wszystkie moje mamy" - może dzięki nim jakiś procent dzieci z pokolenia właśnie wchodzącego w wiek szkolny będzie kiedyś mogło powiedzieć to samo co ja :)

      Usuń
  9. Dzieci powinny wiedzieć o naszej przeszłości;historii nie można zatuszować,ani zamazać.Jak tutaj nie wspomnieć o bohaterskiej Irenie Sendlerowej,która właśnie ratowała dzieci,ich istnienia?
    Dziecko trzeba powoli przygotowywać do takich tragedii,do okrucieństw II wojny poprzez rozmowy,lżejsze lektury,może zaczynać od powstań,bo przecież cała nasza historia,to jedna wielka WALKA!
    Tutaj jest konieczna nasza inwencja i ogromna wrażliwość;nie zniechęcić a uwrażliwić.
    Widzę,że książeczki p.Piątkowskiej spełniają to zadanie,odpowiednie podejście do tematu,zrozumienie psychiki Malusińskich,przy okazji przystępna i piękna szata graficzna.To dodatkowy atut!
    A dzieciaki faktycznie zasłuchane,co to znaczy odpowiedni przekaz,opowieści z pasją i miłością:),dziękuje Aniu za ten mądry post,poruszasz bardzo ważne tematy-pozdrawiam gorąco w upalny ranek-Zoja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renata Piątkowska napisała tylko jedną z tych książek - "Wszystkie moje mamy". Pozostałe mają innych autorów. Ta pozycja jest dość nietypowa jeśli chodzi o dorobek pisarki, ale wyszła jej znakomicie. Myślę, że dzieci, które będą takie pozycje czytały, inaczej spojrzą na świat - dojrzalej, mądrzej.

      Usuń