Irving Stone "Bezmiar sławy" - Camille Pissarro


"Irving Stone, znakomity autor niezwykłych biografii wielkich artystów i uczonych, opisuje dzieje życia "ojca impresjonizmu". Odmalowuje portret paryskiej bohemy XIX-wiecznego Paryża. Pośród bohaterów opowieści Stone'a znajdziemy wielu wielkich malarzy impresjonistów, przedstawionych w nieznanym dotąd świetle. "

"Szczęśliwi ci, którzy widzą piękno w miejscach zwykłych, tam, gdzie inni niczego nie widzą! Wszystko jest piękne, wystarczy tylko dobrze spojrzeć" - te słowa, wypowiedziane przez Camille'a Pissarro, zapadły mi w pamięć na zawsze. Często przyłapuję się na tym, że próbuję kierować się tym jego mottem na przekór wszystkiemu, choć nie jest to łatwe.

Zanim sięgnęłam po "Bezmiar sławy" nie miałam wielkiego pojęcia o życiu tego malarza. Nie ukochałam jego obrazów tak bardzo jak Van Gogha, Moneta czy Degasa, więc nie wnikałam głębiej w jego losy. Tak więc to, co wyczytałam już na początku powieści Stone'a bardzo mnie zdziwiło - duńska wyspa? Nowe Antyle? Wenezuela?
      

C. Pissarro, San Domingo (1855)
      Urodził się w 1830 roku na wyspie St. Thomas należącej do Danii, a znajdującej się w archipelagu Wysp Dziewiczych. Dwunastoletni Camille został wysłany do szkoły, do Paryża, a po jej zakończeniu powrócił na  St. Thomas gdzie spędzał swój wolny czas rysując i malując. Minęło trochę czasu zanim ojciec zorientował się, że z syna nie będzie najlepszy handlowiec. Młody człowiek miał w pogardzie idee mieszczańskie, dążenie do pieniędzy i pracę zarobkową. W 1852 roku, wraz z duńskim artystą Fritzem Melby'em, udał się do Wenezueli. Wbrew moim wcześniejszym wyobrażeniom nagle się dowiaduję, że  ludzie wówczas namiętnie podróżowali, nie tylko po Europie, ale i do obu Ameryk, do Indii... Pissarro w młodości krążył od Nowych Antyli, po Londyn, Paryż, potem był w Ameryce Południowej, znów w Londynie, znów w Paryżu...

Po powrocie z Wenezueli ostatecznie przekonał tatę, że interesów prowadził nie będzie, a jego przeznaczeniem jest malarstwo. Rodzina nigdy się z tym nie pogodziła. Mogli dawać mu pieniądze na życie, na farby i mieszkanie, żeby mógł w spokoju kształcić się i malować, ale jego matka ostentacyjnie nie akceptowała jego zawodu. Ojciec i siostra coś mu dawali, ale mogli pomagać o wiele więcej, byli zamożni - nie robili tego...  


Paryż w czasach, gdy chodził po nim młody Pissarro i szkicował wszystko, co wpadło mu w oko
Camille wyjechał więc ponownie na nauki do Paryża, tylko że tym razem była to szkoła jego marzeń. Do stolicy Francji przybył akurat w roku Wystawy Światowej (1855), którą zwiedzał zachłystując się dziełami starszego pokolenia: Corota, Milleta, Ingresa, Delacroix'a, Courbeta - przez kolejne dziesięć lat zgłębiał tajniki ich malarstwa, co sprawiło, że będzie się nam wydawał rówieśnikiem Moneta i Renoira, choć w rzeczywistości był od nich starszy o dekadę.
      
Ach, Paryż lat 60-ych i 70-ych... Chciałabym tę książkę czytać siedząc nad Sekwaną, albo w ogrodach Tuileries! 
"Nieodłączne dla Paryża hałasy, stuk końskich kopyt, skrzyp wózków na bruku, otwieranie okiennic, pierwsze krzyki ulicznych sprzedawców budziły go o piątej. O szóstej był już po kawie z bułeczką, już szukał poza domem tematu..." 


Dzielnica Łacińska w Paryżu w latach przebudowy przez Haussmanna

Wraz z Camillem obserwujemy przekształcanie się miasta w przestronną, nowoczesną metropolię. Urbanista Haussmann, na polecenie Napoleona III, wyburzył około 20 tysięcy domów w całym Paryżu, wybudował dwa razy tyle. Całe Pola Elizejskie były przebudowane, powstał Lasek Buloński, itd. Wszystkie kamienice dostosowujące się kształtem do ulic są dziełem Haussmanna - półokrągłe, zwężające się ku rondu czy trójkątne. Nie wyobrażam sobie tego przedsięwzięcia, tyle budynków średniowiecznych runęło. Jednak dzięki temu Paryż jest teraz najpiękniejszym i najjaśniejszym miastem Europy.  Mimo to moje sentymentalne oko żałuje trochę tego starego Paryża, z jego ciasnymi uliczkami...


Paryż Rue Réaumur w 1860 i w 2010 roku
"W Paryżu człowiek musiał chodzić do publicznej łaźni albo żyć w brudzie. Z uwagi na moralność kobiety nie miały wstępu do łaźni. Ze zdumieniem przeczytał w książeczce kupionej za parę pensów za nabrzeżu, że większość Francuzek umiera, nie zaznawszy ani jednej kąpieli. Wszyscy mężczyźni, oprócz bardzo zamożnych, wzięli w życiu przynajmniej jedną kąpiel, była ona przymusowa przed wcieleniem do wojska. Ręce i paznokcie utrzymywano w nienagannej czystości, ale nikt nigdy nie mył włosów, przeczesywano je natomiast gęstym grzebieniem, który wyciągał wszy." 
"Jeżeli Paryż rzeczywiście był światową stolicą sztuki, to był także fasadą, o czym przekonał się Camille. Zewnętrzny wygląd domu czy kamienicy określał społeczny status mieszkańców. Wszystko było "frontem". Na frontonach zamożnych domów widniały olśniewające posągi, najczęściej kobiece, ze szczególnie uwypukloną górną częścią torsu. Budowle drugiej klasy mogły sobie pozwolić jedynie na popiersie. Dom trzeciej kategorii zdobiła tylko dekoracja kwiatowa. Kamienice przy głównych bulwarach były jednakowej wysokości z szeroką bramą dla powozów prowadzącą na wewnętrzny dziedziniec; apartamenty bezpośrednio nad nią miały imponujące balkony z balustradami z kutego żelaza, dla ambitnej rodziny francuskiej był to ekwiwalent czerwonej wstążeczki Legii Honorowej. Drogie były mieszkania na pierwszej i drugiej kondygnacji nad sklepami, zajmowali je bankierzy i proprietaires, wyżej mieszkali rentierzy z niewielkimi, ale niezależnymi dochodami. Piętra od piątego do ósmego zajmowali robotnicy. Malarzom przypadało premier en descendant du ciel, pierwsze piętro w drodze z nieba w dół."

C. Pissarro, Rue St. Honore (1897)
Przełomem dla Pissarra stało się spotkanie z młodymi, zbuntowanymi malarzami: Cezanne'm, Renoirem, Sisley'em, Monetem. "(...) wszystkich motywowało jedno silne przekonanie: wiara w to, że malarstwo konwencjonalne się skończyło; już dość fantazji, alegorii, mocno wybłyszczonej alegorycznej wersji życia bez powietrza i bez słońca. Oni chcieli się zająć zwykłymi ludźmi, portretami bez kilometrów drogiej satyny i dworskiego braku emocji; chcieli malować ulice miasta, wiejskie widoki." Obrazy Camille'a zaczynają się zmieniać, ale dopiero w 1869 roku stał się prawdziwym impresjonistą - bez reszty oddał się we władanie grze świateł, pór dnia, kolorystyce, ulotnym wrażeniom

W 1860 roku poznał swoją przyszłą ukochaną żonę, Julię Vellay, z którą będzie miał siedmioro dzieci - dzieci przez wiele lat głodujących, nie mających stałego dachu nad głową, obserwujących tatę stojącego bez ustanku przy płótnach, których nikt nie chciał kupować. Podczas wojny prusko-francuskiej wyjechali do Londynu. Jest to ważny fragment biografii Pissarra, ponieważ właśnie tam wreszcie poślubił Julię, a także spotkał marszanda Durand-Ruela, który stawał na głowie, byle tylko przekonać koneserów sztuki do malarstwa impresjonistycznego, a co za tym idzie, finansowo wspierał biedujących i głodujących malarzy. W domu Pissarrów działo się raz lepiej, raz gorzej, z przewagą tego drugiego. 


Camille Pissarro
Artysta wiele podróżował po Francji, jego malarstwo ciągle się rozwijało, zmieniało. "Powiecie, że podglądał wszystkich? - mówił o nim Gauguin. - Dlaczego nie? Wszyscy go podglądali, ale się tego wypierają. Był jednym z moich mistrzów i ja się tego nie wypieram." Jego droga malarska jest bardzo zaskakująca. Zaczął od pięknych pejzaży w stylu szkoły klasycznej, potem malował jak impresjonista, potem jak dywizjonista, w końcu, gdy był już starszym człowiekiem, gdy prawie nie widział na jedno oko, zaczął malować, moim skromnym zdaniem, najpiękniejsze obrazy impresjonistyczne. 

Wtedy właśnie został też po części malarzem miejskim, malował Paryż, Rouen. W pewnym okresie zainteresował go wymyślony przez Seurata dywizjonizm, co bardzo niekorzystnie wpłynęło na jego reputację - na szczęście przygoda z pointylizmem szybko się skończyła (jak napisał Stone w swojej książce, na tych obrazach brak powietrza, wszystko jest zastygnięte w sztucznych pozach, nie ma ruchu).

W końcu udało mu się odnieść sukces, zdążył się jeszcze nim nacieszyć. Zmarł w Paryżu, w 1903 roku.

Książki Stone'a mogą zastąpić wszelkie opracowania na temat życia w Paryżu w XIX wieku, na temat malarstwa i jego twórców... "Bezmiar sławy" to cudowna powieść, każdy wyraz jest na swoim miejscu, każde zdanie przenosiło mnie nie tylko do świata sztuki, ale także do zwykłego życia zwykłych ludzi. Pissarro przestał być swoimi obrazami, stał się przyjacielem, człowiekiem żyjącym obok, potrzebującym jedzenia, światła, miłości. Podobnie jak wszyscy jego przyjaciele - powoli pojawiają się nazwiska, które przyspieszają bicie serca: Corot, Delacroix, Monet... W chwili, gdy przebywam we współczesnym im świecie dzięki książce, którą trzymam w rękach, przestają być nazwiskami pod obrazami, stają się rzeczywiści, prawdziwi, ludzcy.


C. Pissarro, Luwr
Świat malarstwa stał się moim światem - tak niezwykle sugestywne pióro posiadał Irving Stone. Dowiedziałam się, dlaczego wcześniejsi malarze nigdy nie malowali w plenerze - nie pozwalały na to farby, których proces mieszania był bardzo skomplikowany i długi. Dopiero po wynalezieniu farb w tubkach, gotowych kolorów malarz mógł wyjść na zewnątrz.  Impresjoniści skwapliwie z tego skorzystali. 

Wszyscy koledzy Camille'a pochodzili z zamożnych lub ze średnio zamożnych rodzin. Dlaczego więc przymierali głodem, mieszkali w ruderach? Po pierwsze większość rodzin nie akceptowała zawodu przez nich wybranego i odcinała pieniądze - uważali, że nie jest to zajęcie godne ich synów, że malowaniem można się zajmować tylko w wolnych chwilach, po drugie wszystkie akcesoria malarskie były bardzo drogie - płótna, farby, pędzle, rozpuszczalniki, nie wspominając o ramach, których kupno było konieczne, jeśli chciało się coś sprzedać. Ich obrazy nie cieszyły się powodzeniem, zresztą wówczas Paryż był zalany artystami i obrazów było na pęczki. 

Tyle rzeczy mnie w tej książce zadziwia, tyle zachwyca, tyle rozczula, smuci. Czuję gorący podziw i wdzięczność czytając o doktorze Gachecie, który leczył tych wszystkich biedaków za darmo przyjmując w zamian tylko obrazy i zachwycając się każdym otrzymanym rysuneczkiem w czasach, gdy młodzi malarze byli wyśmiewani i wyszydzani; o Paul'u Durand-Ruel'u, który wszystkich ich wspierał, kupował ich obrazy, dawał im zaliczki i pożyczki, który za wszelką cenę starał się im pomagać; o Daubigny'm, który robił co mógł, żeby ich obrazy były przyjmowane na Salon; o Emilu Zoli (jedyny przyjaciel Cezanne'a), który sam przymierał czasem głodem, ale z uporem maniaka szedł pod prąd krytyce wychwalając w swoich felietonach obrazy impresjonistów; o Henrim Rousseau, który kupił obraz kolegi, gdy tylko zdobył trochę gotówki, bo widział, że tamten jest na skraju rozpaczy (nie przyznał się, że to on kupuje, tylko wymyślił znajomego) - a to było wśród nich na porządku dziennym (Bazille kupił "Śniadanie na trawie" Moneta, gdy Claude był w skrajnej nędzy - tak, tak, nie tylko Manet namalował obraz o tym tytule). 

Z drugiej strony ogarnia mnie rozpacz, gdy widzę, jak mało mieli wsparcie we własnych, często zamożnych rodzinach, jak byli traktowani przez skostniałych i zaśniedziałych klasyków siedzących na stołkach w Salonie i decydujących o być albo nie być tysiąca młodych malarzy, o warunkach, w jakich musieli żyć.


C. Pissarro, Madame Pissarro
Jestem pełna podziwu dla Julie, żony Pissarra, która w moich oczach była świętą - tyle znosiła, nie tylko biedę, ale także obelgi od rodziny Camille'a, nie uznanie jej za godną bycia jego żoną. Poza tym ciągłe ciąże, wieczne przeprowadzki, zrezygnowanie z religii (Camille był Żydem), ustawiczny brak pieniędzy, brak jedzenia, brak domu. Mimo to nigdy nie zachwiała się jej wiara w niego, w jego talent i w jego możliwości! Ja nie byłabym w stanie tego wszystkiego znieść.
Przejrzałam wszystkie znane obrazy Pissarro szukając portretu Julie, który malował po tym, jak ją poznał, ale jedyny obraz, który pasuje, to ten zamieszczony obok. Nie znalazłam daty jego powstania, jest prawdopodobnie nieznana. Podpis brzmi "Pani Pissarro", a Julie, w chwili powstawania opisanego w książce portretu, była dopiero młodą służącą w domu matki Camille'a. Przypuszczam, że to nie jest ten portret, Julie ma tutaj włosy upięte siatką, jak mężatki. Znalazłam jednak tylko to - może tamten portrecik zaginął, albo Stone go wymyślił... 

Może lepiej byłoby, gdyby malarze nie żenili się i nie mieli dzieci? Ilu cierpień oszczędziłby Pissarro Julie, gdyby się z nią nie ożenił, ilu oszczędziłby sobie zmartwień i nerwów. Ile wspaniałych obrazów mogłoby jeszcze wyjść spod pędzla Moneta, gdyby nie musiał bez przerwy troszczyć się o jedzenie i dom dla Camille i dzieci... Czyż skrajna nędza, przez którą przechodzili, na którą skazywali swoich najbliższych, była warta tego? Czyż bieda, nieszczęście, głód, brak domu nie zabijała uczucia i natchnienia? 

Pissarro wszystkie swoje dzieci wychowywał na artystów, uczył ich rysunku i malarstwa nie troszcząc się o to, by mieli zawód, pracę i pieniądze. W końcu, gdy synowie dorośli i jeden po drugim nie znajdywali pracy, nie pomagali w domu, żenili się i zostawali wraz z rodzinami na garnuszku rodziców, Julie zrozumiała matkę Camille'a, która nigdy nie zaakceptowała swojego syna artysty, która w nieskończoność wypominała mu brak pracy i pasożytniczy tryb życia. W końcu Pissarro zaczął sprzedawać obrazy i zaczął zarabiać, ale sytuacja wcale się nie polepszyła, bo mieli na głowie bandę darmozjadów, z których żaden nie miał nawet prawdziwego talentu, żeby się wybić. 

Dziesiątki dygresji zamiast sensownej recenzji, ale wszystko to ilustruje doskonale mój zachwyt nad książką, pragnienie pogłębiania wiedzy pobudzone przez autora, natłok myśli i wrażeń, nieprzespane noce spędzone na przemierzaniu ulic Paryża i sal Salonu Odrzuconych. Znakomita pozycja, która jeszcze nie raz zagości przy mojej poduszce...


Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 800 s.
Oprawa: twarda
ISBN: 9788374959568


12 komentarzy:

  1. No i za to Cię kocham . Piszesz tak , że nie sposób - nie przeczytać , nie sięgnąć , nie posmakować , zapomnieć się....
    Generalnie - uwielbiam Twój blog :)
    Dziękuję ,że jesteś .
    Pozdrawiam .
    Cedra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto by pomyślał, że komuś mogą się aż tak podobać moje chaotyczne i niezbyt poukładane myśli i myślątka:)
      Ja Tobie też dziękuję, że jesteś - obecna nie tylko na tym blogu, ale w ogóle na świecie, bo ludzi kochających piękno, wiedzę i wyobraźnię podobno jest coraz mniej...

      Usuń
  2. Dziękuję Ci - zachęciłaś mnie tak , że po prostu nie mogłabym nie sięgnąć po tę książkę ...a jeszcze czeka na mnie Niedziela nad Sekwaną ... ale Pissarro będzie pierwszy :))) Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na mnie też jeszcze czeka "Niedziela nad Sekwaną", a do tego "Zakochana modelka" o Van Goghu - na razie leżą na półce i się do mnie uśmiechają, a ja delektuję się świadomością, że ich lektura jest jeszcze przede mną:):)

      Usuń
  3. Aniu,recenzja tak wspaniała,Paryż tamtych lat ukazany z wielkim znawstwem,że nic,tylko czytać i delektować się wielkim światem moich ukochanych malarzy:),dzięki serdeczne,z ciepłym pozdrowieniem,Anka:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Irving Stone to nazwisko znane ,bardzo znane.Uczynił ze swego talentu profesję pisarza-biografa.Przed laty dwie jego opowieści o znanych i wielkich malarzach stały się udziałem moich podobnych fascynacji i zachwyceń.Są to "Pasja życia"(I wyd z roku 1934)o V. van Goghu i z roku 1961 "Udręka i ekstaza"poświęcona Michałowi Aniołowi.Tej opowieści o Camille'u Pissarro nie znam.Pani osobisty zachwyt zachęcił mnie na tyle,ze zaczynam już jutro jej poszukiwanie.Dzięki za wskazówkę.
    Czekam na dalsze zachęty literackie.
    Serdeczności ślę
    Halina Grabowska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obie książki wymienione przez Panią są wspaniałe i niepowtarzalne. Taki jest także "Bezmiar sławy". Jest jednak jeszcze "Grecki skarb", który opowiada o odkrywcy Troi - ta książka jeszcze przede mną i bardzo mnie to cieszy:) Na pewno jej lektura zaowocuje długaśną recenzją:)

      Usuń
  5. Aniu Droga!Jak dobrze,że przytoczyłaś tutaj mądre,wspaniałe słowa Pisarro o pięknie,które jest wszędzie,tylko trzeba umieć patrzeć!Wiem sama z własnego doświadczenia,ile radości i szczęścia może ono dostarczyć nam każdego dnia!
    A co do Twojej recenzji,jestem pod wrażeniem:),nic tylko czytać...
    Pozdrawiam z Krakowa,Aneta:)

    OdpowiedzUsuń
  6. „Ach, Paryż lat 60-ych i 70-ych... Chciałabym tę książkę czytać siedząc nad Sekwaną, albo w ogrodach Tuileries! "Nieodłączne dla Paryża hałasy, stuk końskich kopyt, skrzyp wózków na bruku, otwieranie okiennic, pierwsze krzyki ulicznych sprzedawców budziły go o piątej. O szóstej był już po kawie z bułeczką, już szukał poza domem tematu.”
    Gdy przeczytałam te słowa … to miałam wrażenie, że słyszę siebie . „Mój” Paryż wyidealizowałam do granic możliwości. Przez długi czas towarzyszyły mi obrazy malarza z Montmartre –Palmero. Na płótnach tego artysty ukazuje się Paryż pełen wdzięku, subtelności, wyrafinowanego piękna i zwiewnej tajemniczości, którą można spotkać tylko w tym mieście. Panie przechadzające się z koronkowymi parasolkami po Lasku de Boulgone, uliczni antykwariusze – księgarze sprzedający książki nad brzegiem Sekwany, panie spacerujące w wymyślnych toaletach, karoce , powozy jadące Les Champas- Elysees , kwiaciarki sprzedające bukiety róż i groszku… i kawiarenki pełne uśmiechniętych paryżan.
    No cóż … gdy odwiedziłam „mój” Paryż to szukałam w mej podróży po tym mieście obrazów , które przez długie lata mi towarzyszyły. Nie zobaczyłam brukowanych ulic, nie usłyszałam stukotu końskich podków i szelestu sukien paryskich dam. Nadal jednak Paryż emanował czymś ulotnym, niedającym się opisać. Chyba nigdy i nigdzie nie smakowała mi tak poranna kawa i Croissant, niż w Paryżu.
    Zobaczyłam , ku mej radości, ulicznych malarzy, kwiaciarki oferujące bukieciki konwalii, a na widok księgarzy sprzedających książki z walizek, z pudełek- zakręciła mi się łezka w oku. Bo to był ten sam widok co na obrazach Palmero.
    Marzenia i rzeczywistość czasami idą pod rękę!
    Pani Aniu, tą recenzją książki przywołała mi Pani całą masę , jakże miłych memu sercu wspomnień.
    Dziękuję!
    Dorota Kubiak

    OdpowiedzUsuń
  7. Znam "Bezmiar sławy",ale dzięki Twojej recenzji,Aniu,jakoś inaczej widzę teraz wiele spraw,które być może umknęły mi podczas czytania.Dziękuję Ci za Twoje refleksje,które wnoszą tyle nowego,ukazują sylwetkę artysty bardziej realnie,zaś Paryż tamtych lat,to miasto specyficzne,miasto artystów i...miasto kontrastów.
    Uwielbiam od dawna obrazy Pisarro przedstawiające to miasto w różnych porach roku i dnia.Sam artysta pisał:
    "Jestem zachwycony,że mam okazję pracować nad ulicami Paryża,o których zwykle mówi się,że są brzydkie,a które przecież naprawdę są tak srebrzyste,tak rozświetlone i tak żywe."
    Nawiążę jeszcze do Twojej wypowiedzi Pisarro o pięknie,które wybrałaś sobie za motto.Artysta był urzeczony malarstwem jako takim,poza tym sztuka odgrywała olbrzymią rolę w jego życiu:
    "Malarstwo,sztuka w ogóle,urzekają mnie.To istota mojego życia.Reszta jest dla mnie niczym!"
    To dlatego nie dbał o sprawy materialne,o godziwe życie rodziny,choć kochał i żonę,i dzieci,jednak liczyło się dla niego tylko to,co widział w swoich wizjach i chciał przelać na płótno.Zawsze wierzył,że nadejdą dla niego inne,lepsze czasy,gdy zapewni byt rodzinie i skończą się stałe kłopoty finansowe:
    "Skromność Pisarro,kiedy odnosi sukcesy jest tak wielka,jak jego zaufanie w swoją dobrą gwiazdę,kiedy nastają dla niego ciężkie czasy."-pisał Ludovic Piette,przyjaciel artysty.

    I na zakończenie jeszcze jedna głęboka myśl malarza:
    "Pracuj,szukaj i nie zważaj na nic innego;reszta przyjdzie sama.Potrzeba ci jednak wytrwałości,siły i nieskrępowanych doznań,wolnych od wszystkiego,co nie jest własnym przeżyciem."
    Dziękuję,Aniu:-)!

    OdpowiedzUsuń
  8. "Bezmiar sławy" to bezcenna powieść mówiąca nie tylko o Camille Pisarro, ale również o innych impresjonistach i malarzach z nimi związanych. Świetnie napisana książka - jak zresztą na Irvinga Stone'a przystało. Czytałam ją i kontemplowałam. Przeciągałam jej czytanie tak długo, jak tylko mogłam... A wszystko to po to, żeby nadal cieszyć się tym, co mi oferuje.... Całymi dniami w wyobraźni przebywałam w atelier malarzy, kontemplowałam ich obrazy, uczestniczyłam w zaciekłych dysputach o sztuce...
    Do tej pory wracam do tamtej powieści i w duchu rozmyślam nad tym, jak wiele samozaparcia w dążeniu do celu mieli impresjoniści, malując przez dziesiątki lat bez perspektyw na sukces... Jak bardzo wierni byli sobie i swojej wizji świata. Czyż może być większe oddanie niż to? silniejsza więź i głębsza miłość do sztuki niż pasja, która kierowała życiem tych malarzy? Jakże wielka to siła, skoro nie zwyciężyła jej nędza życia, głód, niepowodzenie, strach o przyszłość żony i dzieci... Jeśli cierpienie uszlachetnia, to impresjoniści u schyłku swego życia, gdy ich obrazy zaczynały się dopiero sprzedawać, byli ukształtowani już nie z krwi i kości, ale z czystego złota...

    „Nie możemy malować pod wpływem ideologii, musimy się kierować wewnętrznym przekonaniem o tym, co powinno się znaleźć na płótnie.” (Antoine Guillement)
    Irving Stone, „Bezmiar sławy”

    „- Czy wiesz, dlaczego oni malują? – spytała Hortense, zwracając się do Julie.
    - Nie, a ty?
    - Coś ich do tego popycha. Ale co?
    - Nie wiem.
    - Oni też nie wiedzą. Dla nich nie ma ratunku. Wybrali życie z farbami, a my wybrałyśmy życie z nimi. Jesteśmy w pułapce, wszyscy czworo.”
    Irving Stone, „Bezmiar sławy.”


    „Wierzę całym sercem, że w niebie będzie można malować.” (Jean Baptiste Corot)
    Irving Stone, „Bezmiar sławy.”
    “- Pissarro, z tymi siwymi włosami i rozwianą brodą wygląda pan jak Mojżesz – zaczął George Moore.
    - Który niesie pod pachą swoje płótna jak tablice z dziesięcioma przykazaniami – dorzucił Degas.”
    Irving Stone, „Bezmiar sławy.”

    „Mijało właśnie trzydzieści jeden lat, odkąd przyjechał do Paryża i zajął się wyłącznie malarstwem. Wydawało mu się wprost nie do pomyślenia, zęby po tak długiej i pełnej poświęcenia pracy nie mógł utrzymać rodziny. Czy robotnik nie jest wart zapłaty?” (Camille Pissarro)
    Irving Stone, „Bezmiar sławy.”

    OdpowiedzUsuń
  9. Lawrence Ferlinghetti*

    Wracam do Paryża z obrazem Pissarro

    Jestem na obrazie Camille'a Pissarro
    Place du Théâtre Français
    Paryż w Deszczu 1898
    tylko że to nie jest 1898
    Jest 1948
    mała sztuczka s cyframi
    i żadnych powozów
    ale to samo wieczne uczucie
    smutku i uniesienia
    chodząc po Paryżu
    czuję jak deszcz przenika
    francuskie płótno
    lekki deszcz pada
    s perłowych niebios
    w głębi perła Opery
    przy końcu
    Avenue de l'Opéra
    I kopuły Théâtre Français
    rażone zimą drzewa
    woń gauloisów przed wejściem do Metra
    (którego na obrazie jeszcze nie ma)
    fontanna przed Teatrem
    wciąż tryska w deszczu
    I ciemne kominy
    nad mokrymi mansardowymi dachami
    nad balkonami piątego piętra
    i szare markizy wzdłuż Alei
    ciemne postaci pod parasolami
    parami
    lub grupkami na rogach
    Szare paryskie światło
    na wielkich gmachach
    jak lekki przejrzysty welon
    jasne światło
    migoce na mokrym bruku
    na chodnikach pod drzewami
    Prawie słychać
    kopyta koni
    ciągnących fiakry
    Deszcz ustał
    Wygląda że się przejaśni
    wiatr porwie welon
    perła otworzy się
    na niebie 1948 —
    Mam dwadzieścia osiem lat
    moje oczy świecą nowym blaskiem
    wracam z Nowego Świata do Paryża
    z obrazem Pissarro

    (przkł.Andrzej Szuba)

    Dziękuję za Paryż z obrazów C.Pisarro,czasem we mgle jak Luwr lub "zapłakany deszczem" wraz z fontanną przy Rue St.Honore.Lubię też jego paryskie nokturny z rozjaśniającymi noc punkcikami złocistych świateł :)))

    OdpowiedzUsuń